Invincible 1 Robert Kirkman 7,6
ocenił(a) na 93 lata temu Zwrot "najlepsze coś na świecie", to chyba najtańszy chwyt marketingowy, który przychodzi mi do głowy. Nie można jednak winić twórców, za promowanie tej serii hasłem, które przekopiowano z tyłu okładki, mówiące, że jest to "zbiorcze wydanie prawdopodobnie najlepszej superbohaterskiej serii komiksowej we wszechświecie", ponieważ to zdanie, to sama prawda.
Jestem w stanie to stwierdzić po zapoznaniu się z całością serii, do której wróciłem, dzięki polskiemu wydaniu, i owy powrót przypomniał mi, za co pokochałem tą serię. A pokochałem ją już po przeczytaniu zeszytów, które zawiera owy tom.
Wszystko zaczyna się niepozornie, główny bohater dopiero uczy się używania swoich zdolności, i żyje jak każdy nastolatek. Obserwujemy go częściej w szkole, domu i pracy, niż podczas jego superbohaterskich wyczynów. O tej "normalnej" części jego życia czyta się przyjemnie, dzięki sporej dawce humoru, i lekkiemu klimatowi, ale w pewnym momencie pojawia się myśl: co w tym komiksie takiego niezwykłego?
Odpowiedź przychodzi szybko, gdyż Robert Kirkman sprytnie uśpił czujność czytelnika, żeby nagle go zaskoczyć. Gdy historia już na dobre wrzuca czytelnika w świat "super" postaci, Kirkman daje upust swojej kreatywności. Dostajemy masę bohaterów ciekawych zarówno przez charakter i zdolności, jak i wygląd, który bardzo udał się rysownikom. Czasami bohaterowie są przesadnie kiczowaci, lub parodiują innych znanych już herosów, jednak w takim przypadku, występują głównie jako comic relief. W każdym razie widać, że w tym świecie drzemie wielki potencjał, a Kirkman potrafi wrzucić w niego to co najlepsze w gatunku superhero.
Jeśli chodzi o stronę graficzną komiksu, początkowo nie powala. Pierwsze zeszyty narysował Cory Walker, którego rysunki są co najwyżej poprawne, i odbiegają od poziomu wielu innych komiksów z gatunku. Na szczęście w połowie tomu, jak i przez prawie całą serię, jego rolę przejął Ryan Ottley. Chociaż początkowo nie rzuca się to specjalnie w oczy, jest to zmiana na lepsze, a Ryan zalicza niesamowity progres, którego obserwowanie jest kolejnym, bardzo przyjemnym aspektem serii.