Kto powinien umrzeć pierwszy. O „Białym szumie” Dona DeLillo

Adam Horowski Adam Horowski
17.11.2023

Wraz z Philipem Rothem, Cormakiem McCarthym i Thomasem Pynchonem został niegdyś zaliczony przez krytyka Harolda Blooma do tak zwanej Wielkiej Czwórki współczesnych amerykańskich pisarzy, chociaż z tego kwartetu ostał się dziś jedynie on i Pynchon. Wciąż wymieniany jest w gronie kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla, choć wydaje się, że Akademia nie będzie miała już wielu szans na przyznanie mu najważniejszego wyróżnienia świata literatury – 20 listopada kończy on bowiem 87 lat. Oficyna Noir sur Blanc, konsekwentnie wydająca kolejne jego książki, dołącza do swego portfolio wznowienie jednej z najważniejszych jego powieści – „Białego szumu”, za który w 1985 roku został nagrodzony National Book Award.

Kto powinien umrzeć pierwszy. O „Białym szumie” Dona DeLillo

Don DeLillo akcję powieści umieścił w małym mieście Blacksmith z niezbyt cenionym ośrodkiem uniwersyteckim College-on-the-Hill, słynącym głównie z wydziału studiów nad Hitlerem, którego założycielem, kierownikiem i profesorem jest główny bohater Jack Gladney, a także z tworzącej się katedry badań nad Elvisem Presleyem. Choć studia nad Hitlerem przynoszą mu trochę sławy w świecie akademickim, to są też źródłem głęboko skrywanego wstydu – Jack nie zna bowiem niemieckiego, a większość materiałów poświęconych postaci, którą się zajmuje, a także nazizmowi, jest właśnie w tym języku. Na domiar złego w przyszłym roku ma się odbyć w College-on-the-Hill konferencja o przywódcy Trzeciej Rzeszy.

Jack jest też opiekunem czwórki dzieci – Heinricha, Denise, Steffie i Wildera – i często rozmawia z żoną Babette o tym, czy to on powinien umrzeć pierwszy, czy jednak ona. Nie jest to zwykłe przekomarzanie się – oboje mają fobię przed śmiercią, choć radzą sobie z nią na odmienne sposoby. Ona w ukryciu przed bliskimi spożywa tajemnicze tabletki, które mają zdjąć z niej lęk, on zdaje się śmierć akceptować, ale robi wszystko, by trzymać ją na dystans. W jednym z wywiadów z lat dziewięćdziesiątych DeLillo określił zasadę zachowania społeczeństwa amerykańskiego jako „konsumuj albo giń” i w zgodzie z nią Jack podczas pobytu w supermarkecie jest w stanie rzucać się w szaleńczy wir zakupów, to bowiem sprawia, że czuje, że żyje, że oddala się od poczucia nieuchronności śmierci tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Wymieniałem pieniądze na towary. Im więcej pieniędzy wydawałem, tym mniejszą przedstawiały dla mnie wartość. Byłem ponad wydawane sumy. Spływały po mnie jak woda deszczowa po skórze. W rzeczywistości pieniądze te powracały do mnie w formie wziętej na kredyt egzystencji.

DeLillo gromadzi w powieści zdarzenia, miejsca i przedmioty kojarzące się ze śmiercią, jak wypadki samochodowe, katastrofy lotnicze, jadowite węże, zapomniane cmentarze, toksyczne wycieki, nade wszystko informacje płynące z telewizji – o pożarach, powodziach, trzęsieniach ziemi, erupcjach wulkanów, coraz drastyczniejszych i makabryczniejszych kataklizmach. I paradoksalnie im więcej sugerowanej makabry w powieści, tym jej wydźwięk staje się coraz bardziej groteskowy i satyryczny. Oto bowiem w historii o samolocie, który stracił wszystkie silniki, ktoś z kabiny pilota, wyrzekając się – ostatecznie i nieodwołalnie – profesjonalizmu, wrzeszczy poetycko przez intercom: „Spadamy z nieba! Lecimy w dół! Jesteśmy srebrną maszyną śmierci!”. Przyjaciel Jacka z uniwersytetu, Murray, na jednym z prowadzonych przez siebie seminariów przekonuje studentów, że kraksy i wypadki samochodowe prezentowane w filmach są wyrazem amerykańskiego optymizmu – każda następna ma być większa, głośniejsza, bardziej spektakularna. Ulepsza bądź zwielokrotnia się sprzęt, stosuje się coraz bardziej zaawansowane technologie, a wszystko w pogoni za pozytywnym marzeniem o wielkości. Gdyby Murray dożył czasów „Szybkich i wściekłych”, bez wątpienia dostrzegłby w kinowej serii z Vinem Dieslem niezbity dowód na potwierdzenie swojej tezy.

Język powieści jest więc językiem śmierci, językiem humoru i językiem akademickim (Murray zazwyczaj wygłasza wykłady w trakcie zwykłej rozmowy), ale też jednocześnie językiem telewizyjnym i językiem reklamy. DeLillo wyciąga bowiem z codzienności znane w Ameryce lat osiemdziesiątych nazwy firm i produktów, umieszczając je w dowolnych miejscach powieści, jakby dokonywał lokowania produktu. „Dacron, Orion, Lycra, Spandex”. „Mastercard, Visa, American Express”. „Tegrin, Denorex, Selsun Blue”. „Toyota celica” – mamrocze przez sen Steffie, córka Jacka. Do tego dochodzą nieustannie towarzyszące bohaterom odgłosy płynące z wiecznie włączonych odbiorników radiowych i telewizyjnych: „Oferowany jeszcze tylko przez parę dni, na życzenie klienta w konfiguracji z twardym dyskiem o dużej pojemności”; „Tęczowy hologram bardziej niż cokolwiek innego przydaje tej karcie kredytowej powabnej tajemniczości”; „Usiądźmy w pozycji półlotosu i skupmy myśli wokół naszego kręgosłupa”. Tymi powtarzającymi się wstawkami DeLillo nadaje powieści charakterystyczny wzorzec, rytm.

Choć to dopiero lata osiemdziesiąte XX wieku, technologia osacza bohaterów na każdym kroku, uwalnia coraz to nowe kody, tworząc symulację rzeczywistości. Steffie, która najintensywniej – rzec można w sposób czysty, pierwotny – chłonie przekaz informacyjny, potrafi mieć w obliczu rzekomego zatrucia objawy chorobowe odpowiadające w stu procentach temu, co aktualnie mówią w radiu czy telewizji. Najpierw ma bóle głowy i pocą jej się ręce, ale kiedy przekaz się zmienia, dziewczynka doświadcza zjawiska déjà vu. I ten stan utrzymuje się u niej znacznie dłużej, bowiem omija ją najświeższa wersja: śpiączka, drgawki, poronienie. Jednak autosugestie mające swoje źródło w medium informacyjnym nie są problemem tylko dziewięciolatki – ludzie niejednokrotnie silniej doświadczają sam przekaz niż sam fakt. Kiedy toksyny w powietrzu z „pióropusza dymu” zmieniają się w „czarną, skłębioną chmurę”, a potem w „napowietrzne zdarzenie toksyczne”, za każdym razem diametralnie zmienia się ich ogląd sytuacji.

Prawda jest tu podważana na każdym kroku. Czternastoletni Heinrich pyta: „Jaką wartość ma prawda ode mnie? Moja prawda nic nie znaczy”. Babette twierdzi, że w naturze Jacka leży chronienie bliskich przed prawdą. Sam Jack zauważa, że rodzina to kolebka dezinformacji. Każda próba ustalenia faktów kończy się błędami poznawczymi. Wystarczy, że jeden członek rodziny zapyta o działanie leku, a dyskusja skończy się na ustalaniu liczebności boliwijskiego narodu. Dlatego główny bohater niejednokrotnie znajduje poczucie bezpieczeństwa w technologii, która zdaje się rozumieć człowieka lepiej niż drugi człowiek. Drzwi z czujnikiem w supermarkecie otworzą się bowiem przed tobą, gdy tylko się zbliżysz, jakby serdecznie zapraszały cię do skorzystania z nich. Automat telefoniczny przeprowadzający ankietę zawsze zapyta cię tylko o konkrety. Radiowy czy telewizyjny głos posłuży ci życzliwą radą.

Rano poszedłem do banku. Podszedłem do bankomatu, żeby sprawdzić stan konta. Włożyłem kartę, wystukałem swój numer PIN, wybrałem odpowiednie polecenie. Cyfra, która zamigotała blado na ekranie po długim przeszukiwaniu arkuszy i burzliwych działaniach arytmetycznych, mniej więcej odpowiadała moim oczekiwaniom. Poczułem ogarniającą mnie falę ulgi i wdzięczności. System pobłogosławił moje życie. Poczułem, że udziela mi wsparcia, wyraża aprobatę. System komputerowy, procesor centralny zamknięty w jakimś pomieszczeniu w dalekim mieście. Jaka wielce przyjemna konwersacja. Odniosłem wrażenie, że coś drogiego mojemu sercu – nie chodzi bynajmniej o pieniądze, wcale nie – uzyskało oto uwierzytelnienie i potwierdzenie.

Jack ucieka od lęku przed śmiercią czy to w zakupy, czy w absurdalne rozmowy z członkami rodziny, czy szukając bezpieczeństwa w logice zaprogramowanej, bezrozumnej maszyny, ale ów lęk wciąż powraca. Każda opowieść dąży bowiem do jakiegoś końca, do śmierci, i Jack o tym wie. Nie da się jej wiecznie przedłużać. Życie jest jednokierunkowe. Można jedynie przedłużać swoje geny. I być może to właśnie dzieci są prawidłową odpowiedzią, której szuka Jack, a którą zakodował w swojej książce Don DeLillo. Wszak pisarz ustami Murraya stwierdza, że amerykańskie społeczeństwo to właśnie społeczeństwo dzieci. We wprowadzeniu książki dowiadujemy się, że w mieście na słupach telefonicznych porozwieszane są ogłoszenia o zaginionych psach i kotach, najczęściej napisane ręką dziecka. Tylko dziecko bowiem zachowuje zdolność do prawdziwej empatii ze światem przyrody. Ale dzieci to u DeLillo również docelowa grupa branży mediów i reklamy. Dorastający człowiek staje się coraz trudniejszym celem dla specjalistów od marketingu i twórców kultury masowej, odrywa się od grupy. Skazany jest na lęk i samotność.

Jeśli zamienić telewizję na internet a pod marki sprzed kilku dekad podstawić te dzisiejsze, to „Biały szum” zachowuje całą swoją siłę rażenia. Ameryka Dona DeLillo to kraj, w którym nie ma centralnego ośrodka kontroli i odpowiedzialności, a konsumpcja jest przeżyciem niemalże religijnym. Dzieci same wybierają dołączenie do zbiorowej symulacji, a zewsząd z mediów płyną magiczne formuły.

Spójrzcie na bogactwo informacji ukrytych w tej sieci punktów, w kolorowych opakowaniach, dżinglach, reklamowych migawkach, w produktach, które eksplodują w ciemności, w zakodowanych treściach i powtórzeniach, które nie mają końca, jak zaśpiewy, jak mantry „Zawsze coca-cola, zawsze coca-cola, zawsze coca-cola”. (…) Trzeba jedynie pamiętać, by reagować z niewinnością dziecka i radzić sobie z irytacją, znużeniem, niesmakiem.

Don DeLillo – urodzony 20 listopada 1936 r., pisarz amerykański. Obok Thomasa Pynchona i Johna Bartha, jeden z czołowych przedstawicieli amerykańskiego postmodernizmu, pisze głównie powieści, ale też eseje, opowiadania i sztuki teatralne. Urodził się i wychował na nowojorskim Bronksie w rodzinie włoskich imigrantów (do pochodzenia pisarza odnoszą się wątki w Podziemiach). W roku 1999 DeLillo, jako pierwszy Amerykanin, otrzymał Jerusalem Prize, nagrodę przyznawaną pisarzom, „którzy w swojej twórczości zajmują się tematem wolności jednostki w społeczeństwie”. (Otrzymali ją tacy pisarze jak Milan Kundera, Mario Vargas Llosa, V.S. Naipaul, Graham Greene, Simone de Beauvoir czy Jorge Luis Borges.) Jego powieści traktują o stanie społeczeństwa amerykańskiego, pokazują procesy jakim podlega jednostka we współczesnym świecie (np. Biały Szum, Gracze, Mao II). W powieści Libra podjął się rekonstrukcji biografii Lee Harveya Oswalda, domniemanego sprawcy śmierci prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. Biorąc pod uwagę biegłość w operowaniu materią historyczną przy tworzeniu świata przedstawionego, powieść tę porównuje się do dzieł Thomasa Pynchona. DeLillo nieobce są też problemy dotyczące ery informacji, paranoiczna otoczka rzeczywistości staje się zjawiskiem centralnym dla wielu jego powieści (Podziemia, Pies Łańcuchowy, The Names). Przez krytyka literackiego Harolda Blooma zaliczony został do czwórki wielkich amerykańskich powieściopisarzy naszych czasów, obok Thomasa Pynchona, Philipa Rotha oraz Cormaca McCarthy'ego. Amerykańscy pisarze młodego pokolenia (tacy jak Bret Easton Ellis, Jonathan Franzen czy David Foster Wallace) powołują się na DeLillo jako na źródło inspiracji. James Ellroy wspomina, że Libra była jednym z bodźców do napisania przez niego tryptyku Underworld USA - jeszcze bardziej szczegółowego opisu zdarzeń, które mogły doprowadzić do  śmierci Kennedy'ego.

Chcesz kupić „Biały szum” w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw alert LC dla tej książki!

Książka jest już dostępna w sprzedaży online.

Artykuł sponsorowany, który powstał we współpracy z wydawnictwem


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Adam Horowski - awatar
Adam Horowski 17.11.2023 14:30
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post