Irlandczyk Charles Brandt 7,7
ocenił(a) na 92 lata temu Ellroy do sześcianu. Książka może nie tak doskonała językowo i formalnie jak proza twórcy „Kwartetu LA” i trylogii „Podziemny świat USA”, ale robiąca zdecydowanie większe wrażenie. Bo Ellroy to fikcja. Mistrzowska, ale jednak fikcja. Tymczasem Charles Brandt rozmawiał z człowiekiem, który był zapewne pierwowzorem wielu ellroyowskich postaci. Jego „Irlandczyk” (w poprzednich wydaniu zatytułowany „Słyszałem, że malujesz domy”) to relacja z pierwszej ręki. Przy okazji historia życia i kariery słynnego mafijnego cyngla i jednocześnie wpływowego działacza związkowego Franka Sheerana wypełnia wiele białych plam w dwudziestowiecznej historii Stanów Zjednoczonych. Efekt tego „malowania” jest momentami szokujący.
Sheeran, bohater II Wojny Światowej, którego przypadek zetknął z jednym z mafijnych bossów – Russelem Bufalino, mimowolnie stał się jednym z ważniejszych rozgrywających przestępczego podziemia Stanów Zjednoczonych w jego złotym okresie – latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dzięki temu mamy unikalną okazję wejść w świat tej – jak sam Sheeran to określa – kultury. I, choć podobno to Bufalino był pierwowzorem postaci Vita Corleone oraz zatwierdzał scenariusz „Ojca Chrzestnego”, z filmem Francisa Forda Coppoli opowieść Sheerana ma niewiele wspólnego. Nawet „Chłopcy z ferajny” Martina Scorsese wydają się przy historii Franka ugrzecznioną młodzieżową przygodówką. Żadnemu twórcy fikcji w najśmielszych i najbardziej mrocznych fantazjach nie udało pokazać aż tak bliskich relacji świata przestępczego z ruchem związkowym oraz światem polityki.
Zarówno w podtytule książki, jak i jej głośnej ekranizacji Marina Scorsese z Robertem De Niro, Alem Pacino oraz Joe Pescim w rolach głównych, podkreślane jest, że Sheeran zdradził Brandtowi tajemnicę zniknięcia równie słynnego co kontrowersyjnego działacza związkowego Jimmiego Hoffy. To prawda. Jednak to tylko jedna z wielkich zagadek rozwiązanych na kartach tej książki. Druga, którą zresztą w swojej ekranizacji pominął Scorsese, jest jeszcze większego kalibru. Jasne, jej rozwiązanie jest słabiej udokumentowane, ale logiczny wywód przeprowadzony przez Brandta przekonuje równie mocno, jak w przypadku Hoffy.
Ale nie tylko ujawnione w „Irlandczyku” fakty są fascynujące. Potężnym autem tej książki są, tworzone w sposób pośredni, charakterystyki głównych aktorów tej historii. To twardzi chłopcy, będący sami dla siebie wyrocznią, uzurpujący sobie prawo do określania tego, co prawe i sprawiedliwie; sami kodyfikujący zasady rządzące światem ich oraz ich najbliższych i podwładnych. Wybujali indywidualiści z ego wielkości Saturna zmuszeni grać zespołowo, choć w drużynach, których składy starali się ustalać sami. Ludzie fascynujący i odrażający jednocześnie. Dziś sprawiają wrażenie dinozaurów, bo zawodników tej klasy po prostu nie ma. Kowboi zastąpili księgowi. Jasne, są twardziele z karteli narkotykowych, ale to postaci zdecydowanie bardziej płaskie, skupione wyłącznie na przemocy. Machiny do konsumpcji i mordowania. Bohaterowie Brandta i tamtych czasów byli bardziej złożeni, choć oczywiście konsumować też lubili, a wyroki śmierci były dla nich chlebem powszednim.
Książka Brandta to kolejny dowód na przewagę literatury nad kinem. „Irlandczyk” Martina Scorsese był dobrym filmem. Może nie tak wybitnym jak „Chłopcy z ferajny” czy „Kasyno”, ale na pewno wyróżniał się na tle filmowych produkcji ostatnich lat. Jednak w zderzeniu z literackim pierwowzorem blednie, sprawia wrażenie płaskiego i pretensjonalnego. Przy książce Brandta to tylko schematyczny, wręcz mechanicznego, dramat z solidnym De Niro, nijakim Pescim i robiącym najlepsze wrażenie, choć chwilami trochę „zagrywającym się”, Pacino. U Brandta wielkie kreacje dają wszyscy – Sheeran, Hoffa i Bufalino.
„Irlandczyk” udowadnia także, że dziennikarstwo może być sztuką. Wielkie dziennikarstwo sztuką jest zawsze. Sztuką, choć blisko ziemi, najwyższych lotów. Bo, choć Charles Brandt jest prawnikiem, jego książka to przecież właśnie praca dziennikarska. Efekt wywiadów, kwerend w archiwach i, w ostatnich częściach, reportaż – metaopowieść o tworzeniu. Opowieść wielka na kilku poziomach. Oby takich więcej. Białych plam do „zamalowania” jest jeszcze bardzo dużo.