magree

Profil użytkownika: magree

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 18 godzin temu
107
Przeczytanych
książek
127
Książek
w biblioteczce
14
Opinii
60
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Strony www:
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Całkiem niedawno pisałam o „Zazi w metrze”. Były zachwyty. A dziś na blogu pojawia się inny członek grupy OuLiPo, Georges Perec i jego wspaniała książka „Rzeczy”. Ponownie mamy tu książeczkę na dwie godziny, ale treści i doskonałego stylu jest tyle, ile niejednemu nie uda się w ciągu życia włożyć we wszystkie napisane tomy.

Po raz kolejny okazuje się, że pisanie to przede wszystkim mozolna praca a nie, jak chcemy myśleć, wynik boskiego natchnienia. Perec ponoć przepisywał „Rzeczy” wielokrotnie, praca nad powieścią trwała cztery lata. Do tego, zanim wydał swoją debiutancką książkę miał już na koncie cztery odrzucone. Całe szczęście nie poddał się i możemy dziś cieszyć się „Rzeczami”, bardzo aktualnymi, mimo upływu 55 lat od pierwszego wydania.

Bohaterami powieści jest młoda para: Sylvie i Jérôme. Poznajemy ich jako studentów uniwersytetu, ale szybko rozstają się z uczelnią, bo nie interesuje ich żmudna praca. Nie chcą również wieloletnich zmagań z kredytem, czy jakiegokolwiek długotrwałego wysiłku, który być może zaprowadziłby ich do stawianych sobie celów, ale perspektywa jest zbyt odległa, żeby w to uwierzyć.

Nie ma w książce Pereca wielu wydarzeń. To nie jest powieść, którą czyta się dla akcji. Wyraźnie można podzielić ją na dwie części. Pierwsza skupiona jest przede wszystkim na poznawaniu pragnień młodej pary. Na ich wyobrażeniu tego luksusowego życia, do którego aspirują. Na śledzeniu ich poczynań, które choć trochę mają zbliżyć ich do wymarzonego życia. W drugiej, akcja nieznacznie przyspiesza, ale tylko na chwilę, żeby znów przynieść powolne tempo korespondujące ze stanem ducha bohaterów.

Perec tak pisze o rzeczach, że pragniemy ich razem z Sylvie i Jérômem. Z pewną niechęcią i zawstydzeniem obserwowałam swoje rosnące zainteresowanie tymi wszystkimi „luksusami”, o których mowa. Perec pisze o rzeczach z wyraźną ekscytacją, wręcz fascynacją. Czy nie wszyscy jej ulegamy? Pragniemy rzeczy nie tylko dla nich samych, ale dla wizji życia, którą tworzą. Nasi bohaterowie o tym właśnie marzą: o pewnym stylu życia, który wyobrażają sobie tylko i wyłącznie przez odpowiednie otoczenie. Sądzą, że tylko właściwe tło, odpowiednie przedmioty mogą stworzyć atmosferę, która zapewni im szczęście, da im poczucie spełnienia. Pragną coraz mocniej, szukają namiastek, nieustannie dyskutują o przedmiotach pożądania. Wymieniają się ze znajomymi spostrzeżeniami na temat tego co warte jest posiadania. Nieustannie skupiają się na realizacji swojej bogato inkrustowanej w różne przedmioty, wizji.

Najprostszym i najbardziej oczywistym odczytaniem „Rzeczy” jest krytyka konsumpcjonizmu. Tak też była odczytywana w latach 60., dlatego szybko doczekała się tłumaczenia na język polski. Mówiono o niej jako o niezwykle przekonującej wizji pustki kapitalizmu. Podkreślano, że krytykiem jest beneficjent zachodniego luksusu. Wisienką na torcie był koniec książki, zwieńczony cytatem z Marksa.

Nie chodziło chyba jednak Perecowi o samą krytykę konsumpcjonizmu, czy kapitalizmu. Ta pustka, która towarzyszy naszej parze, nie jest jedynie wynikiem pogoni za dobrami materialnymi. Jest raczej skupieniem się na nich jedynie. Sylvie i Jérôme nie mają innych pragnień poza tym, żeby ich życie „wyglądało” dobrze. Nieodparcie nasuwają się skojarzenia ze współczesnymi dążeniami do życia jak z Instagrama. Wśród pięknych rzeczy, pięknych miejsc, ludzi, z wykwintnym jedzeniem w tle, z doskonale dobraną garderobą. Nie ma w takim życiu miejsca na nadmierne emocje, na uczestnictwo w życiu społecznym, czy politycznym, na ambicje inne niż posiadanie, również doświadczeń jak podróże, ale koniecznie z możliwością nocowania w luksusowym lub chociaż egzotycznym miejscu. Tak i w życiu naszych bohaterów, wszystko co robili, czym się otaczali, było czymś w rodzaju konta instagramowego. Kiedy Jérôme wertuje Borgesa to nic z tego nie wynika, po prostu „zalicza” Borgesa, jako jedną z tych rzeczy, która dobrze wyglądałaby na liście odpowiednich dla ich stylu życia osiągnięć. Para zachowuje się tak, jakby brakowało im wizji na cokolwiek innego poza gromadzeniem rzeczy. Nawet ich związek jest pewnym porozumieniem, paktem, który zawarli w celach czysto praktycznych. Inne życie jest dla nich niedostępne z prostego powodu: nie potrafią go sobie wyobrazić, tym samym nie mogą go choćby zapragnąć.

Książka Pereca nie są zajadłą, czy złośliwą krytyką. Autor obserwuje parę ze spokojem, a nawet nie bez życzliwości, czy współczucia. Jednocześnie ze smutkiem. Łatwo jest ludzi oceniać, trudniej przeanalizować ich zachowania i je zrozumieć. „Rzeczy” są portretem wyjątkowo empatycznym, choć nie pozostawiającym żadnych złudzeń.

Tekst ukazał się tutaj: https://wmoimpokoju.pl/rzeczy/

Całkiem niedawno pisałam o „Zazi w metrze”. Były zachwyty. A dziś na blogu pojawia się inny członek grupy OuLiPo, Georges Perec i jego wspaniała książka „Rzeczy”. Ponownie mamy tu książeczkę na dwie godziny, ale treści i doskonałego stylu jest tyle, ile niejednemu nie uda się w ciągu życia włożyć we wszystkie napisane tomy.

Po raz kolejny okazuje się, że pisanie to przede...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od pierwszych stron powieść Pascala Garniera „Teoria pandy” przywoływała obrazy z filmu „Czekolada” Lasse Hallströma. Ta wizja trzymała mi się głowy dość długo, no bo sami oceńcie: Gabriel przyjeżdża do małego miasteczka w Bretanii. Nikt nic o nim nie wie, ale mężczyzna bardzo szybko wchodzi w życie kilkorga mieszkańców. Okazuje się, że ma niezwykły talent do gotowania i rozpieszcza kulinarnie swoich nowych znajomych, przy okazji poznając historie ich życia i stając się świadkiem ważnych dla nich wydarzeń. Klimat nie tak słodki jak w „Czekoladzie”, ale nie jest trudno odnaleźć pewne zbieżności, prawda? Otóż nie, nieprawda. Kadry z filmu Hallströma błąkały mi się po głowie jeszcze przez jakiś czas, ale ta skromna książeczka nie ma wiele wspólnego z uroczą opowieścią z innego małego francuskiego miasteczka. A piszę o tym dlatego, że zaskoczenie, którego doświadczyłam ma wiele odsłon, ale największym jest przewrotność fabuły.

Trudno nie polubić głównego bohatera. Niewiele wiemy o Gabrielu, co jakiś czas pojawiają się fragmenty jego wspomnień, ale dopiero pod koniec powieści dostajemy pełny obraz tego, co go spotkało. Gabriel jest tajemniczy a przy tym niezwykle spokojny i akceptujący. Wobec wszystkich napotkanych osób łagodny, wspierający, bez wysiłku przyjmujący ludzi takimi jacy są. Wchodzi w rolę tolerancyjnego obserwatora, którego ma się ochotę przytulić i powiedzieć mu o wszystkim co nas boli. Sam nie dzieli się informacjami na swój temat a jego nowi znajomi szybko przestają się nad tym zastanawiać. Właściwie bez wahania powierzają mu swoje sekrety, problemy. Z czasem, mimo rozluźnienia jakie funduje nam autor przy pomocy specyficznego poczucia humoru, rośnie atmosfera napięcia i podskórnie zaczynamy czekać na jakąś katastrofę.

Garnier w swojej przewrotnej powieści z wielką biegłością pokazuje fasadowość ludzkich relacji. Jak niewiele nam potrzeba, żeby się otworzyć, jak łatwo nas zmanipulować a jednocześnie jak bardzo chcemy uwierzyć w autentyczność naszych spotkań z drugim człowiekiem. Tak dramatycznie ich potrzebujemy, że bardzo szybko bierzemy za dobrą monetę każdy przejaw zainteresowania. Nie mam jednak uczucia, że powieść Garniera wyśmiewa ludzką naiwność. Wręcz przeciwnie, ufam, że autor, razem z Gabrielem spokojnie obserwują ludzkość i zupełnie bez satysfakcji szepczą „A nie mówiłem?”.

„Teoria pandy” jest niezwykła również dzięki umiejętnemu budowaniu niejednoznacznej atmosfery. Jest jednocześnie sielankowo, zabawnie, ale i niepokojąco, dramatycznie, filozoficznie, chociaż nie pompatycznie. Tych kilka ludzkich losów, które poznajemy prowadzą do pytań o sens życia, sens cierpienia, o to czym jest i co w nas pozostawia. Pojawia się też pytanie o szczęście i wyraźna wątpliwość dotycząca tego czy wszyscy mamy na nie szansę. Czy potrafimy je w odpowiednim czasie rozpoznać, czy mamy na to jakikolwiek wpływ?

Opowieść Garniera jest bardzo plastyczna. Każda scena była dla mnie jak filmowy kadr, którym nasiąkałam w zasadzie bez świadomości tego jak został zbudowany. Wracałam potem do niektórych akapitów, żeby przyjrzeć się jak autor to zrobił, jak sprawił, że przepłynęłam przez powieść myśląc o tej grupce ludzi, o Gabrielu, ale nie poświęcając specjalnie uwagi językowi. Niewątpliwie swój udział miał tu świetny przekład pani Grażyny Hałat.

To pierwsza powieść Garniera jaką przeczytałam i niewiele wiedziałam o pisarzu zanim sięgnęłam po tę książkę. Pascal Garnier nie jest pisarzem szeroko znanym w Polsce. Do tej pory po polsku ukazały się tylko dwie jego powieści a ma ich na koncie sporą kolekcję. Mam nadzieję, że znajdą się wydawcy, którzy zapełnią tę lukę, myślę, że warto. Tymczasem czeka na mnie „Jak się ma twój ból” i liczę na równie ciekawie spędzony czas jak w przypadku „Teorii pandy”.

Tekst ukazał się tutaj: https://wmoimpokoju.pl/teoria-pandy/

Od pierwszych stron powieść Pascala Garniera „Teoria pandy” przywoływała obrazy z filmu „Czekolada” Lasse Hallströma. Ta wizja trzymała mi się głowy dość długo, no bo sami oceńcie: Gabriel przyjeżdża do małego miasteczka w Bretanii. Nikt nic o nim nie wie, ale mężczyzna bardzo szybko wchodzi w życie kilkorga mieszkańców. Okazuje się, że ma niezwykły talent do gotowania i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Reportaż „Król darknetu” to historia Rossa Ulbrichta, założyciela platformy Silk Road, sklepu internetowego, który umożliwiał zakup wszystkiego co nielegalne. Ulbricht sam mówił o nim jako o „Amazonie z narkotykami”. Faktycznie, zaczęło się od grzybków halucynogennych, skończyło na broni i ludzkich organach.

Rossa Ulbrichta poznajemy jako sympatycznego, choć dość ekscentrycznego studenta fizyki, amatora gry na bębnach, randkującego przystojniaka. Chłopak ma dość szczególne poglądy. Jest libertarianinem, czyli uważa, że należy minimalizować wpływ władzy państwa na życie jednostki. To, między innymi, oznacza, że Ross był głęboko przekonany, że nie jest rolą państwa mówienie obywatelom, co na przykład mogą wprowadzać do swojego organizmu, tym samym decydować jaka substancja jest, lub nie jest, legalna. Podejmowanie takich rozważań wydaje się dość powszechne. Reportaż opowiada o człowieku, który posunął się dalej niż dysputy na ten temat i swoje radykalne poglądy przełożył na konkretne działania.

Ross po zakończeniu studiów nie potrafił dłużej skupić się na żadnym projekcie, czy pracy. Marzyło mu się coś wielkiego, coś przełomowego, coś co zapisze go na zawsze w historii. Chciał mieć realny wpływ. I tak właśnie to pragnienie wielkości i wiara w libertariańskie ideały zaprowadziły go do stworzenia Silk Road.

Najciekawsza w reportażu Biltona jest właśnie opowieść o drodze jaką przebył Ross Ulbricht. Jak sprzągł swoje przekonania z wolą zrealizowania swojego planu. Nie był programistą, nie był dilerem, nie miał znajomości w odpowiednich środowiskach, w zasadzie brał się za coś o czym nie miał pojęcia. A jednak niesamowita determinacja i wizja zaprowadziły go od obskurnej nory z grzybkami do miliardowego biznesu. Stało się tak być może również dlatego, że to nie pieniądze stanowiły siłę napędową projektu Ulbrichta. Oczywiście zyski z handlu były olbrzymie, ale samo zarabianie pieniędzy nie było motorem jego działań. Najważniejsze było przekonanie o tym, że realizuje ważną misję, że ratuje świat spod opresji tyranizujących rządów. Z czasem podejmował coraz śmielsze decyzje, które łączyły się bezpośrednio ze śmiercią ludzi. Jednak radził sobie z dysonansem poznawczym, który bez wątpienia pojawiał się w jego rozważaniach o przyszłości Silk Road, bez większego problemu. Wszystko potrafił usprawiedliwić tzw. „dobrem wyższym”. Nie on pierwszy, nie ostatni.

Uznałabym reportaż Biltona za dobry, ale nie pozwala mi w tym styl autora. Używa nieznośnej maniery zaczerpniętej z tanich sensacji. Nie obejdzie się bez przewracania oczami. Bilton raczy nas regularnie takimi frazami:

"Nieco ponad godzinę później, około siedemnastej trzydzieści, Preston wyszedł ze swojego pokoju, jak się miało okazać, po raz ostatni w życiu."

albo:

"(…) wreszcie mógł się skupić na dwóch z tych kwestii. Choć jedna miała niebawem narazić drugą na niebezpieczeństwo."

było też tak:

"Gra szła o zbyt dużą stawkę. Nie zamierzał pozwolić, żeby znów coś się zjebało. Nadeszła pora, aby wyruszyć na wojnę."

Słabo, prawda? Co chwila „badum tss…!”, wulgaryzmy wrzucane ot tak, bo czemu nie a ja dawno już nie jestem nastolatką, więc bywało ciężko. Rozdziały są bardzo krótkie i wiele z nich kończy się w tym stylu. Taki zabieg, dawkowany ostrożnie jest do zniesienia, ale w takiej ilości staje się męczący i brzmi wyjątkowo infantylnie. Nie, zdecydowanie nie jestem fanką stylu Nicka Biltona, ale potrafię odnaleźć zalety w tym reportażu.

Jak wspomniałam, najważniejsze wydaje mi się opisanie drogi jaką przeszedł Ulbricht. Poznajemy niewinnego chłopaka z ideałami, rozstajemy się z człowiekiem, który coraz częściej bez skrupułów zleca zabójstwa. Podoba mi się, że autor pokazuje Ulbrichta w możliwie obiektywny sposób. Powiedziałabym nawet, że jest mu przychylny, dostrzega jego przemianę, rozumie co stało za wydarzeniami prowadzącymi Ulbrichta do więzienia. Mamy też portrety ludzi po stronie władz. Oni też niejednokrotnie dali przykład nadzwyczaj elastycznego kręgosłupa. Sam mechanizm działania Silk Road jest dobrze i skrupulatnie opisany. Jednym słowem – nie żałuję czasu poświęconego na ten reportaż, ale czytelników wrażliwych literacko przestrzegam. Styl Biltona to próba uatrakcyjnienia wydarzeń przez przedstawienie ich w tani, sensacyjny sposób. Te wszystkie zawieszenia akcji, banalne szczegóły dotyczące didaskaliów, pompatyczne podsumowania. Czyta się to trochę jak pastisz powieści noir a nie reportaż. Wydaje mi się to dziwne, żeby wydarzenia takiej rangi podbijać w tak egzaltowany sposób. Po co? No cóż, skupiłam się na faktach i dzięki temu widzę jakąś korzyść dla siebie, jednocześnie szkoda mi, że Nick Bilton nie zdołał chociaż trochę powstrzymać się od tych wszystkich literackich wodotrysków.

Opinia ukazała się tutaj: https://wmoimpokoju.pl/krol-darknetu/

Reportaż „Król darknetu” to historia Rossa Ulbrichta, założyciela platformy Silk Road, sklepu internetowego, który umożliwiał zakup wszystkiego co nielegalne. Ulbricht sam mówił o nim jako o „Amazonie z narkotykami”. Faktycznie, zaczęło się od grzybków halucynogennych, skończyło na broni i ludzkich organach.

Rossa Ulbrichta poznajemy jako sympatycznego, choć dość...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika magree

z ostatnich 3 m-cy
magree
2024-05-13 18:22:24
magree oceniła książkę Wąski pas lądu na
8 / 10
2024-05-13 18:22:24
magree oceniła książkę Wąski pas lądu na
8 / 10
Wąski pas lądu Christine Dwyer Hickey
Średnia ocena:
7 / 10
155 ocen

ulubieni autorzy [1]

Jarosław Kamiński
Ocena książek:
6,2 / 10
7 książek
0 cykli
10 fanów

statystyki

W sumie
przeczytano
107
książek
Średnio w roku
przeczytane
7
książek
Opinie były
pomocne
60
razy
W sumie
wystawione
101
ocen ze średnią 6,7

Spędzone
na czytaniu
656
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
8
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]

Znajomi [ 1 ]