„Nie tylko dzisiaj chcemy czuć się bezpieczni i kochani” – wywiad z Magdaleną Witkiewicz

Anna Sierant Anna Sierant
02.11.2020

Jeśli przeczytaliście jakikolwiek wywiad z Magdaleną Witkiewicz lub zapoznaliście się z choć jednym artykułem na temat jej twórczości, prawdopodobnie wiecie, że pisarkę nazywa się królową szczęśliwych zakończeń. Jej książki są pełne ciepła, ich bohaterowie czują radość (no, przeważnie) z bycia razem, a w życiu kierują się (również przeważnie) życzliwością wobec innych ludzi. Nie inaczej jest i tym razem – w najnowszej iświątecznej już powieści „Listy pełne marzeń”. To właśnie o niej rozmawialiśmy z pisarką.

„Nie tylko dzisiaj chcemy czuć się bezpieczni i kochani” – wywiad z Magdaleną Witkiewicz

[Opis wydawcy] Maryla Jędrzejewska ma już siedemdziesiąt lat, ale dopiero teraz czerpie z życia pełnymi garściami. Można by się zastanowić, jak można czerpać z życia, gdy się siedzi tylko w domu, a wychodzi jedynie po jedzenie dla kota i dla siebie. I to dokładnie w tej kolejności.
Ale Maryla ma wreszcie w życiu cel. Wieczorami siada przy swoim sekretarzyku, za każdym razem wahając się, czy otworzyć kolejny list. Wie, że przepadłby, gdyby go wrzuciła do wysyłanych listów na poczcie. Może nawet dotarłby do Mikołaja, który gdzieś tam, w Laponii, zarabia na byciu świętym. Ale jedno jest pewne...
To ona mogła spełniać marzenia. Ten fałszywy biznesmen z Laponii z pewnością by tego nie zrobił...

Magdalena Witkiewicz należy do najpopularniejszych polskich autorek – fanki (i, choć w mniejszości, również fani) jej twórczości chętnie śledzą losy wykreowanych przez nią bohaterów już od wielu lat. Janusz L. Wiśniewski napisał o powieści „Pierwsza na liście”, że po jej lekturze „chce się natychmiast stać lepszym człowiekiem”. Z kolei Alek Rogoziński stwierdził, że „Pracownia dobrych myśli”, jak i inne powieści autorki, to współczesne baśnie dla dorosłych. I że każdy, kto wierzy choć w odrobinę magii, powinien po nie sięgnąć. Te wszystkie słowa znajdują odniesienie i w stosunku do najnowszego dzieła pisarki.

Anna Sierant: Akcja pani najnowszej powieści „Listy pełne marzeń” nie tyle (choć po części tak) dzieje się w święta Bożego Narodzenia, co jest wokół z nich zbudowana. To nie pierwsza z pani książek ze świątecznym motywem przewodnim – tworzyła już pani na ten temat i powieści, i opowiadania. Skąd więc pomysł, by i tym razem o Bożym Narodzeniu napisać?

Magdalena Witkiewicz: Piszę o świętach, ponieważ sama bardzo lubię ten czas i mogę już teraz zapewnić moje czytelniczki, że jeszcze nie raz w moich książkach o Bożym Narodzeniu przeczytają. Przecież te dni pod koniec grudnia każdego roku stanowią jedną z niewielu stałych w naszym życiu, co szczególnie ważne w tych obecnych, bardzo niepewnych czasach. Co jak co, ale święta zawsze się odbędą. I choćbyśmy nie wiem jak byli zabiegani, musimy wtedy zwolnić, znaleźć czas dla siebie i dla rodziny. „Listy pełne marzeń” nie tylko opowiadają o samych świętach, ale i tym, co dzieje się wokół nich. O wierze w św. Mikołaja, o oczekiwaniu na prezenty i radości z ich dawania, o czasie oczekiwania. To on jest w tym wszystkim najpiękniejszy.

Czyli jest pani jedną z tych osób, którym nie przeszkadzają świąteczne ozdoby w sklepach i bożonarodzeniowe piosenki pojawiające się w radiu już od listopada?

Zdecydowanie nie jestem! Moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, by od razu po Wszystkich Świętych zacząć powoli świąteczne celebrowanie. Bardzo mnie cieszą te wszystkie ozdoby, piosenki, choinki, lampki świąteczne zdobiące miasta.

Okładka książki Magdaleny Witkiewicz na jesiennym stole

Bohaterką „Listów pełnych marzeń” jest 70-letnia Maryla. Kobieta niezamężna, niemająca dzieci, bliskiej rodziny, a jednak zdecydowanie nie można powiedzieć, że to osoba samotna. Skąd pomysł, by bohaterką utworu uczynić właśnie starszą osobę? Czy to dlatego, że seniorzy często święta spędzają sami, a pani z pomocą Maryli udowadnia, że wcale tak być nie musi?

To już nie pierwsza starsza bohaterka moich książek. Seniorzy zdominowali również moją poprzednią świąteczną powieść – „Uwierz w Mikołaja”. Żyjemy przecież w społeczeństwie, w którym są i młodzi, i starzy, i osoby w średnim wieku. Staram się ukazywać w moich powieściach cały przekrój społeczeństwa. Rodzinę też tworzą wszystkie pokolenia.A od starszych można się wiele nauczyć. Ba! Po latach nawet zaczynamy się w niektórych kwestiach z rodzicami czy dziadkami zgadzać, choć wcześniej tak na nich pomstowaliśmy. Dlatego też zdecydowanie nie uważam, że starość musi być równoznaczna z samotnością.

Maryla, gdy była młoda, nawiązała niezwykłą przyjaźń ze starszą od siebie kobietą – Trudzią. Teraz sama jest taką przyszywaną babcią dla Jarków, Kaś i Marcinów. Czy wierzy pani w moc międzypokoleniowych więzi? Dlaczego tak ważne jest ich nawiązywanie? Co taka więź może dać obu stronom? Nie po raz pierwszy przywołuje pani w swoich książkach takie relacje, wystarczy wspomnieć choćby „Czereśnie zawsze muszą być dwie”.

Jak najbardziej wierzę, że możemy się świetnie międzypokoleniowo dogadywać. A nawet to wiem. Miałam cudowną babcię, młodą duchem. Codziennie robiła sobie prasówkę. Czytała wszystko – od poważnych tygodników społeczno-politycznych po gazety plotkarskie. Lepiej ode mnie wiedziała, co dzieje się w show-biznesowym światku, kto, z kim i gdzie. Czasem mama mówiła o babci, że „to już starsza kobieta”, a mnie to zawsze dziwiło – czy mowa o tej samej osobie? Określenie „stara” zdecydowanie do niej nie pasowało.

Maryla pewnego dnia wiele lat temu, pracując na poczcie, postanowiła, że to ona, a nie pewien biznesmen z Laponii będzie spełniać dziecięce marzenia. Bo zrobi to znacznie bardziej efektywnie. Przechwytywane przez siebie przesyłki dzieli na różne kategorie, oceniając, które z dzieci są najbardziej potrzebujące. Wnioskując z listów pisanych do Maryli (przepraszam – do Mikołaja), jak można by odpowiedzieć na pytanie o to, czego człowiek najbardziej potrzebuje do szczęścia?

Wszyscy, bez względu na wiek, potrzebujemy tego samego. Poczucia bezpieczeństwa, świadomości, że jest się kochanym, rodzinnego ciepła. A tego znacznie częściej niż w innych momentach w roku doświadczamy właśnie w święta. Dopiero gdy te podstawowe potrzeby są zaspokojone, pojawiają się pragnienia materialne.

A czasem okazuje się przecież, jak w „Listach pełnych marzeń”, że i za tymi prezentami materialnymi może stać coś więcej.

Tak. Łucja dostała w końcu od Maryli i Janusza fortepian (choć ci musieli się z tym akurat prezentem nieźle nakombinować). Dziewczyna wiedziała jednak, co ma dalej z nim robić. Dzięki swojej pracowitości osiągnęła sukces. Można więc powiedzieć, że fortepian był tylko narzędziem do celu, a ona zrobiła co mogła, by go osiągnąć.

Magdalena Witkiewicz

Dlatego zawsze lepiej dać komuś w prezencie wędkę, a nie rybę?

Zdecydowanie. Nie da się zrobić czegoś za kogoś. To dana osoba musi włożyć wysiłek, by swój cel osiągnąć. To ona musi tego chcieć. Oczywiście, można dać komuś wsparcie, posłużyć radą raz, dwa, jak też robią bohaterowie mojej książki, ale nie da się tego robić bez końca. Maryla nie siedziała i nie biadoliła z ojcem jednego z bohaterów – Marcina, narzekając na jego smutny los i to, że topi smutki po śmierci żony w alkoholu. Nie negowała jego tragedii, ale zmotywowała do spojrzenia w przyszłość, a nie przeszłość. Reszta już jednak należała do niego.

No właśnie. Sama Maryla, teoretycznie rzecz biorąc, mogłaby być nieszczęśliwa. Nie dość, że jest w podeszłym wieku, mieszka sama, wcześnie straciła rodziców, dnie spędza głównie podpierając się na poduszce w oknie i podpatrując sąsiadów, no i od czasu do czasu wychodząc po karmę dla kotów i jedzenie dla siebie (w tej kolejności). A jednak nieszczęśliwa nie jest. W czym tkwi klucz do jej sukcesu?

Wyobraźmy sobie, że obsypujemy dwie osoby diamentami. Jedna ucieszy się i z radością podziękuje, a druga będzie miała pretensje, że od tych diamentów robią się jej siniaki. Wszystko zależy od podejścia i od chęci. Maryla, jeszcze jako młoda kobieta, otrzymała ogromny spadek. Mogłaby dzięki niemu swobodnie się utrzymać przez lata, a jednak tego nie zrobiła i tym być może wygrała swoje szczęście. To prawda, nie doczekała się własnych dzieci, ale przecież wybrała, że nie będzie sama. Budując wokół siebie społeczność życzliwych i zawsze gotowych to pomocy ludzi zdecydowała, że nieszczęśliwa to ona nie będzie.

Maryli nie można odmówić pewności siebie, dążenia do spełniania wyznaczonych celów. Jednak mimo że robi, co może, by wesprzeć innych, przede wszystkim dzieci, swoje dobre rady nie zawsze stosuje we własnym życiu. Przykładem jest jej relacja z Januszem. Dlaczego tak często tkwimy przy dawnych urazach, tak długo czujemy się zranieni, nie potrafimy wybaczyć?

Zawsze łatwiej doradzić coś innej osobie, bo na czyjeś życie patrzymy z perspektywy, z zewnątrz. Bez tych emocji, które się pojawiają, gdy mowa o nas samych. Przecież kiedyś tak łatwo krytykowaliśmy swoich rodziców i przysięgaliśmy sobie, że w pewnych sytuacjach na pewno postąpimy inaczej, a później przyłapujemy siebie na tym, że nie tylko mówimy w ten sam sposób, co własna matka, ale i dokładnie te same słowa kierujemy do naszych dzieci. No bo przecież jednak udało im się nas dobrze wychować.

Bycie matką jest zresztą według mnie niełatwym zadaniem. To ciągłe wyrzuty sumienia. Czujesz, że albo jesteś za surowa, albo zbyt pobłażliwa. Jednego dnia masz do siebie pretensje, że tak długo kazałaś się dziecku uczyć, a drugiego – że pozwoliłaś mu pograć w Minecrafta. Rodzice bywają różni – są tzw. matki wszędzie wożące, którym zależy na „zrównoważonym rozwoju dziecka”. Każdy z nas zapewne jedną taką mamę zna. Ich dzieci całe dnie spędzają na angielskim, tenisie i grze na pianinie. Z drugiej strony w wielu rodzinach dziecko obarczane jest zbyt dużą jak na dziecięce barki odpowiedzialnością, na przykład w rodzinach z problemem alkoholowym. A może najlepiej byłoby po prostu pozwolić dzieciom być dziećmi?

Już w samym tytule poprzedniej powieści apelowała pani, by „Uwierzyć w Mikołaja”. Najmłodsi bohaterowie „Listów pełnych marzeń” z tym problemu nie mają. Gorzej z dorosłymi – nie tylko nie wierzą w świętego urzędującego w Laponii, ale i trudniej u nich z marzeniami. Tylko praca, dzieci, dom i tak w kółko. Jak w tej codzienności te marzenia pielęgnować? Jak cieszyć się tym, co jest?

To wcale nie jest takie łatwe. Slow life, hygge – dobrze to brzmi, trudniej to zrealizować. Sama chciałabym się na jakiś czas gdzieś zaszyć, wyjechać w te przysłowiowe Bieszczady, zrobić sobie cyfrowy detoks. O ile bez Internetu bym przeżyła, to bez telefonu, jako matka, raczej nie. Teraz dużo radości przynoszą mi adoptowane koty. To dzięki nim ja i mój mąż czasem niemal zapominamy, co dzieje się wokół, a to bardzo pomagało i w czasie lockdownu, i pomaga teraz, gdy sytuacja w kraju jest wciąż niepewna. Naprawdę przyjemnie jest się budzić z kotkiem na piersi. Gorzej, gdy on nie chce wstać, a ty jednak musisz. Wtedy naprawdę wychodzi na jaw, kto tu rządzi. (śmiech)

Okładka książki Magdaleny Witkiewicz w rękach czytelniczki

Na końcu książki zachęca pani czytelniczki do pisania do pani wiadomości. Czy może pani zdradzić, o czym piszą czytelnicy i czytelniczki? Czy któryś z listów zainspirował dłuższą znajomość, zaowocował wspólną współpracą?

Jak najbardziej. Uwielbiam otrzymywać listy od czytelniczek i przepraszam, że nie odpowiadam na wszystkie, ale teraz już po prostu brakuje mi na to czasu. Musiałabym spędzać nad pisaniem odpowiedzi całe dnie. Nieustannie jednak ten kontakt bardzo mnie cieszy. Przez 12 lat mojej pisarskiej pracy zawiązały się między mną a niektórymi czytelniczkami nie tylko znajomości, ale i przyjaźnie. Wiemy, co u nas nawzajem słychać, wspieramy się.

Czego życzyłaby pani już teraz, na dwa miesiące przed świętami, swoim czytelnikom? W tych trudnych, koronawirusowych czasach?

Przede wszystkim życzę im, by mogli te święta spędzić wspólnie. By nie musieli uważać, że jest coś złego w tym, że spędzają ten wyjątkowy czas razem, bo mogą się nawzajem pozarażać. By to zagrożenie minęło. A skoro o tym zagrożeniu mowa: życzę też wszystkim zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia!

A czy życząc komuś dobrze, chcąc komuś pomóc, możemy czasem, jak bohaterka pani książki, zdecydować się na małe oszustwo?

A czy idea świętego Mikołaja to nie jest też takie małe oszustwo? Jeśli nic złego tymi drobnymi oszustwami, jak w przypadku Maryli z mojej powieści, nie robimy, a wręcz przeciwnie, to dlaczego nie? Zresztą, muszę przyznać, że cały czas wierzę w św. Mikołaja i z niecierpliwością zawsze wypatruję pierwszej gwiazdki. Kiedyś, gdy czułam się już taaaka duża, powiedziałam mamie, że żaden brodacz rozdający prezenty nie istnieje. Ona odpowiedziała: „Dobrze, jak nie, to nie. W takim razie nie będziesz dostawać prezentów, bo przecież nie ma ich kto przynosić”. Moja wiara wróciła błyskawicznie!

Książka „Listy pełne marzeń” jest już do kupienia w księgarniach online

Fot. otwierajaca: Magdalena Witkiewicz, fot. Anna Powałowska


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
madeline 02.11.2020 20:48
Czytelniczka

To prawda - czytam książki p. Magdaleny zawsze gdy chcę przenieść się w świat życzliwości, dobroci i happy endów. I ten świat zostaje ze mną na długo - w sercu i głowie. Polecam wszystkim!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 02.11.2020 20:16
Czytelnik

Książka będzie moja na 100 % już się nie mogę doczekać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Anna Sierant 02.11.2020 12:16
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post