rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Czy opinia moja jest spoilerem? Powiem szczerze - sama nie wiem! Dalsze czytanie uzależnione więc jest od waszej woli. ;)

Nieczęsto zdarza mi się obcować z książkami, które pozostawiają w duszy trwały ślad i mimo usilnych prób usunięcia go z duszy i pamięci ślad ten pozostaje, wpędzając mnie w głębszą zadumę. Oczywiście takich pozycji było kilka (-naście, - dziesiąt) i już po dobrym tygodniu od przewrócenia ostatniej kartki „Idioty” Fiodora Dostojewskiego wiem, że i ta taką właśnie stanowić będzie na mojej liście pozycję - absolutnie wyjątkową.
Książkę dostałam od kogoś, kto jej nie potrzebował, a może gotów był ją nawet wyrzucić, tak więc bardzo się cieszę, że jednak postanowił ją ofiarować mnie.
Początkowo losy prostego, kochanego księcia Lwa Nikołajewicza Myszkina, który wrócił po latach leczenia padaczki i innego jeszcze skrzywienia mentalnego z zagranicy, szły mi, przyznaję, opornie. Tym bardziej, że nie mogłam nawet spodziewać się do czego dąży fabuła, jaki jest cel intryg (stare wydanie, które posiadam nie zawiera opisu, ja zaś uznałam za ciekawy eksperyment nie szukać go i czytać na chybił trafił, kierując się tylko dobrym wspomnieniem o „Zbrodni i karze”). Początkowo zdawało mi się, że tam wszystko jest bez sensu, ale niebawem okazało się, że ten chaos rzeczywistości, w której nic nie jest na właściwym miejscu, gdzie każdy stara się zachowywać „jak należy”, a mimo to każdy krok bohaterów zmierza wprost w przeciwnym kierunku jest czymś nie tylko zamierzonym, ale i dobrze przemyślanym.
Bardzo szybko przywiązałam się do głównego, a zarazem (choć niesłusznie tak nazywanego) tytułowego bohatera powieści, który ujął mnie chrystusową wręcz postawą, a jednak nie było w jego dobroci niczego irytującego, żadnej lizusowskiej, przesłodzonej nuty. Tylko szczerość, dziecięca ufność i skłonność do poświęceń za cierpiących. Właśnie owa skłonność pcha bohatera zarówno w pajęczynę knowań ludzi nieszczerych, karierowiczów, błaznów i jeszcze gorszych typów, jak i w objęcia pewnej damy, którą Myszkin od razu uznaje za, nazwijmy to, pokrewną duszę i postanawia ją ocalić od cierpienia, które zdaje się ją trapić.
Ową damą jest obłąkana, moralnie skrzywiona przez swojego opiekuna, piękna Nastasja Filipowna. Początkowo nie pojmowałam motywów postępowania księcia względem niej, ale potem stało się dość jasnym, że Myszkin ujrzał w niej odbicie jakby własnej choroby, z której zdołał wyjść i czując litość do ludzi swojego pokroju – nierozumianych, chorych, może nawet cierpiących – natychmiast postanowił zrobić wszystko, by ją z takiego stanu wydobyć. Okazało się jednak, że szaleństwo Nastasji było znacznie dalej posunięte, niż mógł przypuszczać...
Dama zaczęła niszczyć jego – zakochanego w niej miłością szczerą, ale związaną raczej ze zrozumieniem i współczuciem niż z romantyzmem (nie znaczy to bynajmniej, że jego uczucia były słabe) oraz Rogożyna zakochanego w niej w sposób bardzo namiętny wręcz paradoksalnie dochodzący do nienawiści. Do tego wszystkiego doszła jeszcze rozpieszczona panienka z dobrego domu, której jedynym problemem było to, że była znudzona i źle jej było w uniformie konwenansów – Agłaja Iwanowna Jepanczyn, która zadurzyła się w księciu (czy też nie? Jej kaprysy trudno doprawdy pojąć!), a i Nastasja postanowiła ich połączyć (sama czuła się zbyt „nieczysta” dla kogoś takiego jak Myszkin). Myszkin zaś kochał obie panie na swój sposób – Nastazję cierpieniem, Agłaję bardziej może romantycznie (zdaje mi się).
Pozwolę sobie wyrazić opinię na temat Agłaji niepochlebną – bawiła się nieszczęsnym księciem, uprzyjemniając sobie nudę, ciągle z niego drwiła, wystawiała na próby swoich kaprysów świadoma jego prostoty i swojej niesamowitej atrakcyjności (wydaje mi się, że Agłaja też była nieco niezdrowa umysłowo i to przyciągnęło księcia).
To Nastasja, którą początkowo gardziłam, bardziej, moim zdaniem, zasługiwała na uwagę, a przede wszystkim uczucia, ciepło. Wychowana bez rodziców (ich dom spłonął, ojciec popełnił samobójstwo) przez opiekuna Tockiego (który trzymał ją pod kluczem i, można się domyślić, że molestował), obłąkana i choć tak nikczemna w swoim szaleństwie zasługiwała na lepszy los, ale zbyt była chora, zbyt niestała, żeby choć próbować do niego dążyć – wprost przeciwnie – wciąż udowadniała, na przekór samej sobie, że jest bezwstydna i nic niewarta.
Jednak, czyż Myszkin mógł wybrać egoizm, zamiast altruizmu? Miłość dla przyjemności, zamiast miłości w imię wyższych idei? Cóż... przeczytajcie, a się dowiecie! ;)
A „biednego rycerza” żal, bo ledwie odzyskał zdrowie, a już padł ofiarą Nastasji, Rogożyna i Agłai oraz niezliczonej rzeszy dziwaków, których intencji nie potrafił przejrzeć lub też wiecznie ich postępowanie usprawiedliwiał i chyba to czyniło go idiotą w oczach innych ludzi – to, że był od nich tak różny, tak szczery i prostolinijny, że aż przez to śmieszny.
Intrygi, wspaniałe sylwetki psychologiczne bohaterów oraz ich duża różnorodność, a mimo to nie bylejakość dalszoplanowych postaci, a także oryginalność i chaotyczność, przeplatających się wypadków, skandali, dziwactw i rozmów niby o niczym – to wszystko, a najbardziej chyba współczucie dla Myszkina i smutna świadomość, która mnie nie opuszczała, że to wszystko nie skończy się dla niego dobrze, trzymała mnie przy „Idiocie” i sprawiła, że książka bezsprzecznie zasłużyła sobie na miano jednej z moich ulubionych. Polecam serdecznie!

Czy opinia moja jest spoilerem? Powiem szczerze - sama nie wiem! Dalsze czytanie uzależnione więc jest od waszej woli. ;)

Nieczęsto zdarza mi się obcować z książkami, które pozostawiają w duszy trwały ślad i mimo usilnych prób usunięcia go z duszy i pamięci ślad ten pozostaje, wpędzając mnie w głębszą zadumę. Oczywiście takich pozycji było kilka (-naście, - dziesiąt) i już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przygoda z "Ogniem i mieczem" rozpoczęła się dla mnie bardzo przypadkowo; ot, nudny, szarawy dzień, stary znany serial na podstawie książki, wykopany spod stosu płyt DVD, nieoglądany od lat... i cień refleksji: może warto by skonfrontować wizję ze słowem pisanym?
Książkę pożyczyłam niedługo potem i rozpoczęłam lekturę, która, nie wiedzieć kiedy... ogarnęła wszystkie moje myśli! Wciągnęła mnie całą w wir dalekiej przeszłości...

Chmielnicki stanął na czele powstania, które, zdawać by się mogło, odbywało się tuż za moim oknem; pan Longinus kręcił głową, mrucząc pod wąsem: "Słuchać hadko!" w odpowiedzi na przycinki pana Zagłoby, a obaj siedzieli przecież w moich, prywatnych fotelach; Bohun w szalonym gniewie mordował synów kniahini na moich oczach, zaledwie metr ode mnie; Skrzetuski obserwował pierwsze klęski wojsk polskich, uwięziony w obozie wroga (a może, siedząc na mojej kanapie?); z kolei, gdzieś za linią horyzontu kozaccy mołojcy truchleli na dźwięk imienia strasznego Jaremy - ich jęki niemal docierały do mych uszu, przerywane niekiedy strzępami pieśni o kozackiej sławie...

Nigdy nie ciągnęło mnie do sienkiewiczowskich powieści, a lektury szkolne czytałam z reguły raczej niechętnie, czasem nawet wcale, buntując się w ten sposób przeciw dławiącemu przymusowi. Dopiero teraz, zaledwie w kilka miesięcy po ukończeniu szkoły średniej, zrozumiałam jak bliską będzie mi ta niegdyś znienawidzona Trylogia, której bohaterowie nagle ożyli, wyszli ze słów, by stanąć obok i opowiedzieć mi historię, której wcześniej nie chciałam słuchać.
"Ogniem i mieczem" przeczytałam jednym tchem i choć czasem bitwy dłużyły mi się nieco, nie potrafiłam niczego ominąć, ani przerwać lektury. Dosłownie w niej ugrzęzłam!

Szczególną sympatią, spośród postaci, obdarzyłam Bohuna, ale nie, jak wielu, za urok osobisty, czy urodę, tylko za wyjątkową złożoność jego natury. Sienkiewicz zbudował niezwykłego bohatera, którego los ukarał za wszelkie okrucieństwa, czy nieczułości najgorzej, bo obdarzając go ślepą miłością do kobiety, która nie potrafiła go nawet polubić, a co dopiero mówić o kochaniu! Ciężko jest opisać niezwykłość młodego kozaka własnymi słowami, oddając ją w pełni komuś, kto książki nie czytał. Najlepiej Bohuna ubrał w słowa sam autor:

„Między szlachtą umiał być dwornym kawalerem, między Kozaki najdzikszym Kozakiem, między rycerzami rycerzem, między łupieżcami łupieżcą. Niektórzy mieli go za szalonego, bo też i była to dusza nieokiełzana i rozszalała. Dlaczego na świecie żył i czego chciał, dokąd dążył, komu służył — sam nie wiedział. Służył stepom, wichrom, wojnie, miłości i własnej fantazji.”

Tragizm, gwałtowność, tajemniczość i boleści mieszały się w Bohunie tak dalece, że żal przejmował duszę na myśl, iż Sienkiewicz tak brutalnie poświęcił go w imię wielkiego dzieła, rezygnując tym samym z dalszego udziału watażki w kolejnych częściach Trylogii.

Wśród pozostałych bohaterów polubiłam bardzo poczciwego Longinusa Podbipiętę herbu Zerwikaptur z Myszykiszek (ależ ja kocham wymieniać jego pełny tytuł!), właśnie za ową poczciwość niewinność i wierność ideałom. W książce opisana została pewna scena z jego udziałem, która szczególnie mnie dotknęła (żeby nie psuć czytania tym, którzy nie czytali nie powiem o którą konkretnie scenę chodzi, ale ufam, że inni wiedzą, co mam na myśli) i sprawiła, że żal serce mi ścisnął, a ziarenko nienawiści i goryczy dla autora zakiełkowało mi niespodziewanie w duszy.

Wspaniałym bohaterem był też i pan Zagłoba z jego mocą forteli, ciętym dowcipem i rubasznością, która dodała lekturze smaczku, a mojej twarzy - szerokiego uśmiechu. :)

Nie wiem ile prawdy historycznej jest w "Ogniem i mieczem", bo i nie jestem najlepsza z historii (którą to lukę w wiedzy należy jak najszybciej uzupełnić), a powieść była przecież pisana w pewnym sensie ku słynnemu "pokrzepieniu serc", tym ciężej jest mi się rozeznać, co jest, a co nie jest podkoloryzowane.
Jak wypada film/serial na tel książki? Wcale nie tak blado, jak się powszechnie uważa, moim zdaniem - film sporo spłyca, omija i wprowadza w treść zbędny chaos, ale ma specyficzny klimat, dobrą muzykę, kostiumy i grę aktorską na niezgorszym poziomie. Dla wielu ekranizacja ta nie umywa się do klasyków typu "Potopu", ale, jak na standardy polskiego kina współczesnego, jest to całkiem sympatyczne uzupełnienie lektury.

"Ogniem i mieczem" zawsze będzie pełniło szczególną rolę na mojej liście przeczytanych pozycji literackich, a wśród innych części Trylogii (za które niebawem się zabiorę) ta będzie mi na pewno najbliższą, bo dzięki niej wróciło mi do serca trochę patriotyzmu i krzynkę dumy z polskości, a w szczególności, z klasycznej polskiej literatury, która tak wspaniale potrafi koić zmęczone współczesnością serce.

Przygoda z "Ogniem i mieczem" rozpoczęła się dla mnie bardzo przypadkowo; ot, nudny, szarawy dzień, stary znany serial na podstawie książki, wykopany spod stosu płyt DVD, nieoglądany od lat... i cień refleksji: może warto by skonfrontować wizję ze słowem pisanym?
Książkę pożyczyłam niedługo potem i rozpoczęłam lekturę, która, nie wiedzieć kiedy... ogarnęła wszystkie moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zima Muminków" autorstwa Tova Jansson to, moim zdaniem, najpiękniejsza z muminkowych książek. Stanowi niezwykłe wprowadzenie w świat tajemniczej magii zimy, w krainę niedocenianą, cichą i malowniczą, pełną dziwadeł i straszydeł. Poznajemy, między innymi, z bliska lodowatą Bukę - osamotnionego potwora, daremnie łaknącego odrobiny ciepła, poznajemy dziwną Too-tiki, która zamieszkuje kabinę kąpielową wraz z niewidzialnymi myszkami oraz Panią mrozu, która galopuje na lodowym koniu, a jej spojrzenie zamraża każdego nieszczęśnika. Ilekroć czytam te bajki pogrążam się w magicznym świecie i znowu mam te same cztery (i pół!) roku, wierzę w Świętego Mikołaja, a śnieg i w ogóle zima są niekończącą się jazdą na sankach. Żywię głęboki sentyment dla tej drobnej książeczki i co jakiś czas do niej wracam. Warto też wspomnieć, że fińska grupa Nightwish napisała piosenkę, stanowiącą hołd dla tego właśnie zbioru muminkowych opowiadań, utwór nazywa się Taikatalvi (oryginalny fiński tytuł książki)i, także świetnie oddaje atmosferę "Zimy Muminków", którą wszystkim serdecznie polecam!

"Zima Muminków" autorstwa Tova Jansson to, moim zdaniem, najpiękniejsza z muminkowych książek. Stanowi niezwykłe wprowadzenie w świat tajemniczej magii zimy, w krainę niedocenianą, cichą i malowniczą, pełną dziwadeł i straszydeł. Poznajemy, między innymi, z bliska lodowatą Bukę - osamotnionego potwora, daremnie łaknącego odrobiny ciepła, poznajemy dziwną Too-tiki, która...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nikt nie wyjdzie stąd żywy. Historia Jima Morrisona Jerry Hopkins, Danny Sugerman
Ocena 7,5
Nikt nie wyjdz... Jerry Hopkins, Dann...

Na półkach: ,

"Nikt nie wyjdzie stąd żywy" autorstwa Jerry'ego Hopkinsa i Danny'ego Sugermana to niezaprzeczalnie wspaniała lektura; mam w tym momencie na myśli głównie aspekt literacki. Książka jest bardzo szczegółowa, dociekliwa i niesamowicie wciągająca - nacechowana surowością i pewną prymitywnością, charakteryzującą świat biznesu muzycznego lat 60/70. Jim Morrison to postać nader fascynująca (nie tylko dla pilnych fanów grupy The Doors) ze względu na swoją wszechstronność i unikatowość. Podczas lektury poznajemy dwa, kontrastujące ze sobą oblicza Morrisona; twarz poety, czarującego, kulturalnego, niezwykle inteligentnego miłośnika filozofii, książek i sztuki oraz twarz alkoholika, szaleńca, awanturnika i egoistycznego buntownika. Myślę, że to właśnie te skrajności są w osobie Morrisona najbardziej interesujące. Morrison - Dr. Jekyll i Mr. Hyde, osoba kontrowersyjna, znienawidzona i uwielbiana. Czytając, zastanawiałam się nad zagadnieniem dotyczącym jego psychiki bardzo wnikliwie i mimowolnie doszłam do wniosku, że Jim mógł mieć jakiś rodzaj choroby psychicznej, czy poważnych zaburzeń emocjonalnych - nie uważam tego za wadę, może wręcz przeciwnie - osoby dotknięte takimi schorzeniami bywają najinteligentniejsze, bywają geniuszami i dlatego ciężko stwierdzić chorobę. Po lekturze jestem pewna, że Morriosn zagiąłby każdego psychoanalityka, który usiłowałby go zdiagnozować. Książka "Nikt nie wyjdzie stąd żywy" absolutnie sprostała moim wymaganiom i pokładanym w niej nadziejom, ale... no właśnie, ALE! nie jestem w stanie trafnie ocenić jej pod względem autentyczności biograficznej, ponieważ nie mam porównania do żadnej innej pozycji, czy wypowiedzi. Jednakże spotkałam się z drobnymi rozbieżnościami, oglądając dokument "When You're Strange" i zastanawiam się, czy błąd leży w książce, czy w filmie? Tak, czy inaczej, jeśli chodzi o biografie, ciężko jest oddać faktyczny stan rzeczy; ilu świadków, członków rodziny, przyjaciół tyle wersji różnych wydarzeń i czasem niemożliwością jest stwierdzić autentyczność ich wypowiedzi, często nawet sam zainteresowany (gdyby Jim nadal żył) nie pamięta wszystkich niuansów własnego życia. Cóż, pozostaje mi tylko polecić książkę, co robię z absolutnie czystym sumieniem. Wspaniała pozycja dla fanów muzyki i nie tylko!

"Nikt nie wyjdzie stąd żywy" autorstwa Jerry'ego Hopkinsa i Danny'ego Sugermana to niezaprzeczalnie wspaniała lektura; mam w tym momencie na myśli głównie aspekt literacki. Książka jest bardzo szczegółowa, dociekliwa i niesamowicie wciągająca - nacechowana surowością i pewną prymitywnością, charakteryzującą świat biznesu muzycznego lat 60/70. Jim Morrison to postać nader...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na samym wstępie mojej recenzji pragnę po raz kolejny podkreślić, że nigdy nie byłam i nie zostanę fanką twórczości „coverowej”, czyli prościej mówiąc literatury fan-fiction. Jest wiele powodów i większość czytelników zapewne je zna i podziela.
Pomna klęski literackiej jaką był przeczytany ostatnio przeze mnie „Upiór Manhattanu” pana Forsytha, podeszłam do lektury kolejnego oficjalnie wydanego fan-fiction z dużą dozą sceptycznej rezerwy. Kierowana ciekawością i szczerym uwielbieniem dla książki Gastona Leroux pt. „Upiór Opery” i licznych, zróżnicowanych ekranizacji oraz adaptacji zabrałam się za czytanie „Upiora” (bo taki jest poprawny polski tytuł) autorstwa pani Susan Kay. O dziwo, książka zaskoczyła mnie... bardzo pozytywnie. Pani Kay, zdaje się, przeprowadziła gruntowne studium głównej postaci i wyciągnęła z mglistego życiorysu Erika (Eryka) przedstawionego przez jego stwórcę, pana Leroux, jak najwięcej się dało i nadała temu wiarygodną, rozbudowaną formę. Życiorys Erika, geniusza okaleczonego straszną twarzą i trupim ciałem, mógłby, na podstawie pierwotnego pomysłu, mieć nieskończoną ilość wersji. Wersja pani Kay jest, powiedzmy, jedną z możliwych, choć może nie do końca „możliwych”, gdyż niektóre elementy zostały subtelnie zmienione (czasem ze szkodą dla historii). Postać tytułowego bohatera, nie została tu jednak ochłodzona, ani przesadnie przesycona emocjami, co jest tak charakterystyczne dla literatury fan-fiction; Erik jest tu niemal dokładnie taki, jakiego poznajemy w powieści pana Leroux. Dzieciństwo i młodość (o ile w przypadku tego człowieka można mówić o dzieciństwie/młodości) zostały przez panią Kay opisane bardzo pieczołowicie i wytrawnie. Widać, że mamy do czynienia z autorem, którego temat pochłonął i, który starannie usiłował odwzorować pierwotne wrażenie, pierwotny odbiór postaci Upiora. Wspaniałe szczegóły historyczne (jak oblężenie Paryża przez Prusaków), tajniki pracy kamieniarza, opisy misternych sztuczek i iluzji są naprawdę wspaniałe i stanowią wielki plus książki! Niektóre elementy, muszę jednak przyznać, nie wyszły pani Kay za dobrze; nie przekonuje mnie Erik jako obiekt pożądania Javierta, czy chanum, a pomysł z narkotykami (początkowo wydał mi się sensowny) z czasem jakby przestał mi pasować... oraz kilka innych mniej znacznych rzeczy, których tu nie wymienię, żeby nie tracić czasu. Dodatkowo kilka elementów nie pasowało logicznie; Erik nienawidzący ludzi, a jednak wiecznie im pomagający (egoista, altruista? Przesada... Erik to raczej egoista do momentu „duchowej przemiany” na końcu książki Leroux), Erik, który przyhołubił sobie kotkę imieniem Aisza... a co z elementem z Leroux? sznurki z Pendżabu były przecież zrobione z kocich żył! Ogólnie pomysł z kotem jak dla mnie odpada – panią Kay tu poniosło! Tak samo twierdzenie, że dla Erika przysięgi były świętością; „Dobrze wiesz, że nie dotrzymuje przysiąg... Przysięgi są po to, żeby przyłapywać głupców” - fragment oryginalnego dzieła Leroux. To jednak drobnostki. Najbardziej chyba uraził mnie opis tego okresu życia Erika, który uprzednio przedstawił pan Leroux, czyli okres jego miłości do śpiewaczki, Christine (Krystyny). Tu pani Kay mnie, delikatnie rzecz ujmując, nie zachwyciła. Ta część historii, poza mniej znaczącymi przekrętami i omyłkami, przedstawiona została dziwnie naiwnie; wybujałe emocje, miłość od pierwszego wyjrzenia, Christine i muzyczny gwałt Upiora?, a zakończenie? Dziecko? Doprawdy? Absolutnie: nie. Skojarzyło mi się z „Upiorem Manhattanu”, lub „Love Never Dies” - telenowela? Do tego pani Kay wyraźnie sugeruje, że Christine kochała Erika (do tego była podobna do jego matki? Pachnie patologią.), co jest oczywistą przesadą. Pani Kay bardzo chciała, żeby tak było, więc ponaginała pierwotną historię do granic, zmieniając pewne istotne elementy. Poza tą końcową częścią, książka przedstawia jednak niezgorszy obrazek: niegłupi, bogaty w wyrafinowane szczegóły (takie jak aspekt psychologiczny, który żyje we względnej symbiozie z tym przedstawionym w oryginale) i ciekawy dla każdego, kto zainteresował się historią Upiora. Polecam jednak, dla tych, którzy tą rzadką pozycję zdobędą i zdecydują się przeczytać; dystans do lektury. Dystans. Pamiętać należy, że to nadal swoiste fan-fiction i nim pozostanie. Jednak bardzo apetycznym. Ciekawa wersja znanej historii potwora, magika, muzyka, architekta, nieszczęśliwego szalonego geniusza, Erika. Mogę polecić.

Na samym wstępie mojej recenzji pragnę po raz kolejny podkreślić, że nigdy nie byłam i nie zostanę fanką twórczości „coverowej”, czyli prościej mówiąc literatury fan-fiction. Jest wiele powodów i większość czytelników zapewne je zna i podziela.
Pomna klęski literackiej jaką był przeczytany ostatnio przeze mnie „Upiór Manhattanu” pana Forsytha, podeszłam do lektury...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Upiór Manhattanu" Forsytha to książka momentami lekko, a momentami bardzo nietrafiona jako druga część "Upiora Opery". Pierwszą jej wadą jest to, że właściwie nie wiadomo czego jest to druga część. Autor stworzył coś, co można nazwać drugą część musicalu Webbera, ale w formie pisemnej. Zatem mamy tu książkę na podstawie musicalu, na podstawie książki - piąta woda po kisielu. Druga sprawa. Powieść napisana z punktu widzenia wielu różnych ludzi to pomysł, który w przypadku oryginalnej książki o Upiorze sprawdził się świetnie, ale tu przeciągnął akcję, uzupełniając ją o kilka kompletnie zbędnych wątków i opinii. Sprawa trzecia, i z tych najistotniejszych, ostatnia; emocje. Szalona postać Upiora, w której od skrajnych uczuć kipiało, stała się zimna i wypluta z emocji. Dialogi miedzy Upiorem, a Christine (opcjonalnie Krystyną) są dziwnie chłodne, w moim odczuciu i brak im płomienia znanego z książki Leroux, czy z musicalu; wystarczy zwrócić uwagę, choćby na zakończenie utworu. Przyznam, że "Upiór Manhattanu" miał jednak dobre momenty. Przymykając oko na drobne nielogiczności i dziwactwa, które stanowią pokraczny dysonans, miedzy pierwowzorem, a książką pana Forsytha, można dostrzec jednak jakieś zalety. Wspomniany już w jednej z opinii nastrój lunaparkowo-jarmarczny jest jak najbardziej trafiony, gabinet luster i obraz psychodelicznego cyrku (którego było zdecydowanie za mało) pasuje do Upiora (nawet jeśli w życiu ze strony cyrków nie spotkało go wiele dobrego), myślę, że jego historia jak najbardziej, gdyby Erik (opcjonalnie Eryk) przeżył, mogłaby zatoczyć koło i Upiór odnalazłby się wśród cyrkowych dziwaków, gdzie zanadto by się nie wyróżniał. No, cóż. Ogólnie jestem zdania, że inni autorzy nie powinni pisać drugich części do powieści innych autorów - ta książka utwierdza mnie w tym przekonaniu. Za to "Love Never Dies", czyli musical Webbera powstały na podstawie książki pana Forsytha, wyszedł nieco lepiej niż sama książka. Nadal uważam, że "Upiór" (musical, ani książka) nie powinien mieć kontynuacji, ale przedstawieniu "Love Never Dies" na dobre wyszło to, że pan Webber znacząco odbiegł od rozwiązań zastosowanych w "Upiorze Manhattanu". Książkę mogłabym polecić ludziom, których pochłonęła historia Upiora i chcą więcej, ale wiem, ze większość z nich spotkałaby się z rozczarowaniem.

"Upiór Manhattanu" Forsytha to książka momentami lekko, a momentami bardzo nietrafiona jako druga część "Upiora Opery". Pierwszą jej wadą jest to, że właściwie nie wiadomo czego jest to druga część. Autor stworzył coś, co można nazwać drugą część musicalu Webbera, ale w formie pisemnej. Zatem mamy tu książkę na podstawie musicalu, na podstawie książki - piąta woda po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwszy tom obszernego zbioru opowiadań Edgara Allana Poe to prawdziwy majstersztyk. Za tą niepozorną okładką kryje się świat pełen mroku i tajemnic, zagadkowych morderstw, szyfrów, metafor i fantastyki. Niestety odkryłam, że tom drugi zawiera o wiele mniej wartościowe, moim zdaniem, utwory, ale ten pierwszy absolutnie mi wystarcza. To naprawdę wspaniałe historie spisane przez mistrza grozy, znajdziemy tu wspaniałe perełki takie jak: "Maska Czerwonego Moru", "Metzengerstein", "Morderstwo przy rue Morge", "Studnia i wahadło", "System doktora Smoły i profesora Pierza", "Złoty żuk" i wiele, wiele innych równie dobrych (ciężko mi wymienić z pamięci). Są oczywiście też takie, które, bynajmniej mi, nie bardzo przypadły do gustu; nie przebiłam się np. przez opowiadanie pt. "Nieporównana przygoda niejakiego Hansa Pfaalla", które prawie mnie uśpiło nazbyt bogatym opisem fantastyczno-naukowym. Ale to tylko kilka pojedynczych opowiadań. Większość zasługuje na zdecydowane polecenie.
Przyznam, że czytelnik nawykły do języka współczesnego może odczuwać początkowo dyskomfort, czytając opowiadania pisane językiem 17.. / 18.. r. , ale ten dyskomfort szybko ulatuje w miarę czytania. Polecam szczerze opowiadania Edgara Allana Poe każdemu miłośnikowi tajemnic i grozy. Wspaniała lektura!

Pierwszy tom obszernego zbioru opowiadań Edgara Allana Poe to prawdziwy majstersztyk. Za tą niepozorną okładką kryje się świat pełen mroku i tajemnic, zagadkowych morderstw, szyfrów, metafor i fantastyki. Niestety odkryłam, że tom drugi zawiera o wiele mniej wartościowe, moim zdaniem, utwory, ale ten pierwszy absolutnie mi wystarcza. To naprawdę wspaniałe historie spisane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tomik "Amerykańska Noc" to podróż przez czas i zawiłe korytarze psychodelii powstałe w umyśle wielkiego muzyka i niedocenionego poety - Jima Morrisona. Utwory zawarte w tomiku są pełne symboli, są naszpikowane podstępnymi pułapkami metafor, które, niestety, nie zawsze odsłoni czytelnikowi wystarczająco nasz polski przekład; tłumaczenie poezji jest rzeczą trudną i nie ma co z tym polemizować, czy usiłować zlinczować tłumacza za niedoskonałości przekładu. W wierszach Jima zawsze zaskakuje mnie surowość, pierwotność i niezwykła bezpośredniość, a czasem nawet brutalność używanych przez niego wyrażeń. Jego utwory to jedyne miejsce, poza muzyką The Doors, gdzie można usłyszeć Jima tak prawdziwego, gniewnego i szczerego, że odnosi się wrażenie jakby zaraz ze stronic wyskoczyć miał żywy Morrison i wywrzeszczeć nam treść wierszy prosto w twarz. Jednak nie są to utwory dla każdego i nie każdy je doceni. Nawet ja nie przepadam za kilkoma wierszami, które wydają mi się nazbyt przesycone - jakby autor chciał na siłę zaszokować czytelnika, a nie przekazać jakieś szczere, głębokie przesłanie. Mimo to, uważam tomik za prawdziwy majstersztyk i niezłą łamigłówkę; jeden z żywych jeszcze śladów Morrisona na tym świecie, który daje ludziom najlepsze pojęcie o tym jakim Jim był człowiekiem. Polecam "Amerykańską Noc" ludziom niekonwencjonalnym i dociekliwym.

Tomik "Amerykańska Noc" to podróż przez czas i zawiłe korytarze psychodelii powstałe w umyśle wielkiego muzyka i niedocenionego poety - Jima Morrisona. Utwory zawarte w tomiku są pełne symboli, są naszpikowane podstępnymi pułapkami metafor, które, niestety, nie zawsze odsłoni czytelnikowi wystarczająco nasz polski przekład; tłumaczenie poezji jest rzeczą trudną i nie ma co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka "Upiór Opery" autorstwa Gastona Leroux jest, według mnie, książką wybitnie niedocenianą i karygodnie przyćmioną blaskiem adaptacji filmowych; w szczególności musicalem Webbera. Ta cienka książeczka łączy w sobie przygodę, romans, grozę, a nawet, w pewnym stopniu, kryminał. Tytułowy Upiór, Eryk, nie jest tu, jak w musicalu, ekscentrycznym playboy'em, zamieszkującym podziemia Opery, ale prawdziwą, żywą maszkarą. Szaleńcem, ale i geniuszem, psychopatą i człowiekiem samotnym, człowiekiem cierpiącym. Autor wspaniale wykreował postać Anioła Muzyki; przedstawił intrygujący aspekt psychologiczny monstrum, którego miłość do śpiewaczki Krystyny prowadzi do tragedii.
Bez zbędnych słów, polecam "Upiora Opery".

Książka "Upiór Opery" autorstwa Gastona Leroux jest, według mnie, książką wybitnie niedocenianą i karygodnie przyćmioną blaskiem adaptacji filmowych; w szczególności musicalem Webbera. Ta cienka książeczka łączy w sobie przygodę, romans, grozę, a nawet, w pewnym stopniu, kryminał. Tytułowy Upiór, Eryk, nie jest tu, jak w musicalu, ekscentrycznym playboy'em, zamieszkującym...

więcej Pokaż mimo to