Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Sięgając po tę pozycję zastanawiałam się, co może mieć do powiedzenia piosenkarka i czym ten Internet się tak zachwyca. No to już wiem, czym się zachwyca. I sama do zachwytów dołączam.
Katarzyna Nosowska autorka tekstów, artystka. Kobieta o nieprzeciętnej wrażliwości, niesamowitym głosie, specyficznym i nieudawanym sposobie bycia. Prawdziwa do bólu. Kiedy na nią patrzę widzę kobietę prawdziwą, realną, idącą własną ścieżką, pewnym krokiem i nie oglądającą się za siebie. W książce natomiast spotykam Katarzynę jako kobietę niesamowicie mądrą życiowo. Wspaniałą obserwatorkę życia i obecnego świata.
Nie ma pewności, że książka jest autobiografią. Jednak każdy rozdział rozpoczyna się słowami: „A ja żem jej powiedziała, Kaśka…”, co może sugerować, że pozycja ta jest swoistą rozmową, terapią autorki, samej ze sobą. Dzięki temu zabiegowi czytelnik, również, ma wrażenie jakoby siedział na kawie z dobrą znajomą i słuchaj najnowszych jej przeżyć i przemyśleń.
Nosowska popełniła książkę idealną. Trafnie, bez owijania w bawełnę opisuje to, co myśli każdy człowiek. Opowiada o kompleksach, walce z własną nieperfekcją. Strachu przed byciem przeciętnym w tym świecie, który przeciętności nie znosi. Porusza tematy trudne. Obnaża kobiecość. Przedstawia drogę dojrzewania własnego „ja”. Drogę do prawdziwej dorosłości, do zgody z samym sobą. Pokazuje jak ważna jest intuicja. Zaznacza, że człowiek świetnie nauczył się nie słuchać samego siebie, własnych potrzeb, w celu zdobycia poklasku i dopasowania się do tłumu. Wyśmiewa, w sposób inteligentny i ironiczny, obecną pogoń za byciem idealnym, za próżnym życiem. Nie boi poruszyć się tematu dzieciństwa i błędów jakie popełniają rodzice w wychowaniu swoich pociech.
Katarzyna Nosowska perfekcyjnie, bezpretensjonalnie opisuje obecny świat. Pozycja, którą nam podarowała jest napisana z poczuciem humoru, prosto, bez zbędnego upiększania słowem. Czyta się lekko, a z każdą stroną czytelnik jest pod wrażeniem trafności z jaką autorka posługuje się słowem. Nie pozostaje nic innego jak ciągłe potakiwanie i okraszenie każdego rozdziału słowami: w punkt! W samo sedno, Kaśka!

Sięgając po tę pozycję zastanawiałam się, co może mieć do powiedzenia piosenkarka i czym ten Internet się tak zachwyca. No to już wiem, czym się zachwyca. I sama do zachwytów dołączam.
Katarzyna Nosowska autorka tekstów, artystka. Kobieta o nieprzeciętnej wrażliwości, niesamowitym głosie, specyficznym i nieudawanym sposobie bycia. Prawdziwa do bólu. Kiedy na nią patrzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgałam po tę książkę z myślą, że musi być ona dobra. Przy takim autorze po prostu musi i koniec. Chociaż osobiście nie przepadam za biografiami, a poradników wszelkiej maści nie trawię w ogóle, to ta książka była jedną z najpiękniejszych lektur mojego życia. Nie chodzi tu o fabułę, a o przekaz, bo przekaz był zdecydowanie wyjątkowy, tak samo niesamowity jak człowiek, który to przesłanie pisał…
Nick Vujicic to genialny i niepowtarzalny mówca i autorytet, ale kogo to dziwi?
W tej książce mamy zaszczyt poznać jego życie, jego słabości i wolę walki, a przy tym zaczynamy wierzyć, że i w naszym życiu może być lepiej.
Nie wiem, być może przeczytałam tę książkę w idealnym momencie swojego życia, być może każdy ma takie same odczucia. Jednakże, uważam, że ta pozycja powinna trafić w ręce każdego człowieka, każdej narodowości i w każdym wieku.
Na stronicach tego, że tak powiem – życiowego przewodnika Nick opisuje nie tylko swoje życie. Zapoznaje nas z niesamowitymi miejscami, jakie odwiedzał, a przede wszystkim przedstawia nam niesamowitych ludzi, o których nie mówią masmedia, a którzy nie raz stoczyli walkę o swoje życie, marzenia. Nie poddali się w trudnych chwilach. Trwali w nadziei i wierze. Choć osobiście z wiarą u mnie krucho, może nie całkiem na bakier, ale jednak nie tak dobrze jakbym chciała, podziwiam autora tej książki za jego niesamowitą wiarę. Tak mocną, że niejeden duchowny mógłby jej pozazdrościć…
W książce znajdziemy, warte uwagi cytaty, niesamowite opowieści, przykre w odczuciu historie z życia Nicka, a wszystko okraszone tym niesamowitym czymś, czego do końca nikt nie jest w stanie określić. Przez strony tej pozycji przebija niezwykła charyzma autora i równie niezwykła życiowa mądrość, oraz wiara w to, ze nie ma rzeczy nie możliwych. Jeśli się chce, można przenosić góry.
Ta książka jest niesamowita, nie tylko ze względu na autora. Sam styl pisania, liczne zwroty wprost do czytelnika, nadają charakter rozmowy. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że rozmawiam z Nickiem osobiście, co wzmagało przekaz wszystkich wartości jakie wyznaje ten człowiek. Dodatkowo w porównaniu z innymi książkami typu: „co zrobić by żyło się lepiej” w tej książce autor naprawdę wierzy w to, co mówi, a co najważniejsze wszystko jest oparte na jego własnych przeżyciach.
W trakcie lektury uderza tez niesamowita pewność siebie autora, za co podziwiam go jeszcze bardziej, bo nie jeden zdrowy człowiek nie potrafi żyć w zgodzie z samym sobą jak ten, jakby nie patrzeć, niepełnosprawny mężczyzna. Czasem jednak ta pewność siebie zahaczała moim zdaniem o zadufanie i egoizm, ale temu Panu jestem w stanie wybaczyć wszystko.
Ogólnie rzecz ujmując książka jest warta tego żeby po nią sięgnąć. Wiadomo, że nie może stawać w rangi z moimi ukochanymi powieściami, bo i powieścią nie jest, ale w swoim gatunku istne mistrzostwo. Czyta się lekko, choć wyciska łzę i to nie jedną (choć ci mniej płaczliwi ode mnie, zapewne nie popłaczą się ani raz). Jak na mój gust, na prawdę przywraca wiarę we własne życie, bo jeśli taki człowiek mógł osiągnąć tak wiele to jakie możliwości ja posiadam?
Wraz za autorem zaczęłam powtarzać: „Upadnij siedem razy, wstań osiem.” – Święta prawda.
Ta książka to nadzieja oprawiona w słowa i papier. Gorąco polecam!

Sięgałam po tę książkę z myślą, że musi być ona dobra. Przy takim autorze po prostu musi i koniec. Chociaż osobiście nie przepadam za biografiami, a poradników wszelkiej maści nie trawię w ogóle, to ta książka była jedną z najpiękniejszych lektur mojego życia. Nie chodzi tu o fabułę, a o przekaz, bo przekaz był zdecydowanie wyjątkowy, tak samo niesamowity jak człowiek,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gaja Kołodziej to dwudziestotrzyletnia autorka trzech powieści. Swoja debiutancką książkę wydała w dwa tysiące dziesiątym roku, choć ostateczne prace nad nią zakończyła dwa lata wcześniej, kiedy miała zaledwie osiemnaście lat. „Wystrzałowa licealistka” i kolejna z serii „Wystrzałowa maturzystka” cieszyły się dużą popularnością, a opowiadanie „ Moje jedyne marzenie” zostało wyróżnione pierwszą nagrodą w Ogólnopolskim Konkursie Literackim. Książka pod tytułem „Dar” jest trzecia w całym dorobku literackim Gai i pierwsza jej książka, w której występują zupełnie nowi bohaterowie. Z jednej strony można zaliczyć tę pozycję do rodzaju paranormal romance, z drugiej zaś do przeciętnej obyczajówki.
Kora Smolińska to maturzystka o mentalności małej dziewczynki, która po śmierci matki przeprowadza się z Poznania do Warszawy i tam zaprzyjaźnia się z młodszą córką wujostwa toczy jednostronną wojnę z Krwawą Małgorzatą i uwiesza się na chłopaku zwanym Teo. Nie radzi sobie z własnym życiem, sama stawia się na pozycji ofiary i nawet nie próbuje jej zmienić. Jest zakompleksiona i bezradna w stosunku do swojego daru, a raczej przekleństwa, jak sama nazywa, to czym została uraczona przez Boga. Jako bohaterka książki jest nudna i przewidywalna. Na szczęście na kartach tej historii pojawia się Eryk Nil - nowy kolega z klasy. Dzięki niemu życie głównej bohaterki zostaje zmienione o sto osiemdziesiąt stopni.
Jednym słowem banał. Moje zdanie potwierdza również wątek niedoszłej miłości Asi i Michała, a zwłaszcza sama postać Michała przy której tworzeniu, aż za bardzo widać wpływy niezbyt ambitnego kina amerykańskiego (przystojny, kapitan drużyny koszykarskiej, chłopak najładniejszej i najpopularniejszej dziewczyny w szkole… ).
Do tego wszystkiego sam język jakim jest pisana ta książka nieco rozczarowuje. Rzecz jasna, rozumiem, że bohaterami są młodzi ludzie, ale mimo wszystko mogło być nieco lepiej.
Oprócz tego, jest jeszcze jedna rzecz, która niezmiernie mnie męczy. Mianowicie czytając tę książkę miałam wrażenia, że autorka na każdej stronie pisze jedno i to samo, używając troszkę innych sformułowań i to naprawdę troszkę innych…
Jednak nigdy nie jest tak, że wszystko jest be, i nic nie jest plusem. Owszem i plusy się i w tej książce znalazły. Moim zdaniem na wielkie brawa zasługuje sposób wykreowania babci Eryka. Jak dla mnie mistrzostwo. Świetnie przedstawiony charakter tej postaci, jej przebojowość, żywiołowość i prostolinijność. Istne mistrzostwo. Na pochwałę zasługuje też zakończenie, ot, co całkiem fajne, może nie zaskakujące, ale sympatyczne w odbiorze.
Poza tym muszę przyznać, że cala książka mimo wielu mankamentów czyta się dobrze, taka lekka lektura na pochmurne dni lub samotne wieczory. Myślę, że zdecydowanie kierowana w stronę młodzieży, choć może nie tylko?
Jakby się mocniej wgłębić możemy dostrzec swoiste drugie dno. Zauważamy, że nie jest to jedynie zwykła, dość banalna i naiwna książka o nużącej fabule i dość monotonnych bohaterach, ale również historia przeciętnej nastolatki, którą możemy w różny sposób przyrównywać do swojego życia i dzięki temu zrozumieć, że zawsze znajdzie się ktoś kto polubi nas takimi jakimi jesteśmy i mimo wszystkich naszych wad dla kogoś możemy stać się całym światem, a to, że jesteśmy nieszczęśliwi, lub źli nie zależy od innych, i nie jest to niczyja wina, jedynie nasza. Ta opowieść pozwala zrozumieć, że to jacy jesteśmy zależy tylko i wyłącznie od nas, a nasza uszczypliwość lub bezradność robi krzywdę tylko i wyłącznie nam samym.
Ogólnie rzecz ujmując, osobiście czułam się bardzo rozczarowana czytając tę książkę, gdyż uważam, że temat jaki porusza (czytanie w myślach) jest na tyle ciekawy i nietypowy, że można na jego podstawie stworzyć niesamowitą, ekscytującą opowieść rodem fantasy i właśnie takiej historii się spodziewałam, ale niestety. „Dar” to bardziej obyczajówka niż fantasy, ale mimo wszystko nie spisuje jej całkowicie na straty. Jest to niezbyt ambitna lektura, ale do przejścia i to z uśmiechem na twarzy, przynajmniej w niektórych momentach

Gaja Kołodziej to dwudziestotrzyletnia autorka trzech powieści. Swoja debiutancką książkę wydała w dwa tysiące dziesiątym roku, choć ostateczne prace nad nią zakończyła dwa lata wcześniej, kiedy miała zaledwie osiemnaście lat. „Wystrzałowa licealistka” i kolejna z serii „Wystrzałowa maturzystka” cieszyły się dużą popularnością, a opowiadanie „ Moje jedyne marzenie” zostało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znaleziona przez zupełny przypadek na bibliotecznej półce. Autorka była dla mnie wtedy zupełnie obca, ale zaintrygował mnie tytuł. Inny, niepowtarzalny, tajemniczy. Tak właśnie ta pozycja literatury amerykańskiej trafiła w moje ręce. Jak się później okazało było to niesamowite szczęście, ponieważ książka pochłonęła mnie od pierwszego słowa na pierwszej stronie po ostatnią kropkę ostatniego zdania.
„Drugie spojrzenie” jest to dzieło czterdziesto-sześcio letniej (obecnie) Jodi Picoult, amerykańskiej pisarki, która ma na swoim koncie kilkanaście bestsellerów. Jej powieści przetłumaczono na trzydzieści cztery języki. Zdobyła wiele nagród między innymi New England Book Award za całokształt twórczości i nikogo kto przeczytała choć jedną jej książkę wcale ten fakt nie zdziwi. Autorka bowiem ma niesamowity dar poruszania trudnych spraw, często tematów tabu w bardzo zgrabny i nie wulgarny sposób. Jest autorką dziewiętnastu powieści, m.in.: „Bez mojej zgody”, „Zagubiona przeszłość”, „Świadectwo prawdy”, „Jesień cudów”
i „Dziesiąty krąg”.
W książce „Drugie spojrzenia” poznajemy historię rdzennych amerykanów połączoną z dyskusyjnymi badaniami genetycznymi i światem duchów, który we wdzięczny sposób przemyka przez stronice powieści. Poznajmy początkowo parę bliżej nie powiązanych ze sobą historii. Wkraczamy w życie kilku bardzo wyrazistych i niebanalnych bohaterów, aby na przestrzeni czasu połączyć wszystkie wątki w jedną intrygującą, niesamowitą i zaskakującą całość o wyrafinowanym zakończeniu.
Język książki jest niesamowicie poetycki, co jest moim zdaniem znakiem rozpoznawczym autorki. Na stronach powieści pojawia się bardzo bogate słownictwo, co tylko wpływa na kolejny plus tej książki. Oprócz tego zdecydowaną zaletą jest sam temat jaki porusza. Badania genetyczne, „dzieci z probówki” czy selekcja ludzkości to cały czas aktualne i jakże burzliwe tematy tabu. Mało kto ma odwagę poruszać je na łamach powieści, jakby nie patrzeć, obyczajowej. W książce „Drugie spojrzenia” pojawia się również wątek, który może wydawać się oklepany i banalny, a mimo to taki nie jest. Nieprawdopodobna miłość, która istnieje nawet po śmierci jednej z „połówek”. Wątek jakże piękny i momentami zaskakujący - idealny dla kobiet.
Jeśli jednak chodzi o całą fabułę to z przykrością muszę stwierdzić, że nie nadaję się ona dla mężczyzny, bo nawet jeśli znajdzie się taki, który czytuje podobne pozycje to jakoś ja nie mogę sobie wyobrazić sytuacji jak ów mężczyzna zaczytuje się w „Drugim spojrzeniu”, choć, oczywiście, kto wie? Jest przecież tak wielu różnych ludzi.
Ogólnie rzecz ujmując nie można tej książce zarzucić nic oprócz tego, że jest naprawdę niezła. Wciąga, porusza, zaskakuje, bawi. Fabuła oparta na oryginalnym i miejscami kontrowersyjnym temacie. Wszystko opisane bardzo szczegółowo, czasem aż nadto, bowiem były momenty kiedy nużyły mnie opisy uczuć wewnętrznych i po mojej głowie krążyła natarczywa myśl „ileż można?”. Ale jak to mówią - nie ma książek bez wad, więc i tu ich się trochę zebrało. Myślę, że nie jest to książka dla każdego. Nie należy do łatwych, choć ja czytałam ją zdecydowanie dla relaksu. Nie wymusza zbyt dużej uwagi czytelnika. Po zakończeniu nie pozostawia niedosytu. Nie pojawiają się pytania typu: Co by było gdyby? A dlaczego to czy tamto zostało niedopowiedziane? Wątki są spójne i budują jasną całości, choć początkowo miałam problem z zapamiętaniem bohaterów, a to przez dość dziwną kompozycję wprowadzania poszczególnych postaci do całości.
Ciężko mi porównać to powieść do innych , które wyszły z pod pióra Jodi Picoult, gdyż był to mój swoisty pierwszy raz, jednakże przyrównując ją do innych obyczajówek jakie miałam szczęście lub też pecha przeczytać ta wypada naprawdę dobrze. Dlatego w skali od jeden do dziesięć dostaje zasłużone, moim zdaniem, siedem, gdyż mimo, że dobrze się ją czyta i niewiele jest książek podobnych do tej, to nie porywa w sposób jakiego bym oczekiwała od kilkuset stron pokrytych czarnymi literkami.

Znaleziona przez zupełny przypadek na bibliotecznej półce. Autorka była dla mnie wtedy zupełnie obca, ale zaintrygował mnie tytuł. Inny, niepowtarzalny, tajemniczy. Tak właśnie ta pozycja literatury amerykańskiej trafiła w moje ręce. Jak się później okazało było to niesamowite szczęście, ponieważ książka pochłonęła mnie od pierwszego słowa na pierwszej stronie po ostatnią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to jest znaleźć się w innym kraju w zupełnie innej kulturze i czasach?
Fantastycznie jeżeli znajdziemy się tam przez lekturę „Dumy i uprzedzenia”. Przez długi czas biłam się z myślami czy przeczytać czy też nie przeczytać tej książki. Myślałam sobie, że na ‘tanie” romansidła trzeba mieć nastrój no a ja jakoś nie bardzo go miałam przez cały rok szkolny. Aż wreszcie nadeszły wakacje i przemogłam samą siebie sięgając po pierwszą w moim życiu książkę Jane Austen i jak się później okazało, był to bardzo dobry ruch. Książka tej angielskiej pisarki, która sama nigdy nie wyszła za mąż, posiadała sześciu braci i jedną siostrę, okazała się nie tylko bardzo dobrą powieścią o miłości, dość trudnej i zaskakującej nie tylko dla głównych bohaterów i ich bliskich, lecz także dla czytelnika, ale także świetnym przewodnikiem po dziewiętnastowiecznej Anglii, tamtejszych obyczajach i życiu klasy średniej.
Jane Austen wiodła podobno odosobnione życie, ale trzeba przyznać, że posiadała niezwykły dar obserwacji otoczenia. Zresztą musiało tak być skoro jej powieści zdobyły uznanie już za życia autorki. Dobre oko i piękny język oraz, myślę, nienaganna inteligencja potrafiły stworzyć powieść jak dla mnie wręcz idealną.
Dumny on i uprzedzona ona, a może dumna ona i uprzedzony on. Jak dla mnie w cale nie jest to jednoznaczne i jednostronne. Uważam, że główni bohaterowie romansu posiadają nawzajem te tytułowe cechy i oboje rzucają sobie nawzajem przysłowiowe kłody pod nogi we własnej miłości.
„(...)łatwo bym mu wybaczyła jego dumę, gdyby nie uraził mojej.”
W trakcie lektury „Dumy i uprzedzenia” na pewno nikt nie będzie narzekał na nudę, a tym bardziej na bezpłciowych bohaterów, bo ci są wykreowani w mistrzowski wręcz sposób. Każdy posiada cechy pozytywne i negatywne, choć ich strona i znaczenie nie jest określone jednoznacznie. Czytelnik ma prawo oceniać bohaterów indywidualnie. Najbarwniej przedstawionymi postaciami są z pewnością siostry Elżbiety i jej rodzice, ale również inni bohaterowie w tym oczywiście Darcy i pan Bingley.
Każdy kto zatopi się w fabule tej niezwykłej historii odpłynie w bardzo daleki świat. Znajdzie bohaterów z którymi może się utożsamiać jak i takich, którzy będą go denerwować lub bawić. Ja na przykład utożsamiam się, myślę, że jak większość czytelników płci żeńskiej, do Elżbiety, natomiast niezmiernie bawi mnie pani Bennet i jej zszarpane nerwy oraz pan Bennet i jego podejście do własnej żony.
„(...) Mam dla twoich nerwów najwyższy szacunek. To moi starzy przyjaciele. Co najmniej od dwudziestu lat słyszę, jak się nad nimi rozwodzisz.”
Oprócz wątków poruszanych w tej angielskiej powieści na uwagę zasługuje język jakim jest ona pisana. Jak dla mnie arcydzieło. Lekki, ale nie banalny. Wprowadzający odpowiedz nastrój. Szczegółowo opisane każde wydarzenie powoduje, że osoba zagłębiająca się w ten wykreowany świat nie ma problemów z wyobrażeniem sobie czegokolwiek. Całą książkę pochłania się, dzięki temu, jednym tchem. Poruszane tematy czasem bawią, a czasem zaskakują. Zdecydowanie najbardziej rzuca się podczas lektury niezwykła chęć zamążpójścia. Jest to, rzec można, temat każdej z rozmów młodych pań lub, jak w domu państwa Bennet, matki pięciu dziewcząt. Niezwykłą wagę przykłada się również do pieniędzy, etykiety, kultury i ogólnego szacunku. Skandal wywołany przez jedną osobę rzuca cień na całą rodzinę. Ale tak podobno było naprawdę. Tak żyła ówczesna Anglia, takie problemy miały tamte dziewczęta i ich rodziny. Były bale nie dyskoteki, kobiety były damami i szanowały siebie same, mężczyzna był mężczyzną, dżentelmenem, choć wiadomo, że od wszystkiego w życiu pojawiają się wyjątki.
Można doszukiwać się niezliczonych różnic, ale też wielu podobieństw pomiędzy naszym światem a tym w dziele Jane Austen. Nic jednak nie zmieni faktu, iż jest to książka niezwykłej klasy, która nie przypomina niczym wspomnianych przeze mnie wcześniej „tanich” romansów. Jest to piękna powieść, która przynajmniej u mnie zmieniła nieco światopogląd. Porusza tematy niby obce, a jednak nadal aktualne. Pozwala odnaleźć, choć na moment, ten inny świat. Budzi poczucie swoistego smutku, ze nie żyło się w tamtych czasach. Delikatna i przepiękna. To najlepsze określenia dla tej książki. Myślę, ze pozwala ona uwierzyć, że i w naszym świecie musi być ukryta ta prawdziwa miłość, czasem pod warstwą dumy i uprzedzenia, które należy jedynie zetrzeć ze swego oblicza, aby ujawnić gorące uczucia…

„(…) Nie mogę określić ani godziny, ani miejsca, ani spojrzenia, ani słów, od których się zaczęło. To stało się zbyt dawno. Byłem już w pól drogi kiedy zdałem sobie sprawę, że w ogóle się zaczęło.”

Jak to jest znaleźć się w innym kraju w zupełnie innej kulturze i czasach?
Fantastycznie jeżeli znajdziemy się tam przez lekturę „Dumy i uprzedzenia”. Przez długi czas biłam się z myślami czy przeczytać czy też nie przeczytać tej książki. Myślałam sobie, że na ‘tanie” romansidła trzeba mieć nastrój no a ja jakoś nie bardzo go miałam przez cały rok szkolny. Aż wreszcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzadko zdarza mi się czytać poradniki, wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie czytam ich wcale. Ale zaintrygowana pochlebnymi opiniami postanowiłam sięgnąć po tę pozycję, aby przekonać się, co też Pan Matthew ma mi do przekazania. Okazało sie, że ma i to całkiem sporo...
Spodziewałam się typowych banałów, jakimi bombardują nas wszystkie pseudonaukowe publikacje o tym jak znaleźć faceta lub bzdetów niczym z pierwszych stron kolorowych pisemek, ewentualnie mądrości wyssanych z komedii romantycznych, które nawiasem mówiąc, bardzo lubię.
Jednak czytając ten oto niezbyt długi poradnik, bardzo mile się zaskoczyłam.
W słowach wylewających się ze stronic tej książki nie ma ani grama porad typu: bądź ponętna, wymaluj się, skąpo ubierz, bo facet to facet i wiadomo, że na inteligencję nie poleci.
Okazuje się, że facet też ma duszę i SERCE.
Autor w dość urzekający sposób ukazuje nam drugie dno męskiej postaci. Przedstawia mężczyzn, jako osoby, które chcą kochać i być kochane. Które czasem są zbyt nieśmiali, albo boją się odrzucenia. Ale nie tylko o mężczyznach pisze Pan Matthew. Pisze również o kobietach, a w gruncie rzeczy, głównie o kobietach. Mówi jakich kobiet szukają mężczyźni i nie każe zmieniać się nam, tylko ewentualnie zmienić postępowanie. Wychodzi z założenia, że każda kobieta jest wyjątkowa, wartościowa i może mieć mężczyznę swoich marzeń, jeżeli będzie sobą.
Główne rady jakie otrzymujemy ze strony autora dotykają spraw tak oczywistych, ale jednocześnie bardzo trudnych. Gdyż same prawdopodobnie nie zwróciłybyśmy na nie uwagi. Dowiadujemy się, że nie znajdziemy mężczyzny ze snów, kiedy nie będziemy poznawać mężczyzn w ogóle. Logiczne prawda? A jedna ile z nas rozmawia z zabójczo przystojnym Panem w kolejce za nami? ...No właśnie.
Autor nie boi się pisać o męskich słabościach oraz o damskich oczekiwaniach. Błędach, jakie popełniamy szukając tego jedynego. Nie boi się pisać o seksie. I robi to bardzo dobrze. Nie traktuje seksu jako rzeczy numer jeden. Choć przyznaje, że dla faceta jest i będzie on ważny. Co więcej pokazuje, dlaczego ów seks dla mężczyzny jest taki istotny.
Ponad to książka jest podzielona na części, które ukazują nam kilka etapów tworzenia i POZOSTANIA w związku. Bardzo dużym plusem tego poradnika jest właśnie ten podział, bo pokazuje nam, że związek to nie tylko znalezienie faceta, nie tylko kilka randek, ale również - jeżeli dążymy do np. małżeństwa, - to długoletnia, a wręcz dożywotnia praca nad sobą, a także nad związkiem.
Krótko mówiąc. Książka jest warta przeczytania. Nie potraktowałam jej jako biblii swoich zachowań, ale bardzo podobał mi się sposób w jaki jest napisana, oraz kwestie jakie porusza.
Nic nachalnego, nic głupiego. Elegancka pozycja do poduszki, która zwraca uwagę na miłosne problemy dnia codziennego i daje wskazówki jak je rozwiązać. Dlatego samotne oraz nie samotne kobiety - przeczytajcie, bo naprawdę warto

Rzadko zdarza mi się czytać poradniki, wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie czytam ich wcale. Ale zaintrygowana pochlebnymi opiniami postanowiłam sięgnąć po tę pozycję, aby przekonać się, co też Pan Matthew ma mi do przekazania. Okazało sie, że ma i to całkiem sporo...
Spodziewałam się typowych banałów, jakimi bombardują nas wszystkie pseudonaukowe publikacje o tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Halo, Wikta” to książka autorstwa absolwentki Uniwersytetu Warszawskiego, która pracowała między innymi jako ankieter i kwiaciarka, aczkolwiek pani Katarzyna nieco zmądrzała i zaczęła pisać. I Bogu dzięki! Ta niewielkich rozmiarów książeczka to jedna z najzabawniejszych książek jakie ostatnio miałam okazję przeczytać. Jest to niezwykle inteligentnie napisana historia o niebanalnej fabule. Jestem tą opowiastką bardzo mile zaskoczona i niezmiernie oczarowana. Choć wygląda jak przeciętna broszurka, wnętrze zachwyca.
Długo szukałam na bibliotecznych półkach, czegoś krótkiego, niebyt męczącego w odbiorze, a przy tym ciekawego i niepowtarzalnego. Niestety nic takiego nie wpadało w moje ręce, aż do momentu kiedy postanowiłam zrobić porządki w swoich domowych lekturach. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu odkryłam w nich właśnie tą maleńką perełkę skrywającą w sobie komedię kryminalną w całej okazałości.
Autorka pokazała na tych niespełna 200 stronach prawdziwą klasę. Oryginalna historia żony i córki gangstera, która przez „nieszczęśliwy” wypadek poznaję samą siebie i swój niezbyt różowy świat od nowa. Z przerażeniem odkrywa tajemnice swojej rodziny, i drugą twarz swojego męża, knując przy tym niemałą intrygę. Jednym słowem - geniusz! Zakończenie też nie jest zwyczajne i doskonale pozwala na kontynuacje przygód tej niesamowitej grupy bohaterów, co zresztą autorka zrobiła zapewne z rozmysłem, gdyż z tego, co wiem powstała swoista druga część.
Lekkość pióra, bogate słownictwo i niepowtarzalna fabuła, przyprawiona niebanalnym humorem i nienaganna nutą rozbrajających charakterów sprawia, że mimo naiwności tej historii (a bo nieco naiwna to i jest) czytamy ją jednym tchem w niespełna dwie godziny. Polecam gorąco, na pewno przy tej pozycji nie będziecie się nudzić. Naprawdę dobre, mimo iż polskie.

„Halo, Wikta” to książka autorstwa absolwentki Uniwersytetu Warszawskiego, która pracowała między innymi jako ankieter i kwiaciarka, aczkolwiek pani Katarzyna nieco zmądrzała i zaczęła pisać. I Bogu dzięki! Ta niewielkich rozmiarów książeczka to jedna z najzabawniejszych książek jakie ostatnio miałam okazję przeczytać. Jest to niezwykle inteligentnie napisana historia o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„[…]Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jak byśmy byli nieśmiertelni. […]”

„Oskar i Pani Róża” to bardziej opowiadanie niż powieść w pospolitym tego słowa znaczeniu. Ale za to jakie jest to opowiadanie. Genialna historia o umieraniu, o spokoju, gniewie, rozumieniu świata. Prosta w przekazie, wspaniała w doborze słów. Niesamowite charaktery…
Czytając ją wyobrażałam sobie Pana Schmitta jak tworzył to dzieło i jak z pełną premedytacją i wyrachowaniem tworzył kolejne zdanie z myślą „tu będziecie płakać”, „a tu będziecie się śmiać”, „ w tym fragmencie zmuszę was do przemyśleń”…
Wszystkie założenia tego francuskiego dramaturga, eseisty i powieściopisarza, z wykształcenia filozofa zadziałały na sto procent. Tak jak zamierzył płakałam, śmiałam się i myślałam, o życiu, śmierci, radości i tajemnicach, o kłamstwie w imię dobra i dobru w imię szczęścia.

„[…]Najciekawsze pytanie wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać "być może". Tyl¬ko na nieciekawe pytanie można udzielić ostatecznej odpowiedzi. […]”

Ta książka może, a nawet musi trafić w ręce każdego człowieka. Wspaniale napisana historia dziesięcioletniego chłopca, który umiera na raka, który pogodzony z wizją własnej śmierci odnajduje swój własny sposób na radość, na gniew, na wiarę. Przepięknie pomyślane i niezmiernie pomysłowe listy do Boga, SA napisane w taki sposób jakby faktycznie tworzył je mały chłopiec. Przebija w nich dziecinna prostota, bezpretensjonalność i nuta naiwności, a wszystko ubrane w niezwykłe słowa, które tworzą całość. A ta całość to historia, z którą podrzędny czytelnik nie do końca potrafi się pogodzić, nawet po odłożeniu opowiadania na zaszczytne miejsce w domowej biblioteczce.
Dociera do nas, że ta fikcja literacka, to nie do końca taka fikcja. Bo przecież gdzieś obok nas na prawdę umierają ludzie. Umierają dzieci. Za młodo, za wcześnie, niesprawiedliwie…

„[…]Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera. […]”

Kiedy przeczytałam, ze „Oskar i Pani Róża” to wydarzenie literackie na miarę „Małego Księcia” czułam się nieco zawiedziona, gdyż wspomniany „Mały Książę” mi osobiście się nie podobał, w każdym bądź razie zaryzykowałam. Kiedy czytałam pierwsze zdania wydawało mi się, ze ta opowiastka jest bardzo banalna i raczej mało wartościowa, ale że była niewielkich gabarytów stwierdziłam, że przeczytam ją do końca. I bardzo dobrze, że tak zrobiłam! Tak naprawdę ta książka to jeden wielki cytat. Jedna wielka mądrość. To świadomość własnego życia w paru słowach.

„[…]Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziw¬ny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. […]”

Jak już wcześniej wspomniałam, książka jest zachwycająca. Cała historia jest tak rzeczywista, że aż przeraża. Chwyta za serce i w cale nie chce puścić. Długo, bardzo długo.
Poruszająca pozycja dla tych dużych i małych. Dla szczęśliwych i nieszczęśliwych, a zwłaszcza dla tych zagubionych, którzy nie do końca potrafią pogodzić się z własnym losem. Piękna w prostocie, genialna w przekazie. Mądrze napisana, wartościowa. Jednym słowem ARCYDZIEŁO!

„[…]Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy. […]”

„[…]Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jak byśmy byli nieśmiertelni. […]”

„Oskar i Pani Róża” to bardziej opowiadanie niż powieść w pospolitym tego słowa znaczeniu. Ale za to jakie jest to opowiadanie. Genialna historia o umieraniu, o spokoju, gniewie, rozumieniu świata. Prosta w przekazie, wspaniała w doborze słów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[…] miejsce na ziemi i dziurę w niebie, wszystko zamienię na ciebie.
A ty... ty nawet o tym nie wiesz... […]
-A.Osiecka „Wyszłam i nie wróciłam”

Mamy skomplikowane życie? Oczywiście, że tak. Borykamy się przecież z setką problemów dnia codziennego i musimy załatwiać niezliczone ilości spraw, które miały być gotowe „na wczoraj”. A, co jeśli nasze życie jeszcze bardziej się skomplikuje? Jeśli z dnia na dzień stracimy wszystko, na czym do tej pory nam zależało? Jeżeli nasz mały świat legnie w gruzach?
Odpowiedzi na te pytania możemy znaleźć w książce „Rupieciarnia na końcu świata” autorstwa Agaty Mańczyk, która kształciła się na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, a także na kursie redakcji merytorycznej Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Jest autorką siedmiu powieści dla młodzieży, w tym książki o tytule „klara@żuk.pl” , która była jej literackim debiutem.
W swojej najnowszej książce Agata Mańczyk ukazuje losy szesnastoletniej Maryli, która w przeciągu, zaledwie tygodnia miała oswoić się z rozwodem rodziców i wyjazdem z ukochanej Warszawy do Tomoszaowa. Utratą przyjaciół i jak się później okazało również miłości. Start w nowym mieście nie był w cale lepszy od pożegnania starego. Maryla stała się miejscową sensacją, pozbawioną wcześniejszej, warszawskiej, anonimowości.
Wydawać by się mogło, że historia jest banalna i oklepana, ale nic bardziej mylnego. Na stronach powieści poznajemy kilka genialnych wręcz postaci, w tym zdecydowanie bardzo wyraziste kreacje czterech kobiet blisko ze sobą spokrewnionych. Marcelina, Małgorzata, Magda i Maryla to cztero-pokoleniowa mieszanka trudnych charakterów, tajemnic, upokorzeń i pielęgnowanego żalu do siebie nawzajem. Nienawiść sączona między nimi niczym trucizna jest połączona z niewielkimi oznakami dziwnej więzi i miłości, która musiała ustąpić poczuciu winy i wyrzutom sumienia.
Gra słów, wydarzeń i postaci stanowi niezwykłą całość. Genialne połączenie sprzeczności, ludzkich zalet i przywar, a w tle cudowna, tajemnicza i bardzo smutna historia miłosna krążąca w rodzinie niczym klątwa.
„Rupieciarnia na końcu świata” to zdecydowanie jedna z najlepszych powieści obyczajowych dla młodzieży (lecz nie tylko) jaką miałam okazję przeczytać. Wspaniała historia, niebanalny humor, lekkość pióra autorki i zadziorna postać osiemdziesięcioletniej Marceliny sprawiły, że pokochałam tą książkę całym sercem. Nawet zakończenie mnie nie rozczarowało, choć tego bardzo się obawiałam. Mogę nawet powiedzieć więcej, zakończenie nieco mnie zaskoczyło.
Na pochwałę zasługują też liczne cytaty Osieckiej wplątane w fabułę niczym najważniejsze spoiwo całości. Bardzo oryginalne, niesamowicie piękne.

„[…] Zobaczysz, jeszcze z tego wybrnę, nie będzie dziury w niebie, pamięć jak szybę wytrę...
Niech no tylko przyjdę do siebie. Wystarczy jedna chwilka, wystarczy jeden gest,
a przyjdę, przyjdę do siebie... Lecz gdzie to? Gdzie to jest? […]”
-A. Osiecka „Przyjdę do siebie”

Mimo tych wszystkich zalet w książce znalazła się jedna rzecz, której nie mogłam zdzierżyć mimo całej sympatii, jaką wzbudza we mnie ta pozycja. Mianowicie, w książce pojawiło się wiele powtórzeń. Praktycznie na każdej stronie ktoś „prychał niezadowolony”, „mlaskał” lub też „cmokał”. Nie wiem, może tylko mnie to tak irytowało i rzucało się w oczy, ale nie są to jedyne zwroty, które pojawiły się na stronach „Rupieciarni…” wręcz z maniakalną częstotliwością, ale jak już wspomniałam książka jest bardzo dobra, zaskakująca, a przy tym napisana lekkim językiem, co sprawia, że czyta, a wręcz pochłania się ją z niesamowitą przyjemnością. Gorąco polecam.

[…] miejsce na ziemi i dziurę w niebie, wszystko zamienię na ciebie.
A ty... ty nawet o tym nie wiesz... […]
-A.Osiecka „Wyszłam i nie wróciłam”

Mamy skomplikowane życie? Oczywiście, że tak. Borykamy się przecież z setką problemów dnia codziennego i musimy załatwiać niezliczone ilości spraw, które miały być gotowe „na wczoraj”. A, co jeśli nasze życie jeszcze bardziej się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O reżimie wiem tyle, co i większość mieszkańców naszego pięknego kraju – jest. Gdzieś tam w odległych krajach podobno zwyczajnie jest (według środków masowego przekazu, rzecz jasna), ale co się tam faktycznie dzieje nie jestem w stanie sobie wyobrazić i nawet szczególnie nie próbuję, bo przecież mam tyle własnych spraw na głowie, tyle problemów i rozterek, a jednak czasem warto się nad tym zastanowić. Pomyśleć, co przeżywają ci zwykli ludzie. Nie wnikać w wielkie polityczne rozgrywki, ale wejść do świata emocji, do świata frustracji i niezwykle trudnych wyborów, które muszą podjąć ludzie tacy sami jak my i właśnie w takim celu powstała owa książka. Powstała po to by otworzyć nam oczy na emocje, o których nawet nie sądziliśmy, że istnieją, powstała aby pokazać ile człowiek jest w stanie przetrwać nie zatracając siebie…
Marina Nemat napisała książkę, która przerwała milczenie. Opisała swoje własne losy. Stworzyła historię, w którą aż ciężko uwierzyć. Wielokrotnie podczas czytania zamykałam oczy i usilnie próbowałam wyobrazić sobie jakby to było gdybym to ja była na jej miejscu? Ile bym wytrzymała? Co bym czuła? Czy byłabym w stanie tak jak autorka pozostać sobą, choć w minimalnej części? Obecnie wydaje mi się, że nie. Jestem za słaba, a to tylko zmusza mnie do jeszcze większego pokłonu w stronę Mariny, ale nie jako pisarki. Jako człowieka…
Szesnastoletnia dziewczyna, chrześcijanka trafia do słynnego więzienia Evan. Za co? Za to, że miała na tyle odwagi aby głośno wypowiedzieć to, co myśleli inni. Przeciwstawiła się propagandzie w szkole i skrytykowała fakt, że nauczycielka indoktrynuje uczniów, zamiast wykładać swój przedmiot. Nic nadzwyczajnego. A jednak… Trafia na listę przeciwników rewolucji, a później jest już tylko gorzej.
Przychodzą po więźniów do ich własnych domów. Kiedy nie ma oskarżonych zabierają pierwszą lepszą osobę. Matkę, ojca, siostrę… Lepiej, więc, aby zastali osobę po którą przyszli, choć i tak zabierają ją, bez słowa wyjaśnienia, otuchy. W tym momencie człowiek zaczyna być obdzierany ze swego człowieczeństwa. Sznur, worki, krzyki, tortury, głód, śmierć…
Marina Nemat doświadczyła tego na własnej skórze. Zabrali, osadzili w więzieniu. Była torturowana, a w tej książce to słowo nabiera nowego znaczenia, gdyż nie jesteśmy w stanie określić, co było gorsze – ból fizyczny czy ten psychiczny?
W końcu bohaterka i autorka w jednej osobie stanęła przed plutonem egzekucyjnym. Rozstrzelanie. Taki czekał ją los, ale przeżyła. Miała szczęście? To śmieszne słowo. I nie pasuje do tej książki, bo to, że przeżyła nie było żadnym szczęściem, co wielokrotnie sama podkreśla na kartkach „Uwięzionej w Teheranie”.
Uratował ją jeden z szefów więzienia. Zakochał się w niej. Nic więcej. To uczucie spowodowało, że ocalił jedno istnienie, ale odebrał istnieniu duszę.
Wizja dożywotniego obserwowania bólu, załamania bliskich sobie osób, obłędu, rozpaczy i śmierci nie napawał optymizmem, a mimo wszystko kazano jej za to zapłacić. Zapłacić ślubem z niekochany mężczyzną, który nie stał się tyranem, nie bił, nie krzyczał. Zwyczajnie kochał, przez, co nie można było go znienawidzić, choć pragnęło się tego z całego serca. Zmusił do zmiany Religi, przekonań, stylu życia, marzeń. Nie był w stanie zmusić do zatracenia własnego „ja”. I to „ja” przetrwało wszystko, co najgorsze, i doczekało wolności, tej prawdziwej, nieograniczonej…
„Uwięziona w Teheranie” nie jest książką miłą, łatwą i przyjemną, ale na pewną wartą przeczytania. Nie jest przesycona krwawymi opisami tortur, czego można by się było spodziewać po książce tego pokroju. Wręcz przeciwnie, w książce najważniejsza rolę pełnią uczucia – miłość, uczciwość, siła, wytrwałość, nadzieja… Na kartkach tego swoistego pamiętnika, następuje rozgrzeszenie każdego, kto zadał bohaterce ból. Żegnamy nienawiść, której chyba nigdy nie było na prawdę.
W trakcie lektury czytelnik sam zaczyna odczuwać wszystko to, co przeżywa bohaterka. Rozpatruje pewne kwestie i zachowania w kategoriach stricte humanitarnych. Poznaje prawdziwą twarz człowieczeństwa. Rewolucja jest tutaj jedynie tłem. Nie jest ukazana w aspekcie wielkiej polityki a w aspekcie zwykłych ludzi, którzy musieli się odnaleźć w tej trudnej rzeczywistości.
„Uwięziona w Teheranie” to książka, która zapada w pamięć. Zdecydowanie może zająć honorowe miejsce na półkach biblioteczek dosłownie każdego człowieka. Napisana lekko, uwodzi prawdziwością i nierealnością rzeczywistości. Obnaża tematy tabu naszego świata.
Sama osobiście po zakończeniu czytania długo wpatrywałam się w okładkę i przedstawiony na niej portret autorki i powtarzałam sobie – nie to nie może być prawda. Jesteś silna Marino, niezwykle silna...

O reżimie wiem tyle, co i większość mieszkańców naszego pięknego kraju – jest. Gdzieś tam w odległych krajach podobno zwyczajnie jest (według środków masowego przekazu, rzecz jasna), ale co się tam faktycznie dzieje nie jestem w stanie sobie wyobrazić i nawet szczególnie nie próbuję, bo przecież mam tyle własnych spraw na głowie, tyle problemów i rozterek, a jednak czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Rodzina, rodzina, rodzina ach rodzina. Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest…” Zdanie powtarzane za Kabaretem Starszych Panów wydaje się wręcz idealne, aby opisać historię familii, którą mamy szczęście bądź też niefart poznać w najnowszej książce Jacka Krakowskiego „Zgubne dziedzictwo”.
Ten absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie skończył chemię, poeta, prozaik, autor utworów dla dzieci i młodzieży w swoim najnowszym dziele przedstawia nam historię zamotaną i zagmatwaną niczym tak samo jak najlepsze dzieło Hitchcocoka. Jednak do Hitchococka mu daleko i to bardzo.
Historia kilkunastu ludzi spokrewnionych ze sobą bardziej lub też mniej, początkowo intryguje, później zaczyna nudzić. Wykreowani bohaterowie wydają się niesamowicie barwnymi i oryginalnymi postaciami jednak przy bliższym poznaniu, w moim odczuciu, dużo tracą ze swej atrakcyjności. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że każda przedstawiona w tej książce osoba ma cechy, które powielają się u wszystkich innych bohaterów.
Fabuła sama w sobie nie jest zła. Na pewno nie wolno jej spisywać na straty. Pomysł bardzo oryginalny, nie powiem. Jeszcze nie spotkałam się, z historią o trupie, który wraca całkiem żywy i nic nie wie o własnej śmierci.
W tą kryminalną historię, gdzie prym wiodą pieniądze, wprowadza nas młoda policjantka Laura Siwicka. Dzięki niej poznajemy całą gałąź tej bardzo specyficznej rodziny i poznajemy kolejne bardzo zagmatwane wątki i zależności. Kiedy wydaje nam się, że już nadążamy za tym kto z kim, gdzie, kiedy i dlaczego okazuje się, że nieco zagubiliśmy się w wątku kryminalnym, który sama osobiście i tak dostrzegałam bardzo słabo.
W niektórych momentach fabuła książki przypominała mi znacznie bardziej komedię aniżeli kryminał. Ale nie ma tego złego… przynajmniej od czasu do czasu człowiek się uśmiechnie.
Język jest łatwy i przyjemny. Nie ma trudnych leksykalnie sformułowań. Nie jest też specjalnie bogaty. Ot taki sam jaki słyszy się na ulicach. Czytając miałam też kilka zastrzeżeń już nie do samej fabuły czy języka, a bardziej do wydania, gdyż okładka jest bardzo słaba – bardziej przypomina historię o narkomanach, niż to, co faktycznie rozwija przed nami treść. A jeżeli już mowa o samej treści to znalazłam w niej mnóstwo literówek…
Ogólnie rzecz ujmując, książka nie najgorsza. Kryminał - średni , zdecydowanie bywają lepsze. Ale przyjemnie się czyta. Nadaje się dla każdego, kto tylko będzie miał ochotę sięgnąć po tę pozycję. Taka w miarę przyzwoita lekturka na nużące popołudnie.
Nie zachwalam, nie krytykuję, gdyż jednoznacznie nie mogę powiedzieć, że mi się podobała, ani tym bardziej, że była do niczego. Była inna, nieco zaskakująca i intrygująca, ale też bardzo infantylna. Na sto procent „dziwna”.

„Rodzina, rodzina, rodzina ach rodzina. Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest…” Zdanie powtarzane za Kabaretem Starszych Panów wydaje się wręcz idealne, aby opisać historię familii, którą mamy szczęście bądź też niefart poznać w najnowszej książce Jacka Krakowskiego „Zgubne dziedzictwo”.
Ten absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie skończył chemię, poeta, prozaik, autor...

więcej Pokaż mimo to