cytaty z książek autora "Aurélie Valognes"
Ja nie jestem smutna, lubiłam babunię, dawała mi mnóstwo cukierków, ale za często szczypała mnie w brodę. Poza tym mnie wkurzała, ciągle pytała, do której klasy chodzę. Powtarzała "Ależ urosłaś". Nuda!
Mówi się, że człowiek staje się dorosły, gdy uświadamia sobie, że pewnego dnia umrze.
Do diabła! A gdybym tak pozwolił sobie na szczęście?”.
Niech pan przestanie rezygnować z różnych rzeczy, gdy nie wszystko idzie po pana myśli. Trzeba czasem przełknąć dumę. Umieć przegrywać [s.143].
Wykonywała zawód nauczyciela zaledwie od dziesięciu lat, ale już dostrzegła, zę słowo "zawód" ma drugie znaczenie. Było niczym delikatne upomnienie, niepożądany efekt uboczny na ulotce leku, której nie przeczytała. Szkołą nie była tylko miejscem, gdzie się uczyło, lecz czasami też miejscem, gdzie się cierpiało. Nie wiedziała tylko, czy większego zawodu doświadczają rodzice, czy nauczyciele.
Każdy poranek jest inny. Jest coś uspokajającego w myśli, że słońce było przed nami i będzie po nas. Lubię sobie powtarzać, że zawsze gdzieś na planecie znajduje się ktoś, kto podziwia jego piękno. To nic nie kosztuje, a mimo to oglądanie brzasku jest jedną z rzeczy, które uszczęśliwiają mnie najbardziej na świecie.
Nadchodziła zima, deszcz lał się strumieniami tak na zewnątrz, jak i w jego życiu.
Ci, których najbardziej kochasz, przychodzą i odchodzą, wyjeżdżają i wracają. Za każdym razem zabierają ci kawałeczek serca. Ale przecież nie wyrzekniesz się miłości ze strachu, że będziesz musiał trochę cierpieć? Czy tyle szczęścia nie jest warte ukłucia w serce?
Najlepszymi środkami antydepresyjnymi są książki, mój przyjacielu.
-Nie mamy wpływu na to, co niesie nam los, mój mały. Musimy się z tym pogodzić i często wychodzi nam to na dobre.
-Na tym polega wiara, babciu?
-Nie, na tym polega życie.
Uważał, że postępuje słusznie, dzieląc się z uczniami wszystkimi rozczarowaniami, jakie życie przyniosło również jemu. Był przekonany, ze jego zadaniem jest przygotować dzieci na trudności, jakie czekają na nie w życiu. Nic nie przyjdzie im łatwo.
To, że nasze życie okazało się klapą, nie znaczy, że śmierć też nią musi być.
Bernard i Brigitte byli nietypową parą, niektórzy obserwatorzy twierdzili, że "źle dobraną", inni, bardziej pokojowo nastawieni, nazwaliby ich "uzupełniającymi się. Ona: zrównoważona, promienna, otwarta. On: zestresowany, stresujący, a przede wszystkim skupiony wyłącznie na sobie. Brigitte była skałą, a Bernard uciążliwym pasożytem. Zawsze liczył, że ktoś go wyręczy. Byli niczym małż i rafa.
Im bardziej czuł się dotknięty, tym większą wykazywał bezduszność.
Bernard i empatia - to nie szło w parze. Troszczenie się o innych wymagało czasu, a Bernard go nie miał. Biegał, spieszył się, traktował "informacje" rodzinne tak samo jak zawodowe: z dystansem, bez osobistego zaangażowania, nie podejrzewając, że inni mogą być obdarzeni inną niż on wrażliwością.
O ile jego intelektualna codzienność przewyższała średnią, o tyle codzienność emocjonalna zamiatała kurz z podłogi.
Życie to nieustanna udręka. Kiedyś miałem szefa, teraz mam sąsiada!
- Potrzebujemy historii, życia, wartości, człowieczeństwa, a także sensu. Zgadzasz się ze mną, Brigitte?
- I to jak bardzo! Zawsze kochałam starocie z duszą - stwierdziła.
- Teraz lepiej rozumiem - uśmiechnęła się Alice - dlaczego spodobał ci się Bernard.
Charlotte sięgnęła po łyżeczkę, przytknęła ją do do gardła chorej i stwierdziła stanowczo:
- To klasyczna choroba moich pacjentów: jabłko a dama.
- Jabłko a dama? Jest pani pewna, pani doktor?
- Och, tak! Kula w gardle nazywa się "jabłko a dama" Wszyscy tatusiowe to mają.
Brigitte zrobiła zmartwioną minę - diagnoza Charlotte była słuszna, nie licząc jednego drobnego szczegółu.
- Zauważ jednak, że nie jestem mężczyzną...
- Babunia miała brodę, a też nie była panem... Myślę, że w medycynie wszystko jest możliwe - stwierdziła dziewczynka.
Obawiam się tylko, że im więcej człowiek działa, tym więcej ma energii, a jeśli zwalnia tempo, w końcu zaczyna móc też coraz mniej.
Ona, która usiłowała być niczym Superwoman, idealna na wszystkich frontach, uważała, że pójściem na łatwiznę jest delegowanie wszystkich prac domowych na Brigitte i domaganie się, żeby Ziemia kręciła się wyłącznie wokół niego.
Teść i synowa mieli dość trudną relację. On wytykał jej feminizm, ona jemu egoizm. W zaciszu domowym obrzucali się nawzajem przezwiskami godnymi reportażu o zwierzętach: "smok" w jej przypadku i "borsuk" w odniesieniu do niego.
- Nie ma lepszych i gorszych zawodów, Bernardzie. Są tylko wielcy imbecyle, którzy tak myślą - odparowała Brigitte, chcąc nieco usadzić męża. Groteskowy elitaryzm i moralizatorstwo męża czasami ją złościły.
Kiedy coś jej nie interesowało, nie była w stanie przyswoić informacji. Już PIN do karty stanowił nie lada wyzwanie, a co dopiero pasjonujące życie sąsiadów...
Życie to nie tylko prace domowe, a małżeństwo to nie niewolnictwo. Nie należę do ciebie.
Odejść, zostawiając niewiele za sobą, to również pokazać, że robimy miejsce dla innych.
Z przyjaźnią jest jak z miłością: trzeba umieć podążać razem w tę samą stronę.
Ja nie pojmuję idei całej tej "emerytury": inni pracują dalej, a ty musisz się zatrzymać. Ciężko się z tym pogodzić, kiedy przez całe życie się biegało, działało w trybie maratonu lub sprintu, chcąc zawsze być pierwszym, najlepszym, o krok przed innymi. Kiedy pędzi się sto na godzinę, nie ma się ochoty nagle stanąć, poza tym jest to trudne.