-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Spodziewałem się czegoś innego. Tytuł mi zasugerował, że będzie to zaoranie demokracji i ewentualne podsunięcie jakiegoś zamiennika. W rzeczywistości był to przede wszystkim opis libertariańskiej społeczności, a egalitaryzm został bezlitośnie zmiażdżony po drodze. Jak dla mnie to nawet lepiej. Hoppe fajnie rozwinął niektóre myśli Rothbarda; zwłaszcza opis tego, w jaki sposób wolna społeczność zapewni sobie bezpieczeństwo, zasługuje na uwagę, bo rozwiewa wiele wątpliwości co do anarchokapitalizmu. Drugą najważniejszą rzeczą, jaką znalazłem w tej książce, jest kwestia konserwatyzmu. Hans twierdzi (bardzo słusznie), że prawdziwy konserwatysta musi być libertarianinem, ale idzie też krok i dalej i stwierdza, że prawdziwy libertarianin musi być konserwatystą. A to już pomysł bardzo kontrowersyjny...i właśnie dlatego powinniście zapoznać się z jego argumentacją. Trzecim i czwartym wyróżnikiem tego tytułu jest obfitość odniesień do historii i bogactwo przypisów. Na końcu warto jeszcze wspomnieć, że książka to zbiór niezależnych od siebie esejów, więc pewne treści się powtarzają, ale za to można czytać poszczególne rozdziały bez określonej kolejności, więc to ani na plus, ani na minus.
Spodziewałem się czegoś innego. Tytuł mi zasugerował, że będzie to zaoranie demokracji i ewentualne podsunięcie jakiegoś zamiennika. W rzeczywistości był to przede wszystkim opis libertariańskiej społeczności, a egalitaryzm został bezlitośnie zmiażdżony po drodze. Jak dla mnie to nawet lepiej. Hoppe fajnie rozwinął niektóre myśli Rothbarda; zwłaszcza opis tego, w jaki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBardzo ciekawy zbiór esejów. Dość szybko się brnie przez teksty o pseudointelektualistach, ludziach pierwotnych, pochodzeniu własności i rodziny, o kontroli migracji, czy o polityce monetarnej, ale to wszystko stanowi raptem połowę książki. Potem tempo zwalnia, ale zaczynamy wgryzać się w solidniejsze i dużo bardziej wymagające treści z szeroko rozumianych okolic filozofii nauki - prakseologia, epistemologia, statystyka. Hoppe skutecznie broni kantyzmu, prakseologii i dualizmu metodologicznego oraz bezlitośnie masakruje pozytywistów i hermeneutów.
Bardzo ciekawy zbiór esejów. Dość szybko się brnie przez teksty o pseudointelektualistach, ludziach pierwotnych, pochodzeniu własności i rodziny, o kontroli migracji, czy o polityce monetarnej, ale to wszystko stanowi raptem połowę książki. Potem tempo zwalnia, ale zaczynamy wgryzać się w solidniejsze i dużo bardziej wymagające treści z szeroko rozumianych okolic filozofii...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka Stanisława Michalkiewicza leżała na mojej półce praktycznie od samego początku mojego zainteresowania ideami wolnościowymi, czy też, mówiąc językiem internetu, od początku mojego kucania. Nie dałem jej jednak dotychczas szansy, bo praktycznie od razu rzuciłem się na myślicieli wyższej klasy, szybko odechciało mi się czytać o podstawach, no i co najważniejsze – redaktor Michalkiewicz odsłonił się przede mną jako monotematyczny szur, żydożerca i patologiczny fan teorii spiskowych. Minęło już jednak tyle lat, że nie mam nic przeciwko odświeżaniu wiedzy elementarnej i sprzyjającą sięgnięciu po ten tytuł okolicznością było też to, że lubię poczytać sobie w komunikacji miejskiej coś lekkiego. Miałem co prawda obawy, że książka będzie zawierała to samo, co wykład Michalkiewicza o podobnym tytule, bo on zawsze wygłasza na nim to samo, ale przed ewentualną sprzedażą tej książki jakiemuś młodemu kucowi wypadałoby jednak upewnić się co w niej jest.
I wiecie co? To wcale niezła książka. Serio. Wydana 2005 roku, więc fragmentami jest zdezaktualizowana, jak np. w kwestii wielkości długu publicznego, który zdążył wzrosnąć jakieś 3,5 raza, ale większość to prawdy ogólne, mające znaczenie zawsze i wszędzie, więc dobrze je znać. Wbrew moim obawom to nie jest powtórzenie wykładu o tej samej nazwie, a zbiór krótkich felietonów. Czyta się bardzo przyjemnie, nie ma żadnego gadania o Żydach i razwiedce. Tłumaczy bardzo przystępnie co to jest liberalizm, demokracja, konserwatyzm, prawo naturalne, sprawiedliwość, pieniądz, stopa procentowa, standard złota i co to jest pięcioprzymiotnikowy system wyborczy, wyjaśniając, że nie jest konieczne, by występowały one razem, a że nawet mogą być ze sobą sprzeczne. Omawia monopol na przemoc, kwestię prywatyzacji edukacji i służby zdrowia, polską nierównowagę trójpodziału władzy oraz oligarchizację za pomocą klauzuli zaporowej 5% i systemu d'Hondta; omawia też modele państwa, choć trochę kontrowersyjnie sprowadza je wszystkie do republik i monarchii oraz Pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak państwo "neutralne światopoglądowo", bo zakazując kradzieży, już forsuje jakiś światopogląd. Dowodzi czemu podatki powinny być sprawiedliwe, proste i niskie, co pociąga za sobą to, że wskazuje jakie to podatki – dyskusyjna jest słuszność podatku pogłównego, ale na pewno zgodzę się, że podatek dochodowy to rak na zdrowej tkance społeczeństwa. Co jeszcze? Broni wolnego rynku, handlu bezcłowego, ochrony życia od poczęcia, wyśmiewa pobożnych socjalistów na łonie Kościoła katolickiego, wprowadza trochę historii najnowszej (tj. najnowszej z 2005 roku) i pisze kim był Antonio Gramsci i czym jest marsz przez instytucje oraz marksizm kulturowy. Naście lat przed wschodzącą gwiazdą szurprawicy - Karoniem.
Na minus narzekanie na transformację ustrojową, wiara w istnienie cen dumpingowych i dopuszczanie "chronienia" przed nimi krajowych przedsiębiorców przez państwo. Nie powinien też nazywać liberalizmu ideologią polityczną, podczas gdy to filozofia polityczna. Słowo ideologia ma konotacje jednoznacznie negatywne, wynikające wprost z definicji ideologii. Ale tych minusów jest zdecydowanie mniej. Lekkość tej książki, mnogość przywoływanych tematów, powoływanie się na Rothbarda i Hayeka – wszystko to czyni ją książką dobrą i godną do polecania osobom zielonym w tematach politycznych. Serdecznie polecam i przestrzegam przed śledzeniem współczesnej działalności redaktora, bo... a nawet szkoda strzępić ryja.
Książka Stanisława Michalkiewicza leżała na mojej półce praktycznie od samego początku mojego zainteresowania ideami wolnościowymi, czy też, mówiąc językiem internetu, od początku mojego kucania. Nie dałem jej jednak dotychczas szansy, bo praktycznie od razu rzuciłem się na myślicieli wyższej klasy, szybko odechciało mi się czytać o podstawach, no i co najważniejsze –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie będę tu przedstawiał całej etyki racjonalnego egoizmu, czy zasad libertariańskich, zwanych popularnie „aksjomatami”. To jest raczej kwestia na osobne artykuły, ale robiono to już tyle razy, że nie ma co wyważać otwartych drzwi. Osoby zupełnie zielone w temacie odsyłam do tejże książki, czy do portalów takich jak libertarianin.org, czy obiektywizm.pl, gdzie można znaleźć ciekawe artykuły na ten temat, a reszcie już mówię, co wyróżnia "Rynek i wolność" spośród innych pozycji.
O tym tytule Tannehillów słyszałem sporo od znajomych. Sporo się też naczytałem pochlebnych opinii w necie, ale zawsze wspominano, że jest to książka zupełnie podstawowa, jeżeli chodzi o filozofię libertariańską czy ekonomię wolnorynkowej. Gdy ją kupiłem za grosze, to nawet spis treści zdawał się to zupełnie potwierdzać, toteż oddałem się lekturze, spodziewając się, że dojdzie po prostu do szybkiego przekartkowania, bo mój umysł zacznie sam „wypluwać” te nudne treści, które przerabiałem miliony razy w dyskusjach. I ku mojemu zaskoczeniu wsiąknąłem na trochę dłużej!
Jest to oczywiście nadal elementarny wykład rothbardyzmu i randyzmu (R&R), ale nawet taplanie się w takich oczywistościach może odświeżyć zapomniane już pojedyncze argumenty, czy podsunąć jakieś nowe. Stąd doświadczałem wielkiej przyjemności, czytając takie, zdawałoby się truizmy, jak: koszt ubezpieczeń ze względu na ich powszechność w wolnym społeczeństwie by zmalała; firmy ubezpieczeniowe stawiałaby określone wymagania co do tego, z jakich usług prywatnych agencji ochrony się korzysta; w sektorze obronności nie ma gapowiczów, bo koszty są przerzucane na wszystkich konsumentów w produktach; firmy by opłacały zdolnym ludziom szkoły, w zamian za obowiązek x lat pracy, określony w kontrakcie; konieczność spłaty długu przez złodzieja uniemożliwia ukrycie długu na czas odsiadki.
Oryginalne względem R&R będzie na pewno zerwanie z obiektywistyczną koncepcją rządu minimalnego i nazwanie rothbardowskiego społeczeństwa anarchokapitalistycznego społeczeństwem własności totalnej, co pozwala uniknąć negatywnych skojarzeń z grupami lewicowymi i słusznym oskarżeń, o niespełnianie definicji anarchizmu. Mówienie, że „siła nie jest zjawiskiem rynkowym”, jest jak mówienie, że „sprawiedliwość nie jest zjawiskiem rynkowym”. Siła i sprawiedliwość jako abstrakty może nie zawierają transakcji, ale już sędziowie i ochroniarze normalnie świadczą swoje usługi. Przemoc odwetowa nie jest przecież inicjacją agresji, polegającą na naruszeniu czyichś praw jednostkowych czy własności. Ayn Rand nieświadomie kopiuje typowy błąd pacyfistów.
Domykając jeszcze temat rządu, to konstytucja ma rzekomo bronić przed demokratycznym motłochem, ale przecież tę konstytucję musi też zatwierdzić… demokratyczna większość.
O ile w polityce udało się Tennehilom uniknąć błędu Rand, tak nie uniknęli go w kwestii własności intelektualnej, gdzie po prostu skopiowali jej argumentację 1:1. A szkoda. Co do Rothbarda, to już jego najbardziej karkołomnych zdań nie powtarzają i nawet przekształcili jedną z najważniejszych zasad proporcjonalności kary, w którą Mr. Libertarian wplótł zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Co prawda estetycznie w potocznym rozumieniu propozycja Rothbarda brzmi całkiem ok, tak nie ma żadnego intelektualnego uzasadnienia, na co słusznie zwrócił mi kiedyś uwagę kolega B. Toteż autorzy tej książki o jakże subtelnej, czarno-żółtej okładce, mówią tylko o zwróceniu długu przez agresora i pokryciu kosztów sądowych. Nie ma ani słowa o „oddawaniu kolejnego tysiąca za ukradziony tysiąc”. Budzi to zdecydowanie mniej zastrzeżeń i o dziwo nawet nie komplikuje kwestii kary śmierci, która w tym świetle nadal będzie uzasadniona dla morderców.
Resumując „Rynek i wolność” to pozycja całkiem stymulująca nawet dla osób obeznanych już z R&R, ale warto zaznaczyć, że dla osób zupełnie zielonych będzie to najlepsza możliwa książka na rozpoczęcie swojej przygody z myślą wolnościową. Jasność wywodu i liczne przykłady zasługują na zdecydowaną pochwałę, choć było też potknięcie w postaci nazwania mglistej sugestii dowodem. Profetyczny nastrój ostatniego rozdziału i bezzasadne mówienie o niemożliwości utrzymania statusu quo też raczej na minus, no bo minęło kilkadziesiąt lat, od kiedy to pisali i wcale się nie zapowiada na szybki przyrost wolności w świecie. To jednak drobiazgi.
Nie będę tu przedstawiał całej etyki racjonalnego egoizmu, czy zasad libertariańskich, zwanych popularnie „aksjomatami”. To jest raczej kwestia na osobne artykuły, ale robiono to już tyle razy, że nie ma co wyważać otwartych drzwi. Osoby zupełnie zielone w temacie odsyłam do tejże książki, czy do portalów takich jak libertarianin.org, czy obiektywizm.pl, gdzie można znaleźć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka bardzo zła i jednocześnie bardzo dobra. Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że autor nie znał realiów Europy środkowo-wschodniej i że kwestia aborcji jest trochę bardziej złożona niż mu się wydawało, ale te potknięcia w żadnym stopniu nie dyskredytują tego manifestu! Pierwszy rozdział to fenomenalnie przytoczona historia ruchu wolnościowego i chociaż on jeden powinien być przeczytany przez osoby, które uważają, że interesują się filozofią polityczną/historią myśli politycznej etc.
Co jeszcze ciekawego można wyciągnąć z tego dzieła? Świadomość sterowanych zapaści semantycznych, spójny, logicznie poprawny system ideologiczny, wyjaśnienie w jaki sposób powstają kryzysy gospodarcze, niezliczone przykłady na potwierdzenie każdego zawartego w tej książce twierdzenia, w postaci ciekawostek historycznych. Autor masakruje przymusową edukację i przedstawia wizję społeczeństwa anarchokapitalistycznego, które mogłoby całkiem nieźle funkcjonować z prywatnymi agencjami ochroniarskimi czy prywatnymi drogami, gdyż to wszystko już kiedyś było i się sprawdziło.
Obowiązkowa pozycja dla rozumnego człowieka XXI wieku, który wie, że nie możemy pozwalać na to, by wciąż relacje międzyludzkie opierały się na inicjowaniu agresji (nie mylić z pacyfizmem).
Książka bardzo zła i jednocześnie bardzo dobra. Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że autor nie znał realiów Europy środkowo-wschodniej i że kwestia aborcji jest trochę bardziej złożona niż mu się wydawało, ale te potknięcia w żadnym stopniu nie dyskredytują tego manifestu! Pierwszy rozdział to fenomenalnie przytoczona historia ruchu wolnościowego i chociaż on jeden...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Logicznie i przyjaźnie napisana książka, ucząca człowieka myślenia po libertariańsku. Swoje przemyślane i często dowcipne uwagi, Rothbard, wzbogaca niezliczonymi przykładami historycznymi oraz odniesieniami do tekstów klasyków i współczesnych mu filozofów. Trzeba przyznać, że robi to w sposób niezwykle uczciwy, bardzo przychylnie rozważając każdy argument swoich przeciwników i interpretując jego najlepszą możliwą wersję. Książka ta jest popisem intelektualizmu najwyższych lotów. To ogólnie. A bardziej szczegółowo?
"Etyka wolności" zaczyna się od fenomenalnych wstępów Hansa Hermana-Hoppego, jednego z najsłynniejszych uczniów Rothbarda, oraz Mikołaja Barczentewicza, którzy godnie przygotowują nas na kontemplację dzieła mistrza. Część właściwą, Rothbard, rozpoczyna rozważaniami na temat prawa naturalnego oraz jego powiązania z ludzką naturą. Nadaje temu prawu status nauki i przystępuje do konfrontacji z prawem pozytywnym, które zostaje bezsprzecznie zmiażdżone. Gdy upewnia nas co do słuszności iusnaturalizmu, Mr. Libertarian dokonuje jeszcze szybkiego przeglądu ten koncepcji w pracach swoich poprzedników.
Gdy tylko zostajemy uzbrojeni w ostrą jak brzytwa myśl Rothbarda, przestajemy być bezbronni w królestwie filozofii politycznej, do którego nas wprowadza. Wytycza zadania tego królestwa, a następnie przechodzi do "ekonomii Robinsona Cruzoe", na podstawie której omawia dobrowolne, jak i agresywne relacje interpersonalne. To nas oczywiście doprowadza do takich kwestii jak kradzieże, monopole, posiadanie ziemi, wymierzanie kar, prawa dzieci, łapówkarstwo, szantaże, prawa człowieka, prawa własności, teoria kontraktów, czy prawa zwierząt. W międzyczasie zabezpiecza nas przed pułapkami "sytuacji ekstremalnych", które mogłyby stać się podstawą do ustanowienia złego prawa.
Następnie otrzymujemy kilka rozdziałów dotyczących natury państwa tj. jego wewnętrznych sprzeczności i niemoralności.
Na deser mistrz filozoficznej kuchni serwuje nam zupę krem z nozickowskiej koncepcji państwa, z podduszanym misesowskim utylitaryzmem i obraną, świeżą, hayekowską koncepcją przymusu. Uczta smakowała wyśmienicie, zwłaszcza, gdy podczas konsumpcji zrozumiemy, że gdyby nie działania naszego kuchmistrza, poszczególne składniki byłyby niezwykle niestrawnymi, nieobrobionymi, ślepymi uliczkami niedoskonałych, ludzkich umysłów.
Zdaje się, że było to wystarczająco szczegółowo, by zachęcić do lektury. Dodać mogę tylko tyle, że jest to pozycja o niebo lepsza od "Manifestu libertariańskiego", który niefortunnie początkujący miłośnicy wolności wybierają na swoją pierwszą lekturę Rothbarda. Co prawda po bardziej szczegółowe omówienie kwestii obronności i sądownictwa trzeba sięgnąć do Hoppego, to jednak jest praktycznie kompletna wykładnia filozofii libertarianizmu i tytuł ten wystarczy do odpowiedzi na większość pytań, zadawanych do porzygu na różnych forach i grupach facebookowych. Jeśli musiałbym wskazać jeszcze jakąś wadę, to jest to stanowisko Rothbarda w sprawie aborcji, no ale nikt nie jest doskonały, a jemu zabrakło po prostu wiedzy biologicznej i prawdopodobnie paru chwil dłuższej refleksji. #Polecam poczytać Rothbarda
Logicznie i przyjaźnie napisana książka, ucząca człowieka myślenia po libertariańsku. Swoje przemyślane i często dowcipne uwagi, Rothbard, wzbogaca niezliczonymi przykładami historycznymi oraz odniesieniami do tekstów klasyków i współczesnych mu filozofów. Trzeba przyznać, że robi to w sposób niezwykle uczciwy, bardzo przychylnie rozważając każdy argument swoich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka bardzo zła i jednocześnie bardzo dobra. Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że autor nie znał realiów Europy środkowo-wschodniej i że kwestia aborcji jest trochę bardziej złożona niż mu się wydawało, ale te potknięcia w żadnym stopniu nie dyskredytują tego manifestu! Pierwszy rozdział to fenomenalnie przytoczona historia ruchu wolnościowego i chociaż on jeden powinien być przeczytany przez osoby, które uważają, że interesują się filozofią polityczną/historią myśli politycznej etc.
Co jeszcze ciekawego można wyciągnąć z tego dzieła? Świadomość sterowanych zapaści semantycznych, spójny, logicznie poprawny system ideologiczny, wyjaśnienie w jaki sposób powstają kryzysy gospodarcze, niezliczone przykłady na potwierdzenie każdego zawartego w tej książce twierdzenia, w postaci ciekawostek historycznych. Autor masakruje przymusową edukację i przedstawia wizję społeczeństwa anarchokapitalistycznego, które mogłoby całkiem nieźle funkcjonować z prywatnymi agencjami ochroniarskimi czy prywatnymi drogami, gdyż to wszystko już kiedyś było i się sprawdziło.
Obowiązkowa pozycja dla rozumnego człowieka XXI wieku, który wie, że nie możemy pozwalać na to, by wciąż relacje międzyludzkie opierały się na inicjowaniu agresji (nie mylić z pacyfizmem).
Książka bardzo zła i jednocześnie bardzo dobra. Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że autor nie znał realiów Europy środkowo-wschodniej i że kwestia aborcji jest trochę bardziej złożona niż mu się wydawało, ale te potknięcia w żadnym stopniu nie dyskredytują tego manifestu! Pierwszy rozdział to fenomenalnie przytoczona historia ruchu wolnościowego i chociaż on jeden...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Krótki przewodnik po systemach postkomunistycznych” Balinta Magyara i Balinta Madlovicsa, to zwięzłe podsumowanie głównych wątków zaprezentowanych w ich, ponad 800-stronicowej, pracy „The Anatomy of Post-Communist Regimes: A Conceptual Framework”, która jest dostępna w języku angielskim bezpłatnie na stronie: The Anatomy of Post-Communist Regimes (oapen.org).
Autorzy streścili tu swoje dzieło w 120 tezach, pozwalających czytelnikowi szybko zapoznać się z ich teorią, którą następnie stosują do analizy dwunastu postkomunistycznych państw: Estonii, Rumunii, Kazachstanu, Chin, Czech, Polski, Węgier, Rosji, Ukrainy, Mołdawii, Gruzji i Macedonii Północnej. Jest to więc nie tylko abstrakcyjna praca politologiczna, ale również bardzo praktyczne wprowadzenie do tematu polityk wymienionych państw, pomagające w zrozumieniu ich specyfiki.
Magyar i Madlovics zwracają uwagę, że powszechnie używa się języka, którym zazwyczaj opisuje się liberalną demokrację, do opisu ustrojów postkomunistycznych państw. Ich zdaniem to błąd, bo to tak, jakby używać słownictwa anatomii ryb do opisu słonia. Stwierdzenie, że słoń nie ma płetw i skrzeli, nie mówi, czym słoń jest w istocie. Słoń to nie jest przecież tylko „wadliwa, nieliberalna” ryba żyjąca poza wodą. Słoń to słoń.
W związku z tym należy pozbyć się założeń, które zachodni badacze systemów politycznych dawnego bloku wschodniego często przyjmują. Pierwsze głosi, że sfery aktywności społecznej, tj. polityczna, ekonomiczna i wspólnotowa, są domyślnie rozdzielone. Tymczasem w wielu przypadkach transformacja ustrojowa zmieniła formalny układ instytucjonalny, lecz nie naruszyła nieformalnych nawyków i sposobów działania uczestników życia publicznego, wynikających często jeszcze z przedkomunistycznej przynależności cywilizacyjnej.
Drugie fałszywe założenie głosi, że pozycja de iure osób i instytucji jest zawsze ich pozycją de facto. W rzeczywistości często nieformalny patronalizm pozwala ludziom wykraczać poza przypisaną im sferę społeczną. Relacje patronackie są osobiste, hierarchiczne oraz wiążą się z nieoficjalnym systemem nagród i kar, które patron wymierza swoim klientom (czyli słabszym stronom relacji patronackiej) – czy to organizacjom, czy osobom – zupełnie arbitralnie. Nie ma znaczenia formalna hierarchia państwowa, liczy się pozycja w patronackiej rodzinie adopcyjnej, do której nie można wejść z własnej inicjatywy, a do której włączyć może kogoś patron. To patron rozdziela stanowiska i to jego wola realizuję się poprzez daną partię polityczną, pozbawioną zupełnie wewnętrznych podziałów i do której patron nie musi nawet należeć.
Adopcyjna rodzina polityczna obejmuje cały szereg polityków, nieuczciwych dziennikarzy, oligarchów, urzędników, czy najróżniejszych figurantów, przenikając najróżniejsze instytucje od klubów parlamentarnych, przez tajne służby, sądownictwo, przedsiębiorstwa państwowe, spółki skarbu państwa i GONGO (government-organized non-governmental organization) po kościoły zdegradowane do roli instytucji klienckich.
Magyar i Madlovics scharakteryzowali rządy PiS-u jako autokrację – z rzekomo niezależną sferą gospodarczą – kierującą się konserwatywną ideologią – eksploatującą państwo na najróżniejsze sposoby, by osiągać cele ideologiczne. Wydaje się to jednak nie do końca trafną oceną i według ich własnej metodologii śmiało mogę nazwać „Polskę Kaczyńskiego” autokracją patronalną. Szczególnie rzucają się w oczy takie zdarzenia, jak nieuczciwy dostęp do prywatnych czy poufnych informacji i zawłaszczenie telewizji publicznej na cele partyjne, co autorzy klasyfikują przecież jako nielegalne finansowanie kampanii wyborczej. Zalicza się tu także kontrowersyjne referendum z tendencyjnymi pytaniami, które miałoby umożliwić populistycznej władzy ominięcie instytucji za pośredniczających wolę ogółu i pod płaszczykiem demokracji bezpośredniej realizację interesów autokraty, który zawłaszcza dla siebie prawo do interpretacji dobra wspólnego.
Mimo mojej drobnej różnicy zdań z autorami, mogę śmiało zarekomendować lekturę tej książki każdemu zainteresowanemu kwestiami ustrojowymi, polityką państw postkomunistycznych oraz ludziom, którzy chcieliby nauczyć się rozpoznawać zagrożenia dla demokracji liberalnej, by lepiej dbać o swoją wolność.
„Krótki przewodnik po systemach postkomunistycznych” Balinta Magyara i Balinta Madlovicsa, to zwięzłe podsumowanie głównych wątków zaprezentowanych w ich, ponad 800-stronicowej, pracy „The Anatomy of Post-Communist Regimes: A Conceptual Framework”, która jest dostępna w języku angielskim bezpłatnie na stronie: The Anatomy of Post-Communist Regimes (oapen.org).
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutorzy...