rozwiń zwiń

Geniusz i zwykły człowiek – rozmawiamy z Robem Wilkinsem, autorem biografii Terry’ego Pratchetta

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
22.06.2023

Rob Wilkins, wieloletni asystent Terry’ego Pratchetta, podjął się pracy iście tytanicznej – zebrać całe bogate życie pisarza i kontynuować jego autobiograficzny projekt, przekuwając go jednak nie tylko w opowieść o pracodawcy, ale i – przede wszystkim – o wiernym przyjacielu. Z autorem biografii „Terry Pratchett: Życie z przypisami” rozmawiamy o pracy przy książce i bliskiej znajomości z jej bohaterem.

Geniusz i zwykły człowiek – rozmawiamy z Robem Wilkinsem, autorem biografii Terry’ego Pratchetta Materiały Wydawnictwa Insignis

[Opis - wydawnictwo Insignis] Sir Terry Pratchett, nagradzany bestsellerowy autor, twórca fenomenalnie popularnego cyklu „Świat Dysku”. Sławny i podziwiany na całym świecie za swoje znakomite książki, inteligentny ironiczny humor, za działalność humanitarną. Ale to tylko część obrazu.

W chwili śmierci w 2015 roku pracował nad swoją najciekawszą historią – własną. Nad opowieścią o chłopcu, któremu w wieku sześciu lat dyrektor szkoły powiedział, że niczego nie osiągnie, i który przez całe swoje późniejsze życie udowadniał, że tamten nie miał racji. Terry miał bowiem pełno zadziwiających osiągnięć: przerwał naukę by zostać dziennikarzem, co nie zmienia faktu, że otrzymał niezliczona liczbę doktoratów honorowych, nim skończył 20 lat miał pomysł na swoją debiutancką powieść, która ukazała się w 1971 roku pod tytułem „Dywan”, został jednym z najlepiej sprzedających się i lubianych pisarzy w Wielkiej Brytanii, zdobył prestiżowy Medal Carnegie i otrzymał tytuł szlachecki.

Niestety Terry’emu zabrakło czasu by ukończyć wspomnienia, które tak bardzo chciał napisać. Teraz przerwane wątki podjął Rob Wilkins, dawny asystent, przyjaciel, a dziś opiekun literackiego dziedzictwa Pratchetta. Wykorzystując wspomnienia własne, ale też rodziny, przyjaciół i kolegów pisarza, Wilkins kreśli pełną panoramę życia Terry’ego – od dzieciństwa po jego oszałamiającą karierę pisarską, w tym to, jak przyjął i jak sobie radził z „przeszkadzajstwem” choroby Alzheimera.

Głęboko poruszająca i osobista wizja nadzwyczajnego życia sir Terry’ego Pratchetta, spisana z niezrównanym wyczuciem i pełna zabawnych anegdot, to jedyna oficjalna biografia jednego z najznakomitszych autorów.

Wywiad z Robem Wilkinsem, autorem biografii „Terry Pratchett: Życie z przypisami”

Bartek Czartoryski: Mógłbyś opisać swoje pierwsze spotkanie z Terrym Pratchettem i jego książkami?

Rob WilkinsByłem fanem pracy Terry’ego od tak dawna, że teraz wydaje mi się to całym moim życiem! Pamiętam lekturę „Morta”, czwartej powieści ze Świata Dysku, i jak się cieszyłem, kiedy na półce regału mojego rodzinnego domu znalazłem nieczytany egzemplarz „Koloru magii”, czyli pierwszej książki z rzeczonej serii, co oznacza, że przyciągnęła mnie do czytania sama okładka. Od tamtej pory chyba nie było tygodnia, żebym nie czytał którejś z powieści Terry’ego. Kocham je dziś bardziej niż wtedy.

Oficjalna biografia, której jesteś autorem, pierwotnie miała być autobiografią, i jestem ciekawy, czy trudno ci było kontynuować pracę podjętą osobiście przez sir Terry’ego. Czy mógłbyś opowiedzieć o researchu do książki, korzystaniu z pozostawionych przez niego notatek i składaniu wszystkiego do kupy?

Terry podyktował pierwsze dwadzieścia tysięcy słów właśnie mnie, stąd wiedziałem, dokąd zmierza ta opowieść, ale kiedy wróciłem do notatek po jego śmierci, to zdałem sobie sprawę, że nie potrafię już usłyszeć jego głosu. Ani tego autorskiego, który znamy z książek, ani głosu Terry’ego Pratchetta – mojego przyjaciela. Miałem ogromny problem.

Pierwszym rozwiązaniem było powklejać te fragmenty w niezmienionej formie, tak jak zostały mi podyktowane. Chciałem opatrzyć je komentarzami i objaśnić przypisami, ale nie wypaliłoby to z różnych przyczyn. I po dogłębnym przemyśleniu sprawy, a także paru falstartach, mój redaktor podsunął mi możliwie najbardziej eleganckie rozwiązanie: „Terry Pratchett powinien być głównym autorem swojej biografii”. Genialnie proste i nad wyraz efektywne. Oznaczało to mniej więcej tyle, że mógłbym cytować Terry’ego w całej książce, ale tak, aby zachować brzmienie jego głosu oraz zaakcentować swoją obecność jako narratora.

Portret autora

Dowiedziałeś się przy pisaniu czegoś nowego o sir Terrym?

Codziennie spędzałem cały dzień z Terrym i chociaż myślałem, że nie da rady mnie już niczym zaskoczyć, to nagle pojawiał się jakiś zupełnie nowy temat, którego nigdy wcześniej nie podejmowaliśmy, i okazywało się, że ma on już encyklopedyczną wiedzę w tym zakresie! Czytywał rzeczy z naprawdę wielu dziedzin i jego wiedza ogólna mnie zadziwiała.

Często musiałeś wychodzić z roli przyjaciela i pisać z pozycji obiektywnego biografa?

Tak, chociaż zwykle przy pisaniu te dwie granice się zamazywały.

Pytam cię o to, bo piszesz o jego życiu ze swojej osobistej perspektywy i jest to w dużej mierze książka o waszej przyjaźni, co zapewne wymagało od ciebie częstej i głębokiej introspekcji.

I to aż zbyt częstej! Nie analizowałem jednak naszej przyjaźni per se, bo chyba nawet nie potrafiłbym tego zrobić. Tak po prostu wyglądał spędzany przez nas każdego dnia czas i nigdy nie poświęcałem temu zbytniej uwagi, bo skupialiśmy się na pracy. Zawsze, ale to zawsze praca była na pierwszym miejscu, czyli przelewanie pomysłów Terry’ego na kartkę papieru. Wszystko inne, dosłownie wszystko, mogło poczekać.

Sir Terry, jak każdy człowiek, ma swoje wady, przedstawiasz go także jako upartego i nerwowego. Nie kusiło cię jednak, jako przyjaciela, żeby pisać o nim wyłącznie dobrze?

Chciałem pokazać Terry’ego takiego, jakim faktycznie był. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby postąpić inaczej, bo zdawałem sobie sprawę, że czytelnik już od pierwszych linijek wstępu musi mi, jako autorowi, uwierzyć, abyśmy mogli cieszyć się wspólnie tą podróżą.

Terry był geniuszem – a nie szafuję tym słowem! – dlatego pewnie ogromnie frustrujące musiało być dla niego żonglowanie całym wypchanym pomysłami uniwersum, które nosił w głowie, i użeranie się przy okazji z kimś takim jak ja! Czułem, że moją pracą jest uczynienie jego życia łatwiejszym pod każdym możliwym względem, aby miał więcej czasu na froncie literackim, usuwanie mu sprzed nosa tego wszystkiego, co mogłoby go rozproszyć. Jeśli bywał przy tym zrzędliwy, to, no cóż, również był tylko człowiekiem i trudno go za to obwiniać.

Choć myślę, że niemożliwe jest wyjaśnienie fenomenu Terry’ego Pratchetta i omówienie wpływu, jaki wywarł na literaturę i kulturę, to chętnie usłyszałbym od ciebie, jak ty go postrzegasz i co mogą według ciebie znaleźć w jego książkach dzisiejsi młodzi czytelnicy.

Codziennie rozprawiam o książkach Terry’ego i mówię ci, że gdyby każdy człowiek na świecie przeczytał chociaż jedną z jego powieści, to żylibyśmy w nieskończenie lepszym miejscu. Terry wykorzystywał humor, żeby poruszyć naprawdę złożone kwestie, ale potrafił też złamać ci serce.

Bo przecież Świat Dysku położony jest na niewielkiej płaskiej planecie spoczywającej na ramionach czterech słoni, które z kolei stoją na skorupie astronomicznie ogromnego gwiezdnego żółwia płynącego przez pustkę kosmosu… ale nie ma to znaczenia, bo chodzi o omówienie stanu ludzkiego ducha. Znajdziesz u niego odbicie swojego życia. Będziesz śmiał się głośniej niż kiedykolwiek, gwarantuję ci, ale także odbierzesz kilka niełatwych lekcji na temat życia i będziesz patrzył na innych ludzi nieco bardziej podejrzliwie niż do tej pory.

Przeczytaj fragment książki:

Fragment rozdziału 14

GUMOWE RĘKAWICZKI, TELEWIZYJNY SNOBIZM
I OLIVETTI NA STACJI WATERLOO

Wiele rzeczy w procesie pisarskim Terry’ego mnie zadziwiało – i nadal zadziwia. Nie miał żadnych kart katalogowych. Ani tablicy. Nie przyklejał kolorowych karteczek do ściany koło biurka. Nie bazgrał nawet w notesie. Zdawało mi się, że musiał mieć jakiś wielki plan, jakiś diagram przynajmniej z grubsza opisujący to, co miało się zdarzyć w przyszłych trzystu czy czterystustronicowych powieściach. Nie miał. Fabuła każdej z nich rozwijała się, kiedy pisał, a on zapamiętywał, odwracał, przekręcał i przewijał wszystko tam i z powrotem we własnej głowie. Co więcej, robił to całkiem bez wysiłku. Tak jakby każdy aspekt tworzącej się opowieści miał na końcach palców.

Nazywał to Doliną Chmur. Pisanie powieści było niczym wędrówka z jednego jej końca na drugi. Dolinę pod nami wypełniała mgła, ale przy odrobinie szczęścia widzimy ze swojego miejsca drugą stronę; widzimy też całkiem wyraźnie wystające ponad mgłę czubki jednego czy dwóch drzew lub innych charakterystycznych obiektów. Zadanie polega więc na tym, by ruszyć w stronę któregoś z nich – zanurzyć się w mgłę i zobaczyć to, co po drodze stanie się widoczne, pamiętając jednak zawsze, żeby wynurzyć się w miejscu, które wybraliśmy sobie po drugiej stronie. W tym celu Terry często pisał końcowe sceny planowanej książki na samym początku – a przynajmniej pisał od razu to, co widział po drugiej stronie z miejsca startu. Być może wędrówka skończy się gdzie indziej, ale zawsze można zmienić porządek słów, zaadaptować je w miarę konieczności – a może nawet całkiem usunąć, skoro spełniły już swoje zadanie, polegające na ustaleniu kierunku wędrówki na samym początku. Ludzie często mówią, jaki to mają znakomity pomysł na początek powieści. Terry wiedział, że sztuka polega na czymś o wiele trudniejszym: na tym, by mieć pomysł na zakończenie powieści. I kiedy już ustalił kierunek, był gotów wejść w mgłę. Od tego momentu cały proces, oglądany z miejsca obok siedzącego przy klawiaturze Terry’ego, sprawiał wrażenie całkowitej improwizacji – tyle że wiele rzeczy, które przytrafiały się po drodze na drugą stronę doliny i które stawały się kluczowymi scenami i zdarzeniami, dojrzewało niekiedy w jego umyśle przez tygodnie, miesiące, a nawet lata.

Szybko dowiedziałem się o lokalizacji i działaniu Nory – miejsca w komputerze, gdzie wrzucał zabłąkane pomysły, samotne fragmenty i osierocone sceny. Mogły one w dowolnej chwili zostać wyciągnięte z Nory i gdzieś wykorzystane. Wszystko to w zgodzie ze wspomnianą już wcześniej przynależnością Terry’ego do „recyklingowej szkoły literatury” i zasadą, by nie marnować niczego, co może się jeszcze przydać. Scena „łowów na Megapoda” w Niewidocznych Akademikach została wyjęta z Nory i umocowana prawie na samym początku książki bardzo późno w procesie tworzenia jej. Któregoś dnia Terry opisał fragment pościgu grona profesorskiego Niewidocznego Uniwersytetu, oparty na starożytnych i w różnym stopniu zwariowanych tradycjach Oxbridge, dotyczących kaczek i łabędzi. Nie miał on swojego miejsca, dopóki w końcu go nie znalazł.

„Przejdź się do Nory i sprawdź, czy coś tam znajdziesz”, powiedział wtedy Terry. A potem wyrównywał krawędzie, wygładzał, dopasowywał, aż nie było widać śladów łączenia1.

W ten sposób pisał – w osobnych, domkniętych fragmentach, z pozoru niepowiązanych, które potem zszywał, przycinał i dopasowywał, odrzucając nadmiarowe elementy, czy raczej odsyłając je znowu do Nory. Następnie czyścił skończoną całość, wygładzał, polerował, aż w idealnym przypadku można było się w niej przejrzeć. Metafora, jakiej często używał, to „płytki dywanowe”: teksty były oddzielnymi blokami materiału, które potem zsuwał razem i układał na odpowiednich miejscach, by stworzyć cały dywan. Jednak niezależnie od użytej metafory było jasne, że Terry ma poczucie powieści jako czegoś… budowanego. Wiązało się to z jego opinią o pisaniu jako „po prostu kolejnej użytecznej rzeczy, jaką można robić rękami”. A to z kolei wiązało się z jego ojcem mechanikiem, którego praktycyzmu nigdy nie przestał podziwiać, i z własną determinacją Terry’ego, by rozkładać rzeczy na części, żeby zobaczyć, jak działają, zanim poskłada się je z powrotem. W powieściopisarzu istniał silny pierwiastek mechanika, a w jego powieściach silny pierwiastek mechaniki – Terry odziedziczył to po Davidzie Pratchetcie.

Teraz jednak Terry postanowił zlecić tę najbardziej mechaniczną część procesu pisania powieści, to znaczy wklepywanie ich na klawiaturze, swojemu nowo przyjętemu asystentowi. Doszło do tego bardzo szybko. Któregoś dnia otrzymałem mglistą instrukcję: „Uporządkuj to dla mnie, dobrze?” i Terry wyszedł z pokoju, pozostawiając mnie, bym uporządkował fonty i odstępy w świeżo powstałym fragmencie prozy. Zaraz potem znów siedziałem przy klawiaturze, a on dyktował mi listy, gdy nagle powiedział, żebym otworzył nowy plik i zapisał kilka akapitów Złodzieja czasu. Zrobiłem to oczywiście bardzo przejęty. Wkrótce zaczęło się to powtarzać regularnie. Terry siadał na moim krześle, zakładał ręce za głowę, a ja zajmowałem jego miejsce na fotelu i stukałem w klawiaturę w tempie sześćdziesięciu słów na minutę, nawet na nią nie patrząc, ponieważ on nie czekał. Taki sposób bardzo mu odpowiadał – chciał słyszeć zdania, zanim zostaną spisane. Pomagało mu to w wyczuciu ich rytmu i formy.

Służyłem mu także za testera czytelniczych reakcji. Codziennie miał teraz pod ręką konsultanta – a chociaż nie wyobrażałem sobie, że będę robił takie rzeczy, kiedy przyjmowałem pracę u niego, byłem zachwycony tą nową funkcją. Terry dyktujący w czasie rzeczywistym swoją nową powieść był o wiele bardziej ekscytujący niż wypełnianie formularzy VAT, z pewnością przebijał też kopanie pięćdziesięciometrowego rowu. Prawdę powiedziawszy, dla kogoś, kto radośnie ustawiał się w kolejkach do księgarni w dniu wydania jego książek, by kupić je przy pierwszej możliwej okazji, był to przywilej niemal niewiarygodny i byłem nim zachwycony. W Złodzieju czasu, kiedy wózek z nabiałem, należący do Ronniego Sochy, Piątego Jeźdźca Apokalipsy – tego, który odszedł, zanim stali się sławni – przejeżdżał przed oknem wystawowym przedsiębiorcy pogrzebowego i w odbiciu ukazało się jego imię – „Chaos”… To było objawienie. Musiałem wpisać słowo „Socha” już ze dwieście razy i nie przewidziałem tego. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby sam Terry to przewidział – dopóki nie przyszło mu to do głowy w tamtej właśnie chwili. Poderwałem się z fotela, bijąc pięścią powietrze z okrzykiem: „Tak jest!”. Terry siedział spokojnie z rękami skrzyżowanymi na piersi i ze spuszczoną głową, którą kiwał powoli, jak ktoś bardzo zadowolony z siebie, kto nie chciał tego w żaden sposób okazywać.

Po tych porywach dyktowania Terry kazał mi odczytywać to, co chwilę wcześniej wymyślił. Wracał wtedy do swojej klawiatury, żeby popoprawiać co trzeba i dopisać całkiem nowe fragmenty, już samodzielnie. Było jednak jasne, że takie dyktowanie mu odpowiadało, i korzystał z tego coraz częściej i częściej, aż po kilku miesiącach stało się to jego dominującą techniką. Pisanie, będące dla niego przez lata działaniem w samotności, nagle, po zatrudnieniu asystenta, zyskało aspekt społeczny i coś w Terrym, być może ku jego zaskoczeniu – na pewno ku mojemu – reagowało na to pozytywnie.

Tak właśnie został ukończony Złodziej czasu, a po nim Zadziwiający Maurycy i jego edukowane gryzonie, Potworny regiment i Wolni Ciut Ludzie, a potem Niewidoczni Akademicy, gdzie znalazły się słowa: „Książkę tę dedykuję Robowi Wilkinsowi, który przepisał jej większą część i był tak uprzejmy, że śmiał się od czasu do czasu”. Jeśli też jesteście czytelnikami Terry’ego Pratchetta, nie muszę was zapewniać, że śmiech przy jego książkach nie sprawiał kłopotów – właściwie to przychodził całkiem łatwo. Wielokrotnie przez te lata, siedząc przy klawiaturze, myślałem nad absurdalnie szczęśliwym zrządzeniem losu, które dało mi tę pracę – dostawałem pieniądze za to, że się śmieję.

„Gdzie jesteśmy? Gdzie jesteśmy?”, pytał często Terry, a ja podawałem mu bieżącą objętość tekstu.

Kiedy przekraczaliśmy 100 tysięcy słów, nominalną długość powieści, mówił:

„No dobrze, teraz pracujemy na spokojnie”.

I dyktował dalej.

W naturalny sposób stałem się członkiem niewielkiego zespołu ułatwiającego Terry’emu pracę. Zawsze miał swoich konsultantów. Byli to ludzie, do których mógł zatelefonować, kiedy znalazł się w trudnym momencie fabuły i potrzebował rozjaśnić umysł, by znaleźć wyjście i pójść dalej. Wśród nich znajdowali się Bernard Pearson, David Langford, Dave Busby i Neil Gaiman. Ich telefony mogły zadzwonić o każdej porze dnia, choćby późnym wieczorem, także w weekendy. Na początku Terry mówił: „Słuchaj, to idzie tak…”, a potem streszczał wątek, nad którym właśnie pracował. Jak ujęła to Rhianna:

„Nie opowiadał o swojej pracy dlatego, że chciał poznać czyjąś opinię. Opowiadał o swojej pracy, bo chciał opowiedzieć o swojej pracy”.

W rezultacie wszyscy, którzy odbierali tego rodzaju telefony, byli przyzwyczajeni do nagłych zakończeń połączenia, bez żadnego „do widzenia” czy jakichkolwiek ostrzeżeń; niekoniecznie zdążyli też wiele powiedzieć, a często nawet zupełnie nic. Terry rozłączał się, gdy zdawał sobie sprawę, że jakoś wygadał się z trudnego miejsca, więc może wracać do komputera i pisać dalej. Stałem się więc jednym z tych często niemych, a jednak w jakiś sposób pomocnych konsultantów, miałem jednak nad nimi tę przewagę, że zawsze byłem pod ręką w pracowni.

1 Colin Smythe zaobserwował sprawność Terry’ego w tej dziedzinie bardzo wcześnie, przy redagowaniu Warstw wszechświata. W początkowej części książki zauważył dość gwałtowny przeskok i zasugerował, by Terry dodał tam trochę tekstu, żeby go wygładzić. Terry usiadł przy jego maszynie do pisania i natychmiast wystukał kilka słów. Kiedy książka ukazała się w druku, Colin nie potrafił już odszukać tego dodanego fragmentu.

Książka „Terry Pratchett: Życie z przypisami” jest już dostępna w sprzedaży. 

 

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [22]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Wtórny 28.06.2023 08:46
Czytelnik

Czekam z niecierpliwością na moją kopię, empik zarzeka się, że wysłał...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Spiderdog86 26.06.2023 16:16
Czytelnik

To ja się tu trochę wyłamię z pochlebnych komentarzy. Dla mnie "Świat Dysku" to jedna z najgorszych i najbardziej przereklamowanych serii na świecie i nie potrafię zrozumieć jej fenomenu. Wymuszony humor, brak pomysłu na fabułę, która po prostu toczy się powoli do przodu jak zrzucona z górki kula śniegu, chaotyczne skakanie między lokacjami od postaci do postaci,itp. Sam...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Brak 26.06.2023 17:41
Czytelnik

Czyli zamierzasz przeczytać 41 książek, mimo że, już na tym etapie wiesz, że to nie dla Ciebie? Nie szkoda czasu i nerwów?

Nie żebym krytykowała, bo sama kiedyś miałam podobnie, że lubiłam kończyć wszystko, co zaczęłam czytać ,dopiero książki młodzieżowe w nadmiarze (wydawane prawie zawsze w trylogiach/seriach) mnie tego oduczyły.  Ale 41 książek w cierpieniu? Czy to już...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
asymon 26.06.2023 18:56
Bibliotekarz

Nie wiem ile masz lat, ale może za stary jesteś. Ja zacząłem dawno temu, pod koniec liceum albo na początku studiów, nie pamiętam, potem już byłem, że tak powiem, zarażony. Bo część książek jest mocno i jawnie dydaktyczna, część też jest pisana jawnie dla młodzieży (złośliwi powiedzą, że wszystkie). A jeśli zacząłeś od pierwszych dwóch ("Kolor magii" i "Blask...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Kiksy klawiatury
twujstary8 27.06.2023 14:26
Czytelnik

Zgadzam się, nie dałem rady. Pierwszy tom z początku bardzo mi się podobał, potem zaczęły mnie nudzić ciągłe zwroty akcji z których nie wynikało nic konkretnego. A drugiego już nie dokończyłem. Nawet jeżeli potem staje się lepszy, to mnie szkoda czasu, bo masa innych książek czeka na przeczytanie

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Spiderdog86 28.06.2023 07:34
Czytelnik

Brak - nie wiem ile mi ich jeszcze zostało, póki co skończyłem na "Ruchomych obrazkach". Nie traktuję tego jako autoagresji, ale mam coś takiego w sobie, że muszę dokończyć to, co zacząłem, bo mam wrażenie jakbym coś tracił. Lubię wchłaniać fikcyjne światy czy to w formie książki, komiksu, serialu, filmu lub gry. Oczywiście w przypadku "Świata Dysku" nie czytam tutaj...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
asymon 28.06.2023 14:23
Bibliotekarz

@Spiderdog86 No ale to jest taka konwencja. Jak Nobby z Colonem, stojący na dachu i strzelający z łuku do wiadomokogo. I jeden kłuje drugiego, żeby szansa trafienia wiadomokogo była dokładnie jedna na milion, nie większa. Bo jak wiadomo szansa jedna na milion trafia w dziewięciu przypadkach na dziesięć (sorry jeśli pokręciłem, piszę z pamięci).

Wszystkie te "losowe"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Spiderdog86 28.06.2023 15:58
Czytelnik

Asymon - może i tak być, na pewno są osoby, którym taka konwencja pasuje. Mnie humor Pratchetta nie kupił. W podobnym stylu Douglas Adams napisał sequele do "Autostopem przez galaktykę". Pierwszy tom był w porządku, ale sequele były tak Pratchettowskie, że potwornie się męczyłem. Z zabawnych książek najbardziej podszedł mi "Forrest Gump" wraz z kontynuacją.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
asymon 28.06.2023 18:29
Bibliotekarz

Uwielbiam wszystkie pięć części "Autostopem" , tylko trzecia, ta z kanapą i krykietem jest moim zdaniem trochę na siłę. Historia miłosna jest super, a heheszki z prawdopodobieństwa jeszcze lepsze. 

I tak jak pisałem wcześniej, to że zacząłem przygodę ze Światem Dysku będąc młody i głupi może powodować, że nie jestem obiektywny wobec kolejnych części, nie twierdzę że nie. 

...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Fidel-F2 29.06.2023 07:59
Czytelnik

W porównaniu do filmu, literacki Forrest to miernota.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Spiderdog86 04.07.2023 14:26
Czytelnik

Fidel - F2 - nie zgadzam się. To raczej film jest wykastrowany w stosunku do książki. Książka była zbyt absurdalna dla ram kinowych, co nie znaczy, że jest gorsza od filmowej adaptacji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Fidel-F2 04.07.2023 14:54
Czytelnik

Jest o wiele gorsza od filmu. To jeden z największych rozziewów w historii filmowych adaptacji literatury.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Brak 26.06.2023 13:29
Czytelnik

"Świat dysku" to jedyna seria książek jaką znam, która staje się coraz ciekawsza z każdym kolejnym przeczytanym tomem. "Kolor magii" wymęczyłam, "Blask fantastyczny" również nie przypadł mi do gustu. Bardzo się cieszę, że nie zakończyłam wówczas swojej przygody z tym cyklem, bo całe to uniwersum jest niesamowite.
Aż nabrałam ochoty na ponowne przeczytanie "Świata dysku"....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Yahol 23.06.2023 00:11
Czytelnik

Przede wszystkim "Świat dysku", a w nim seria o Rincewindzie, ŚMIERCI ewentualnie jeszcze o Straży Miejskiej. Pozostałe części, oczywiście też przeczytałem, ale.... już niekoniecznie mi się podobały.
Lubię jeszcze "Dobry omen". Pozostałe ... no mogą być. Mam na półce. Choć przyznam, że raczej są dla młodszego czytelnika. Nawet bardzo młodego i niewymagającego.
No i ptaszki...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
falka_19 26.06.2023 13:37
Czytelnik

Coś mnie chyba ominęło - o jaki incydent chodzi, jeśli można zapytać? 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Rafał Hetman 22.06.2023 20:19
Czytelnik

Od dawna mam zamiar przeczytać jego książki z tej serii, ale jest ich tak dużo, tak skrajnie dużo iż boję się że wszystkich nie znajdę. Już kilka razy patrzyłem na ogłoszenia, czy ktoś nie sprzedaje ich wszystkich na raz w pakiecie, ale jak na razie jeszcze się nie zdarzyło. Boję się też trochę ceny a za taki księgozbiór, bo każdą książkę którą przeczytałem zawsze...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
asymon 26.06.2023 19:13
Bibliotekarz

To może weź na próbę (np. z biblioteki) Mort  Trzy wiedźmy lub  Straż! Straż! - to pierwsze części i zobaczysz, czy "zażre". Choć już potem lepiej chyba czytać po kolei, chronologicznie, bo choć książki w wątkach jakoś logicznie po sobie następują, to wiele rzeczy...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Mort  Trzy wiedźmy  Straż! Straż!
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Nimbra 22.06.2023 14:46
Czytelniczka

Świat bez kolejnych części Świata Dysku jest jakiś taki...smutniejszy. Brakuje mi Pratchetta i wszystkich książek, które mógłby jeszcze napisać.... Może by tak zekranizować resztę Świata Dysku? Taki Wiedźmikołaj i Piekło pocztowe nieźle wyszły.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
trzyzielonemyszy 25.06.2023 10:06
Czytelnik

po tym co zrobili ze "Straż! Straż!" to wolałabym nie. Ostatnio ekranizacje wychodzą mocno średnio.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Nimbra 28.06.2023 09:35
Czytelniczka

@trzyzielonemyszy, serialu jeszcze nie widziałam, ale popatrzyłam na zwiastun i aż boję się za niego zabrać... wygląda bardzo, nazwijmy to "netflixowo":(

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bartek Czartoryski 22.06.2023 12:00
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
asymon 26.06.2023 19:05
Bibliotekarz

Dzięki za ten news, o takie LC nic nie robiłem!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się