rozwiń zwiń

„Komornik, „S.T.A.L.K.E.R.”, „SybirPunk”. Jubileusz Michała Gołkowskiego – 10 lat w Fabryce Słów

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
13.04.2023

Michał Gołkowski to jeden z najbardziej znanych i cenionych autorów specjalizujących się w polskiej fantastyce. Z wykształcenia lingwista, z zamiłowania historyk wojskowości, z zawodu tłumacz kabinowy ang-pol-ros. Autor powieści z uniwersum „S.T.A.L.K.E.R-a” właśnie w tym roku świętuje 10-lecie literackiej twórczości. W specjalnej rozmowie wspominamy początki kariery, omawiając bestsellerowe książki autora („Stalowe szczury”, „SybirPunk”, „Komornik”), multimedialne projekty, odsłaniając również plany na przyszłość. Pretekstem do rozmowy jest także premiera najnowszej części cyklu „Arena dłużników”. Zapraszamy do lektury wywiadu.

„Komornik, „S.T.A.L.K.E.R.”, „SybirPunk”. Jubileusz Michała Gołkowskiego – 10 lat w Fabryce Słów Materiały Wydawnictwa Fabryka Słow

Michał Gołkowski, z  wykształcenia lingwista, z zamiłowania historyk wojskowości i antropolog kultury. Z zawodu tłumacz języka angielskiego i rosyjskiego, bez skrępowania poruszający się po ministerialnych, sejmowych oraz telewizyjnych korytarzach i strefach VIP.

Jako pisarz zadebiutował w 2013 roku książką „Ołowiany Świt” i od tego czasu wydał rekordową ilość 26 książek osadzonych w 6 różnych uniwersach!

Wszystko zaczęło się od lektury książki „Ślepa Plama” Wiktora Noczkina, (Fabryka Słów) którą Michał przetłumaczył zresztą później na język polski. Pomysł na własną historię kiełkował, a gdy dojrzał, Michał napisał swoją pierwszą powieść w zaledwie półtora miesiąca! A potem przekonał Fabrykę Słów, by tę książkę wydała i tym samym stał się dumnym ojcem polskiego „S.T.A.L.K.E.R.a.” W tamtym momencie nastąpiło zwolnienie blokady maszyny losującej i od tego czasu Michał składa w wydawnictwie dwie-trzy książki rocznie. I nie są to same historie z Fabrycznej Zony! Jego książki krążą pomiędzy tematyką stalkerską, alternatywną historią a fantasy. Jednak bez względu na gatunek styl „Gołkosia” pozostaje niezmiennie smakowity. Jego książki są przepełnione czarnym humorem i absurdem, a pojęcia „świętości” Michał zdaje się nie uznawać.

Wywiad z Michałem Gołkowskim, autorem książki „Komornik. Arena dłużników tom #3”

Arena dłużników. Tom 3. Okładka książki Marcin Waincetel: Spodziewałeś się, że Fabryka Słów może stać się twoim prawdziwym literackim domem? Bo z perspektywy czytelników wydaje się to absolutnie naturalne. Twoje nazwisko w Fabryce odmienia się właściwie przez wszystkie możliwe przypadki i gatunki. Czy Michał Gołkowski od początku był pewny swego? A może to niezbędny element osobowości, składowa charakteru, żeby w ogóle myśleć o odniesieniu sukcesu?

Michał Gołkowski: Nie. Ni chu-chu. W żadnym razie. To znaczy oczywiście – miałem takie swoje małe marzenie, bo książkami FS były zawalone półki u mnie, u rodziców i u brata ciotecznego, a właśnie w tym trójkącie krążyła u nas w rodzinie fantastyka… Natomiast w życiu bym się nie spodziewał. Co nie zmienia faktu, że to do nich jako pierwszych (i jedynych w sumie) wysłałem fragment czegoś, co pisałem wcześniej, przed „Ołowianym świtem”. To był jeszcze wrzesień 2012, a ja zrobiłem to tak po prostu, na rympał. Nie odpowiedzieli, rzecz jasna. Niezrażony, pod koniec listopada tego samego roku wysłałem im mojego „S.T.A.L.K.E.R-a”. Też nie odpowiedzieli. Nadal niezrażony, napisałem do nich maila z taką lekką pretensją, na zasadzie: halo, co to ma być?, ani me, ani be, ani pocałuj mnie w de? No i wtedy się odezwali, a reszta – reszta to już historia. Nie byłem pewny swego, nadal nie jestem. Za każdym razem, kiedy zaczynam nową książkę, mam takie: łolaboga, nie dam rady, nie mam o czym pisać. A potem jakoś to idzie. To jest jak z bieganiem (którego nienawidzę, swoją drogą) – podobno w granicach połowy dystansu człowieka łapie kryzys, trzeba go przewalczyć i do końca jest lżej. No więc mnie w bieganiu ten kryzys łapie po pierwszych stu metrach i do końca sześciu kilometrów biegnę już z nim. Można przywyknąć.

Zatrzymajmy się w tym biegu, aby przywołać jedno ze wspomnień. Czy pamiętasz spacer z babcią, gdy jako 8-latek zwiedzałeś opuszczony bunkier? Wiele lat później do tego, aby sięgnąć po pióro, zachęcała cię twoja żona. Kiedy właściwie doszło do synchronizacji literackich obrazów z głowy dziecka i dorosłego człowieka?

Och, mam go nadal przed oczami. I spacer, i babcię, i ciocię, i wszystkie inne kobiety z naszej rodziny. Wydaje mi się, że wiele tematów, doznań i odczuć z dzieciństwa odzywa się echem właśnie teraz: zalany bunkier z żelaznymi drzwiami, który przemienił się w podziemia ze „S.T.A.L.K.E.R-a”; stary dom i ogród u dziadków, które trafiły do początku „Königsberga” ze „Stalowych szczurów”; sen o tetramorfie na pustyni, który wreszcie (tetramorf w sensie) został Melekeszem z Lakisz w „Komorniku”; albo komiks „Hernan Cortes i podbój Meksyku”, który teraz służy mi jako szybki katalog wydarzeń do pisanego właśnie „Świata we krwi”. To chyba było we mnie zawsze, dojrzewało, układało się, fermentowało… A teraz powoli ulewa się na papier.

Co w twoim odczuciu sprawia, że świat „S.T.A.L.K.E.R-a” jest tak unikatowy? Bo często zwraca się uwagę na bardzo różne elementy – wizja ziemi utraconej, lokalna postapokalipsa (puszczamy oczko do Misia!), nieoczywisty obraz wojny. Ale co najbardziej urzeka w tej rzeczywistości Michała Gołkowskiego?

„S.T.A.L.K.E.R.” to przecież wypisz wymaluj współczesny mit arturiański, a ja nadal jestem rycerzem na moim bujanym koniu na biegunach (notabene pierwszą damą serca była dla mnie właśnie babcia…). Monolit w Czwartym Energobloku to przecież Święty Graal; stalkerzy to błędni rycerze; Zona to zaklęty Las Broceliandzki… Ba, mało tego! Doktor z „Cienia Czarnobyla” ma przecież psa, jak pustelnik z kart tarota, a wypowiedzieć życzenie (i przeżyć!) może tylko ten o czystym sercu. Jestem więcej niż pewien, że ekipa z GSC Game World nie miała o tym wszystkim pojęcia, kiedy tworzyła swoją grę, ale chyba w ten właśnie sposób powstają mity i legendy, prawda?

Mit i legenda, prawda, ale oczywiście znajdujące pokrycie w rzeczywistości. Wielokrotnie wspominałeś, że podróż do prawdziwego Czarnobyla wiąże się z zasadniczym ryzykiem. Czy nasze wyobrażenie o miejscu będzie pokrywać się z rzeczywistością? Jak ocenić i skonfrontować takie doświadczenie? Czy literatura jest dla ciebie takim środkiem transportu do miejsc teoretycznie niedostępnych?

Zawsze miałem i nadal miewam ten problem, że rzeczywistość w boleśnie rozczarowujący sposób rozjeżdżała się z moimi o niej wyobrażeniami – i chyba głównie dlatego nie odwiedzę nigdy Strefy Zakazanej, bo wiem, że MOJA Zona, ta z gier i książek, po prostu nie istnieje. Ba! Nigdy nie istniała, a jej namiastka w rzeczywistości mogłaby być rozczarowaniem, na które nie mogę sobie pozwolić.

Gdybym umiał – jeśli kiedyś będę umiał! – pojechać tam bez oczekiwań, na spokojnie, z czystą głową… Tak, wtedy tak. Przyjąć wszystko takie, jakie jest, żeby nie czuć ciągłego zawodu. Uczę się tego powoli, mozolnie, i może kiedyś dojrzeję do tego, żeby spojrzeć prawdziwej Zonie w twarz. Literatura z założenia jest wehikułem do miejsc, które są dla nas inaczej niedostępne. Albo wręcz z założenia nieistniejące. Właśnie to jest w niej takie piękne, że pomaga nam oszukać całą rzeczywistość i odbyć każdą podróż, nawet nie ruszając się z hamaka!

Z wykształcenia jesteś lingwistą, z zamiłowania historykiem wojskowości oraz antropologiem kultury. W jednej z naszych ostatnich rozmów pisanie przyrównałeś do gotowania. Specjalizujesz się w postapo, ale swój talent do snucia opowieści wykorzystujesz również w cyber(sybir!)punkowej konwencji, powieści historyczno-wojennej, fantasy… Trzymając się zatem kulinarnej metafory – jakich przypraw lubisz najchętniej używać? Jaki smak starasz się przygotować dla swoich czytelników?

Lubię zaskakiwać nieoczywistymi połączeniami, pokazywać mojemu odbiorcy, jak bardzo przyjemnie i łatwo można łamać konwencje. Zarówno jedzenie, jak również czytanie i pisanie to tak naprawdę test odwagi – czy starczy ci samozaparcia, żeby spróbować tak dziwnej potrawy? A jeszcze dziwniejszej? A tego, a może tamtego? Sam z siebie lubię smaki wytrawne, jestem miłośnikiem ostrej papryki, octu i wszystkiego, co tylko da się ukisić albo poddać obróbce cieplnej. Ale jednocześnie kocham czystą miłością oliwę z oliwek, świeże warzywa i każdą zieleninę. „Różnorodność” wydaje się tutaj kluczowym słowem.

Zastanawiam się, czy autor musi lubić swoich bohaterów. A może niezbędnym warunkiem jest po prostu współodczuwanie? Albo nic z tych rzeczy? Pytam, bo w niektórych książkach opisujesz bardzo nietypowe persony. W „Siedmioksięgu grzechu” główny bohater jest postacią negatywną, w „Stalowych szczurach” pojawia się z kolei bohater zbiorowy, którym są żołnierze walczący podczas wielkiej wojny po stronie Cesarstwa Niemieckiego. Dla ciebie pisanie o niepokornych, którzy wypadli poza system – poza definicję moralności – jest chyba tym bardziej kuszące?

Tutaj nie ma potrzeby używania czasownika modalnego – autorka czy autor zwyczajnie swoich bohaterów LUBIĄ. Są przecież ich, przez nich stworzeni, napisani, ożywieni… Nie da się inaczej! Bohater może być najgorszym draniem czy łajdakiem, a mimo to się go lubi, bo jest – no cóż, jest właśnie nasz. To właśnie w oku widza, pod lupą uwagi fabularnej postać pokazuje się zarazem z tej lepszej, jak i gorszej strony, jak to ma w zwyczaju człowiek. Ja zaś jestem humanistą i dla mnie nic innego, jak właśnie człowiek jest miarą wszech rzeczy.

Nieoczywistego (anty)bohatera prezentujesz również na kartach powieści „Moskal”. Nie od dziś wiadomo, że władza to potężny afrodyzjak, o czym piszesz we wspomnianej książce. W pewnym sensie zapraszasz do przedsionka piekła. Zdaje się, że lubisz prowokować swoich czytelników, prawda? Bo Artur – główny bohater, a do pewnego momentu również narrator – to postać, którą można w jakimś sensie zrozumieć. Zwłaszcza że nie działa sam.

Artur Wiktorowicz to skończone bydlę. A ja w sumie chyba właśnie sam sobie zaprzeczyłem względem tego, co napisałem wcześniej. Nie lubię go. Nie lubiłem nigdy. Nawet teraz, po tylu latach, budzi we mnie odrazę – a mimo to tak, rozumiem go aż nazbyt dobrze. Potrafię z nim empatyzować, zrozumieć jego motywy, pojąć pobudki. To przerażające, że książka pozwala nam aż tak bardzo wyjść poza granice samych siebie – i na całe szczęście umożliwia też bezpieczny powrót po przewróceniu ostatniej strony.

W twoich światach nie brakuje jednak również innych, bardzo barwnych charakterów. „Arena dłużników” to świat maksymalnych kontrastów. Gdy opisywałeś pierwszą część „Areny dłużników”, a ogólnie – uniwersum „Komornika”, zastanawiałeś się nad tym, jak może wyglądać prawdziwy koniec świata. Odnosisz się oczywiście do biblijnych wyobrażeń, a właściwie do wariacji na ten temat, choć apokalipsa jest w tym wydaniu niestandardowa. Co jest motywem wiodącym – według Michała Gołkowskiego – świata „Komornika”?

Całe uniwersum „Komornika” oparte jest na jednej, do bólu prostej przesłance: ludzie ludziom zgotowali ten los. To my wymyśliliśmy sobie bogów, to my nadaliśmy im własne cechy, oblewając się fałszywym rumieńcem wstydu przy stwierdzeniu, że to oni stworzyli nas na własny obraz i podobieństwo. Co za obrzydliwa pycha, nieprawdaż? Biblijna Apokalipsa w „Komorniku” jest dlatego na wskroś ludzka: biurwokratyczna, odczłowieczona, statystyczna, a zarazem bumelancko paździerzowa, sklecona na szybko z dykty i patyków, pomalowana tanią plakatówką w jaskrawe barwy kościelnego odpustu. To naprawdę Koniec Świata, o jaki nikt nie prosił – ale na który każdy z nas osobna z nawiązką sobie zasłużył.

Podkreślasz, że wydarzenia, w których bierze udział Ezekiel, teksty jego towarzyszy, przemyślenia i zwroty akcji są dla ciebie nie mniejszym – a czasami wręcz większym! – zaskoczeniem, niż dla czytelniczek i czytelników. Czego można jednak się spodziewać po nowym tomie historii?

Końca? Umówmy się: to jest trylogia, która zaraz otrzyma swój siódmy tom. Świat spłonął, wszyscy zginęli na końcu trzeciego – i co z tego? Ano nic, pociąg jedzie dalej, parada trwa. Jeśli ktoś się czegokolwiek jeszcze spodziewa po moich książkach, to serio, zazdroszczę wytrwałości, bo ja już dawno pożegnałem się z nadzieją na to, że jestem w stanie przewidzieć, dokąd te historie mnie zabiorą.

Przejdźmy do „SybirPunka”, jednego z twoich sztandarowych projektów. Pod dystopijnym sztafażem, futurystyczną estetyką, zajmujesz się czymś bardzo istotnym. W zasadzie dekonstruujesz działanie politycznego reżimu totalitarnego. Trylogia zyskała aktualnie, niestety, bardzo ciekawy kontekst, biorąc pod uwagę sytuację za naszą wschodnią granicą. Co jest dla ciebie najbardziej interesującą częścią pisania tego świata?

„SybirPunk” dzieje się tu i teraz. W sumie to dział się nawet te cztery lata temu, kiedy zaczynałem go pisać, ale wtedy nikt nie wierzył w to, że rUscy (pisownia celowa) są na tyle głupi, żeby zaatakować Ukrainę… I w dodatku przegrać. Czy ja to przeczuwałem, przewidziałem? Nie. Po prostu wziąłem ich (i nasze, żeby nie było) najgorsze cechy i napisałem z tego świat, który zupełnie przypadkiem okazał się prawdą. Najpiękniejsze w „Sybirze” jest to, że nie pisałem nawet – powiedzmy to głośno! – o Rosji za dwadzieścia, trzydzieści lat, tylko o Rosji dwadzieścia, trzydzieści lat temu.

To wszystko już było: mafia, oligarchowie, prezydent, armia, wojna, sankcje, kryzys, imigranci, narkotyki… To nie jest nawet DE-, a zwyczajna REkonstrukcja tego kraju w stanie niezmienionym od… chyba od zawsze. Już nawet pisząc „SybirPunka”, miałem dość dobry ogląd na mentalność i podejście do życia naszych (na szczęście dalszych) sąsiadów ze wschodu i wiedziałem, że oficjalna stawka łapówki za kontrakt wynosi tam 10% wartości. Nie spodziewałem się jednak w najśmielszych snach, że obudzę się w rzeczywistości, gdzie nacierające czołgi nie mają paliwa, bo połowę ukradł i sprzedał minister obrony, a drugą dowódca Rosgwardii! Tutaj naprawdę nie było co dodawać ani upiększać, więc w sumie pisałem opis z natury.

Twoje światy to jednak nie tylko przewidywania przyszłości, literackie wizje, ale również inne media i dziedziny sztuki. W roku 2020 nawiązałeś współpracę z funduszem inwestycyjnym Gravier Venture Capital, którego dwie spółki zależne, Sylen Studio SA oraz Nova-Tek SA, prowadzą równocześnie prace nad grami wideo, fabularnymi i planszowymi osadzonymi w wykreowanych przez ciebie uniwersach. Jakie projekty są aktualnie rozwijane?

Kończymy w tej chwili prace nad projektem inspirowanym światem „SybirPunka”, czyli grą „SlavicPunk: Oldtimer”. Zdecydowaliśmy się na wejście w szerszy, poniekąd parasolowy koncept uniwersum, które nie ogranicza nas li tylko do obszaru Federacji (która, umówmy się, nie zasługuje dziś na to, żeby pokazywać ją gdziekolwiek w jakiejkolwiek formie, nawet prześmiewczej i złej), a pozwala pokazać cały obszar szeroko rozumianej kulturowo słowiańszczyzny. No i idą z kopyta prace nad grą w uniwersum mojego „Komornika”. Ale tutaj jest dużo za wcześnie, żeby podawać konkrety. Jak to mawiają Janusze biznesu: „Będziecie państwo zadowoleni”.

Michale, twoje nazwisko bardzo dobrze funkcjonuje w masowej świadomości czytelników fantastyki. Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie? „Świat we krwi” z uniwersum „Siedmioksięgu grzechu”? „Mykołę” z „SybirPunka”? Powrót do uniwersum „Stalowych szczurów”?

Jako najbliższy tytuł na podajniku mam trylogię „Świat we krwi”, którą właśnie kończę – i przyznać muszę, że jest to najbardziej niesamowita opowieść, na jaką zdarzyło mi się natrafić. Od zawsze (patrz: „Hernan Cortes i podbój Meksyku”) byłem świadom tego, że coś takiego się we wczesnym XVI wieku wydarzyło, ale teraz, kiedy zagłębiłem się w kwerendę… Jakie to jest cudowne! Jaka to była kultura, jacy ludzie, mitologia.

Zwroty akcji godne dowolnej superprodukcji na wielkim ekranie. Serio – to chyba pierwsza książka, z jakiej jestem zadowolony na etapie pisania. „Mykoła”, taaak… Najpierw w pisaniu go przeszkodził mi nasz system papierowego rolpleja „SibirPunk RPG”, potem wpadła w to „Arena dłużników”, teraz „Świat we krwi”… A przecież oni gdzieś tam są, Mykoła i Pies. Idą sobie poboczem zaśnieżonej drogi w kierunku Barnaułu, a wokół nich zaciska się pętla intrygi, której, póki co, nie są świadomi. Wrócę tam, dotrę wraz z nimi do końca tej trasy. Nie da się inaczej. No a potem przede mną „Złoto Dunstervilla” ze „Stalowych szczurów”, opowieść o najbardziej niesamowitej ekspedycji czasów wielkiej wojny i początku wojny takiej, jaką znamy dzisiaj. A dalej? Dalej to się zobaczy, ale pomysłów mi nie zabraknie.

Zapraszamy również na benefis Michała Gołkowskiego, który odbędzie się 16. kwietnia w Warszawie. Więcej informacji znajdziecie pod tym linkiem. Z kim się widzimy?

Książka „Komornik. Arena dłużników tom #3” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Mika 15.04.2023 14:09
Czytelniczka

Jeden z moich ulubionych autorów, od którego przeczytałam niemal wszystko (zostały mi tylko Stalowe Szczury). "Ołowiany Świt" kilka lat temu pozwolił mi wyrwać się z marazmu czytelniczego, od tamtej pory zaczęłam czytać regularnie i na nowo pokochałam literaturę. Najnowsze "Komorniki" już są u mnie i za niedługo się za nie zabiorę  😄

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
aklekot 14.04.2023 21:37
Czytelnik

De gustibus itp, bez urazy dla fanów, ale imho Gołkowski to nie pisarz, ale  kiepściutki chałturnik.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Baphomet 14.04.2023 07:58
Bibliotekarz

Seria to Stalkerze jeden z większych gniotów. Rozemocjonowany geek spisał swoje wrażenia z gry, podlewając odpowiednią porcją egzaltacji, jak to kucnął.... lecz ujrzał coś dziwnego za rogiem.... coś, co zrazu wydało mu się jakby znajome.... przeładował możliwie cicho broń, czmychnął za osłonę i oddał strzał... chybił... - i tak całą książka. Dobrze, że odsłuchałem w...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Okolo_Kulturowo 15.04.2023 15:47
Czytelnik

Zgadzam się z tą opinią. Według mnie jest to też bardzo ''przereklamowany'' pisarz. Bazujący głownie na dobrym kontakcie z ludźmi. Pojawiając się na większości konwentów fantastyki czy wydarzeń literackich. Jego seria Stalkera to kpina z tego uniwersum porównując do wschodnich autorów z tego świata.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin Waincetel 13.04.2023 15:00
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post