-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2022-11-12
2021-04-06
King to jeden z niewielu pisarzy, których już od najmłodszych lat potrafiłem skategoryzować. I to nie czytając ani jednej jego powieści! A wszystko to za przyczyną rodziców, którzy powtarzali, że ten jegomość pisze na prawdę trzymające w napięciu horrory, od których włos jeży się na łbie.
O moje osobiste przyklejenie łatki mistrza grozy na kingowe czoło nie było zatem trudno. Skoro mame i tate tak mówią...
Kiedy rosłem, kształtował się mój gust czytelniczy i wreszcie przyszedł czas na przekonanie się na własnej skórze czy faktycznie taki King straszny, jak go rodzice malują. Przekoloryzowali trochę jego twórczość, jak się okazało. Powieściom, które wtedy udało mi się przeczytać nie można zarzucić nieciekawości, czy też braku trzymania w napięciu, ale opowiedziane historie nie wywołały u mnie strachu, a jedynie zaostrzyły apetyt na więcej twórczości.
Pióro Kinga, choć niezmienne na przestrzeni lat jest również niezmiennie dobre. Tak przynajmniej myślałem do roku 2019. I jakkolwiek w drugiej kwestii nic się nie zmieniło, tak ta pierwsza została nieco zachwiana. Od czasu powstania "Instytutu", King zaczął eksperymentować z młodszymi czytelnikami. "Później" jest już ukierunkowane na tychże całkowicie...
Jamie Conklin, poza tym, że połowy dziejących się wokół niego spraw nie rozumie, a z drugiej połowy zdaje sobie sprawę tylko pobieżnie i rozumie na swój własny, niekiedy często trafny sposób, posiada niezwykłą umiejętność, której to z kolei nie rozumieją dorośli, a już na pewno większość z nich nie zdaje sobie z niej sprawy. Jamie widzi zmarłych. A zmarli widzą Jamie'go. Mało tego, mówią do niego, kiedy ten ich czasem spotyka. Mówią prawdę, ponieważ nie potrafią kłamać. Nawet, kiedy chcą. Zazwyczaj pałętają się kilka dni po miejscu, w którym zginęli, potem znikają. I kiedy rozmawia się z sympatyczną wiekową sąsiadką, która dokonała niedawno swojego żywota, to człowiek może o tym zapomnieć. Ciężko jest się jednak pozbyć z głowy obrazu człowieka z przestrzeloną głową, kiedy ten uparł się, że będzie Cię nachodził w najmniej spodziewanych momentach. W dodatku kiedy jesteś nawet jeszcze nie nastoletnim chłopcem… właśnie takim jak Jamie.
Pierwsze, co przychodzi do głowy po przewertowaniu kilkunastu kartek to super lekkość czytania. Proste słowa, prosty przekaz. Być może dlatego, że mówi do nas sam Jamie w pierwszej osobie. Chłopiec nie miał wpływu na pozyskanie takiej umiejętności. I ciężko nawet określić, czy jest to dar, czy przekleństwo. Jego dzieciństwo, choć na pozór nieróżniące się od rówieśników zostało rozdarte. Wychowywany całkiem przyzwoicie przez samotną matkę, musi się mierzyć z widokiem zjaw od czasu do czasu oraz ludźmi usilnie dążącymi do wykorzystania tego faktu do swoich niecnych celów. Przecież takie dziecko może niesamowicie pomóc policji kosztem przegapienia odcinka ulubionej bajki w telewizji, prawda? A najlepiej, żeby w ogóle dorosło i rozmową ze zmarłymi pomagało wszystkim chętnym. Po co mu dzieciństwo? Dzieciństwo jest dla słabych… Bardzo podoba mi się postawa mamy chłopca. Stara się, aby sekretna umiejętność nie rozeszła się lokalnie. Jako agent literacki, niestety jest zmuszona nagiąć chwilowo zasady, aby cokolwiek zarobić.
„Później” to książka, którą bierzesz do ręki, czytasz opis (gdzieś tam przelatuje Ci przed oczami wyraz horror), zaczynasz czytać treść i po 20-30 stronach myślisz sobie: „ej, to jest całkiem przyjemne. Ciekawe, co wydarzy się później”. Po kilkunastu kolejnych rozdziałach (są bardzo krótkie, co dodatkowo ułatwia błyskawiczne tempo czytania) liczysz na to, że skoro jesteś już przed połową, a akcja nadal nie wykonała wysoko ocenionego piruetu, to czas na horror nadejdzie zapewne później. I docierasz tak nawet nie wiadomo kiedy prawie do samego końca, po czym uświadamiasz sobie, że owe „później” już nie nadejdzie. Nie będzie żadnego horroru, o jakim chciałeś przeczytać, a opis z tylnej okładki brutalnie z Ciebie zakpił. Czy aby na pewno?
Spójrzmy na to trochę inaczej. W spojrzeniu takim pomaga fakt, że książka napisana jest z perspektywy pierwszej osoby. Z punktu widzenia małego chłopca, który pomiędzy oglądaniem z mamą Teorii Wielkiego Podrywu i spędzaniem czasu na robieniu wszystkich tych rzeczy, które robią dzieciaki w jego wieku – rozmawia ze zmarłymi. Widzi ich. Podejrzewam, że już samo to przeraziłoby nas wszystkich do stopnia narobienia w gacie, będąc w jego wieku. Dodajmy do tego chociażby widok zmiażdżonych ciał tuż po wypadku samochodowym. Ciał chodzących po tym miejscu, zanim znikną. Ciał wpatrzonych, swoimi ślepymi, często wypływającymi z oczodołów oczami w chłopca. Ciał mówiących do niego, kiedy ten akurat przechodzi. Jeżeli to nie jest horror… to nie mam pojęcia co nim jest.
Wiem natomiast, że King po napisaniu pierdyliarda powieści grozy, napisał tym razem mało straszną, kiedy patrzy się powierzchownie i totalnie przerażającą, kiedy każdy z nas postawi się na miejscu Jamiego. Książka mimo prostego języka niesamowicie podziałała na moją wyobraźnię. Do tego stopnia, że sam zacząłem się zastanawiać jak wykorzystałbym taką umiejętność.
Książka zostawia olbrzymi niedosyt, ale polecam! Z resztą... czy Kinga komukolwiek jeszcze trzeba polecać...?
King to jeden z niewielu pisarzy, których już od najmłodszych lat potrafiłem skategoryzować. I to nie czytając ani jednej jego powieści! A wszystko to za przyczyną rodziców, którzy powtarzali, że ten jegomość pisze na prawdę trzymające w napięciu horrory, od których włos jeży się na łbie.
O moje osobiste przyklejenie łatki mistrza grozy na kingowe czoło nie było zatem...
„Sto osiemdziesiąt pięć stopni różniej wielkości” w dół… i jakieś kilkaset, bądź nawet kilka tysięcy metrów wprzód. Tyle dzieli świat rzeczywisty od baśniowego. I chcąc wierzyć staremu stetryczałemu Bowditchowi, że jest tak faktycznie, to dla poszukiwaczy przygód nie jest to żadne szczególne wyzwanie. Istnienie baśniowego świata jednak należy utrzymać w tajemnicy. Wyobrażacie sobie, co by się stało gdyby dowiedziały się o nim światowe mocarstwa? Dobrze zatem, że wiedzą o nim tylko dwie osoby. I pies. Ale ten ostatni raczej nikomu sekretu nie wyjawi.
Charlie Reade to zwyczajny nastolatek. Traumatyczne przeżycia zmusiły go jednak do tego, aby przyspieszył swoje dojrzewanie. W wieku 10 lat stracił matkę. Ojciec całkowicie się załamał i uciekł w alkohol. Na barkach chłopaka spoczęło brzemię nie tylko opieki nad ojcem, ale również utrzymywanie w jako takich ryzach wszystkiego wokół. W trakcie przynoszącej pozytywne rezultaty terapii, mężczyzna wychodzi z nałogu, a Charlie w ramach podziękowania za piękną zmianę w jego życiu, składa Bogu obietnicę. Zrobi wszystko, aby ojciec nigdy więcej nie sięgnął po kieliszek. Od tego momentu usilnie próbuje spłacić dług, jaki zaciągnął wobec Stwórcy. Oprócz drobnych sąsiedzkich przysług, nadarza się wreszcie okazja na dopełnienie swojej części obietnicy. Przechodząc nieopodal „domu z Psychozy”, jak nazywali ten straszny budynek wraz z kumplem słyszy psie ujadanie. Czworonóg prowadzi go w głąb przerażającej posiadłości do potrzebującego pomocy właściciela – wspomnianego wyżej – pana Bowditcha. Charlie zaczyna opiekę nad starym stetryczałym „piernikiem”, krusząc po trochu jego twarde lodowe serducho, a ten również po trochu wyjawia mu pilnie strzeżoną tajemnicę…
…i na tym wg mnie (i nie tylko mnie jak widziałem) ta powieść powinna się skończyć. Mamy punkt zaczepienia charakterystyczny dla mistrza grozy w postaci potencjalnie nawiedzonego domu? Mamy. Mamy całkiem znośną i nawet ciekawą obyczajówkę, w której zwykli ludzie przeżywają swoje zwykłe życie, radząc sobie ze zwykłymi problemami, często w sposób niezwykły i daje się to czytać? Mamy! Skoro już King chciał to nazwać „Baśniową opowieścią” to nie można podciągnąć procesu napełniania ciepłem miłości, serca starca i jednocześnie braku lekceważenia potrzeb starszych ludzi, przez tzw. Millenialsów – ukrytym baśniowym przesłaniem? No chyba można. To dlaczego 2/3 książki toczy się w tym fikcyjnie stworzonym świecie, na który szanowny Pan Stephen być może i miał jakiś pomysł, ale niezbyt umiejętnie i w sumie to chyba też niezbyt potrzebnie go przedstawił…? (O Boże, na prawdę to napisałem?)
„Baśniowa opowieść” po tych dwustu obyczajowych stronach, nie jest tragiczna, ale trochę się dłuży i średnio mi do mistrza grozy pasuje. Staruszek King pokazywał swoje prawdziwe oblicze (o jak bardzo!) w kilku momentach w powieści, ale to już nie to samo co kiedyś.
Odłóżmy na bok czepialstwo, ponieważ powieść mimo odejścia (ale niezbyt daleko) od konwencji baśni, posiada mnóstwo odwołań do wątków fantastycznych w bajkach i baśniach starych i znanych, a King chciał chyba przedstawić twór, który ani na pierwszy ani na drugi, ani nawet na trzeci rzut oka nie wygląda na baśniowy – w sposób baśniowy właśnie. Co do nawiązań – mamy Rumpelsztyka, pełno magii, dwa księżyce, inteligentne koniki polne, mówiące ludzkim głosem zwierzęta, stereotyp walki dobra ze złem, odwracanie biegu wydarzeń na wielkim zegarze słonecznym i wiele wiele innych. Charlie początkowo wyrusza w ten świat w jednym celu. Chce ratować Radar – suczkę Bowditcha, przed śmiercią ze starości (i choroby) i dzięki temu wątkowi King zasługuje na laury. O losie zarówno psiaka, jak i jego młodego nowego opiekuna, więzi, jaka tworzy się między nimi natychmiast, a potem tylko zacieśnia i ogólne o spojrzeniu na psią szczerą miłość i oddanie czyta się bardzo przyjemnie. Na miejscu chłopiec spotyka wiele osób potrzebujących pomocy, żeby im jej jednak udzielić, będzie musiał poznać ów świat i dziwne prawa nim rządzące.
Mam wrażenie, że książka może zyskiwać na wartości dlatego, że jest napisana właśnie przez Kinga. Gościowi z takim dorobkiem można sporo wybaczyć, można nawet przekonać się do tego, co początkowo nie bardzo przykuło naszą uwagę. Podsumowując, King nie stracił w moich oczach ani trochę ani przez tę powieść, ani przez to, że w podziękowaniach nawołuje czytelników do szczepień przeciwko COViD. Czy mogę się określić jako fan twórczości Kinga? Oczywiście! Jako fan baśniowego świata Kinga? Owszem. Jako fan "Baśniowej opowieści"? Nie. Ale miło było ją w końcu przeczytać.
„Sto osiemdziesiąt pięć stopni różniej wielkości” w dół… i jakieś kilkaset, bądź nawet kilka tysięcy metrów wprzód. Tyle dzieli świat rzeczywisty od baśniowego. I chcąc wierzyć staremu stetryczałemu Bowditchowi, że jest tak faktycznie, to dla poszukiwaczy przygód nie jest to żadne szczególne wyzwanie. Istnienie baśniowego świata jednak należy utrzymać w tajemnicy....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to