rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

Kinoterapia z Kasią Miller

Któż z nas nie zna Katarzyny Miller, charyzmatycznej psychoterapeutki i wielkiej damy psychologii, autorki wielu książek popularyzujących jej dziedzinę. Tym razem Pani Kasia zabiera nas w podróż...filmową. Wszak nie od dziś wiadomo, że dobre kino ma moc terapeutyczną. Miller razem z dziennikarką Magdaleną Chorębałą analizuje swoje ukochane filmy pod kątem psychologicznym. Przygląda się życiowym dylematom przez pryzmat losów bohaterów na srebrnym ekranie. Pozycja nie tylko dla kinomanów. Napisana z dużą erudycją, wrażliwością oraz ikrą, z której słynie temperamentna psycholożka. Kasia Miller to wielka gawędziara i tak właśnie czyta się jej kolejne dzieło - jak piękną, czułą gawędę o ludziach i kinie. Kinoterapia dla każdego.

Kinoterapia z Kasią Miller

Któż z nas nie zna Katarzyny Miller, charyzmatycznej psychoterapeutki i wielkiej damy psychologii, autorki wielu książek popularyzujących jej dziedzinę. Tym razem Pani Kasia zabiera nas w podróż...filmową. Wszak nie od dziś wiadomo, że dobre kino ma moc terapeutyczną. Miller razem z dziennikarką Magdaleną Chorębałą analizuje swoje ukochane filmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pies w dom, Bóg w dom

Biblia każdego psiarza i podręcznik empatii - "Psie sucharki" tym razem w wersji książkowej. Maria Apoleika prowadzi czytelnika przez wszystkie etapy psio-człowieczej relacji: od momentu pojawienia się naszego pupila w domu aż do jego nieuchronnej śmierci. Cudowne, urocze, zabawne, wzruszające, mądre, uświadamiające i wciąż bardzo potrzebne w kraju, gdzie (zwłaszcza na prowincji) wiedza oraz świadomość tego, jak i dlaczego należy dbać o dobrostan zwierząt nadal jest znikoma. Oglądajcie, czytajcie, zachwycajcie się i nieście dobrą nowinę w świat.

Pies w dom, Bóg w dom

Biblia każdego psiarza i podręcznik empatii - "Psie sucharki" tym razem w wersji książkowej. Maria Apoleika prowadzi czytelnika przez wszystkie etapy psio-człowieczej relacji: od momentu pojawienia się naszego pupila w domu aż do jego nieuchronnej śmierci. Cudowne, urocze, zabawne, wzruszające, mądre, uświadamiające i wciąż bardzo potrzebne w kraju,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Feministki z ogólniaka

"Dziewczyny Znikąd" Amy Reed to cudowne remedium na wszystkie głupawe czytadła dla nastolatek, gdzie jedynym problemem jest chłopak lub brak chłopaka.

Trzy koleżanki z prowincjonalnego, amerykańskiego liceum: pulchna Grace, córka pastorki, Meksykanka Rosina oraz Erin z Zespołem Aspergera, mimo dzielących je różnic, potrafią znaleźć wspólny język. Postanawiają razem wystąpić w obronie Lucy, zbiorowo zgwałconej uczennicy ich szkoły, która zaszczuta uciekła z miasteczka, a przestępcy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej za swój czyn. Bohaterki zakładają grupę Dziewczyny Znikąd, by zaprotestować przeciwko tej jawnej niesprawiedliwości. Skrzykują większość uczennic szkoły. Udowadniają, że dla osiągnięcia wspólnego celu można działać razem ponad podziałami i niesnaskami. Szkoda, że takie myślenie jest wciąż obce polskim małolatom i Polakom w ogóle. Plotki i zawiść ich orężem, wyzuci z empatii oraz młodzieńczego idealizmu, aktywizm i solidarność w obronie słabszych traktują jak dziwactwo.

Zaangażowana powieść Amy Reed, napisana z ikrą, jest uniwersalna i nadal bardzo aktualna. Także w polskich realiach, gdzie przemoc szaleje w szkołach, a słabe, mierne, nieudolne nauczycielki udają ślepe i głuche. Pamiętamy tragiczną historię 14-letniej harcerki z kaszubskiego Kiełpina koło Gdańska, Ani Halman, zgwałconej na lekcji przez kilku tępych smrodów przy cichej aprobacie reszty klasy. Po wszystkim dziewczynka powiesiła się w pokoju na skakance, by uniknąć fali hejtu, zaszczucia i wiktymizacji. Nie mogła cieszyć się z kiełkującej kobiecości, bo ta została w niej zdeptana w zarodku przez stado bydła. Nigdy więcej takich koszmarów.

Amerykańska autorka pokazała, że mądre, inspirujące młodzieżówki mogą pomalutku zmieniać mentalność gimbazy odpornej na myślenie. Każda matka powinna dać swojej dorastającej córce tę książkę do przeczytania.

Feministki z ogólniaka

"Dziewczyny Znikąd" Amy Reed to cudowne remedium na wszystkie głupawe czytadła dla nastolatek, gdzie jedynym problemem jest chłopak lub brak chłopaka.

Trzy koleżanki z prowincjonalnego, amerykańskiego liceum: pulchna Grace, córka pastorki, Meksykanka Rosina oraz Erin z Zespołem Aspergera, mimo dzielących je różnic, potrafią znaleźć wspólny język....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

W piekle rodziny

Wspomnienia Tary Westover to nie tylko porażające ogromem cierpienia i doznanego ze strony najbliższej rodziny okrucieństwa świadectwo Ofiary koszmarnej, wieloletniej przemocy domowej, ale także zapis mozolnej drogi do budowania samoświadomości, kobiecości oraz wiary we własną moc sprawczą, walki o autonomię.

Tara wychowywała się w zapadłej dziurze w górach Idaho. W bardzo toksycznej, zwyrodniałej i patriarchalnej rodzinie ortodoksyjnych mormonów. Ojciec, agresywny schizofrenik z odchyłem religijnym i psychopata, należał do fundamentalistycznego odłamu mormonizmu, bardziej radykalnego od najbardziej konserwatywnych nurtów islamu oraz judaizmu. Z własnego domu stworzył fortecę odgrodzoną od lokalnej społeczności, a z rodziny, odizolowanej od normalnych krewnych i sąsiadów, sektę, której stał się samozwańczym guru. Szarlatanem dzierżącym niepodzielną władzę nad swoimi niewolnikami, żoną-cichą wspólniczką zawsze posłuszną swemu panu i władcy oraz pokornymi dziećmi, które kształtował na swój obraz i podobieństwo. Był niczym władca marionetek ogarnięty obsesją władzy i kontroli. Nieudacznik i przegryw nie miał kontroli nad własnym życiem, więc postanowił kontrolować życie własnej rodziny. Brzmi jak gotycki dreszczowiec albo horror pióra Kinga, prawda ? Jednak tak przerażający scenariusz napisało samo życie.

Westover słusznie upatrywał zagrożenia swojej władzy w instytucjach rządowych, dlatego nie rejestrował narodzin dzieci w urzędzie, nie posyłał ich do szkoły ani do lekarza. Gdyby pracownicy owych instytucji odkryli piekło, jakie szaleniec zgotował własnej rodzinie w czterech ścianach, trafiłby na lata do więzienia bądź psychiatryka. To, co nazywał "edukacją domową", było tak naprawdę niewolniczą pracą na złomowisku i na budowach, do której zmuszał dzieci w wieku szkolnym, tym samym zapewniając sobie darmową siłę roboczą generującą dochody. Dzieci tyrały za darmo w warunkach przypominających te panujące w krajach Trzeciego Świata. Wielokrotnie ulegały ciężkim wypadkom zagrażającym ich zdrowiu i życiu. Mimo to psychol nigdy nie wzywał pogotowia, drżąc, że prawda mogłaby wyjść na jaw. W identyczny sposób traktował swoją zahukaną żonę, wieczną ofiarę. Była nie tylko jego kobyłą rozpłodową, służącą, sprzątaczką, kucharką i pielęgniarką, lecz także świetnie prosperującą akuszerką oraz zielarką sprzedąjąca olejki eteryczne własnej receptury i produkcji. Jednak to mąż pasożyt ograbiał ją z dochodów, zarządzał jej majątkiem, uniemożliwiając żonie wybicie się na finansową niezależność i ucieczkę z toksycznego, pełnego przemocy małżeństwa.

Niewiarygodne, że po latach gehenny, manipulacji, prania mózgu, szantażu emocjonalnego, przemocy w prawie wszystkich jej odmianach: fizycznej, psychicznej oraz ekonomicznej, indoktrynacji religijnej pełniącej funkcję straszaka mającego utrzymać w podległości żonę i dzieci, Tara za namową starszego brata Tylera podejmuje próbę ucieczki na...uniwersytet. Co, dzięki jej ciężkiej pracy, a także pomocy Tylera, dziadków, cioć oraz nade wszystko dobrze działającemu na Zachodzie programowi stypendialnemu, udaje się z wielkim powodzeniem. Brudna, spracowana, sponiewierana córka złomiarza i świra, dotychczas żyjąca w upodleniu, przepoczwarza się powoli na oczach czytelników w prymuskę, a potem doktoranta najlepszych uczelni: Cambridge i Harvarda. Jest to fascynująca metamorfoza. Jeden z profesorów-mentorów Tary porównał pracę z nią do dzieła Pigmaliona. Miałam bardzo podobne odczucia, czytając o jej perypetiach na studiach.

Niektóre z opisywanych zdarzeń mają wydźwięk tragikomiczny, jak choćby rozmowa przy kawie z koleżankami feministkami z Cambridge. One rozprawiały o "hegemonii męskości", podczas gdy Tara śmiertelnie poważnie zastanawiała się, czy może wypić kawę, szatański napój, którego konsumpcja jest grzechem, co przez lata sączył jej do ucha ojciec fanatyk ( to tylko jeden z licznych kocopałów szurniętego tatuśka ), a ona wciąż słyszała w głowie jego złowieszczy głos. Ta krótka rozmowa sprowokowała autorkę do sięgnięcia po książki feministek drugiej fali, dotąd dla niej ziemię nieznaną. Po ujrzeniu w jednej z tych pozycji grzesznego słowa "wagina", przerażona natychmiast zamknęła dziełko z hukiem. Zabrała się za poczciwe "Poddaństwo kobiet" Johna Stuarta i Harriet Millów. Dla większości zachodnich kobiet to wyświechtana XIX-wieczna ramotka pełna banałów, dla Tary zaś była to rewolucyjna praca pozwalająca na znalezienie wielu odniesień do własnego życia oraz redefinicję swojej kobiecości.

Sukces naukowy i zawodowy Tary nie idzie niestety z osobistym. Do prawdziwego wyzwolenia jeszcze długa droga, bowiem największe ograniczenia i bariery tkwiły w jej psychice, a ona sama była ich strażnikiem. Lata prania mózgu w psychopatycznej rodzinie wykształciły u Tary syndrom sztokholmski, co nie pozwoliło na przerwanie zaklętego kręgu przemocy, w którym tkwiła od dziecka. Cały czas racjonalizowała okrutną przemoc, jakiej zaznała w rodzinnym domu, nie dowierzała własnej pamięci, wypierała swoje doświadczenia, wybielała oprawców, nie zerwała z nimi kontaktu. Rozpaczliwie szamotała się między dwoma nieprzystawalnymi do siebie światami, w których przyszło jej żyć: Buck's Peak i salami wykładowymi prestiżowych uczelni. Jej krucha psychika nie wytrzymała takiego obciążenia, autorka przeszła załamanie nerwowe, zachorowała na depresję. W końcu jednak zdołała przerwać impas i zgłosiła się na terapię do uczelnianego psychologa, co daje nadzieję, że kiedyś uda się jej całkowicie wyrwać ze szponów spotworniałej rodziny. Powstała książka to pierwszy krok do przepracowania traumy, krok na drodze procesu uzdrowienia.

"Uwolniona" potwierdza banalną tezę, że prawdziwe życie pisze historie bardziej zadziwiające od najbardziej wydumanych fabuł. Wspomnienia Tary Westover czyta się, mimo ogromu przemocy wyzierającego z kart książki, migiem. A to za sprawą świetnego, niemal reportażowego stylu Amerykanki i jej sprawnego pióra. Potoczysta narracja, plastyczny język, szczerość i odwaga w formułowaniu sądów. Sądziłam, że będę czytać autobiografię Tary jak reportaż, a czytałam niczym rasowy thriller psychologiczny. Tym bardziej przerażający, że prawdziwy.

W piekle rodziny

Wspomnienia Tary Westover to nie tylko porażające ogromem cierpienia i doznanego ze strony najbliższej rodziny okrucieństwa świadectwo Ofiary koszmarnej, wieloletniej przemocy domowej, ale także zapis mozolnej drogi do budowania samoświadomości, kobiecości oraz wiary we własną moc sprawczą, walki o autonomię.

Tara wychowywała się w zapadłej dziurze w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Romans owulacyjno-erekcyjno- menstruacyjny

Nudne, schematyczne, przewidywalne do bólu, mdłe, grające na tanich emocjach. Ot, typowe babskie czytadło i romansidło jakich wiele. Nowatorska, o ile to nie zbyt szumne określenie, jest tylko forma. Zamiast typowej narracji czytelniczka dostaje maile, które wymieniają między sobą wyposzczeni kochankowie.

Oto i jest Ona - oczywiście piękna jak marzenie i zawsze świetnie ubrana korpobiurwa po 30-tce. Bez większych ambicji, za to z przepracowanym, gderliwym mężem u boku, który w dodatku bezczelnie odmawia jej współpracy przy akcie prokreacji. Na szczęście na ratunek zbolałej macicy i rozszalałym jajnikom bieży On - tytan intelektu oraz bóg seksu w średnim wieku (!) w jednym, któremu niestraszna andropauza ani PMS ukochanej. Brzmi trochę jak mokry sen Janusza. Dla fanek gatunku.

Fankom genderu zaś polecam kultowe już dywagacje Jakubka o mężczyznach i tamponach 😂😂😂 Tym, które nie zdecydują się sięgnąć po rzeczone dziełko, zaspojleruję, że filozof Jakub tonem prawdy objawionej skonstatował, iż chłop baby nigdy nie zrozumie, ponieważ nie ma okresu i nigdy nie nosił tamponu, po czym z analityczną precyzją męskiego umysłu zaczął rozważać, jak to jest ów piekielny okres mieć i tampon z poświęceniem zakładać. Wiśniewski zadał tym samym kłam podłym twierdzeniom, jakoby "literaturę menstruacyjną" mogły tworzyć jedynie kobiety.

Romans owulacyjno-erekcyjno- menstruacyjny

Nudne, schematyczne, przewidywalne do bólu, mdłe, grające na tanich emocjach. Ot, typowe babskie czytadło i romansidło jakich wiele. Nowatorska, o ile to nie zbyt szumne określenie, jest tylko forma. Zamiast typowej narracji czytelniczka dostaje maile, które wymieniają między sobą wyposzczeni kochankowie.

Oto i jest Ona -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Feministka wśród Arabów

Alice Schwarzer to niemiecki odpowiednik Magdaleny Środy. Wiele lat temu na jednej z konferencji poznała Dżamilę, algierską dziennikarkę. Panie zaprzyjaźniły się do tego stopnia, że Alice postanowiła skorzystać z zaproszenia arabskiej przyjaciółki i odwiedzić ją w Algierii. Na miejscu poznała rozległą rodzinę Dżamili, o której opowiada w swojej książce. Co ciekawe, z równym entuzjazmem niemiecką feministkę przyjęły kobiety, jak i mężczyźni, i to w wieku od 8 do 80 lat. Alice zżyła się z ową familią tak bardzo, że jej członkowie, niezależnie od wieku, płci, stopnia religijności oraz wyznawanych poglądów, zaczęli traktować ją jako pełnoprawnego członka rodziny.

Razem z Alice oraz jej przyjaciółką Bettiną, niemiecką dziennikarką i fotografką, zaglądamy nie tylko do algierskiego domu, przysłuchujemy się rozmowom kobiet w hamamie, odwiedzamy arabskie wesele, ale i przemierzamy ulice Algieru. Alice ma w swoim zwyczaju rozsiadać się w kawiarni, tradycyjnie obleganej przez mężczyzn, i godzinami gawędzić z napotkanymi tam Arabami o krwawej historii ich ojczyzny, jeszcze nie tak dawno trawionej przez wojnę domową, o współczesnej polityce, o Francji, gdzie studiowała, a która jest stałym punktem odniesienia dla mieszkańców byłej francuskiej kolonii, o rynku pracy i sytuacji gospodarczej, ale także o ich codziennych problemach. Postawna, korpulentna, zażywna starsza pani nie wyróżnia nikogo i z równym zapałem dyskutuje z algierskimi blokersami, jak i z wykształconymi mężczyznami w średnim wieku oraz ze starszymi muzułmanami o tradycyjnych przekonaniach.
Staram się wyobrazić sobie podobną sytuację w Polsce. Magdalenę Środę bądź inną Kingę Dunin, która w jakiejś knajpie na blokowisku z ożywieniem rozmawia z polskimi mężami, ojcami rodzin, a także ze studentami albo dresiarzami. Nawet gdyby znalazła chęć, to już widzę minę typowego Janusza lub Seby spod trzepaka na myśl o zetknięciu się z feministką. Woleliby raczej obowiązkowe badania urologiczne :-D

"Moja algierska rodzina" to nie typowy, suchy reportaż, ale snuta niespiesznie gawęda, intymna i czuła, bo taka jest relacja, jaka łączy autorkę z członkami jej przyszywanej rodziny. Każdy z nich jest inny, często diametralnie różny od pozostałych, niczym różnobarwne kawałki w mozaice, ale razem stanowią piękną całość.
Poznajemy brata Dżamili, nestora rodu Amara, bohatera wojny o niepodległość Algierii. Przedsiębiorcę Zahara i jego, niezbyt zadowoloną z aranżowanego małżeństwa, melancholijną żonę Zohrę. Akilę, siostrę Dżamili i Zohry, tradycyjną muzułmankę w chuście. Ich bratową, Latifę, tęskniącą za wykonywaniem wyuczonego zawodu architekta, oraz jej córkę Danię. Młodego, praktykującego muzułmanina Ghanou, który stara się żyć wedle zasad islamu. Jego niezależną i ambitną żonę Dżalilę, świadomie odkładającą decyzję o dziecku. Córki Zohry i Zahara, Mounię oraz Lilię, dwie młode matki, które starają się godzić pracę zawodową z obowiązkami domowymi oraz rodzicielskimi, a nawet próbują angażować w nie swoich mężów, Lotfiego i Karima. Upartą, zawsze chodzącą swoimi drogami dziennikarkę Dżamilę, która zrezygnowała z zamążpójścia oraz macierzyństwa na rzecz kariery, a której niezłomności i hartu ducha mogłaby pozazdrościć niejedna niby wyzwolona Europejka. Wreszcie młodziutką Sarę i rezolutnego Kamyla. Szybko pokochałam tę wielobarwną rodzinę, która bez skrępowania opowiada o swoich wzlotach i upadkach.

Jedyny zarzut, jaki mogę mieć do Alice Schwarzer, to objętość jej reportażu. Cienka książeczka, ledwo 155 stron, pozostawia wielki niedosyt. Mogę mieć tylko nadzieję, że autorka jeszcze nie raz odwiedzi swoją algierską rodzinę, co zaowocuje kolejnymi publikacjami.

Feministka wśród Arabów

Alice Schwarzer to niemiecki odpowiednik Magdaleny Środy. Wiele lat temu na jednej z konferencji poznała Dżamilę, algierską dziennikarkę. Panie zaprzyjaźniły się do tego stopnia, że Alice postanowiła skorzystać z zaproszenia arabskiej przyjaciółki i odwiedzić ją w Algierii. Na miejscu poznała rozległą rodzinę Dżamili, o której opowiada w swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Państwo na "O"

Czy słyszeliście o Omanie ? Pierwszy raz zetknęłam się z tą nazwą w podstawówce. Nie, nie na lekcjach geografii, gdzie nauczycielka mówiła o zróżnicowaniu ukształtowania terenu, ale nawet na myśl jej nie przyszło, żeby uczyć nas o innych państwach i różnorodności kulturowej. Kto by zaprzątał sobie głowę takimi bzdetami. W wolnym czasie lubiłam podróżować palcem po globusie, wyszukując coraz to dziwniejsze i bardziej egzotyczne miejsca na Ziemi. Pewnego razu trafiłam na Oman właśnie i jakoś ta śmiesznie brzmiąca nazwa utkwiła mi w pamięci. Kiedyś, gdy szczęśliwie jedna z lekcji nie odbyła się z powodu nieobecności nauczycielki, trafiłam razem ze swoją klasą do świetlicy. Zabijaliśmy czas, grając w popularne wtedy "państwa-miasta". Kiedy dobrnęliśmy do litery "O", natychmiast rzuciłam: "Oman !", wzbudzając tylko konsternację reszty grupy.
- Phi, ale wymyśliła. Nie ma czegoś takiego ! - prychnął nienawistnie Gnom Werdon, niegrzeszący kulturą bucowaty synalek nauczycielki - Psze pani, jest jakiś oman?! - zwrócił się do świetliczanki, by dobitniej udowodnić swoją rację
- Nie maa - odparła ta znudzonym głosem, nawet nie odrywając wzroku od "Życia na gorąco"
- Słyszałaś ! Przestań dziwaczyć i opowiadać bzdury. Pani ma chyba większe doświadczenie od ciebie - Gnom nabzdyczył się jeszcze bardziej niż zazwyczaj
Nie bardzo wiedziałam, o jakie doświadczenie mu chodzi, skoro babka nie była nawet nauczycielką, o nauczaniu geografii już nie wspominając. Otworzyłam powoli atlas i pokazałam mu rzeczony kraj.
- Łeee, no może jakieś państwo miasto jest - wzruszył niechętnie ramionami
Od tamtej pory Oman co jakiś czas kołatał się mi po głowie. Żałowałam, że tak mało o nim wiem. Na szczęście Agata Romaniuk przyszła mi z pomocą.

" Z miłości ? To współczuję" jest piękną, słodko-gorzką, momentami bardzo bolesną, opowieścią o Omanie, mało znanym Polakom państwie naftowym położonym nad Zatoką Arabską. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ubogie, pustynne państewko. A raczej konfederacja plemion, ponieważ idea państwowości była Omańczykom obca, trawiona wojnami klanowymi. Dopiero odkrycie złóż ropy naftowej oraz śmiała wizja zmarłego niedawno sułtana Kabusa, który obalił swojego ojca, tyrana i lokalnego watażkę, przekształciły Oman w spójny naród, prężnie rozwijający się kraj.

Jednak góry petrodolarów nie zdołały zasypać plemiennej mentalności. Omańczycy dziś są rozdarci między umiłowaniem tradycji, oddaniem, czasem wręcz niewolniczym, swoim klanom, a nowoczesnym stylem życia na modłę zachodnią ( wraz z jego dobrodziejstwem, ale także zagrożeniami ), który umożliwiły im pieniądze. Tradycja cały czas ściera się tam z nowoczesnością i walczy o palmę pierwszeństwa. Okres gwałtownych przemian społeczno-gospodarczych mogła obserwować nasza reportażystka Agata Romaniuk, mieszkająca w Omanie przez 1,5 roku. Starała się schować swoją europejską mentalność do kieszeni i spojrzeć na ten odległy sułtanat oczami jego mieszkańców, co udało się jej z bardzo dobrym efektem w postaci powyższego reportażu.

Romaniuk pokazuje Omańczyków obojga płci, w różnym wieku i o różnym statusie społecznym, jednak w centrum jej zainteresowania znajdują się kobiety. Nie tylko tajemnicze, piękne, dumne i, wbrew powszechnie pokutującym stereotypom, wcale nie uległe, a często cwane i zaradne Arabki. Również indyjskie małoletnie żony, azjatyckie służące, gosposie, nianie, nawet prostytutki przedstawione bez tabu, wszystkie traktowane przez pracodawców zwykle jako kobiety gorszej kategorii, tania siła robocza, półniewolnice. Autorka oddaje swoim bohaterkom, niezależnie od ich pochodzenia i pozycji, głos, co jest wielką wartością tej książki.
Jeżeli Wasza wiedza o tym naftowym Eldorado tak, jak i w moim przypadku, była znikoma, a chcecie ją poszerzyć, serdecznie zapraszam do lektury reportażu Agaty Romaniuk.

Państwo na "O"

Czy słyszeliście o Omanie ? Pierwszy raz zetknęłam się z tą nazwą w podstawówce. Nie, nie na lekcjach geografii, gdzie nauczycielka mówiła o zróżnicowaniu ukształtowania terenu, ale nawet na myśl jej nie przyszło, żeby uczyć nas o innych państwach i różnorodności kulturowej. Kto by zaprzątał sobie głowę takimi bzdetami. W wolnym czasie lubiłam podróżować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Obcy w Polsce

Kawał solidnego reportażu i bardzo ważny głos w publicznej debacie o migrantach. Wstrząsające historie uchodźców uciekających przed krwawymi reżimami w swoich ojczyznach bądź religijnymi fanatykami. Uciekinierów, z których większość wcale nie chciała znaleźć się w niegościnnej i rasistowskiej Polsce, ale na mocy jakiejś bzdurnej ustawy została tutaj deportowana z...Holandii, Niemiec, Francji itd.

W polskim ośrodku dla uchodźców, niczym nieróżniącym się od więzienia, muszą każdego dnia użerać się z tępymi, prymitywnymi wsiunami niegodnymi mundurów strażników, z leniwymi urzędasami pozbawionymi jakichkolwiek kompetencji, którzy nie wiedzą, za co biorą ogromne pieniądze Podatników. Sytuacja uchodźców przypomina kafkowski koszmar. Ludzie poharatani przez dyktatury i często cierpiący na depresję, straumatyzowani wojennym piekłem, tym razem padają ofiarą nieudolnej biurokracji.

Kiedy już uda się im po wielu miesiącach/latach wydostać z ośrodka, zostają pozostawieni sami sobie, bez jakiegokolwiek wsparcia, pomocy, bez pracy i mieszkania. Azylantom nie chcą pomóc także liczne (pseudo)fundacje powołane w celu...pomocy uchodźcom właśnie, a w Polsce jest ich więcej niż samych uchodźców. Nawet nie starają się i nie chcą znaleźć imigrantom pracy. No tego to już sam Kafka by nie wymyślił. Można zadać sobie pytanie, jaki jest sens istnienia owych organizacji pozarządowych i na co fundacyjne biurwy przeznaczają nie małe darowizny.

A jak cudzoziemców przyjmują sami Polacy ? Większość ze strachu przed Innym omija ich z daleka jak trędowatych. Z wyjątkiem bardziej towarzyskich dresiarzy oraz patoli witających przybyszów nie tradycyjnym chlebem i solą, a rynsztokowymi wyzwiskami i potłuczonymi butelkami. Nie muszę chyba dodawać, że w takich warunkach integracja jest fikcją. Nie mogę jednak wyjść ze zdumienia i podziwu, że mimo gehenny, którą Ci ludzie przeżyli również w Polsce, jakimś cudem udało się im samodzielnie i w wielkich bólach wynająć lokum, znaleźć pracę, a czasem nawet partnerkę, wychowywać tutaj dzieci, patrzeć z nadzieją na lepsze jutro. A nawet wybaczyć szykanującym ich sfrustrowanym nieudacznikom. Bo ja na ich miejscu zamieniłabym się w terrorystę żądnego krwawej wendetty 😄

Jeżeli macie ochotę na spotkanie z Shirin, Gulbar, Elsą, Leylą, Nidalem, Namirem, Awadem, Abdulem i wieloma innymi, serdecznie polecam lekturę świetnego reportażu Izy Klementowskiej.

Obcy w Polsce

Kawał solidnego reportażu i bardzo ważny głos w publicznej debacie o migrantach. Wstrząsające historie uchodźców uciekających przed krwawymi reżimami w swoich ojczyznach bądź religijnymi fanatykami. Uciekinierów, z których większość wcale nie chciała znaleźć się w niegościnnej i rasistowskiej Polsce, ale na mocy jakiejś bzdurnej ustawy została tutaj...

więcej Pokaż mimo to