Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zrozumiałe Okropieństwo.

Zrozumiałe Okropieństwo.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieło sztuki.

Dzieło sztuki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Oszczędny, cholernie celny opis niełatwej relacji ojca i syna. Relacji w tym jej okresie, w którym chodzi już nie o rodzica i dziecko, a o ustaloną relację dwójki mężczyzn. Jest tu trochę voyeuryzmu (podglądanie biodegradacji, której ulega ciało ojca, jego psychika i godność), trochę szczerego braku litości wywiedzionego ze zniecierpliwienia, niechęci przyznania taryfy ulgowej zbudowanej na niemożności wyjścia z raz przyjętych wobec siebie postaw.
I druga część książki, która nie przynosi zbyt wielu objawień, tylko smutek. Dużo smutku.
Piękny język ale damn, nawet w tak ciasnej książeczce udało Ci się zmieścić swoje bycie starym, obleśnym zbokiem. Teraz to już chyba trzeba Ci to wybaczyć świnio.

Oszczędny, cholernie celny opis niełatwej relacji ojca i syna. Relacji w tym jej okresie, w którym chodzi już nie o rodzica i dziecko, a o ustaloną relację dwójki mężczyzn. Jest tu trochę voyeuryzmu (podglądanie biodegradacji, której ulega ciało ojca, jego psychika i godność), trochę szczerego braku litości wywiedzionego ze zniecierpliwienia, niechęci przyznania taryfy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rasizm.
Odkąd przeczytałam "Sympatyka" Viet Thanh Nyungena trochę bardziej zwracam uwagę na jego współczesne, nieuświadomione albo "niewinne" formy. Książka jest okay, momentami trochę chce być Orwellem, ale to nie przeszkadza. Nyungen, obok różnych rzeczy, wielu dotyczących sytuacji imigranta, opisuje w niej plan zdjęciowy znanego reżysera, a całość jest aluzją stworzoną z anegdot i relacji bezpośrednich współpracowników, do postaci F.F. Coppoli i "Czasu Apokalipsy". Ciekawe doświadczenie- przemyśleć ten film Wietnamczykiem. A potem przemyśleć całą pop-kulturę niebiałym człowiekiem. A potem szukać w sobie utrwalonych stereotypów i zdawać sobie sprawę, że są i mają się dobrze, zakamuflowane pod stertą przedziwnych przekonań opartych o to czym jesteśmy żywieni od zawsze. W związku z tym podejrzliwość i spokornienie.
Dla mnie książka dobra, nawet bardzo dobra. Coś daje.

Rasizm.
Odkąd przeczytałam "Sympatyka" Viet Thanh Nyungena trochę bardziej zwracam uwagę na jego współczesne, nieuświadomione albo "niewinne" formy. Książka jest okay, momentami trochę chce być Orwellem, ale to nie przeszkadza. Nyungen, obok różnych rzeczy, wielu dotyczących sytuacji imigranta, opisuje w niej plan zdjęciowy znanego reżysera, a całość jest aluzją stworzoną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Milkman: boys will be boys.

Lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, Irlandia, czas "The Troubles".
“The day Somebody McSomebody put a gun to my breast and called me a cat and threatened to shoot me was the same day the milkman died”
Tym zdaniem, zdaniem zdradzajacym jej koniec, zostaje otwarta historia siedmiu spotkań z tytułowym Milkmanem, czołowym członkiem niewymienionej z nazwy organizacji paramilitarnej walczącej o wyzwolenie Irlandii.
Historia nieprosta od której trudno się jednak oderwać. W części wielokrotnie już opisana (abberacja życia kiedy przeżywa się je w małej, zamkniętej społeczności. Abberacja społeczności,rządzących nią reguł i zwyczajów, kiedy poddana jest ona prawu wojny), w niektórych fragmentach nowatorska (opis sytuacji ofiary zbrodni jeszcze nienazwanej. Jej wykluczenia, napiętnowania i psychicznego rozpadu do których doprowadza zamknięcie w sytuacji niejasnej, rozmytej brakiem słów zdolnych ją opisać.)
"Milkman" to przede wszystkim perspektywa i język ofiary, uzupełniająca ten jurystyczny i bezosobowy o konotacje potrzebne do pełnego zrozumienia problemu wykroczeń i przestępstw o charakterze seksualnym. Poszerzająca świadomość ich dotyczącą o przemilczane dotąd wymiary, zmuszająca do redefiniowania pojęcia sprawcy, rozszerzenia go poza osobę tego, który bezpośrednio przyczynia się do cierpienia, na tych, którzy to cierpienie umożliwiają,na tych, którzy nazywają je słuszną konsekwencją, tych, którzy uciszają cierpieniem dotkniętych i tych, którzy to cierpienie konstytuują własnymi, skrywanymi apetytami.
I choć powyższe ujęcie tematyki poruszanej na jej stronach może stwarzać wrażenie, że będzie się miało do czynienia z lekturą ciężką w odbiorze i nieprzyjemną, w rzeczywistości, dzięki prowadzeniu narracji głosem żywym, bardzo osiemnastoletnim ale przy tym bystrym i spostrzegawczym, całość tworzy mocny,humorystyczny, bezpośredni i przystępny efekt.
Wyraźne postacie, ciekawe rozwiązania fabularne, uniwersalizujący sposób opisu stanu wojny domowej i jego wpływu na obywatelską i prywatną codzienność (jeden z wiodących, obok problemu stalkingu, motyw powieści) zamierzony feminizm to kolejne dobre powody by po ten tytuł sięgnąć.
Pozostaje mieć nadzieję, że przekład sprosta wyzwaniu tłumaczenia bez wytracania charakterystycznego tonu języka Anny Burns, tego jak w Milkmanie potrafi być zabawny, niecodzienny i celny zarazem.
Dobry Booker.

Milkman: boys will be boys.

Lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, Irlandia, czas "The Troubles".
“The day Somebody McSomebody put a gun to my breast and called me a cat and threatened to shoot me was the same day the milkman died”
Tym zdaniem, zdaniem zdradzajacym jej koniec, zostaje otwarta historia siedmiu spotkań z tytułowym Milkmanem, czołowym członkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tożsamość- czyli jak menopauza zabiła nam psa.
(HEJT ALERT)

Krótko: Tożsamość to irytujący stos banałów wypluty z egzaltacją przemądrzałego licealisty-prawiczka, plantatora pryszczy i jedynych słusznych teorii.
I choć szkielet fabuły miał potencjał na stworzenie "historyjki o dwóch..." to całe, słowne mięso, którym obrósł sprawia, że po jej odłożeniu ma się przemożną ochotę uderzyć głową w stół. Kilka razy. Do osiągnięcia dowolnego skutku, który zastąpi niesmak w ustach jaki pozostaje po lekturze "Tożsamosci"

Długo:
Książkę ukończyłam przed chwilą.Poświęciwszy jej kilka godzin z mojego życia, z których utratą nie jest mi jednak łatwo się pogodzić postanowiłam napisać tu, wiedziona najczystszym odruchem solidarności i współczucia, a także gorzkim oburzeniem spowodowanym poszukiwaniem odpowiedzi na postawionym na głos, a także w wyszukiwarce Google pytaniem „dlaczego”.
Dlaczego nikt dotąd tego nie napisał?Czy naprawdę każdy, kto zetknął się z tym tekstem poczuł się w obowiązku do przyjęcia pozycji klęczącej? Czy może Ci, którzy podzielają moją opinię postanowili oszczędzić sobie dalszej straty czasu związanej z rozwodzeniem się nad tym tytułem?
Zacznę od tego co uderzyło mnie najsilniej, a z czego autor postanowił zrobić oś dla swojej fabuły.
Mężczyzna kobietą mówiący o kobietach w sposób męski. Powinnam napisać mamlający (by narzucić tym słowem czytelnikowi odpowiedni klimat tej narracji. Klimat bezzębnych dziąseł).
Mamy więc w centrum przepotwornie nieoryginalne roztrzęsienie starucha nad fizjologią kobiecego starzenia się.
Starucha, który grubą krechą podkreśla i wzmacnia istnienie obrzydliwego, mitu o zanikaniu cielesności Kobiety po przekroczeniu przez nią magicznej granicy za którą oblewana "płomieniami" niejasnego pochodzenia uprzytamnia sobie, że przestaje być kobietą. Tym jednym zdaniem można podsumować dramat głównej bohaterki „Tożsamości”- Chantall- która, nękana raz po raz menopauzalnym rumieńcem gubi się w niefortunnych splotach nieporozumień i własnych fantazji.
Nie obawiaj się jednak o Ty- wielki zwolenniku pióra Mistrza- nie zostaniesz zdradzony o świcie wydaniem na pastwę dosłowności. Nie dowiesz się tu niczego o "podplamianiu", ostatniej miesiączce, upławach, endometriozach, hormonalnych terapiach zastępczych, cyckach jak melony w pończosze czy huśtwakach nastroju.To nie podręcznik biologii tylko kawał dobrej, męskiej literatury. Nawet raz słowo „menopauza” nie padnie by nie narazić twojego wrażliwego erotyzmu na świadomość, że coś tu zaczyna pachnieć nieświeżo, i lepiej brać nogi za pas niż się w to dalej zagłębiać. Z "Tożsamości" z ulgą dowiesz się, że kres płci to tylko tych kilka niezręcznych rumieńców bardzo nie w porę po których-nadstaw uważnie ucha- nastąpi ciche "puff" .To dyskretny, nienachalny znak zassania się w nicość sensu żeńskiego istnienia, jej narządów rodnych i drugorzędowych cech płciowych.Ot cała historia- czerwono, gorąca,puff- i po krzyku- oto przeszliśmy na bezpieczny, bo dobrze zdefiniowany ląd baby. Istoty, z której płeć, rozum i urok zostały ze szczętem wyskrobane. Dobrej do posprzątania mieszkania czy irytowania worowatym cielskiem w środkach komunikacji miejskiej. Nad tym jednak Mistrz już nie będzie się pochylał. Jego historia urywa się tuż przed "puff", ale-ale przecież nie kończy się ot tak. Bo oto z ostatnich niemal stron sterczy w kierunku czytelnika grożący, mistrzowski paluch, który kiwa się do wtóru zawartego w nich morału. Oto przestrogą dla wszystkich kobiet świata.
Bacz byś, nim rozlegnie się owo "puff", miała przy boku kogoś bo skończysz jak nieboraczka z naszej przypowieści: odartą z imienia, naga, naprzeciwko obleśnego, angielskiego starucha, ledwie uniknąwszy zaślinionego, lesbijskiego gwałtu. Zważ na słowo Mistrza: Tak i tylko tak może skończy się pożałowania godna i niemądra, kobieca fantazja o niezależności i poszukiwaniu szczęścia poza związkiem-tym ciepluchnym kokonem chroniącym obrzydliwość własnej starości.
(ps, szepcze Mistrz: a skoro już postanowiłaś być starą torbą wyposaż się w gadżety i cechy, które zatrzymają przy tobie jakiegoś trutnia, półmężczyznę, niedojdę życiową -bo na takiego tylko możesz odtąd liczyć. Mile widziane :zasobne konto, własne mieszkanie, wyrozumiałość, usłużność i ucho gotowe do spijania ambrozji mądrości kapiących z jego midorodnych ust)
Myśląca, żeńska część odbiorców dziękuje Mistrzowi za tę przestrogę.
Męska zaś może odetchną z ulgą bo, pomimo nędzy podjętego tematu, nie musi się on zmagać z historią, z którą żaden z nich nie chciałby mieć do czynienia (tak w literaturze jak w doświadczeniu życiowym). Bez obaw. Historia starzejącej się Chantall została odpowiednio skrojona tak, by nie odczuwać obojętności czy wstrętu. Jest ona w końcu całkiem niczego sobie-babką- zwłaszcza kiedy wbije swoje karminowe od menopauzy giry w szpile i udrapowana w czerwienie, jak "wyuzdany kardynał" (!!!!!!cytat!!!) powygina się w godowym rytuale przed bohaterem. Jest jeszcze do tego bogata i inteligentna co stawia ją odrobinę wyżej nad jej podobnymi, a przy tym też, odrobinę bliżej istoty rozumnej. Być może by mocniej podkreślić ten fakt pozostałe kobiety przewalające się przez kartki dzieła prezentują się bardzo mizernie. Należą do nich
1)Wymóżdżona macica objuczona słodkim i licznym ciężarem żywota swego, żarłacznie wszywającą w wielką kołdrę rodzinnego patchworku każdego nieszczęśnika, o którego się otrze (dosłownie lub w przenośni). Przedziwny to fetysz no ale cóż, pełni ufności w mądrość Mistrza doceniamy fakt, że unaocznił nam on niewątpliwie żałosne położenie w jakim znajduje się każda, która decyduje się na poczęcie i obdarzenie miłością potomstwa. Dlatego też łatwiej jest nam kiwać głową nad uradowaną z powodu śmierci własnego dziecka Chantall, które swoim zgonem uwolniło ją od perspektywy takiego losu.W tym miejscu wraz z nią chcemy mu serdecznie podziękować za to, ze kojfnął i umożliwił głównej bohaterce powolne napełnianie się nienawiścią do świata i ludzi, a także miłością do Jeana Marca- jedynego, sensownego powodu jej istnienia.

2)Upierścieniona Dama - pracownica firmy, w której "nie-realizuje" się Chantall. Przedziwny twór zawleczony do współczesności z kart "Dumy i uprzedzenia", pączkujący de novo, bez odpowiedniego, ewolucyjnego uzasadnienia między obywatelami XXI wieku. Istnieje wyłącznie jako rozdziawiony we wstydliwej, masochistycznej przyjemności otwór gębowy, chłonący prawdy o życiu i jego (bez)sensie, którymi częstuje je alter-ego pisarza: L. Prawdy te są ponure, ale najprawdziwsze i dlatego przekazywane z odpowiednią dawką zjadliwości, tonem odpowiednio pouczającym w zdaniach otwieranych zwrotem „Moja Droga Damo”.
W tym momencie Kundera, być może całkiem nieświadomie, obrazuje (ale niestety absolutnie nie potępia) kolejną, tym razem niestety realną, tendencję kobiet do przyklaskiwania mężczyźnie w traktowaniu protekcjonalnie wszystkiego co nie dysponuje gonadami zlokalizowanymi poza jamą brzuszną.
Oczywiście skłamałabym ukrywając fakt lekkiego potępienia jakie umieszcza na kartach swojego story anatomopatolog związków. Mały klaps w pupę dostają wszyscy „tatusiowie”, którzy wyłupali sobie z oczu pożądliwość, a z głów chęć do skoku w bok przedkładając na nią puszczanie latawca na plaży. A fe, nieładnie. Zdrada jest wszak bardziej wybaczalna (nawet dla Chantall- której zdarza się nawet o tym pomyśleć wprost) niż brak chęci na nią.

Naprawdę nie rozumiem fenomenu tego pisarza, ani włączenia go do kanonu książek "dobrego tonu", kanonu wypada znać, wypada lubić.Dla mnie Kundera jest kolejnym fragmentem zwartego korpusu męskich pisarzy hołdującym zjełczałym mitom. Kolejnym, który z bezczelnością głuptaska sypie szczodrym gestem ze swojego pomarszczonego wora mądrości.

Nie chce mi się nawet być przesadnie merytoryczną. Książkę czyta się szybko i jeśli komuś nie przeszkadzają truizmy naśladujące prawdy objawione, erotyzacja płodów, zawstydzające aż do uczucia litości wygibasy słowne i degradowanie całej połowy ludzkości do szybko-starzejącego-się-gadżetu- śmiało.Jeśli nie przeraża cię obcowanie z postaciami o konstruktach psychologicznych zaadoptowanych z doktoratu „o erotycznym życiu ameb” - życzę miłej lektury.
A sobie: żeby mnie już tak nigdy, ale to nigdy nie pokusiło by sięgać po lektury autorstwa pisarzy, którzy skompromitowali się w moich oczach łatwym, żałosnym relatywizowaniem, taniochą porównań zaczerpniętych z WIELKIEJ KSIĘGI PORÓWNAŃ, i ekologicznym podejściem do materii, z którą przyszło im się już raz zmagać.

Tożsamość- czyli jak menopauza zabiła nam psa.
(HEJT ALERT)

Krótko: Tożsamość to irytujący stos banałów wypluty z egzaltacją przemądrzałego licealisty-prawiczka, plantatora pryszczy i jedynych słusznych teorii.
I choć szkielet fabuły miał potencjał na stworzenie "historyjki o dwóch..." to całe, słowne mięso, którym obrósł sprawia, że po jej odłożeniu ma się przemożną...

więcej Pokaż mimo to