Opowiadanie innym pięknych historii to cel bohatera „Spalonych w ogniu” – wywiad z Anną Sawicką

Anna Sierant Anna Sierant
16.01.2023

Najnowsza powieść katalońskiego pisarza, „Spaleni w ogniu”, jest już dostępna w polskim przekładzie Anny Sawickiej, iberystki, pracowniczki naukowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dlaczego tym razem autor zdecydował się na napisanie niewielkiej objętościowo (zwłaszcza w porównaniu z innymi jego dziełami) książki, kim są jej główni bohaterowie i jak sama tłumaczka zabiera się do pracy nad przekładem? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w poniższym wywiadzie – zapraszam do lektury!

Opowiadanie innym pięknych historii to cel bohatera „Spalonych w ogniu” – wywiad z Anną Sawicką Materiały Wydawnictwa Marginesy

[Opis – Wydawnictwo Marginesy] Barcelończyk Ismael nie miał łatwego dzieciństwa, ale udało mu się zdobyć wykształcenie i podjąć pracę jako nauczyciel języka i literatury. Pewnego dnia, szukając guzików, zagląda do pasmanterii, gdzie natyka się na koleżankę z dzieciństwa. Powoli zaczyna rozwijać się między nimi uczucie. Jednak przypadkowe spotkanie ze znajomym ze szkoły wywraca życie Ismaela do góry nogami. Budzi się on w podejrzanym szpitalu i nie wie, kim są dziwni lekarze ani jak sam ma na imię. Jedynie odzyskanie pamięci pozwoli mu zrozumieć, w jakich opałach się znalazł, ale okaże się to niezwykle trudnym zadaniem.

Cabré przeplata dramatyczne zdarzenia z życia Ismaela z przygodami rezolutnego dzika o zacięciu filozoficznym, który – podobnie jak Stephen W. Hawking w Krótkiej historii czasu – zastanawia się nad kierunkiem strzałki czasu

Wywiad z Anną Sawicką, tłumaczką  powieści Jaume Cabrégo

Anna Sierant: Na początku chciałabym zapytać… o początek. Czy w pani przypadku najpierw był hiszpański, kataloński, a może łacina?

Anna Sawicka: Na początku, w suwalskim liceum, był język francuski i łacina. Później, kiedy studiowałam filologię hiszpańską w Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, przyszła kolej na hiszpański. Kataloński to kolejna przygoda w moim życiu: spędziłam w sumie pięć lat w Barcelonie, pracując na tamtejszym uniwersytecie w ramach wymiany międzyuczelnianej. Zajęcia prowadziłam w języku hiszpańskim, ale katalońskiego słuchałam jako języka mówionego, porozumiewałam się w tym języku, chodziłam na kurs, czytałam literaturę katalońską. Łatwo nie było, ale satysfakcja ogromna!

Czy kataloński jest trudniejszy od hiszpańskiego? Dla osoby nieznającej żadnego z tych języków, jak ja, ten pierwszy sprawia wrażenie bardziej „szorstkiego”. A jak tę kwestię ocenia ekspertka?

Tak, kataloński wydaje mi się trudniejszy w odbiorze niż hiszpański, zwłaszcza kataloński mówiony. W tekście pisanym łatwiej jest odkryć bliskie pokrewieństwo katalońskiego z hiszpańskim, z językiem mówionym trzeba się osłuchać.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że o Katalonii najwięcej wiedzą w Polsce miłośnicy sportu (a konkretniej: FC Barcelony), jednak niemały wpływ na jej promowanie mają także znakomici pisarze: Eduardo Mendoza, Mercé Rodoreda czy właśnie Jaume Cabré. Przy tłumaczeniu powieści czasem kontaktuje się pani z pisarzami; w przypadku „Spalonych w ogniu” również? Jeśli tak, to jak wygląda współpraca z Cabrém?

Małe sprostowanie: przyjmuję zasadę, że katalońskim pisarzem jest ten autor, który pisze po katalońsku, więc Eduarda Mendozę, Katalończyka, rzadko można uznać za katalońskiego pisarza, bo pisze głównie po hiszpańsku, natomiast Mercè Rodoreda i Jaume Cabré to jak najbardziej równocześnie Katalończycy i pisarze katalońscy.

Podczas tłumaczenia „Spalonych w ogniu” współpracowałam z autorem, ale tym razem nie w sprawie przekładu – pośredniczyłam w kontaktach, kiedy został poproszony o nagranie fragmentu „Wyznaję” w języku oryginału dla polskich fanów tej powieści czy też o złożenie życzeń urodzinowych Janinie Ochojskiej, miłośniczce jego twórczości.

Czy autorzy książek zazwyczaj chętnie współpracują z autorem przekładu? Czy trudno im przyjąć uwagi wskazujące na ich błędy? We wcześniejszym wywiadzie dla Lubimyczytać wspomniała pani, że taki błąd znalazła pani np. w „Mieście cudów” Mendozy.

Instytut Ramona Llulla w Barcelonie ułatwia tłumaczom kontakt z autorami, pomagają w tym również polskie wydawnictwa. Tak było w przypadku „Miasta cudów” Mendozy. W korespondencji z autorem zwróciłam uwagę na błędną datę bombardowania Barcelony przez generała Espartero: w powieści to rok 1848, w rzeczywistości pięć lat wcześniej (1843). Mendoza zgodził się na poprawkę, ale ostatecznie w polskim wydaniu pozostała błędna data – powinnam była o zmianie uprzedzić redakcję Znaku, o czym nie pomyślałam. W „Spalonych w ogniu”, już po zakończeniu pracy redakcyjnej, w książce znalazłam jeden błąd, ale tłumaczki czy redaktora, nie autora. Szukanie tej literówki pozostawiam dociekliwym czytelnikom…

Jak wygląda pani praca nad tłumaczeniem? Czy zawsze postępuje pani w podobny sposób, według ustalonego schematu?

Najpierw uważnie czytam całość, później ponownie każdy fragment, zanim zacznę go tłumaczyć. Na koniec jeszcze dwie-trzy lektury własnego przekładu, czyli praca nad stylem. Dużo czasu zajmuje kwerenda: szukanie informacji na temat dziedzin, do których autor nawiązuje w książce, a może ich być wiele: literatura powszechna, film, muzyka, fizyka, a tym razem też trzeba było poczytać o dzikach, ich obyczajach i życiu rodzinnym. Zapoznać się z fachowym słownictwem z tej dziedziny. Najtrudniejszym wyzwaniem dla tłumaczki okazało się pole golfowe. Nieocenionej pomocy w tej sprawie udzielił mi redaktor prowadzący, pan Adam Pluszka.

Z mojego czytelniczego punktu widzenia „Spaleni w ogniu” są znów, jak to w przypadku Cabrégo bywa, zupełnie inną książką niż jego wcześniejsze dzieła. Ta powieść wydawała mi się łatwiejsza w odbiorze niż np. „Wyznaję”, nie tylko z tego powodu, że jest krótsza. A jak to wygląda z punktu widzenia autorki przekładu? Czy „Spaleni w ogniu” przynieśli pani właściwe tylko im wyzwania?

Ponoć Jaume Cabré bardzo długo pracował nad tą powieścią, coraz bardziej ją skracając. Może to zdziwi polskich czytelników, ale autorowi chodziło o efekt skondensowania całej historii. Stanowi to poważne wyzwanie dla dociekliwej tłumaczki. Na przykład drugie motto powieści: „Czy to jest coś w rodzaju śmierci?” (...ist dies etwa der Tod?) – najpierw Cabré przypisuje ten cytat dzikowi z Bawarii, ale za chwilę podpowiada, że może jednak autorem tych słów był Joseph von Eichendorff. W tym momencie zaczyna się praca detektywistyczna: gdzie i kiedy ów „romantyk ze Śląska” sformułował takie przesłanie. Teraz już wiem: w czwartej z „Czterech ostatnich pieśni” Richarda Straussa, zatytułowanej „W zmierzchu” (Im Abendrot). Nie jest to wiedza potrzebna czytelnikowi, ale tłumacz czuje się usatysfakcjonowany, kiedy w innych źródłach znajdzie informację, że Jaume Cabré podczas pisania „Spalonych w ogniu” namiętnie słuchał „Czterech ostatnich pieśni”.

W recenzjach „Spalonych w ogniu” można przeczytać, że to książka „ukazująca kruchość ludzkiej świadomości” i samego życia. Jednak czy nie jest to również jedna z powieści Cabrégo, która o ważkich sprawach mówi (także) z poczuciem humoru?

Zacznę od cytatu: „Ismael był rozbitkiem, jak jego słynny poprzednik, ale bez przeszłości, bez deski, której mógłby się uchwycić na falach, bez wieloryba, którego mógłby ścigać, natomiast osaczały go rekiny o miłej powierzchowności, które z jakiegoś powodu jeszcze go nie pożarły” (s. 76). Ismael próbuje zaklinać te „rekiny o miłej powierzchowności”, nadając im imiona literackie zaczerpnięte z wielkiej literatury, jak Emma Bovary, co dla czytelników może być wyzwaniem i przyjemnością. A gdyby powieści, do których nawiązuje, nie należały do codziennych lektur jego czytelników, przypomina, że zainspirowały też adaptacje filmowe, jak „Moby Dick” w reżyserii Johna Hustona (1956) czy Treya Stokesa (2010).

W „Spalonych w ogniu” czytelnik poznaje dwóch bohaterów: barcelończyka Ismaela, ale również… pewnego rezolutnego dzika o zacięciu filozoficznym. Jaką rolę odgrywa w powieści Warchlaczek i co ma wspólnego ze Stephenem W. Hawkingiem?

Może zacznę od tego, że kiedy młodociany Cabré był w harcerstwie, wybrał sobie pseudonim „posępny dzik”. Jego poczucie humoru musiał obudzić również fakt, że słowo „warchlak” w Katalonii funkcjonuje jako nazwisko – Godall, i w powieści główny bohater, Ismael, właśnie takie nazwisko nosi, choć wymienia je tylko raz. Ale autor faktycznie miał poważne wątpliwości co do obecności stadka dzików w powieści dla dorosłych, wątpliwości rozstrzygnięte przez przyjaciela, Zvi Katza, którego opinię w tej kwestii zacytował jako pierwsze motto.

Warchlaczek, podobnie jak Ismael, jest bohaterem przegranym, ale jego zacięcie filozoficzne podpowiada mu dwa lekarstwa na rodzinną tragedię: nadzieję na podróż w czasie, w obu kierunkach, w postaci strzałki czasu Stephena W. Hawkinga, oraz opowiadanie innym pięknych historii, własnych i cudzych.

Jerzy Jarniewicz zauważył w jednej ze swoich wypowiedzi, że „tłumacz to drugi autor tekstów”, jednak ten „drugi autor” pozostawał przez lata w cieniu tego pierwszego. Czy pani zdaniem coś się ostatnio zmieniło?

Tak, o widoczność tłumaczy dba Stowarzyszenie Tłumaczy Literackich, o to, by nazwisko „drugiego autora” ukazywało się na okładce, i faktycznie coraz częściej można je tam dostrzec. Ja się o to nie upominam zbyt głośno, ale oczywiście jest mi miło, kiedy je tam zauważę. Natomiast zawsze staram się dopilnować, żeby przy moim nazwisku, już wewnątrz książki, pojawiła się informacja, że to przekład z języka katalońskiego, czyli z oryginału, a nie z drugiej ręki, czyli z przekładu na hiszpański, co też było i jest praktykowane.

Nad rolą „drugiego autora”, czyli nad relacją oryginał–przekład, zastanawiałam się kiedyś, zaproszona przez Koło Naukowe Iberystów, i wtedy przyszły mi do głowy puzzle jako metafora mojej pracy, ze względu na strategię rewers–awers. Pozwolę sobie zacytować tamtą wypowiedź:

Przekład to moje puzzle. Oglądam każdy element, każde słowo pod lupą, analizuję przy pomocy słowników, internetu, kompetentnych przyjaciół; żadnym przypadkowym przybyszem, czyli inspiracją, nie pogardzę. Niby mam docelowy rysunek, ale to tylko rewers, a ja mam stworzyć awers, bukiet, wprawdzie bogaty w kolory, ale tak dobrane, żeby razem harmonijnie zagrały, bez zgrzytów i kakofonii.

Na koniec nie mogę nie zapytać o pani ulubionego katalońskiego pisarza bądź katalońską pisarkę i książkę, która jest dla pani szczególnie ważna. Czy da się takiego twórcę, tytuł wskazać?

Takim pisarzem, obok Jaume Cabrégo, chyba pozostanie dla mnie Pere Calders, autor, na którego opowiadaniach uczyłam się języka katalońskiego. Zmarł w roku, kiedy podjęłam pracę w Barcelonie (1994). Dużo się o nim wtedy mówiło, więc zaczęłam go czytać, a zaraz potem – tłumaczyć. Marzyłam o wydaniu w Polsce tomu jego opowiadań, ale musiałam poprzestać na kilku publikacjach w prasie literackiej (1997). Wymarzona chwila nastała dużo później, kiedy Biuro Literackie zaproponowało mi przekład całej książki, „Kronik ukrytej prawdy” (2019). Po dwudziestu latach moja cierpliwość została nagrodzona, a książkę polecam wszystkim miłośnikom dobrej, zabawnej literatury.

Książka „Spaleni w ogniu” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
awatar
konto usunięte
19.01.2023 03:19
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 16.01.2023 14:30
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post