Pokochać „Ojca chrzestnego” — rozmawiamy z Markiem Sealem

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
13.12.2022

Od lat o najwyższe miejsce na podium IMDb, największej internetowej bazy filmowej na świecie, rywalizują dwa tytuły: „Skazani na Shawshank” i „Ojciec chrzestny”. Amerykański dziennikarz Mark Seal nie ma jednak wątpliwości, który z nich zasługuje na laury. Autor znakomitej książki „Zostaw broń, weź cannoli”, traktującej o kulisach powstania słynnego arcydzieła Francisa Forda Coppoli, opowiada nam o swojej miłości do wybitnego filmu.

Pokochać „Ojca chrzestnego” — rozmawiamy z Markiem Sealem Materiały Wydawnictwa Albatros

[Opis – Wydawnictwo Albatros] Mało jest filmów w światowej kinematografii, które odegrały równie istotną rolę, co trylogia „Ojciec chrzestny” w reżyserii Francisa Forda Coppoli. Choć od powstania jej pierwszej części minęło już niedawno ponad pół wieku, seria ta to dziś cieszy się popularnością na całym świecie, a role Marlona Brando jako Vito Corleone i Ala Pacino jako najmłodszego syna gangstera, Michaela, przez wiele osób uznawane są za jedne z najwybitniejszych kreacji aktorskich w historii kina.

Jednym z miłośników filmowej adaptacji powieści Maria Puzo jest również amerykański dziennikarz Mark Seal. Jego najnowsza książka – „Zostaw broń, weź cannoli. Kulisy powstania filmu „Ojciec chrzestny” przenosi nas na plan filmowy początku lat 70-tych, kiedy to rozpoczęto pierwsze szlify pracy nad filmem, a w castingach do niego wziął udział szereg najznamienitszych nazwisk ówczesnego Hollywood. Co wpłynęło na tak wyjątkową rolę „Ojca chrzestnego” w świecie kultury amerykańskiej? Dlaczego premiera filmu doprowadziła niektórych polityków i biznesmenów do szewskiej pasji? Wreszcie: co zadecydowało o tym, że Mario Puzo z nikomu nieznanego twórcy literatury pulpowej stał się jednym z najbardziej wpływowych pisarzy II połowy XX-ego wieku? To tylko kilka pytań, na jakie próbuje odpowiedzieć Seal.

Z niezwykłą wnikliwością, a przy tym dużą dozą reporterskiej ciekawości, przygląda się on całemu procesowi powstawania „Ojca chrzestnego”. Na jego twórcach niemal od początku ciążyła ogromna presja – to właśnie ten film miał bowiem uratować przed upadkiem legendarne studio Paramount Pictures, które wówczas było na skraju finansowej zapaści. Sytuacji nie poprawiał fakt, że swoje palce w powstającym wówczas scenariuszu maczała również włoska mafia – wszak gra toczyła się przecież o jej dobre imię, które w „Ojcu chrzestnym” miało zostać nieco nadszarpnięte…

„Zostaw broń, weź cannoli. Kulisy powstania filmu „Ojciec chrzestny” Marka Seala to fascynująca lektura dla wszystkich miłośników „Ojca chrzestnego” – zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej, oraz pasjonatów kina gangsterskiego. Autor wzbogacił ją w liczne zdjęcia z planu filmowego i nie tylko, co sprawia, że książkę czyta się jednym tchem. Sięgnij po nią już teraz i sprawdź, jakie tajemnice skrywał w sobie plan „Ojca chrzestnego” oraz co zadecydowało o sukcesie kasowym jego twórców.

Bartek Czartoryski: Jak to się w ogóle stało, że zaangażowałeś się aż tak głęboko w „Ojca chrzestnego” i napisałeś pięsetstronicową książkę na temat tego filmu?

Mark Seal: Zobaczyłem „Ojca chrzestnego” w 1972 roku, na pierwszym roku studiów, w kinie w Memphis w stanie Tennessee, podczas ferii wiosennych, kiedy pojechałem odwiedzić matkę. I już od tamtej pory miałem obsesję na punkcie tego filmu, postaci, fabuły i wykreowanego tam mafijnego kredo, które stało się integralną częścią amerykańskiego i światowego folkloru. Szczęśliwie mogłem sobie dogodzić i przekuć tę obsesję na książkę, która rozpoczęła swój żywot od artykułu opublikowanego w 2008 roku przez magazyn „Vanity Fair”, traktującego o produkcji filmu. Była to dla mnie niesamowita okazja, jedna z tych sytuacji, kiedy spełnia się swoje marzenie.

Wydałeś wcześniej parę innych, dobrze przyjętych pozycji reporterskich, które wymagały od ciebie przeprowadzenia swoistego dziennikarskiego śledztwa. Czy przy „Zostaw broń, weź cannoli” stosowałeś te same narzędzia swojego fachu, co przy tamtych tytułach?

Tak. Zacząłem od napisania rzeczonego artykułu o powstaniu filmu i przy tej okazji miałem szansę porozmawiać z paroma istotnymi dla niego postaciami: reżyserem, producentem, a nawet i szefem studia, Robertem Evansem, oraz częścią obsady i ekipy. Na potrzeby książki przeprowadziłem kolejne wywiady, wystarałem się o dostępy do różnych archiwów i przeczytałem praktycznie wszystko, co się dało, na temat tego ikonicznego filmu.

Trudno było przekonać Francisa Forda Coppolę i ludzi zaangażowanych w powstanie „Ojca chrzestnego”, żeby porozmawiali z tobą na temat dzieła, które stworzyli tyle lat temu? W tym roku czytałem w „New York Timesie” wywiad z Alem Pacino, który chętnie opowiadał o tym filmie, i przeczuwam, że znam odpowiedź, ale chciałbym usłyszeć o twoim doświadczeniu.

Wszyscy ci ludzie bardzo chętnie opowiadali o filmie, a w najgorszym razie nie mieli nic przeciwko rozmowie ze mną. Wydaje mi się, że są, i całkiem słusznie, dumni z sukcesu, jaki odniósł… no i też dla wielu z nich jest to swoiste wspomnienie z młodości, z czasu, zanim stali się wielkimi gwiazdami, zanim podbili światowe kina.

Cokolwiek zabawne jest to, że „Ojciec chrzestny” stworzył fikcyjny archetyp gangstera, który zaczął funkcjonować niczym wzorzec dla prawdziwych członków mafii. Czemu tak chwyciło?

Dzięki ogromnemu researchowi wykonanemu przez Maria Puzo. Lubił mówić, że nigdy nawet nie poznał osobiście prawdziwego gangstera, ale dorastał wśród nich, bo wychował się w Hell’s Kitchen, nie najlepszej wtedy części Nowego Jorku. Przeniósł te doświadczenia do książki. A po premierze filmu, do którego napisał scenariusz do spółki z Francisem Fordem Coppolą, ludzie z przestępczego półświatka byli przekonani, że Puzo musi mieć jakieś układy, bo wszystko się zgadzało. A był, po prostu, świetny w researchu, co udało się oddać w powieści i, potem, w filmie.

Choć powieść Puzo była wydawniczym przebojem, czytałem, że on sam niespecjalnie za nią przepadał i wolał swoje poprzednie książki, jako że tę napisał z przyczyn finansowych. Co więcej, Francis Ford Coppola również nie był jej miłośnikiem. Dlaczego więc, jak myślisz, film osiągnął tak ogromny sukces nie tylko komercyjny, ale i artystyczny, skoro wszystko to narodziło się nie z potrzeby serca, a portfela?

Faktycznie, przyczynkiem do napisania książki były powody finansowe. Puzo miał wtedy ogromne długi, a jego poprzednie dwie powieści, choć dobrze przyjęte przez krytykę, nie sprzedawały się zbyt dobrze. Klasyczna historia, którą opowiadał i którą zawarłem w książce, mówi tak: pewnej nocy doznał ogromnego bólu woreczka żółciowego, pojechał taksówką do nowojorskiego szpitala i po przyjeździe wypadł z auta prosto na bruk. Leżąc tak w kałuży, spojrzał na nocne niebo i pomyślał: „Oto ja, publikowany autor, a zdycham jak pies”. Wtedy zdecydował, że chce być bogaty i sławny. Zawsze powtarzał, że napisał „Ojca chrzestnego” dla pieniędzy, aby wykaraskać się z długów i zadbać o rodzinę. A wyszedł mu klasyk, stworzył postacie, które zapamiętamy na zawsze.

Sam proces produkcji filmu Coppoli otaczają przeróżne legendy i mity i ciekawi mnie, czy któraś z tych opowieści była zbyt dobra, żeby być prawdziwa, a okazała się jeszcze lepsza?

Chyba nawet ze trzy! Lubię spięcie na linii Robert Evans i Francis Ford Coppola, którzy wykłócali się o partyturę do filmu. Francis spotkał się w Rzymie ze słynnym włoskim kompozytorem Ninem Rotą i tam usłyszał po raz pierwszy tę słynną, niepokojącą melodię. Tyle że Evans chciał usłyszeć coś radośniejszego. Reszta to historia. Druga anegdota to ta o byłym zapaśniku, rosłym Lennym Montanie, który zagrał gigantycznego Lucę Brasiego. Został zatrudniony w nietypowych okolicznościach i ciągle przydarzały mu się dziwne rzeczy, na planie i poza nim. Trzecia z kolei dotyczy sceny, w której Richard Castellano jako Clemenza improwizuje kwestię, która prędko stanie się klasykiem, czyli słynne „Zostaw broń, weź cannoli”.

Często spojrzenie za kulisy sprawia, że spektakl traci swoją magię, ale chyba z tobą i „Ojcem chrzestnym” było inaczej, prawda?

Owa magia tylko przybrała na sile. To, co wydarzyło się za kulisami, jest bowiem prawie tak samo niesamowite, jak to, co oglądamy na ekranie. Prawie, bo jednak rozmawiamy o najwspanialszym filmie w historii kina, o „Ojcu chrzestnym”!

Książka „Zostaw broń, weź cannoli” jest dostępna w sprzedaży.

Przeczytaj fragment książki „Zostaw broń, weź cannoli”:


Artykuł sponsorowany


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Meszuge 13.12.2022 16:37
Czytelnik

Dlaczego więc, jak myślisz, film osiągnął tak ogromny sukces nie tylko komercyjny, ale i artystyczny, skoro wszystko to narodziło się nie z potrzeby serca, a portfela? 

Z potrzeby serca piszą grafomani. Prawdziwi pisarze piszą dla pieniędzy. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lucy 13.12.2022 17:01
Czytelniczka

Nie rozumiem. Prawdziwi pi Sarze piszą dla pieniędzy? Them? No way. It is Sara who makes int(pi) equal to 3 alright, while a formula to calculate the volume of a sphere is normally (4/3)*pi*(r^3), but comes converted for avoidance of the number 3 to (4/int(pi))*pi*(r^int(pi)).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lucy 13.12.2022 17:58
Czytelniczka

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lucy 14.12.2022 02:40
Czytelniczka

Ja nie przesadzam, robi to Pipi Pończoszanka.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lucy 15.12.2022 01:49
Czytelniczka

Bo jest zjadaczką gwoździ.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bartek Czartoryski 13.12.2022 13:30
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post