-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2017-02
2015-07-24
Kiedy biorę do ręki kolejną książeczkę niewielkich rozmiarów, z charakterystyczną grafiką zarezerwowaną w Aferze dla P. Šabacha czuję za każdym razem wielką ciekawość, ale i pewnego rodzaju spokój. Spokój ten wiąże się z pewnością, że czas spędzony z tą lekturą nie będzie stracony. Nie zdziwię nikogo, jeśli napiszę, że mistrz anegdoty usatysfakcjonował mnie w stu procentach także swoją najnowszą powieścią Pijane banany.
Przeczytałam trzy książki tego autora, ale wiem, że gdybyście dali mi do ręki jego niepodpisany tekst bez wahania zgadłabym, do kogo należy. Gdybym miała określić pisarstwo Šabacha, pewnie miałabym problem ze znalezieniem odpowiednich słów, natomiast jest ono tak charakterystyczne jak tylko to możliwe. Ten powolny, niewymuszony język, umiejętność snucia historii z codziennego życia w sposób prosty, niesilący się na „literackie wow” przyciąga mnie niczym magnes. No i tytuły! O tak, tytuły Šabach ma pierwszorzędne: Gówno się pali, Podróże konika morskiego, Masłem do dołu i najnowsze Pijane banany.
Główny bohater tej książki zazdrości amerykańskim pisarzom, którzy tematy zbierają prosto z ulicy i przebierają w nich jak w ulęgałkach. Nie do końca tak chyba jednak uważa, bo jego opowieść o cudownych latach osiemdziesiątych, gdzie młodzież spod trzepaka potrafiła dokonywać rzeczy niemal wtedy niemożliwych, a jednak tak piekielnie fascynujących bawi chyba nawet jego samego. Co tam dzisiaj taki wyjazd nad morze. Bierzemy furę tatusia, kieszonkowe od mamy i ziuuumm na Północ, czy nad jakieś inne ciepłe wyspy. Ale wtedy, dla młodego Czecha taki wypad to był dopiero wyczyn!
U Šabacha trzeba więc wypić morze piwa (które szesnastolatek musi oczywiście zdobyć podstępem), aby dokładnie wszystko zaplanować. Od podprowadzenia starego auta tatusiowi, po znalezienie kogoś, kto ma prawo jazdy lub przynajmniej wie, do czego służy kierownica. Koniecznie muszą się też odbyć jazdy próbne, które dla bohaterów Pijanych bananów kończą się podrzuceniem na masce niezwykle tym faktem zdziwionego policjanta.
Wszystko to jednak nic, bo zanim Břečka ukradnie ojcu auto, głuchoniemy Wicio zdąży natrzaskać paru kumplom z podwórka za to, że podśmiewują się z jego mowy (a raczej jej braku), mały Alešek zaginie co najmniej z dziesięć razy, a nasz główny bohater-narrator (P. Šabach?) przeżyje swoją pierwszą miłość. Chłopcy w zasadzie nie robią nic szczególnego, a jednak ich życie jest ciekawe i takie jakieś prawdziwe. Niby małe pole do popisu, jeśli chodzi o szaleństwa młodzieży dorastającej w latach osiemdziesiątych, a tu zobaczcie. Pomysł gonił pomysł, a realizacja stanowiła niemal sens życia. Nuda? A co to takiego skoro dzieciaki plastikową zasłonę potrafiły przerobić na grę, na punkcie której oszalały całe Czechy (podpowiem tylko, że mowa tu o słynnych ceczkach).
Z drugiej strony poznajemy też rodziców chłopców, którzy w bardzo šabachowym stylu radzą sobie z otaczającą rzeczywistością. Oj jest z czego boki zrywać, choć tak naprawdę nie ma się z czego śmiać (czyż to nie Sabach właśnie?) bo taki na przykład Bedzio – ojczym narratora, alkoholik i stały bywalec ośrodka odwykowego nie jest na pewno wymarzonym kandydatem na tatusia dla dorastającego chłopca. Natomiast jego przygody i perypetie z towarzyszącym mu wszędzie przyjacielem po fachu i od kieliszka Fáberą sprawiają, że ciężko powstrzymać się od rechotu. Albo taka mama głuchoniemego Wicia, która z niewzruszonym spokojem ozdabia kolejne torty, które syn zanosi rodzicom pobitych kolegów w ramach przeprosin.
Stary dobry Šabach chciałoby się powiedzieć i myślę, że inni fani czeskiej literatury wiedzą doskonale, co mam na myśli. Pijane banany to lata osiemdziesiąte ze wszystkimi swoimi smaczkami opowiedziany przez młodych, pełnych życia nastolatków, którzy tylko pozornie spędzają czas pod trzepakiem.
Dawkujcie sobie Pijane banany powoli po kawałku lub pchajcie do ust wielkie kawały. Sprawdziłam i wiem, że oba sposoby gwarantują pełną satysfakcję. Tylko uważajcie, bo taki jeden po ich spożyciu wracał do domu na czworakach.
Kiedy biorę do ręki kolejną książeczkę niewielkich rozmiarów, z charakterystyczną grafiką zarezerwowaną w Aferze dla P. Šabacha czuję za każdym razem wielką ciekawość, ale i pewnego rodzaju spokój. Spokój ten wiąże się z pewnością, że czas spędzony z tą lekturą nie będzie stracony. Nie zdziwię nikogo, jeśli napiszę, że mistrz anegdoty usatysfakcjonował mnie w stu procentach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04
Moją recenzję można przeczytać na portalu Novinka.pl
Moją recenzję można przeczytać na portalu Novinka.pl
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
Króluje u mnie ostatnio literatura czeska. Jeszcze nie do końca ochłonęłam po Boginiach z Žitkovej, a tu już na tapecie Ostatnia arystokratka Evžena Bočka. Dzięki temu jednak, odczułam niesamowity kontrast między utworami i różnorodność prozy naszych sąsiadów. Pierwsza książka wstrząsnęła ogromnie moim jestestwem, podczas lektury tej drugiej zaś trzęsłam się ze śmiechu i to śmiechu czystego, niczym nieskrępowanego. Wcale się nie dziwię, że Ostatnia arystokratka została okrzyknięta najzabawniejszą książką roku i do tej pory sprzedała się w 70 000 egzemplarzy. Już dawno nie czytałam nic równie komicznego, co powodowałoby tak niepohamowane wybuchy śmiechu… A wierzcie mi, Evžen Boček nie oszczędzi was nawet na chwilę aby dać wytchnąć wyczerpanym mięśniom brzucha. Od pierwszej do ostatniej strony nie możesz przestać się śmiać, jeszcze gorzej, kiedy ktoś ma bujną wyobraźnię i przed oczami stają mu wszystkie niezwykłe wydarzenia mające miejsce na Zamku u Kostków… Wchodzisz w to? A zatem trzymaj się mocno za brzuch!
Więcej czytaj na: http://juliaorzech.blogspot.com/2015/03/ostatnia-arystokratka-evzen-bocek.html
Króluje u mnie ostatnio literatura czeska. Jeszcze nie do końca ochłonęłam po Boginiach z Žitkovej, a tu już na tapecie Ostatnia arystokratka Evžena Bočka. Dzięki temu jednak, odczułam niesamowity kontrast między utworami i różnorodność prozy naszych sąsiadów. Pierwsza książka wstrząsnęła ogromnie moim jestestwem, podczas lektury tej drugiej zaś trzęsłam się ze śmiechu i to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10
Kto z was nie ma problemu znikających skarpetek, ręka do góry? A kto rozwikłał tę zagadkę ludzkości? Zrobili to Pavel Šrut i Galina Miklínová i opisali dokładnie w cudownej sadze dla dzieci ( i dorosłych) o Niedoparkach. Dla tych, którzy nie czytali mojej recenzji pierwszej części Niedoparków (klik) przypomnę, że to rozkoszne stworki, które mieszkają w każdym domu. Niestety my ludzie widzimy je tylko jako rozmazane smugi, a potem się dziwimy, gdzie znikają pojedyncze sztuki skarpetek. Tak, tak, nie inaczej, tylko zjadają je ze smakiem właśnie niedoparki, czające się gdzieś za obrazami w ścianie. W pierwszej części poznajemy dogłębnie życie stworków zamieszkujących czeską Pragę. Wiodą życie podobne do ludzkiego, bo często też upodabniają się do gospodarzy domów, w których mieszkają. Są wśród nich dobre niedoparki, jak Hihlik, jego rodzice i dziadek, te pośrednie, które z braku dobrych wzorców ciągle stoją na krawędzi oraz niedoparki złe do szpiku kości, tak jak Kudła Dederon – szef gangu Kojotów.
Niedoparki powracają to druga część niesamowitych przygód, które tym razem dzieją się nie tylko w Pradze, ale także w Afryce. Co niedoparki robią tak daleko od domu? Wszystko zaczyna się od tego, że Hihlik wyrusza w podróż, aby odszukać rodziców, którzy pojechali do Afryki pomagać głodującym niedoparkom. Niestety w ślad za nim wyrusza Kudła Dederon, cudownie ocalały podczas wyburzania klubu Kilimandżaro, który chce przejąć panowanie nad afrykańskimi kolegami, no i oczywiście dorwać Hihlika. Czy to mu się uda? Tego wam oczywiście nie zdradzę. Hihlik przypadkowo trafi do pałacu sir Jamesona, milionera, który okazuje się być nieco nadopiekuńczym przyjacielem tamtejszych niedoparków. Od tej chwili akcja zaczyna toczyć się błyskawicznie. Ramik, kuzyn Hihlika podąża za nim do Afryki, nie spodziewając się, że wszyscy razem wpadną w pułapkę Kudły Dederona, który zdążył już mianować się wodzem Czcicieli, wyznawców Niedoparokwiatu. Kawa, bliska przyjaciółka Hihlika ucieka z pałacu sir Jamesona, żeby ratować swojego ukochanego, a zaraz za nią uciekają inne utuczone tam niedoparki. Historia przeradza się w trzymającą w napięciu szpiegowsko-gangsterską opowieść, w której nie braknie miejsca na prawdziwą miłość, dowody przyjaźni i oczywiście chwile grozy, które zafundował czytelnikom ten niesamowity duet pisarsko-ilustratorski.
Pavel Šrut, pod płaszczykiem zabawnej, wzruszającej historii przemyca wiele pozytywnych wartości, które tak potrzebne są w literaturze, aby uświadomić dzieciakom, że przyjaźń, miłość, rodzina, lojalność i pomoc bliźniemu są czym najważniejszym w życiu. Czy można to zrobić w bardziej interesujący sposób?
Sam pomysł na sagę o niedoparkach jest niesamowicie oryginalny i przez to bardzo ciekawy. Nie przypominam sobie, żeby ktoś wcześniej pisał o skarpetkożercach. Fabuła rozwija się stopniowo, ale od pierwszych stron trzyma w napięciu. Iście czeski humor, obłędne dialogi i oddające klimat ilustracje Galiny Miklínovej, od której wszystko się zaczęło, kiedy wkroczyła do domu Pavla Šruta z dziurawą skarpetką i bez pardonu oświadczyła, że nie zawraca sobie głowy cerowaniem skarpetki, która i tak zaraz zniknie… Tak też powstał pomysł na stworzenie najpopularniejszej w ostatnich latach czeskiej sagi dla dzieci. Jaki jest fenomen jej sukcesu? Przede wszystkim furorę robią postaci niedoparków, które nawet w wersji gangsta są po prostu rozkoszne. No, bo czy można nie lubić nawet takiego zdegenerowanego Kudły Dederona, opuszczonego przez rodziców, który w obdartych spodniach, cyckając umoczoną w piwie skarpetkę tuła się jak bezdomny włóczęga? Czy Hihlik, który ryzykuje życie by odnaleźć w Afryce swoich rodziców, przy okazji poznając wybrankę swojego serca – Kawę, jest tak pozytywnym bohaterem, że może służyć za wzór stawiany dzieciom w szkole. W ogóle, Niedoparki bardo przypominają ludzi. Są wśród nich dobre i złe charaktery. Są ci, którzy chcą pomagać i ci, którzy wolą niszczyć. Niedoparki potrafią się smucić, martwić i złościć, ale też kochać z całych sił. Za serce łapie opisany los afrykańskich niedoparków, które z braku laku próbują odżywiać się gęstym powietrzem lub odurzać aromatem niedoparokwiatu (cóż za nazwa!) Ale najważniejsze jest to, że każdy, kto przeczyta tę sagę, już zawsze będzie się zastanawiał nad istnieniem tych stworków, podejrzliwie zerkając w kierunku domowych zakamarków. A kiedy zginie ci jedna skarpetka od pary, uśmiechnij się człowieku, bo oto, gdzieś tam w kąciku zajada ją ze smakiem Hihlik, Tulik, Kawa, Ramik, a może nawet sam Kudła Dederon?
Polecam tę niesamowitą opowieść, z niecierpliwością czekając na trzeci tom.
Zapraszam do odwiedzenia strony wydawnictwa Afera, gdzie możecie poczytać coś niecoś o niedoparkach oraz o na stronę poświęconą bohaterom tej sagi – tam wiele niespodzianek szczególnie dla dzieci :)
Kto z was nie ma problemu znikających skarpetek, ręka do góry? A kto rozwikłał tę zagadkę ludzkości? Zrobili to Pavel Šrut i Galina Miklínová i opisali dokładnie w cudownej sadze dla dzieci ( i dorosłych) o Niedoparkach. Dla tych, którzy nie czytali mojej recenzji pierwszej części Niedoparków (klik) przypomnę, że to rozkoszne stworki, które mieszkają w każdym domu. Niestety...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-01
Petra Hůlová, to prawdopodobnie jedna z najwybitniejszych autorek czeskich (muszę wierzyć na słowo, bo z jej prozą spotykam się po raz pierwszy), jest laureatką najważniejszych czeskich nagród literackich, a Plastikowe M3, o którym dziś mowa, zostało przeniesione na deski teatru. I tak się właśnie zastanawiam jak by tu zacząć opowieść o tej książce, żeby nie wyszło płasko i masłowato.
Plastikowe M3, czyli czeska pornografia, to książka, która wnerwia, podnieca, wznieca, zachwyca i odkrywa, obala i rozwala, jak kto woli. To sto pięćdziesiąt trzy strony luksusu słownego, jaki podarowała czytelnikom sama autorka, a w przypadku Polaków również tłumaczka Julia Różewicz.
Aby krótko streścić fabułę napiszę, że jest to monolog trzydziestoletniej prostytutki, która odkrywa tajniki najstarszego zawodu świata. Ale proszę Państwa, jak ona to robi! To znawczyni świata, relacji międzyludzkich. Zdaje się, że ta kobieta poprzez kuluary swojego łoża, odkryła wszelką tajemnicę, jaka tylko może istnieć między kobietą a mężczyzną w digiświecie. Dziwicie się? Digiświat? To nic innego jak to, w czym obecnie żyjemy na co dzień. Właścicielka plastikowego M3 tego nie pochwala, jest tradycjonalistką, czego daje wyraz w swoich przemyśleniach. Zmysł obserwacji to ona ma! I to jeszcze jaki! Profesjonalistka w każdym calu. Ma dopiero trzydzieści lat, ale niczym stara wyga bryluje w swoim plastikowym M3 obsługując luksusową klientelę, przy okazji poczynając obserwacje godne prawdziwego psychologa, a nawet psychiatry, choć sama zarzeka się, że nie cierpi psychologizowania i kiedy klient zabiera się do smętnej gadki, szybciutko kończy takie spotkanko.
Jak widać nie trzeba być obieżyświatem, aby poznać tajemnice oka cyklopa i raszpli (penis męski). Można brylować między plastikowym mieszkankiem, a galerią handlową i chłonąć więcej niż psycholog, który gości na swojej kozetce setki pacjentów dziennie. Czytając sama powoli zaczynałam się gubić w skojarzeniach, kim właściwie jest ta kobieta? Psychologiem, prostytutką, a może filozofem? Niby mimochodem, między jednym klientem, a drugim, tak sobie napomyka, o czymś wspomina, nawiązuje, a to do różowego krawata, a to do zapasowych bluzek taszczonych w przepastnych torbach przez kobiety dotknięte menopauzą. Nowoczesna kurtyzana ma wiele do powiedzenia, ba, w myślach kręci swój własny program telewizyjny, który rozwiązuje tajemnice tego świata (kim są kobiety z torbami, stryjkotatulowie itd.) Fantazja, wyrafinowanie i wiedza godna pozazdroszczenia, okraszona zmysłem wynalazcy, tak bym określiła w kilku słowach bohaterkę tej nietuzinkowej książeczki.
Plastikowe M3 zdecydowanie nie jest książką dla każdego. Co wrażliwszych może ogłuszyć, kiedy bez pardonu i zażenowania od pierwszej strony wtyka się w każdą najmniejszą część ciała, drażni, miętosi i wyciska siódme poty, czy co tam jeszcze…
Na kolana powala tłumaczenie Julii Różewicz, która po tej lekturze stała się dla mnie mistrzem słowa i słowotwórstwa. Trzeba mieć nie lada głowę, (taki eufemizm) żeby tak doskonale przetłumaczyć tekst trudny, naładowany nowym słowem, jeśli nie swobodnym słowotwórstwem. Nie wiem jak czytałoby mi się tę książkę w oryginale, ale mam wrażenie, że sukces w Polsce zapewniło jej genialne tłumaczenie właśnie. Oj fantazja Pani Julii nie zna granic. To trzeba przyznać. Nie chcę tutaj sypać wulgaryzmami, których w książce jest wiele (pierwszy raz mnie tak bardzo nie raziło nagromadzenie tylu brzydalskich słów), a cytowane tak ad hoc, bez kontekstu, mogłyby nie zostać dobrze odebrane. Wspomnę więc tylko o zabujałce, stryjkotatulku (to jest dopiero historia!), wstydziochu nadwstydziochowatym i mój numer jeden, czyli określenie sąsiadek bohaterki z tej samej kamienicy, jako ciężkodupiaste schabybaby. Czytając Plastikowe M3, pękałam ze śmiechu, rozszerzałam oczy ze zdziwienia, a niejednokrotnie zakrywałam oczy ręką. No rozebrała nas Pani Hůlová do naga! Bez dwóch zdań!
Kawał doskonałej literatury!
Petra Hůlová, to prawdopodobnie jedna z najwybitniejszych autorek czeskich (muszę wierzyć na słowo, bo z jej prozą spotykam się po raz pierwszy), jest laureatką najważniejszych czeskich nagród literackich, a Plastikowe M3, o którym dziś mowa, zostało przeniesione na deski teatru. I tak się właśnie zastanawiam jak by tu zacząć opowieść o tej książce, żeby nie wyszło płasko i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-01
Masłem do dołu to już trzecia książka P. Šabacha wydana w Polsce. W Czechach ten tytuł stał się momentalnie bestsellerem, co mnie zresztą wcale nie dziwi. W moim przypadku to drugie, nad wyraz udane spotkanie z prozą czeskiego pisarza. W lutym pisałam na blogu o Podróżach konika morskiego (link), autobiograficznej powieści, której bohaterem jest mężczyzna przebywające na urlopie tacierzyńskim.
Tym razem pierwsze skrzypce gra dwóch sześćdziesięciolatków Antošt, który na stare lata postanowił spełnić swoje marzenie i otworzyć antykwariat, w którym właściwe mieszka po rozwodzie i Evžen, jego najlepszy przyjaciel, miłośnik wszystkiego, co amerykańskie, na co dzień tworzący portrety samochodów. Głównym miejscem spotkań jest oczywiście czeska hospoda „Cisza”. To tam bohaterowie przy nieodłącznym piwku spotykają się niemal każdego dnia, aby rozmawiać lub wymownie milczeć. To tam czytelnik zasłyszy najciekawsze anegdoty, od których bogato w całej książce. Początkowo zaznaczałam każdą z nich żółtą karteczką, ale kiedy zorientowałam się, że musiałabym zaklejać co drugą stronę, zrezygnowałam i spokojnie delektowałam się lekturą. Właściwie trudno w tym przypadku o spokój, bo chociaż fabuła niespiesznie przewija się tonem gawędy, to śmiechu jest co niemiara. Dobry, klasyczny czarny humor jest znakiem rozpoznawczym Šabacha, choć to nie żadne śmichy chichy na barowym stołku. Czesi tacy są, pogoda ducha i prostota sprawdzają się w każdej sytuacji. Jest problem, trzeba go rozwiązać, oczywiście wcześniej omawiając wszystkie możliwe wyjścia z przyjacielem. Antošt, martwi się o córkę Julię, którą notorycznie zdradza mąż, a także odwiedza ojca w domu starców. Najbardziej lubi jednak przebywać wśród swoich książek lub spędzać czas z wnukiem.
Z boku może się wydawać, że Evžen i Antošt to dwóch stetryczałych staruszków, którym przyszło pić piwo i czytać książki. W rzeczywistości jednak, bawią się nie gorzej niż zwariowana para nastolatków. Pomysłów im nie brakuje, choć nie mogę powiedzieć, żeby specjalnie się głowili nad uatrakcyjnianiem sobie życia. Ot, taka chyba już czeska natura, że zamiast siedzieć i płakać nad rozlanym mlekiem, ona przyjmuje wszystko ze spokojem i szuka wyjścia z trudnej sytuacji. A że często bywa absurdalna? Komu by to przeszkadzało.
Wyobraźcie sobie, że Evžen jest przeświadczony, że tylko krok dzieli jego państwo od ataków terrorystycznych i skrupulatnie przygotowuje się na jego przyjście. Kupuje ziemię, na której chce posadzić ziemniaki. Kiedy nadejdzie zagłada, on w raz z Antoštem będą zajadać w bunkrze swojskie kartofelki. W tym celu też udają się razem na sadzenie, które mocno okraszają likierem. W drodze powrotnej okazuje się, że nie mają gotówki na dwa całe bilety kolejowe. Rozweseleni kompani wpadają na pomysł, że jeden z nich będzie robił za psa (bo bilet dla zwierząt jest tańszy). Stara jak świat gra w nożyce i kamień rozstrzyga, który zostanie tym „szczęśliwcem”. Wypada na Antoša, który bez sprzeciwu siada na czworakach, a przyjaciel okrywa go kurtką. Wszyscy zdają się być rozbawieni tą niecodzienną sytuacją, a konduktor sprawdzający bilety z uśmiechem komplementuje buty pieska i wychodzi nie domagając się żadnej opłaty. Perypetie tych podstarzałych panów są pełne absurdu, który wręcz wylewa się z życiowych sytuacji oraz przedziwnych monologów Evžena. Absurd to jednak niezwykle wymowny i dopracowany w każdym calu.
Dużo się tutaj mówi, gawędzi. Rozmowa jest potrzebna jak powietrze, zdają się mówić bohaterowie.
Dzięki temu tempo nie jest zbyt szybkie, co nie znaczy, że Masłem do dołu nudzi. P. Šabach, jak pisałam już kiedyś, posiada niezwykły dar prowadzenia szybkiej akcji bez akcji. To znaczy, że w jego książkach nie dzieje się właściwie nic szczególnego, a czyta się je jednym tchem. Na końcu człowiek się zastanawia, gdzie jest i która godzina wybiła na zegarze. Świat, w który wstępuje polski czytelnik, może być dla niego nieco egzotyczny. Nie jest tajemnicą, że mamy tendencję do narzekania i szukania dziury w całym, czego tutaj absolutnie nie znajdziecie. Jak jest dobrze, to jest dobrze, a jak jest źle to też nie jest najgorzej. Nawet, kiedy Míša wnuk Antošta oblewa się wrzątkiem i czeka na przeszczep skóry, najważniejsze stają się rozmowy w poczekalni i knucie niecnego planu (o którym wam nie powiem, żeby za dużo nie zdradzić).
Kiedy wszystko zdaje się powoli wracać do normy, a chwilowo podniesione emocje zaczynają opadać, Evžen wpada na pomysł, aby razem z przyjacielem wybrać się na wycieczkę motocyklową po Ameryce. No i cały porządek bierze w łeb, a szaleństwo zaczyna się od początku.
Cóż tak gna staruszków do przodu? Chęć zatrzymania młodości, niezgoda na zgnuśnienie w fotelu. A może na starość zdali sobie sprawę, że w zasadzie przegrali w jakiś sposób swoje życie i próbują gonić młodzieńcze marzenia. Wszak sami o sobie mówią:
I chociaż gdyby policzyć, ile mamy łącznie lat, wyszłoby z sześćset albo siedemset, nie zachowujemy się jak stare zgredy, witamy się dziarskimi razami w plecy, ciągle mówimy ’kurde’, a fotograf Šámal nosi koszulkę z wystawionym językiem.
Czytając Masłem do dołu, niejednokrotnie odczuwałam podobieństwo do filmu Jana Svěraka Butelki zwrotne. Tam również bohater nie chcąc pogodzić się z nadchodzącą starością, przewraca swoje życie do góry nogami, szuka sobie nowych zajęć. Zbierając puste butelki od klientów prowadzi z nimi twórcze rozmowy, niejednokrotnie rozwiązując ich życiowe problemy.
Zapraszam cię zatem czytelniku do świata P. Šabacha, gdzie nie straszne jest nawet powstrzymywanie utartych praw natury. Spadający masłem do dołu rogalik, można powstrzymać, mocując na talerzyku specjalną podpórkę. To świat, w którym nie szkoda czasu na utarczki słowne z przyjacielem i na ukochaną książkę z dzieciństwa, czytaną wnukowi do poduszki. Jest bowiem czas i miejsce w naszym życiu na wszystko, a szczególnie na pozornie drobne gesty, które zmieniają życie drugiej osoby.
Polecam gorąco!
Masłem do dołu to już trzecia książka P. Šabacha wydana w Polsce. W Czechach ten tytuł stał się momentalnie bestsellerem, co mnie zresztą wcale nie dziwi. W moim przypadku to drugie, nad wyraz udane spotkanie z prozą czeskiego pisarza. W lutym pisałam na blogu o Podróżach konika morskiego (link), autobiograficznej powieści, której bohaterem jest mężczyzna przebywające na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-01
Fascynacja i wielka sympatia do twórczości czeskich autorów była u mnie od zawsze, ale muszę przyznać, że aktywność w jej zakresie pobudził we mnie znany czechofil Mariusz Szczygieł. Po lekturze Laski Nebeskiej, nie mogłam przejść obojętnie również obok prozy Petra Šabacha.
Pisarz, zanim zaczął uprawiać wolny zawód parał się różnymi zajęciami. Między innymi był nocnym stróżem i przebywał na urlopie tacierzyńskim. Można więc powiedzieć, że Podróże konika morskiego, to autobiograficzny dziennik młodego taty, który umożliwia żonie realizację zawodową i sam zostaje w domu z dzieckiem. Wiadomo, dzisiaj takie odwrócenie ról nie jest żadną nowością, jednak pamiętajmy, że sytuacja miała miejsce w latach osiemdziesiątych i wtedy stanowiła nie lada dziwactwo.
Młody tatuś na początku lekko zdenerwowany, żeby nie powiedzieć przerażony, staje na wysokości zadania, odwraca się od drzwi (zamkniętych przed chwilą przez wychodzącą do pracy żonę) i próbuje ogarnąć sytuację. Początki są trudne, wiadomo oboje z synkiem muszą się nauczyć siebie i poznać wzajemną instrukcję obsługi. Pomocna staje się fachowa literatura i… wróżenie z kupy. Tak, tak. Tatuś ma zwyczaj, codziennie rano po wypróżnieniu przyglądać się kształtom pływającym w muszli klozetowej i czytać z nich jak z kart. Już wkrótce strach przed zajmowaniem się Pepinem przeradza się we wzajemną fascynację, miłość i oddanie. Ze strony ojca można nawet mówić o pewnej fobii. Zaczyna przejawiać cechy nieco przewrażliwionej matki, która zamartwia się przyszłością dziecka już wtedy, kiedy maluch jeszcze nie nauczył się chodzić. Niby wszystko wygląda bardzo zabawnie i niejednokrotnie wywołuje uśmiech. Pepino z reguły jest przecież grzecznym i cichym dzieckiem, chyba że nuci pod nosem hymn Kuwejtu lub przeraźliwie płacze, kiedy koleżka sadysta wpycha mu głowę między piec kaflowy a ścianę. Niestety odwrócenie ról w domu powoduje w tatusiu coraz większą frustrację. Samo przebywanie z dzieckiem jest dla niego czymś cudownym, czego nie zamieniłby na żadne inne zajęcie. Jednak brak kontaktu z kolegami, codzienna monotonia i marne zainteresowanie żony, która wydaje się być bardziej zaabsorbowana swoją pracą, powoli dają się we znaki i powodują depresję. Prześladuje go myśl o zdradach Marii, choć sam również wielokrotnie zgrzeszył w myślach (oglądanie się za ślicznymi mamusiami, to jedna z fascynujących rozrywek znudzonego ojczulka). Zaczyna mu doskwierać brak rozwoju zawodowego i fakt, że nawet z kolegami w gospodzie nie ma już wspólnych tematów do rozmowy. Desperacko podejmuje się pracy nocnego stróża i coraz częściej zagląda do kieliszka.
Šabach pod otoczką lekkiego i zabawnego tatusiowego pamiętnika przemyca garść gorzkich prawd. Myślę, że nie miał na celu udowodnienia, że tatuś na urlopie wychowawczym to rozwiązanie, które się nie sprawdza, wszak przecież Pepino miał się przy ojcu doskonale. Cóż więc się stało takiego, że owy scenariusz się nie sprawdził? Czy zawiniła żona, która realizowała się zawodowo? Jeśli przyjęlibyśmy, że tak, to niestety musimy także przyjąć, że pokrzywdzona jest większość matek, które praktycznie same wychowują dziecko, kiedy mąż jest w pracy, a potem odpoczywa. Na dłuższą metę taki sposób się nie sprawdza. Zawsze ktoś będzie cierpiał. Czy jest zatem jakiś złoty środek? Czy jest sposób na to, aby nie popaść w depresję jak bohater „podróży konika morskiego”?
Książkę Šabacha przeczytałam z wielką przyjemnością. Specyficzny język autora, ubrany w lekko kpiący uśmieszek i naturalną prostotę ogromnie przypadł mi do gustu. Opisy codziennych wędrówek z synem, zabawa w parku, którą autor nazywa pracą Pepina (faktycznie, kopanie dołków i budowanie zamków w pasku to wyczerpujące zajęcie), jego pełne zaangażowania odczytywanie wróżby z porannej kupy (trzy rózgi Świętopełka, znak zapytania, kawałek przeżutego betelu, czy co?) są niewątpliwie zabawne. Zmysł celnej obserwacji bije z każdej strony tej krótkiej, zgrabnej książeczki. Zagubiony tatuś, który uczy się swojej nowej roli jest podobny do Pepina, który po raz pierwszy przygląda się zjawiskom tego świata. Uczy się stawiać pierwsze kroki. Początkowo niezdarnie z licznymi upadkami, potem coraz lepiej i szybciej. Wszystkiego dotyka, smakuje i początkowo go to cieszy. Potem jednak wkrada się monotonia, lekkie rozczarowanie i szczery uśmiech dziecka blednie.
Zabawna, mądra, wzruszająca i jednocześnie smutna książka, która pobudza szare komórki do myślenia. Drażni i fascynuje. Stawia pytania i nie daje jednoznacznych odpowiedzi.
Konik morski to jedyny przedstawiciel fauny, u którego samiec, nie samica, wydaje na świat młode.
A to jest rok przedziwnej podróży konika morskiego, który nie wie, gdzie i kiedy złapią go bóle porodowe, który śmieje się, choć nie za bardzo wie z czego i daje się unosić falom długiego i szerokiego świata, płynąc na swoim wyobrażeniu o wolności. Z głową pełną niewiedzy, od stanu upragnionej pustki aż do jednej jedynej pewności (…)
- W ogóle nie jest źle.
Na razie, dzienniczku.*
Polecam gorąco!
*Petr Šabach, Podróże konika morskiego, Wrocław 2012, s. 153-154.
Fascynacja i wielka sympatia do twórczości czeskich autorów była u mnie od zawsze, ale muszę przyznać, że aktywność w jej zakresie pobudził we mnie znany czechofil Mariusz Szczygieł. Po lekturze Laski Nebeskiej, nie mogłam przejść obojętnie również obok prozy Petra Šabacha.
Pisarz, zanim zaczął uprawiać wolny zawód parał się różnymi zajęciami. Między innymi był nocnym...
2012-12-01
Czy zdarza wam się gorączkowo przeszukiwać szufladę w poszukiwaniu drugiej skarpetki do pary? Mnie bardzo często, mimo że po praniu składam je w zgrabne kuleczki i teoretycznie nie mają prawa się pogubić. Do dzisiejszego dnia nie mogę znaleźć niektórych egzemplarzy. Zrzucałam to na karb swojego roztargnienia i obiecywałam solennie, że będę uważniejsza. Niestety skarpetkowy problem nigdy nie zniknął, nawet wtedy, kiedy założyłam swoją rodzinę i zamieszkałam w innym domu. Nic tylko, ktoś musi podkradać skarpetki i tyle! Tylko kto? Sprawa wyjaśniła się po przeczytaniu książki pana Šruta. Mogę wam wyjawić tajemnicę znikających skarpetek. NIEDOPARKI, tak, to właśnie one są odpowiedzialne za to, że czasem zmuszeni jesteśmy założyć skarpetki nie do pary. Kim są? To takie domowe stworki, które żyją gdzieś w ścianie za obrazem, kalendarzem, czy tapetą. Są ich całe miliony. Mieszkają w każdym domu, przyjmują przyzwyczajenia ludzi i odżywiają się ich skarpetkami. Oczywiście zabierają tylko jedną od pary i stąd tajemnicze zniknięcia. Niedoparka ciężko zauważyć, ponieważ potrafi świetnie zlewać się z tłem. Czasem jednak, gdzieś na fotografii zdarza się znaleźć dziwny cień niepasujący kompletnie do żadnego przedmiotu, czy osoby. Nie miejcie wątpliwości, to na pewno niedoparek, który właśnie ucieka z bawełnianą zdobyczą. Stworzonka te są bardzo zwinne i potrafią zmieniać swój kształt i rozmiar. Wprawdzie takie rozciąganie i kurczenie sprawia im trochę bólu, ale czego nie robi się dla pysznej, wełnianej skarpeteczki, takiej, która pamięta jeszcze czasy, kiedy ludzie potrafili zacerować w nich dziurę. Nie to co teraz, jakieś ciężkostrawne nylony. Od tych elastanów, to biednego niedoparka potrafi rozboleć brzuszek, a dłuższe spożywanie takiego paskudztwa może się skończyć o wiele gorzej.
Nie wiem jak wy, ale ja przyjmuję taką wersję i już nie będę się denerwować, kiedy nie znajdę ulubionej skarpetki. Co tam! Niech się moje niedoparki najedzą do syta. A swoją drogą ciekawe, w którym kącie znalazły sobie domek?
Te miłe stworzonka są bardzo podobne do ludzi. Potrafią kochać, zawierają przyjaźnie na śmierć i życie, zakładają rodziny, a nawet gangi. Mają marzenia i cele, potrafią pomagać sobie wzajemnie, ale i psocić. Kiedy zaś przychodzi im rozstać się z życiem, po prostu rozpływają się w powietrzu.
Niedoparki czasem walczą ze sobą, ale w chwili zagrożenia jednoczą się, chowają stare urazy i pomagają nawet wrogowi. Potrafią wybaczać i każdy z nich zna swoje miejsce. Teoretycznie niedoparek nie powinien pokazywać się człowiekowi, ale zdarzają się wyjątki w postaci Tulika i Ramika, którzy przez większość dnia potrafią robić psikusy profesorowi Kędziorkowi, wielkiemu badaczowi życia małych skarpetkożerców. To ci dwaj bracia zresztą, jednym ze swoich żartów rozpętają prawdziwą lawinę wydarzeń. Akcja zacznie pędzić jak w najlepszej powieści sensacyjnej, a na końcu czytelnik ukradkiem otrze łezkę wzruszenia i z czułością pogłaszcze rysunkowego niedoparka.
Nie dziwi mnie wcale fakt, że książka zdobyła tak wielką popularność wśród czeskich dzieci i dorosłych, a także doczekała się kontynuacji. Ciekawy pomysł na rozwiązanie problemu znikających skarpetek, wspaniała ciepła historia o przyjaźni, poświęceniu i lojalności, która zostanie zrozumiana przez czytelnika w każdym wieku. Okraszona oryginalnymi, przezabawnymi rysunkami Galiny Miklínovej, z których spoziera na nas cała plejada niedoparków. Rozkoszny Hihlik, ciężkawy Tulamor senior, grubiutki, wierny Wasyl, banda Kudły Dederona i wiele innych. Każdy z nich jest biało-czarny, a jedynie przedmioty w tle zostały przez autorkę lekko ubarwione. Czarna cieniowana kreska nadaje im wyrazistości i charakteru oraz sprawia, że te małe stworzonka wprost skaczą ze strony na stronę. Ja pokochałam niedoparki od pierwszego wejrzenia i myślę, że nie jestem odosobniona w tym uczuciu.
Samo wydanie książki już zapiera dech. Piękny gruby papier w kolorze ecru, krótkie rozdziały rozpoczynające się sugestywnym tytułem i rysunkiem wtopionym w pierwszą literę tekstu sprawiają, że powieść nie tylko świetnie się czyta, ale i smakuje każdą stronę jak album z dziełami sztuki.
Niedoparki zaliczam zdecydowanie do moich bestsellerów roku 2012 i z niecierpliwością czekam na kontynuację przygód, a także animowany film 3D, który już powstaje w Czechach.
Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o książce, jej autorach, czy dotrzeć do sklepu, gdzie można kupić tę powieść, a nawet pluszowego niedoparka, to zapraszam serdecznie na stronę: http://www.niedoparki.pl/
Czy zdarza wam się gorączkowo przeszukiwać szufladę w poszukiwaniu drugiej skarpetki do pary? Mnie bardzo często, mimo że po praniu składam je w zgrabne kuleczki i teoretycznie nie mają prawa się pogubić. Do dzisiejszego dnia nie mogę znaleźć niektórych egzemplarzy. Zrzucałam to na karb swojego roztargnienia i obiecywałam solennie, że będę uważniejsza. Niestety skarpetkowy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-01
Poznajcie się. To jest Kuba. Kuba ma starszego brata. Ma też dla siebie całą miłość matki. Niestety nie ma jednej nogi i nie istnieje dla swojego taty. Vojta ma rude włosy i ubiera się w stare ciuchy. To wystarczy by czuł się kompletnie wyalienowany w szkole. Vojta jednak ma pasję. Uwielbia wycinać i sklejać modele okrętów. Marzy, że właśnie na takich pływa gdzieś jego tato-marynarz. Tak mówi mama, bo Vojta tak naprawdę nie zna swojego ojca. Ma za to despotyczną babcię, zapracowaną i zmęczoną życiem mamę oraz głupią siostrę. Helena samotnie wychowuje swojego syna Jirkę. Chłopiec ma ojca, ale ten nie bardzo chce się nim zajmować. Najważniejsze, że płaci. Helenka ma dosyć traumatyczną przeszłość, ale jakoś udaje jej się z tym żyć. Do czasu, kiedy dawno niewidziana siostra prosi ją o przyjazd do rodzinnego domu. Tam okazuje się, że Jirka jest podobny do ojczyma Heleny. Świat wywraca się do góry nogami.
Kuba, Vojta i Helena, to bohaterowie trzech obszernych opowiadań w najnowszej książce Petry Soukupovej Zniknąć, za którą otrzymała prestiżową literacką nagrodę (odpowiednik Nike) Magnesia Litera, w kategorii Książka Roku.
Zniknąć, to trzy współczesne historie rodzinne. Petra Soukupová przygląda się im od środka, bada, by w końcu jak prawdziwy lekarz znaleźć chorobę, zajrzeć do niej pod mikroskopem, a potem oddać wyniki w ręce pacjenta i odejść do innych przypadków. Autorka nie ocenia, ona relacjonuje na zimno, jak gdyby była niewidzialnym mieszkańcem tych trzech domów, zupełnie zresztą przypadkowym i niezainteresowanym. Taką postawą wgniotła mnie w fotel i nie pozwoliła złapać tchu. Książkę czyta się wprost genialnie, mimo, że w słowach jest mało uczuć. One są w bohaterach, ale jakby tłumione, spychane. Pozostaje chłodna relacja, z którą język idealnie współgra. Nie ma w nim kwiecistości, pięknych słów. Jest prosto, ale dosadnie. Wszystko to jednak na granicy dobrego smaku i wyczucia. Beznamiętny ton moim zdaniem jeszcze bardziej uwydatnia wewnętrzne burze i sztormy bohaterów. Nie ma tu głośnej histerii, wrzasków i hałasu. Co najwyżej, czasem trzasną drzwi. Jest za to ogrom niemej rozpaczy, która rozsadza od środka. Kuba, Vojta, Helena i ich rodziny tłumią w sobie większość emocji i tylko dzięki ciągle zmieniającej się narracji, jesteśmy w stanie dowiedzieć się, jak niebezpiecznie jest tam w środku. Soukupová posiada niesamowitą wrażliwość. Aby wzbudzić w czytelniku szereg silnych emocji nie posługuje się tak popularnymi w dzisiejszej literaturze chwytami, które sensacją i szokiem mają przyciągnąć nasz wzrok. W tym zbiorze opowiadań króluje zwykła współczesna rodzina. Tak sama, jaką spotykamy na co dzień u siebie. Z pozoru wszystko jest w porządku, ale kiedy człowiek za radą autorki przyjrzy się bliżej, zobaczy wiele rys i pęknięć, które trudno posklejać.
Zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie pierwsza nowela Zniknął. Historię poznajemy z punktu widzenia chłopca, który jadąc pociągiem do szkoły, cofa się myślami do przeszłości. Kuba jest mały, nie lubi sportu, ale bardzo lubi czytać książki i pomagać mamie w przyrządzaniu posiłków. Chłopiec ma starszego brat, z którym więcej go dzieli niż łączy. Obaj rywalizują o względy rodziców. Kuba ma dla siebie całą mamę, a Martin tatę. Każdy z nich walczy o należną mu część miłości drugiego rodzica. W końcu na skutek wielkiej tragedii rodzina sypie się na drobne kawałki. Każdy cierpi w swojej skorupie i tak już będzie zawsze.
W opowiadaniu drugim, narratorem jest również chłopiec –Vojta, który przez to, że ma rude włosy i nie posiada ojca, nie ma szans na zdobycie w szkole przyjaciela. Kiedy tylko może oddaje się swojej pasji, którą jest sklejanie okrętów. Wydaje na to wszystkie pieniądze, bo statki mają dla niego największą wartość. Kiedy wycina, zapomina o wszystkim. Tęskni za ojcem, którego nigdy nie widział i zna tylko z opowieści mamy. Pewnego dnia okazuje się, że tato wcale nie jest pływającym po świecie marynarzem, a jedynie mało odpowiedzialnym alkoholikiem, przed którym mama chciała chronić swojego syna. Zagubiony chłopiec nie może już wytrzymać w domu z głupią siostrą, apodyktyczną babcią i mającą wszystkiego dość matką.
Zdecydowanie najmniejsze wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie trzecie Wianuszek. Co nie znaczy oczywiście, że było złe. Podejrzewam, że tak wkręciłam się w poprzednie historie widziane oczami dzieci, że ciężko było mi się przestawić na dorosłą bohaterkę. Tutaj silny, traumatyczny wręcz konflikt, próbują zażegnać dwie dorosłe siostry.
Zniknąć czyta się jednym tchem. Autorka nie zaprasza, ona wciąga nas w trudne rodzinne historie i nie pozwala odejść aż do ostatniej kropki, a może nawet i dłużej. Soukupová nie sili się na patos, granie na uczuciach, nie ocenia bohaterów. Tutaj nie ma właściwie ludzi stricte złych i dobrych. Każdy ma swoje racje, o które walczy. Każdy na swój sposób jest pokrzywdzony, co nie pozwala dokonać jednoznacznej oceny. Tak jak w każdej rodzinie. Wina zazwyczaj leży po obu stronach. Potrzebna rozmowa, kompromis, wybaczenie, zrozumienie, którego w bohaterach brak. Bez tego rodzina owszem może istnieć, ale tylko formalnie.
Autorka najpierw nie pozwala odejść do książki, wzbudza swoim beznamiętnym językiem, rodem ze scenariusza filmowego taką lawinę uczuć, że po lekturze poczułam się najzwyczajniej w świecie zmęczona. Książka nie daje o sobie zapomnieć. Każe myśleć o sobie i analizować na wiele sposobów. Jak dla mnie, nie trzeba lepszych dowodów na to, że Soukupová wielką pisarką jest i z niecierpliwością będę czekać, na kolejne tłumaczenia jej książek.
Ogromny szacunek należy się tłumaczce, Pani Julii Różewicz, która dokonała niełatwego pewnie przekładu, tak specyficznego języka autorki.
Polecam serdecznie!
Poznajcie się. To jest Kuba. Kuba ma starszego brata. Ma też dla siebie całą miłość matki. Niestety nie ma jednej nogi i nie istnieje dla swojego taty. Vojta ma rude włosy i ubiera się w stare ciuchy. To wystarczy by czuł się kompletnie wyalienowany w szkole. Vojta jednak ma pasję. Uwielbia wycinać i sklejać modele okrętów. Marzy, że właśnie na takich pływa gdzieś jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Czy zdarza wam się gorączkowo przetrząsać szufladę w poszukiwaniu drugiej skarpetki do pary? Mnie bardzo często, mimo że po praniu składam je w zgrabne kuleczki i teoretycznie nie mają prawa się pogubić. Do dzisiejszego dnia nie mogę znaleźć niektórych egzemplarzy. Zrzucałam to na karb swojego roztargnienia i obiecywałam solennie, że będę uważniejsza. Niestety skarpetkowy problem nigdy nie zniknął, nawet wtedy, kiedy założyłam swoją rodzinę i zamieszkałam w innym domu. Nic tylko, ktoś musi podkradać skarpetki i tyle! Tylko kto? Sprawa wyjaśniła się po przeczytaniu książki pana Šruta. Mogę wam wyjawić tajemnicę znikających skarpetek. NIEDOPARKI, tak, to właśnie one są odpowiedzialne za to, że czasem zmuszeni jesteśmy założyć skarpetki nie do pary. Kim są? To takie domowe stworki, które żyją gdzieś w ścianie za obrazem, kalendarzem, czy tapetą. Są ich całe miliony. Mieszkają w każdym domu, przyjmują przyzwyczajenia ludzi i odżywiają się ich skarpetkami. Oczywiście zabierają tylko jedną od pary i stąd tajemnicze zniknięcia. Niedoparka ciężko zauważyć, ponieważ potrafi świetnie zlewać się z tłem. Czasem jednak, gdzieś na fotografii zdarza się znaleźć dziwny cień niepasujący kompletnie do żadnego przedmiotu, czy osoby. Nie miejcie wątpliwości! To na pewno niedoparek, który właśnie ucieka z bawełnianą zdobyczą. Stworzonka te są bardzo zwinne i potrafią zmieniać swój kształt i rozmiar. Wprawdzie takie rozciąganie i kurczenie sprawia im trochę bólu, ale czego nie robi się dla pysznej, wełnianej skarpeteczki, takiej, która pamięta jeszcze czasy, kiedy ludzie potrafili zacerować w niej dziurę. Nie to co teraz, jakieś ciężkostrawne nylony. Od tych elastanów, to biednego niedoparka potrafi rozboleć brzuszek, a dłuższe spożywanie takiego paskudztwa może się skończyć o wiele gorzej...”
Tak oto poznałam Niedoparki. Fragment powyższego tekstu napisałam świeżo po lekturze pierwsze części trylogii, w 2012 roku (całość tutaj: KLIK, KLIK). Ależ mnie ta książka zauroczyła! Czekałam z niecierpliwością na drugą część, a potem na trzecią. Teraz nie mogę już czekać. To koniec. Nie będzie więcej Niedoparków. Ale nie martwcie się. Skarpetkowe stworki jak już raz znajdą miejsce w waszych sercach, pozostaną tam na zawsze. Możecie tak jak ja czekać na film, który być może kiedyś zawita do Polski i co jakiś czas z sentymentem wracać do niesamowitych przygód skarpetkowych zjadaczy. Ja już zacieram ręce. Tymek właśnie dorósł na tyle, że możemy spokojnie przeczytać całe trzy tomy od deski do deski. Wcześniej czytaliśmy trochę, ale T. nie wszystko był w stanie zrozumieć. Dziś też niewiele już z tego pamięta. A matce w to graj, bo nie ma nic przyjemniejszego niż wracanie z dzieckiem do ulubionych książek.
A co tam słychać u naszych przyjaciół z Pragi?
Oj dzieje się, dzieje. Odnoszę wrażenie, że właśnie w tej części dzieje się najwięcej. Emocje aż kipią. Jest niebezpiecznie, czasem nawet trochę brutalnie (spokojnie, dzieciaki dadzą radę). Taki klimat autorzy osiągnęli wprowadzając do książki azjatycki gang rozpruwaczy, którymi dowodzą tajemniczy Sam-Cień i prawdziwa femme fatale - Fata. Ale zanim akcja zacznie pędzić na łeb, na szyję, przywitamy naszych ulubionych bohaterów. Hihlik z rodzicami, Kawą i Blumką wracają do Pragi. Wiozą też pasażera na gapę, ledwo żywego Kudłę Dederona. I… to by było na tyle jeśli chodzi o spokojną lekturę. Od tej pory zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Kierowca powoduje wypadek, Dederon wylatuje wprost na trawnik profesora Kędziorka, przyjeżdża policja z Bambuszkiem na czele, profesor w amoku szuka skarpetek i niedoparków. Robi się rwetes i strasznie zamieszanie, w którym zapodziała się Kawa. Od tego wydarzenia zaczynają się kłopoty. Praga jest pełna Kojotów i rozpruwaczy, którzy rywalizują także między sobą. A wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Hihlik i jego kuzyni znajdą w stolicy Czech wielu nowych przyjaciół, do tej pory ukrytych w ciepłych domach ludzi. Czy jednocząc siły, uda im się pokonać potężnego Sam-Cienia i jego bandę rozpruwaczy? Przekonajcie się sami. Porwania, tortury, pościgi, walki, tajemnice, smutek, napięcie sięgające zenitu, wzruszenie, radość, żal, klucha w gardle, euforia. Tego wszystkiego doświadczycie, przebywając w świecie opisanym (nie wymyślonym, pamiętajcie!) przez Pavla Šruta i przepięknie zilustrowanym przez Galinę Miklínová. Saga o niedoparkach, to wspaniała opowieść o przyjaźni, miłości, młodości, rodzinie. O wolności, spełnianiu marzeń, ale także nieuchronnym dorastaniu i przemijaniu.
Trzecia część przygód o niedoparkach, jest dla mnie zdecydowanie naj. Wiadomo, do pierwszej mam wielki sentyment, bo wprowadziła mnie w świat mieszkających za ścianą skarpetkowych zjadaczy. Sprawiła, że do dziś zdarza mi się opukiwać ściany i nie złoszczę się już wcale, kiedy giną mi skarpetki. Staram się kupować tylko te bawełniane, z małą domieszką elastanu. Druga część z kolei to egzotyczny, afrykański świat, szybka akcja, zawiązanie wielkich przyjaźni, pierwsza miłość. Trzecia część wzbudziła jednak zdecydowanie największe emocje. Może dlatego, że czytana ze świadomością, że to już koniec? A może autor założył, że ich czytelnicy dorastają razem z niedoparkami i są gotowi na tak wiele doznań? Więcej rozumieją, mają swoich przyjaciół wśród trójpalczastych i są gotowi razem z nimi stawić czoła wielkiemu niebezpieczeństwu?
Wiele spraw się wyjaśni. Ku mojej uciesze, autor powraca też do wątku sprzedawcy skarpetek i wyjaśnia powód jego smutku. Na chwilę zawitamy także do mieszkania Egona Wawrzyńca, by ostatecznie się z nim pożegnać. To bardzo wzruszający dla mnie moment. Symboliczny. Egon, nie widzi już niedoparków. Tak to już jest. Przestał być samotnym kawalerem. Podobnie będzie z profesorem Kędziorkiem. Każdy musi zacząć żyć swoim życiem. Niedoparki bardzo lubią ludzi, ale muszą pozostać wolne, niezależne. Człowiek, mimo najlepszych chęci, zawsze będzie chciał się nimi opiekować za mocno, za bardzo wpływać na ich decyzje. Czy już rozumiecie dzieciaki to przesłanie? A wy dorośli? Dajcie na luz! Dajcie marzyć i spełniać marzenia po swojemu. Dzieciom… eee znaczy niedoparkom. Tylko wtedy mogą zdobywać świat, przeżywać przygody, doświadczać, nawiązywać wielkie przyjaźnie, miłości, ocierać się o niebezpieczeństwo, poznawać wroga, który zawsze się znajdzie. I wierzcie w NIEDOPARKI. To wiele ułatwia.
(…)Zamiast nadętym naukowcom dajmy tę książkę jakiemuś wydawcy, który potrafi zrobić porządną aferę! Tak właśnie powiedział profesor Kędziorek i tak też się stało.
KONIEC
„Czy zdarza wam się gorączkowo przetrząsać szufladę w poszukiwaniu drugiej skarpetki do pary? Mnie bardzo często, mimo że po praniu składam je w zgrabne kuleczki i teoretycznie nie mają prawa się pogubić. Do dzisiejszego dnia nie mogę znaleźć niektórych egzemplarzy. Zrzucałam to na karb swojego roztargnienia i obiecywałam solennie, że będę uważniejsza. Niestety skarpetkowy...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to