-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2023-02-26
2022-11-12
„Sto osiemdziesiąt pięć stopni różniej wielkości” w dół… i jakieś kilkaset, bądź nawet kilka tysięcy metrów wprzód. Tyle dzieli świat rzeczywisty od baśniowego. I chcąc wierzyć staremu stetryczałemu Bowditchowi, że jest tak faktycznie, to dla poszukiwaczy przygód nie jest to żadne szczególne wyzwanie. Istnienie baśniowego świata jednak należy utrzymać w tajemnicy. Wyobrażacie sobie, co by się stało gdyby dowiedziały się o nim światowe mocarstwa? Dobrze zatem, że wiedzą o nim tylko dwie osoby. I pies. Ale ten ostatni raczej nikomu sekretu nie wyjawi.
Charlie Reade to zwyczajny nastolatek. Traumatyczne przeżycia zmusiły go jednak do tego, aby przyspieszył swoje dojrzewanie. W wieku 10 lat stracił matkę. Ojciec całkowicie się załamał i uciekł w alkohol. Na barkach chłopaka spoczęło brzemię nie tylko opieki nad ojcem, ale również utrzymywanie w jako takich ryzach wszystkiego wokół. W trakcie przynoszącej pozytywne rezultaty terapii, mężczyzna wychodzi z nałogu, a Charlie w ramach podziękowania za piękną zmianę w jego życiu, składa Bogu obietnicę. Zrobi wszystko, aby ojciec nigdy więcej nie sięgnął po kieliszek. Od tego momentu usilnie próbuje spłacić dług, jaki zaciągnął wobec Stwórcy. Oprócz drobnych sąsiedzkich przysług, nadarza się wreszcie okazja na dopełnienie swojej części obietnicy. Przechodząc nieopodal „domu z Psychozy”, jak nazywali ten straszny budynek wraz z kumplem słyszy psie ujadanie. Czworonóg prowadzi go w głąb przerażającej posiadłości do potrzebującego pomocy właściciela – wspomnianego wyżej – pana Bowditcha. Charlie zaczyna opiekę nad starym stetryczałym „piernikiem”, krusząc po trochu jego twarde lodowe serducho, a ten również po trochu wyjawia mu pilnie strzeżoną tajemnicę…
…i na tym wg mnie (i nie tylko mnie jak widziałem) ta powieść powinna się skończyć. Mamy punkt zaczepienia charakterystyczny dla mistrza grozy w postaci potencjalnie nawiedzonego domu? Mamy. Mamy całkiem znośną i nawet ciekawą obyczajówkę, w której zwykli ludzie przeżywają swoje zwykłe życie, radząc sobie ze zwykłymi problemami, często w sposób niezwykły i daje się to czytać? Mamy! Skoro już King chciał to nazwać „Baśniową opowieścią” to nie można podciągnąć procesu napełniania ciepłem miłości, serca starca i jednocześnie braku lekceważenia potrzeb starszych ludzi, przez tzw. Millenialsów – ukrytym baśniowym przesłaniem? No chyba można. To dlaczego 2/3 książki toczy się w tym fikcyjnie stworzonym świecie, na który szanowny Pan Stephen być może i miał jakiś pomysł, ale niezbyt umiejętnie i w sumie to chyba też niezbyt potrzebnie go przedstawił…? (O Boże, na prawdę to napisałem?)
„Baśniowa opowieść” po tych dwustu obyczajowych stronach, nie jest tragiczna, ale trochę się dłuży i średnio mi do mistrza grozy pasuje. Staruszek King pokazywał swoje prawdziwe oblicze (o jak bardzo!) w kilku momentach w powieści, ale to już nie to samo co kiedyś.
Odłóżmy na bok czepialstwo, ponieważ powieść mimo odejścia (ale niezbyt daleko) od konwencji baśni, posiada mnóstwo odwołań do wątków fantastycznych w bajkach i baśniach starych i znanych, a King chciał chyba przedstawić twór, który ani na pierwszy ani na drugi, ani nawet na trzeci rzut oka nie wygląda na baśniowy – w sposób baśniowy właśnie. Co do nawiązań – mamy Rumpelsztyka, pełno magii, dwa księżyce, inteligentne koniki polne, mówiące ludzkim głosem zwierzęta, stereotyp walki dobra ze złem, odwracanie biegu wydarzeń na wielkim zegarze słonecznym i wiele wiele innych. Charlie początkowo wyrusza w ten świat w jednym celu. Chce ratować Radar – suczkę Bowditcha, przed śmiercią ze starości (i choroby) i dzięki temu wątkowi King zasługuje na laury. O losie zarówno psiaka, jak i jego młodego nowego opiekuna, więzi, jaka tworzy się między nimi natychmiast, a potem tylko zacieśnia i ogólne o spojrzeniu na psią szczerą miłość i oddanie czyta się bardzo przyjemnie. Na miejscu chłopiec spotyka wiele osób potrzebujących pomocy, żeby im jej jednak udzielić, będzie musiał poznać ów świat i dziwne prawa nim rządzące.
Mam wrażenie, że książka może zyskiwać na wartości dlatego, że jest napisana właśnie przez Kinga. Gościowi z takim dorobkiem można sporo wybaczyć, można nawet przekonać się do tego, co początkowo nie bardzo przykuło naszą uwagę. Podsumowując, King nie stracił w moich oczach ani trochę ani przez tę powieść, ani przez to, że w podziękowaniach nawołuje czytelników do szczepień przeciwko COViD. Czy mogę się określić jako fan twórczości Kinga? Oczywiście! Jako fan baśniowego świata Kinga? Owszem. Jako fan "Baśniowej opowieści"? Nie. Ale miło było ją w końcu przeczytać.
„Sto osiemdziesiąt pięć stopni różniej wielkości” w dół… i jakieś kilkaset, bądź nawet kilka tysięcy metrów wprzód. Tyle dzieli świat rzeczywisty od baśniowego. I chcąc wierzyć staremu stetryczałemu Bowditchowi, że jest tak faktycznie, to dla poszukiwaczy przygód nie jest to żadne szczególne wyzwanie. Istnienie baśniowego świata jednak należy utrzymać w tajemnicy....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-20
Po przeczytaniu wielu pozycji ze świata utrzymywanego na grzbietach czterech słoni stojących na skorupie wielkiego dryfującego w kosmicznych przestworzach żółwia A’Tuina, czyli Świata Dysku zastanawiam się, czy ten styl autorski to coś, do czego można się przekonać z czasem. Świętej pamięci sir Terry Pratchett miał niewątpliwie swoje unikalne, specyficzne i często bazujące na absurdzie poczucie humoru. Niech Was jednak nie zmyli gruba humorystyczna szata powieści, ponieważ pratchettowska fantastyka do najłatwiejszych nie należy. Niekiedy trzeba się nieco wysilić aby dobrze zrozumieć fabułę, o mnogości perfekcyjnie między wiersze wplecionych dygresji już nie wspominając. Znajdzie się więc grupa odbiorców, którzy zrezygnują z czytania jego twórczości po skończeniu jednej pozycji lub jeszcze przed jej zakończeniem. Wierzę jednak, że ludzi nadających z sir Pratchettem na tych samych falach w myśl poczucia humoru, a co za tym idzie, kochających jego twórczość jest więcej. Sam do tej grupy dumnie należę i podpisuję się pod Światem Dysku rękoma i „nogoma”.
Od śmierci mistrza fantastyki minęło już przeszło 7 lat. Wielka szkoda, że nic nowego spod jego pióra już wyjść nie może, ale po takim dorobku zasłużył sobie na odpoczynek. Podobno około dziesięciu niedokończonych powieści zgodnie z życzeniem autora zostało unicestwione pod walcem parowym. A stało się to ze względu na przewidywalnie zaniżony poziom wydanych pośmiertnie powieści. Jest to jednak dobry czas ażeby wznowić Świat Dysku w pięknym wydaniu, przenosić na ekrany i deski teatru coraz więcej tych fantastycznych historii, bądź… zagłębić się w początki jego twórczości. Takim literackim tworem jest tytuł: „O jaskiniowcu, który podróżował w czasie”, składający się z osiemnastu minipowieści, jakimi jeszcze wtedy nie sir (tytuł honorowy otrzymał w 2008 roku) Pratchett, jako młodzieniaszek (mógł mieć wtedy nawet 17 lat) dzielił się z publiką na łamach lokalnej poczytnej prasy.
Wśród minipowieści przeczytamy m.in. o profesorze Trąbiku, który wyruszył w kosmos na własnoręcznie wybudowanej rakiecie. O konsekwencjach niezdecydowania jaka pogoda jest aktualnie pożądana. O pewnym czarodzieju, który przydałby się bardzo polskiej reprezentacji w piłce nożnej podczas nadchodzących mistrzostw świata, (w książce bardzo przydał się klubowi Blackberry United). O tytułowym jaskiniowcu, który pamięta epokę kamienia łupanego. O gadającym koniu etc… W większości rozdziałów morałów trzeba doszukać się samemu. Nie są wprost napisane, nie są również jakoś bardzo ukryte, jednakże nie należy ich szukać na siłę, ponieważ ten zbiorek treścią rozmija się nieco z konwencją bajki. Czytając „O jaskiniowcu…” czasem można odnieść wrażenie, jakby treść wymuszała na nas nagłe wyhamowanie po powolnym niekiedy rozpędzaniu w myśl fabuły. Prościej rzecz ujmując, dana historia rozciągnięta na kilkadziesiąt stron mogłaby się rozwinąć jeszcze w wielu kierunkach, kończy się zaś na zaledwie dwóch. Obok treści na pochwałę zasługuje piękne wydanie książki. Zdecydowaną większość stron zdobią rysunki nieco pokraczne, ale urokliwe na swój sposób.
Reasumując…
Jeżeli jesteś fanem sir Terry’ego Pratchetta i chcesz porównać jego styl pisarski znajomy ze Świata Dysku z tym z początków jego kariery, to jest pozycja dla Ciebie.
Jeżeli jesteś dzieckiem, które lubi podróżować po niczym nieograniczonych światach zbudowanych z własnej wyobraźni i być może samo tworzy swoje pierwsze minipowieści – to jest pozycja dla Ciebie. („O jaskiniowcu, który podróżował w czasie” prawdopodobnie wbrew pozorom jakoś bardzo się od Twojej powieści nie różni).
Jeżeli jesteś mamą lub tatą*, która/który czyta dziecku, a dziecko to lubi, dodatkowo – ty to lubisz i lubisz ten świat, to jest pozycja dla Ciebie. I dla tego dziecka, któremu czytasz, rzecz jasna. To doskonały wstęp do twórczości sir Pratchetta, zachęcający małoletniego/małoletnią do sięgnięcia po jego bardziej wymagające pozycje w przyszłości.
Jeżeli znajomi w kółko gadają o tym „serze Praczecie”, a Ty nie masz pojęcia czy szukać go w sklepie spożywczym na nabiale, czy w bibliotece i koniecznie chcesz się przekonać na własnej skórze czy jest taki dobry jak go Ci znajomi zachwalają, to nie jest pozycja dla Ciebie. Sięgnij raczej po którąś z pozycji ze Świata Dysku. Cykl o Straży. Może ten o Wiedźmach. Te 18 minipowieści może Cię zrazić do twórczości tego jegomościa.
Jeżeli jesteś żółwiem. Albo słoniem. To nie jest pozycja dla Ciebie. Prawdopodobnie byś jej nie zrozumiał, bo ani żółwie ani słonie nie potrafią czytać. Tak sądzę.
* dziadkiem, babcią, ciocią, wujkiem starszym bratem, siostrą lub innym prawnym opiekunem też.
Po przeczytaniu wielu pozycji ze świata utrzymywanego na grzbietach czterech słoni stojących na skorupie wielkiego dryfującego w kosmicznych przestworzach żółwia A’Tuina, czyli Świata Dysku zastanawiam się, czy ten styl autorski to coś, do czego można się przekonać z czasem. Świętej pamięci sir Terry Pratchett miał niewątpliwie swoje unikalne, specyficzne i często bazujące...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-08
Cukierek i psikus
Wyobraźnia to najlepszy procesor, jaki może posiadać istota rozumna. Jeżeli jesteśmy w nią wyposażeni to wszystkie znane i drogie marki mogą się schować ze swoimi najnowszymi sprzętami komputerowymi. Dzięki wyobraźni możemy kreować w swoich umysłach niczym nieograniczone światy i o wszystkim decydować. Kiedy jako dziecko prosiłem o nowy komputer, żeby móc pograć z kolegami w bardziej wymagające gry, zdawałem się nie dostrzegać tego, co już miałem. Wyobraźnia pozwala unosić się nad ziemią, przemierzać zatłoczone miejsca w pelerynie niewidce, wymierzać sprawiedliwość wszystkim tym, którzy się o to ewidentnie proszą itp. Itd. A jakby tak nagle świat wyimaginowany nagiąć trochę, wpuszczając jego skrawek do rzeczywistości…?
Żujesz cukierek i odlatujesz! Nie, ta książka wbrew pozorom nie porusza tematu narkomanii wśród młodzieży. To dzieło zafascynowanego twórczością Tolkiena, Lewisa i Rowling amerykańskiego autora literatury fantasy dla dzieci. Brandon Mull stworzył Baśniobór. I chociaż nie miałem okazji się tym cyklem zapoznać, a Wojna Cukierkowa jest moją pierwszą przygodą z tym pisarzem, to raczej nie będzie dużym odchyleniem od prawdy, kiedy powiem, że Pan Mull umie w tą fantastykę.
„Magiczny Ząbek” to sklepik pokroju tego z marzeniami, o którym wspominał spory czas temu pewien znany mistrz grozy. Tylko tu, pani White, zielonooka kobiecina w podeszłym już wieku handluje słodyczami. Łakocie wyglądają przepysznie, a większość z nich posiada magiczne właściwości. To właśnie dzięki nim kobieta zaskarbia sobie zaufanie czwórki dzieciaków grających w tej powieści pierwsze skrzypce. Nate, Summer, Trevor i Gołąb – członkowie elitarnego, choć kameralnego klubu poszukiwaczy przygód bez zastanowienia wykonują zadania, jakie powierza im właścicielka sklepiku. Przyjemnie jest w ramach przysługi chwilowo pokonywać grawitację, strzelać z palców piorunami, ziać ogniem, czy przenosić świadomość do malutkich fantomów… kiedy jednak stawka jest zbyt wysoka, dzieciakom zapala się lampka w głowie. Czy aby na pewno warto dla chwilowego uniesienia zakraść się na cmentarz i rozkopać stary grób? Do czego prowadzą coraz to dziwniejsze zlecenia pani White? I czy naprawdę można jej zaufać? Dzieciaki będą musiały zmierzyć się z prawdziwym wyzwaniem i dokonać wielu trudnych wyborów w samym środku rozpętanej wojny cukierkowej.
Ile warta jest przyjaźń? Co jesteśmy w stanie poświęcić dla dobra kolegi, koleżanki? Jak daleko jesteśmy się w stanie zatracić w dobrach materialnych? Co się stanie, kiedy rodzicom magiczne krówki zamroczą umysły do tego stopnia, że nie będą zwracać na nic uwagi? Wątek dzieciaków ratujących swoich bliskich, miasteczko, w którym się wychowują, a może i w perspektywie lat – cały świat, jest już skądś znany. „To”, „Stranger Things”, „Skrzynia ofiarna”, „Instytut”… można by wymieniać i wymieniać. Nie inaczej jest w przypadku „Wojny cukierkowej”. Młodociani główni bohaterowie pewnie nie potrafią rozwiązać wielu zadań matematycznych, a muszą mierzyć się z problemami znacznie grubszego kalibru i… powiem szczerze, że całkiem dobrze im to wychodzi.
„Wojna cukierkowa” to powrót do czasów dzieciństwa. Powrót do chłostania kijem (mieczem) nikomu nic nie winnej (krwiożerczej) pokrzywy, bez bliżej (ani dalej) sprecyzowanego celu. Powrót do czasów, kiedy jednym z większych zmartwień był fakt złej pogody, która psuła plany długich wycieczek z kolegami. Powrót do świata nieograniczonych możliwości, kiedy już byliśmy świadomi życia, ale jeszcze słodko nie zdawaliśmy sobie sprawy z jego ciemnego strasznego oblicza i odkrywaliśmy je po trochu. Wreszcie powrót do szkolnych ławek, szkolnych oprawców, szkolnych przyjaźni i dyskusji o marzeniach, które były wtedy w zasięgu wzroku, a z biegiem czasu coraz bardziej się oddalały. Bardzo miło jest powrócić do tego świata beztroski. Mull zabrał mnie w taką podróż opowieścią, którą od początku do końca kreują dzieciaki. Dlatego są tu proste (ale i błyskotliwe) dialogi, prosta historia, dynamiczne opisy wydarzeń, wszystko tak, jakby książkę opowiadało dziecko. A jednak widać tu pióro doświadczonego pisarza. Nie wiem jak to wygląda w przypadku Baśnioboru, ale tu, Mull pokazał jak powinno się pisać książki dla dzieci tak, żeby młodzi czytelnicy czytać chcieli, a przy tym i dorośli w ramach odskoczni dobrze się bawili.
Książkę kończy kilkanaście pytań, mogących stanowić punkt wyjścia do bardzo ciekawych rozmów.
Cukierek i psikus
Wyobraźnia to najlepszy procesor, jaki może posiadać istota rozumna. Jeżeli jesteśmy w nią wyposażeni to wszystkie znane i drogie marki mogą się schować ze swoimi najnowszymi sprzętami komputerowymi. Dzięki wyobraźni możemy kreować w swoich umysłach niczym nieograniczone światy i o wszystkim decydować. Kiedy jako dziecko prosiłem o nowy komputer, żeby móc...
Ostatnio w internecie można było przeczytać artykuł, w którym naukowcy wyjaśniają ile lembasów należy zjeść, aby przetrwać ponad 3 miesięczną podróż z Shire’u do Mordoru śladami tolkienowych bohaterów. Nie ma to żadnego związku z debiutancką powieścią Franka Bella, ale jedno z użytych przez autora określeń nie pozwoliło mi przejść obok tematu obojętnie i nie nawiązać do znanego dzieła twórcy Śródziemia. Lembasy. Oczywiście jak tym słodkim elfickim pieczywem z chęcią bym się zajadał, tak bellowskich lembasów wolałbym nie jeść… to by było bardzo dziwne.
Oaza to teoretycznie hermetycznie zamknięty gigantyczny zbiornik, w którym uchowała się resztka ludzi na chwilę przed tym, jak ziemię przykryła woda. Dlaczego teoretycznie? Ano dlatego, że o tym, jak tak naprawdę wygląda świat na zewnątrz wiedzą tylko ci, którzy zamieszani byli mniej lub bardziej w stworzenie Oazy. Samozwańczy „rządziciele” katastrofalny obrót zdarzeń uznali za doskonałą okazję dla wprowadzenia reżimu i podporządkowania sobie ludzi m.in. poprzez znaczne ograniczenie wolności. Rozwój technologiczny i dostęp do materiałów pozwoliły im na stworzenie tzw. Kompletów – urządzeń z opracowanym systemem edukacji prowadzonej podczas snu. Po 18 latach młody Paweł Swain buntuje się przeciwko systemowi, ucieka i stara za wszelką cenę dowiedzieć, jaki los spotkał jego ojca – Tomasza, który to jako jeden z założycieli ruchu oporu został zesłany lata temu na tajemniczy Fundament. Pomocny w tym przedsięwzięciu może okazać się rówieśnik oraz sąsiad Pawła – Kosma Urban.
Książka byłaby naprawdę ciekawa, gdyby nie lekki chaos, który nie wiem kiedy się w nią wkradł i wiem, że niestety się tu zadomowił, ale o tym za chwilę. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy po chwyceniu za ten tytuł to Metro. Prawdopodobnie poprzez zamknięcie akcji w klaustrofobicznym środowisku. W „Wyśnionej” mamy niby możliwość „wyskoku” poza szarą jarzeniówkową rzeczywistość dzięki wspomnianym wcześniej Kompletom, ale to tylko dalszy ciąg tego ograniczonego, sterowanego świata. System karze użytkowników za wszystko, nagradza niebyt często (o ile w ogóle), a zaprogramowani specjalnie pod to wirtualni nauczyciele podają szczątkowe i mijające się z prawdą informacje dokładnie w takiej dozie, jaką należy przyswoić, aby nie myśleć o buncie. Trochę to Orwellowskie. Możliwość dostosowania swoich kompletowych awatarów w myśl wyglądu i cech charakteru do aktualnego „widzimisię” daje złudną namiastkę wolności i nadziei. Myślę, że coś, co rządzący nazywają buntem, jest zwykłą ciekawością tego, dlaczego ten zamknięty świat wygląda tak, a nie inaczej.
Czytając, warto mieć z tyłu głowy okładkowe słowa. Sen czasem bywa prawdziwszy niż to, co nas otacza. Będziemy lawirować pomiędzy rzeczywistością, a projekcją, ale te ze sobą nie będą się mieszać na tyle często, aby nie wyłapać, której aktualnie doświadczamy, spokojnie. Problem natomiast może sprawić kreacja tego mikroświata i zdarzenia towarzyszące pędzeniu akcji ku rozwiązaniu. Było mi ciężko wyobrazić sobie zarówno to, jak dokładnie wygląda Oaza, jak i to, co i jak chcieli osiągnąć ci z Triady i ci drudzy. Ogólną pustkę wewnątrz przybytku (za wiele postaci tu nie poznamy) można tłumaczyć zakazem opuszczania kwater mieszkalnych. Tak samo irracjonalne zachowania bohaterów tłumaczyć może kontrolowane wieloletnie ogłupianie poprzez Komplety. Paweł z Kosmą mają po 20 lat, a zachowują się jak dzieci i tak ich sobie wyobrażałem czytając.
Podsumowując, zaproponowany przez Franka Bella pomysł na „Wyśnioną” nie jest zły. Jego wykonanie ciut gorsze, ale nie na tyle, aby przeszkadzało. Stopniowe docieranie do prawdy intryguje, tym bardziej, jeśli na koniec nie wszystko zostaje wyjaśnione.
Ostatnio w internecie można było przeczytać artykuł, w którym naukowcy wyjaśniają ile lembasów należy zjeść, aby przetrwać ponad 3 miesięczną podróż z Shire’u do Mordoru śladami tolkienowych bohaterów. Nie ma to żadnego związku z debiutancką powieścią Franka Bella, ale jedno z użytych przez autora określeń nie pozwoliło mi przejść obok tematu obojętnie i nie nawiązać do...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to