Rafi

Profil użytkownika: Rafi

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 5 lata temu
51
Przeczytanych
książek
51
Książek
w biblioteczce
22
Opinii
80
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie

Okładka książki Radosław Kałużny. Powrót Taty Radosław Kałużny, Mateusz Karoń
Ocena 6,3
Radosław Kałuż... Radosław Kałużny,&n...

Na półkach: ,

W 2016 roku, piłkarskim środowiskiem w Polsce, wstrząsnęła pewna fotka. Przedstawiała ona pewnego jegomościa, w kamizelce odblaskowej. Stał on sobie spokojnie, oparty o ścianę. Z pozoru nic ciekawego. Zainteresować mógł nas jednak fakt, że osobą znajdującą się na zdjęciu, był Radosław Kałużny. Największą sensację wzbudzało miejsce, w którym to zdjęcie wykonano. Były to magazyny firmy kurierskiej DHL w angielskim Nuneaton. Na wszystkich sportowych portalach ukazały się jednakowe nagłówki: „Była gwiazda reprezentacji Polski pracuje jako magazynier.” Kibice i dziennikarze zaczęli dociekać: „Jak to się stało, że Kałużny roztrwonił swój majątek zarobiony na grze w piłkę?”. Spekulacjom nie było końca. Kałużny długo wzbraniał się przed pytaniami opinii publicznej i izolował się od mediów. W końcu stało się jednak to, co wydawało się być nieuniknione. Popularny „Tata” postanowił wydać książkę.


Dlaczego uważam, że wydawało się być to nieuniknione? Bo mnogość książek, wydawanych przez piłkarzy, którzy pogubili się w pewnym momencie swojego życia, zaczyna powalać. A naturalnym sposobem, na zarobienie pieniędzy i podreperowanie swoich budżetów, nadszarpniętych przez -wystawne życie, nałogi, kosztowne rozwody itp. itd – jest spisanie swoich wspomnień i wydanie ich w formie książkowej. Absolutnie tego nie potępiam. Jest to obopólna korzyść. Bohater opowieści może zarobić, a czytelnik dostaje ciekawą historię. Warunek jest jeden. Autor musi umieć w ciekawy sposób opowiedzieć o swoich perypetiach. Tudzież, mieć obok siebie dziennikarza, który spisze jego wspomnienia w interesującym stylu. Zwłaszcza, że jak wcześniej wspomniałem, biografii piłkarskich utracjuszy, powstało przez ostatnie kilka lat sporo i wielu osobom temat mógł się przejeść. Czy „Radosław Kałużny. Powrót Taty.” wyróżnia się na tle innych tego typu książek? Moim zdaniem nie. A wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że jest to jak do tej pory najsłabsza taka pozycja.

Jakiś czas temu dzieliłem się z wami swoimi odczuciami po lekturze książki Arka Onyszki. Historia Radka Kałużnego w wielu aspektach przypominała mi to, co przeczytałem na kartach „Fucking Polaka”. Ich życiorysy są w kilku miejscach zbieżne. Obydwaj natrafiali na niewłaściwe kobiety, przez które sporą część życia musieli spędzić na salach sądowych. Obydwaj stracili kontakt ze swoimi dziećmi. Obydwaj w końcu popadli w kłopoty finansowe. Jednocześnie nie byli uzależnieni od używek i wiele swoich problemów generowali przez swój trudny charakter. Obydwaj wydali też średnio udane biografie, przy czym „Fucking Polak” podobał mi się trochę bardziej.

Jaka jest największa wada „Powrotu Taty? Historie opowiadane przez Kałużnego to raczej taka powierzchowna podróż przez życie. Gdzieś tam byłem, coś zrobiłem, z tym wypiłem a z tamtym się pokłóciłem. Konkretów brak. Brak jakichś mocniejszych, zakulisowych historii. Brak pikantnych anegdot. Troszeczkę mam wrażenie, jakby Kałużny nie chciał się za bardzo pokłócić ze środowiskiem. To i tak się nie udało, bo nie dawno Tomasz Hajto oburzył się na Kałużnego, że ten śmiał zasugerować, iż kadra ostro chlała za czasów Jerzego Engela. Oczywiście panie Tomku, na pewno siedzieliście na zgrupowaniach przy kakao i Kubusiu. A Kałużny tak naprawdę zdradził tajemnicę poliszynela.

Książkę czyta się szybko, ma 275 stron. Układa się chronologicznie. Od dzieciństwa, po wyjazd do Anglii. Jeśli jednak wyciśnie się z niej banały i lanie wody, to zostaje naprawdę niewiele. Raptem kilka ciekawych historyjek. Osobiście ostrzyłem sobie zęby na rozdziały dotyczące Mundialu w Korei i Japonii. Sądziłem, że poznam jakieś zakulisowe historie, to co działo się w obliczu klęski itp. Podejrzewam, że gdyby Jerzy Engel wydał drugą część „Futbolu na tak”, to byłoby to równie ekscytujące. Kałużny nie zaprzecza, że na zgrupowaniach lał się alkohol, że sam lubił ostro zabalować, że lubił ruszyć „na miasto”. Wszystko to jednak zamyka się ogólnikach. Samo stwierdzenie, że piłkarz lubił w czasie kariery imprezować, czy nawet fakt, że uciekał z hotelu, by pójść na dyskotekę, są tak samo zaskakujące, jak spółki skarbu państwa obsadzone rodzinami polityków. Banały.

No ok. Żeby nie było, że ta lektura jest kompletnym niewypałem. Nie jest. Jest po prostu przeciętna. Bliżej jej na pewno do przytłaczającego „Zasypanego”, niż wesołego zbioru anegdot w „Szamo.” Może szokować smutna historia dzieciństwa Radka i stosunek jego ojca do swojego syna, oraz to jak rodzina zachowała się wobec niego, gdy był już znanym piłkarzem. Całkiem fajnie czyta się historię gry w Energie Cottbus, gdy Kałużny był podopiecznym Eduarda Geyera – trenerskiego rzeźnika. Jest to też kolejny dowód na to, że gdy jest się sławnym, to ciężko znaleźć prawdziwą miłość, która będzie kochać ciebie a nie sumę na twoim koncie bankowym. Bo pięknych pijawek kręci się wówczas koło ciebie wiele. Wstrząsające jest też post scriptum, napisane na końcu, przez obecną żonę „Taty”. Życie po zakończeniu kariery, to nie bułka z masłem, jeśli nie masz pomysłu na siebie i nie zabezpieczyłeś się odpowiednio.

Wyczuwam jeszcze jeden wspólny mianownik pomiędzy Onyszką a Kałużnym. Mam wrażenie, że obydwaj byli zahukanymi chłopakami z Polski, trochę zakompleksionymi gdy grali za granicą. Sami zresztą o tym mówię. Europa Zachodnia i oni – „chłopaczki z jakiejś tam Polski”. Niepewność i stres odreagowywali agresją. Obydwaj jednak pochodzą z czasów, gdy świadomość piłkarzy wyjeżdżających z kraju była zerowa. Język? Dieta? Odpowiedni styl życia? O czym my mówimy? Na szczęście czasy się zmieniają, dlatego obecnie młodym graczom będzie zdecydowanie łatwiej przebić się w lepszych ligach.

Książkę napisać pomagał Mateusz Karoń. Dziennikarz SportowychFaktów.pl. Szczerze mówiąc, pierwszy raz o nim usłyszałem dzięki tej lekturze, no ale to może o mnie źle świadczy? Zresztą to młody, 25 letni dziennikarz. Cóż, Krzysztof Stanowski i jego książki nadal pozostają niedoścignionym wzorem.

Podsumowując – możecie sięgnąć po tą pozycję dla zaspokojenia ciekawości, ale nie nastawiajcie się na nic przełomowego. Nie wyróżnia się z szeregu.

https://futbolowarebelia.wordpress.com/2019/01/28/biblioteczka-futbolowej-rebelii-r-kaluzny-m-karon-radoslaw-kaluzny-powrot-taty/#more-1775

W 2016 roku, piłkarskim środowiskiem w Polsce, wstrząsnęła pewna fotka. Przedstawiała ona pewnego jegomościa, w kamizelce odblaskowej. Stał on sobie spokojnie, oparty o ścianę. Z pozoru nic ciekawego. Zainteresować mógł nas jednak fakt, że osobą znajdującą się na zdjęciu, był Radosław Kałużny. Największą sensację wzbudzało miejsce, w którym to zdjęcie wykonano. Były to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

https://futbolowarebelia.wordpress.com/2019/01/15/biblioteczka-futbolowej-rebelii-d-wolowski-canarinhos-11-wcielen-boga-futbolu/

„Canarinhos. 11 wcieleń boga futbolu”, to książka napisana przez dziennikarza „Gazety Wyborczej” – Dariusza Wołowskiego. Ukazała się tuż, przed Mistrzostwami Świata w 2014 roku. Ja sięgnąłem po nią dopiero przed tygodniem. I bardzo żałuję tego, że nie stało się to wcześniej, bo dawno nie czytałem tak ciekawej, wypełnionej anegdotami i przybliżającej historię futbolu pozycji. Jednak, żeby nie było tak cukierkowo, to napomknę tylko, że książka posiada także kilka pomniejszych wad. Zapraszam do zapoznania się z moimi odczuciami po lekturze tego dzieła.


Gdybym oceniał „Canarinhos. 11 wcieleń boga futbolu” na podstawie pierwszej połowy książki, ta dostałaby ode mnie „dychę”. Bezapelacyjnie. Pan Wołowski podzielił swoje dzieło na 10 rozdziałów. Osiem z nich nawiązuje do słynnych brazylijskich graczy (Arthur Friedenreich, Garrincha, Pele, łączony rozdział Zico, Socratesa i Falcao, Romario, Ronaldinho, Neymar i najlepsza piłkarka świata – Martha). Jeden poświęcony jest największej tragedii w dziejach brazylijskiego futbolu, czyli słynnemu „Maracanazo”. Była to porażka z Urugwajem na Mundialu w 1950 roku. Ostatni zaś, dotyczy „Copacabany”, plaży nazywanej „największym boiskiem świata”. Jednakże piłkarze, którzy „patronują” poszczególnym rozdziałom, są tak naprawdę tylko tłem. Pan Wołowski zabiera nas w podróż w czasie. Książka i jej bohaterowie, są ułożeni w sposób chronologiczny. Tym samym dostajemy wycieczkę przez ponad sto lat historii futbolu, rodem z „Kraju Kawy”. Oprócz ciekawostek na temat danego piłkarza, otrzymujemy także mnóstwo ciekawych informacji o tym, jak w danej dekadzie przedstawiała się sytuacja polityczna, czy też społeczna największego państwa Ameryki Południowej.

Dlaczego powiedziałem, że za pierwszą część książki wystawiłbym „dyszkę”? Ponieważ pierwsze rozdziały, dotyczące Arthura Friedenreicha, Garrinchy czy Pele, to istne arcydzieło ! Jako chłopak piszący dla „Retro Futbol”, czyli najlepszego polskiego portalu, traktującego o historii piłki, jestem wręcz zobowiązany darzyć miłością, romantyczne opowieści o piłkarskich herosach sprzed lat J. Postaci takiej jak Friedenreich – przyznam ze wstydem – nawet do tej pory nie znałem. A była to pierwsza, wielka gwiazda brazylijskiej piłki. W reprezentacji grał w latach 1914-1925. W ciągu swojej kariery, strzelił rzekomo 1329 goli (chociaż trudno to zweryfikować). Wiadomo, że opowieści o czasach tak odległych, ociekają zawsze mnóstwem anegdot, których liczba przewyższa ilość faktów. Jednakże, czyż nie najlepiej czyta się takie romantyczne opowieści, które choćby były mocno przerysowane, to wryją się zawsze w pamięć i wyobraźnię czytelnika najmocniej? Opowieści o chłopaku, który musiał mąką rozjaśniać sobie twarz (był mulatem), gdyż widok „kolorowej” gwiazdy futbolu, nie każdemu przypadał wówczas do gustu? I to w Brazylii, chyba najbardziej różnorodnym, pod każdym względem, kraju świata. Garrincha to legenda sama w sobie. Gość o którym Brazylijczycy mogliby opowiadać całymi dniami. Piłkarz, którego być może kochają mocniej, niż wielkiego Pelego. Dla mnie osobiście, ścisły top, jeśli chodzi o najbardziej nietuzinkowe postaci piłki nożnej. Król dryblingu, który miał jedną nogę, krótszą o 6 cm, od drugiej. Geniusz futbolu, który zmarnował swoje życie dla kobiet i alkoholu. Gdyby nie przeogromny talent do piłki, to zapewne skończyłby jako zapijaczony, wioskowy głupek, w zapomnianej przez Boga dziurze. Pele? Tego pana nikomu przedstawiać nie muszę. Razem z Garrinchą tworzyli, być może najlepszy futbolowy team, jaki świat nosił na swojej ziemi. Do tego dochodzi tragiczna opowieść o „Maracanazo”. Wielkiej brazylijskiej traumie, która dla zakochanego w futbolu ludu, była gorszą katastrofą, niż głód czy klęska żywiołowa. Te historie czyta się z zapartym tchem. Magia tego barwnego kraju, miłość Latynosów do futbolu niespotykana nigdzie indziej. To wszystko składa się na niepowtarzalny klimat tych opowieści. W dodatku możemy się wiele dowiedzieć o tym, jak w Brazylii zmieniały się rządy, nastroje społeczne, jak kraj się rozwijał. Książka jest po części podróżą, przez historię najbardziej utytułowanego piłkarsko kraju. Genialnie się to czyta!

Dlaczego druga część tej lektury obniża ocenę? Im dalej brniemy, tym mniej magii dawnych lat. Więcej czasów współczesnych, postaci które znaliśmy i wydarzeń, które mamy prawo pamiętać. W drugiej części, pan Wołowski dużo miejsca poświęca wydarzeniom przedmundialowym. Prognozom i przewidywaniom na temat Mundialu w 2014 roku. Być może 5 lat temu był to ciekawszy temat. Teraz, gdy wiem już jak się potoczył tamten turniej, ciekawi mnie to jakoś mniej. Historia o Zico, Socratesie i Roberto Falcao jest bardzo przyjemna. Stanowili oni trzon drużyny z 1982 roku, którą określa się jako tą, która grała najpiękniej ale nie zdobyła tytułu. Każdy z nich z osobna, to również ciekawa historia. Romario, Ronaldo i Ronaldinho to magowie futbolu, ale też piłkarze, których pamiętamy i wydarzenia ich dotyczące, raczej niczym wielkim nas nie zaskoczą. Neymar to wróżenie, wówczas 22-letniemu gwiazdorowi, świetlanej przyszłości i prorokowanie, że już wkrótce może przegonić Cristiano Ronaldo i Leo Messiego z piedestał. Pięć lat później wiemy, że Neymarowi nadal sporo do nich brakuje. A wręcz stał się jednym z najbardziej irytujących piłkarzy świata, którego najbardziej kojarzy się z ordynarnych symulek. Dużo obiecywałem sobie po rozdziale Marthy. Ciekawiła mnie historia najlepszej piłkarki globu. Niestety jest ona tylko tłem i poświęca jej się niewiele miejsca. Jest powodem, dzięki któremu pan Wołowski może poruszyć temat równouprawnienia w futbolu, a nawet zastanowić się, dlaczego w futbolowych szatniach ujawnia się tak mało osób homoseksualnych? No cóż, wydawnictwo ze stemplem „Gazety Wyborczej” do czegoś zobowiązuje.

Książkę jako całość oceniam jednak bardzo dobrze. Pan Wołowski odbył dwutygodniową podróż do Brazylii, by napisać ją jeszcze bardziej rzetelnie. Badał nastroje mieszkańców tego kraju przed Mundialem. Odbył wiele rozmów z miejscowymi, zaliczył kilka meczy i odwiedził stadiony największych drużyn w kraju. Myślę, że doskonale oddał, kapitalny klimat latynoskiego futbolu. W pewny sensie poruszył też temat, który jest samograjem. Brazylia to kopalnia doskonałych, futbolowych historii. Kraj pięciokrotnych Mistrzów Świata, kilku geniuszy w swojej dziedzinie i ludności, która ma bzika na punkcie tego sportu. W porównaniu z wyrachowanym, europejskim futbolem, tam ta dyscyplina ociera się o magię. Pan Wołowski poza bohaterami poszczególnych rozdziałów, przybliża też nazwiska innych piłkarzy z panteonu gwiazd. Smutną historię Heleno de Freitasa czy bardziej współcześnie Roberto Carlosa. Przypomina, że jest to ojczyzna, która dała piłce także „kołyskę” Bebeto czy gest fair play Garrinchy. Lektura po którą zdecydowanie warto sięgnąć

https://futbolowarebelia.wordpress.com/2019/01/15/biblioteczka-futbolowej-rebelii-d-wolowski-canarinhos-11-wcielen-boga-futbolu/

„Canarinhos. 11 wcieleń boga futbolu”, to książka napisana przez dziennikarza „Gazety Wyborczej” – Dariusza Wołowskiego. Ukazała się tuż, przed Mistrzostwami Świata w 2014 roku. Ja sięgnąłem po nią dopiero przed tygodniem. I bardzo żałuję tego,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Futbonomia Simon Kuper, Stefan Szymański
Ocena 6,9
Futbonomia Simon Kuper, Stefan...

Na półkach: ,

Polski rynek książek sportowych składa się w 2/3 z biografii (nie znam dokładnych danych, strzelam). Dlatego każda pozycja, nie będąca historią znanego sportowca, tudzież nie opisująca historii jakiegoś klubu/reprezentacji, jest miłą odmianą. Z wielką ciekawością sięgnąłem więc po dzieło Stefana Szymańskiego i Simona Kupera. Miało ono stanowić książkową wersję filmu "Moneyball", tylko lepszą, bo traktującą o ukochanej piłce nożnej, a nie o jakimś egzotycznym basseballu. Miało być wypełnione mnóstwem odkrywczych tez i ciekawostek. Czy faktycznie tak było? No niekoniecznie.



Patrząc na to, kto jest autorem "Futbonomii", można było się wiele spodziewać. Simon Kuper to holenderski dziennikarz, żydowskiego pochodzenia. Prawdziwy kosmopolita, który urodził się w Ugandzie, zaś w swoim życiu mieszkał w USA, Szwecji, Anglii, RPA i na Jamajce. W wieku 25 lat zdobył prestiżową nagrodę im. Williama Hilla, za książkę "Football against the enemy". Pisał dla The Gurdian" i "The Observer", miał także swoją stałą rubrykę w "Financial Times". W 2003 roku ukazała się jego kolejna książka, która odbiła się głośnym echem: "Futbol w cieniu holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna". Ta ostatnia pozycja, została wydana również w języku polskim.

Szymański to pochodzący z polski wykładowca akademicki. Pracuje na Uniwersytecie Michigan i zajmuje się zarządzaniem w sporcie. Od niemal 30 lat bada biznesowe i ekonomiczne aspekty futbolu. Opublikował masę artykułów na ten temat. Wydał sześć książek. Zatrudniano go jako konsultanta wielu instytucji sportowych, a nawet doradzał rządom państw.

Co by nie było, dwóch świetnych fachowców. Można się zatem spodziewać dobrej lektury. Z takim też nastawieniem chwyciłem w swoje ręcę "Futbonomię". Pierwszy plus przyznałem już, za ładnie komponującą się kolorystycznie i miłą dla oka okładkę. Ale nie ocenia się książki po okładce. W tym wypadku dosłownie.

Dzieło Szymańskiego i Kupera, jest podzielone na trzy części: "Kluby", "Fani" i "Kraje". Nie trudno więc się domyśleć o czym traktują poszczególne segmenty. No dobra, przejdźmy do meritum. Jak się prezentuje zawartość tej ponad 500 stronnicowej pozycji? Moim zdaniem przeciętnie. Wprawdzie znajdziemy tam kilka fajnych ciekawostek, jak historia rzutów karnych, w finale Ligi Mistrzów w Moskwie, gdy Chelsea miała rozpracowane jedenastki United, dzięki pomocy baskijskiego ekonoma. W większość, książka opiera się jednak na rozbieraniu futbolu, od strony ekonomicznej oraz taktycznej. Uważam jednak, że wnioski do których dochodzą autorzy, to w wielu przypadkach banały, których jesteśmy świadomi od dawna. Czy zaskoczy was fakt, że budowa stadionu nie przynosi najczęściej korzyści finansowych? Albo, że organizacja dużej imprezy piłkarskiej wiąże się z ujemnym bilansem w zeszycie księgowej? Panowie wiele razy obalają mity, z którymi rozprawiono się już dawno. To może wzorem bohaterów "Moneyball", dowiemy się, jak dobrać piłkarzy, by stworzyć drużynę skazaną na sukces? No też nie. Zresztą człowiek, który był inspiracją dla postaci granej przez Brada Pitt'a - Billy Beane - po rozbiciu basseballowego banku, za pomocą wyliczeń i statystyk, próbował ugryźć futbol w ten sam sposób. Okazało się jednak, że piłka nożna to gra o wiele bardziej dynamiczna, niż stateczne odbijanie piłeczki, za pomocą kija. Składa się na nią o wiele więcej czynników, których nie da się przewidzieć. Magiczny wzór na futbol nie został jeszcze wynaleziony. Zresztą jaki magiczny? To futbol jest magią ! A rozpracowanie go za pomocą matematycznych formułek, w dużej mierze obdarło by go z tej magii. Piłkarski alchemik jeszcze się nie znalazł, chociaż próbowało wielu. Duńczycy z FC Midtjylland najlepszym tego przykładem. Póki co, nie udało im się nawet zdominować kraju Hamleta. Z "Futbonomii" dowiemy się jednak, że innowacyjne metody rodem z USA, próbował już także przeszczepić Everton, za czasów Davida Moyesa, a transfer Jordana Hendersona do Liverpool'u był w dużej mierze oparty na wyliczeniach. Autorom muszę przyznać, że każda ich teza, poparta jest mocnymi argumentami i często skomplikowanymi obliczeniami. W książce nie znajdziecie żadnych fotosów, za to wiele tabelek i wykresów. Panowie postarają wam się udowodnić jaka nacja uchodzi za najbardziej wysportowaną i kochającą futbol (myślę, że wynik może was mocno zaskoczyć). W fajny sposób rozprawiają się także, z mitem o wielkiej reprezentacji Anglii. Udowadniają, że każdy występ "Synów Albionu" na wielkiej imprezie, przebiega w podobny sposób, według określonego schematu. Zarówno na płycie boiska, jak i wśród kibiców z Wielkiej Brytanii (swoją drogą, pierwsze wydanie książki nosiło tytuł "Dlaczego Anglia przegrywa?", ale tytuł nie zachęcał Anglików do kupna :)). Wszystkie te ciekawe fragmenty, są jednak zatopione w sosie banałów i nudy.

Po raz kolejny przekonałem się też, że książki tłumaczone z języka obcego odstają zazwyczaj poziomem od rodzimych pozycji. Broń Boże, nie twierdzę, że Polacy są tak wspaniałymi autorami a obcokrajowcy kompletnie nie umieją pisać. Zrzucałbym to bardziej na karb słabego tłumaczenia tych książek na język polski. Wszak już śp. Tomasz Beksiński, psioczył 20 lat temu na poziom polskich tłumaczeń zagranicznych filmów (polecam jego felieton dla pisma "Tylko rock" --- > ten). Myślę, że w kwestii literatury też miałby wiele do powiedzenia. Chociaż minęło 20 lat.

Reasumując, jeśli jesteście fanami piłki, a zarazem matematycznymi świrami, to ta pozycja może wam przypaść do gustu. Jeśli jednak, podobnie jak ja, wolicie romantyczne historie o biednych Brazylijczykach z faweli, kopiących szmacianki na ulicach Rio, lub o brytyjskich dokerach, wychylających kolejne piwo, przed meczem ukochanej drużyny, to raczej dajcie sobie spokój. W tej książce nie ma nic romantycznego. Jest zimna ekonomia i do bólu realistyczna matematyka. Moim zdaniem nie do końca odkrywcza. Chociaż, jak mawiał klasyk - momenty były.

Moja ocena: 6/10

Polski rynek książek sportowych składa się w 2/3 z biografii (nie znam dokładnych danych, strzelam). Dlatego każda pozycja, nie będąca historią znanego sportowca, tudzież nie opisująca historii jakiegoś klubu/reprezentacji, jest miłą odmianą. Z wielką ciekawością sięgnąłem więc po dzieło Stefana Szymańskiego i Simona Kupera. Miało ono stanowić książkową wersję filmu...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Rafi

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
51
książek
Średnio w roku
przeczytane
5
książek
Opinie były
pomocne
80
razy
W sumie
wystawione
51
ocen ze średnią 7,3

Spędzone
na czytaniu
393
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
7
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]