Słodsze niż czekolada Sheila Roberts 6,1
ocenił(a) na 55 lata temu Skończyłam czytać kilka dni temu, ale jakoś recenzja wypadła mi z głowy. To nie do końca dobrze, ponieważ należę do osób, które powinny pisać recenzję tuż po przeczytaniu, o ile nie w trakcie. Więc pewnie będzie mniej i nawet może coś ucieknie, ale lepsze to niż nic.
Kilka lat temu nie miałam nawet pojęcia, że istnieją takie powieść. Długie cykle zaczepione w jednym miejscu, opisujące nie tylko poszczególnych bohaterów, ale ich kolejne lata, otoczenie, świat w którym budzą się i zasypiają. A potem na jedne serie sama wpadłam, na inne otworzyły mi dziewczyny oczy. Lubię Carr, Macomber, Miller czy Wood. I pewnie jeszcze kilka innych.
Czy Sheila Roberts ze swoim miasteczkiem trafi na listę tych lubianych?
Nie wiem.
Bo o ile lubię tego typu historie, o tyle zwracam uwagę na ich wykonanie.
W przypadku Słodszego niż czekolada jest różnie. Trudno tej książce odmówić wątku obyczajowego. Zdecydowanie dużo miejsca autorka przeznaczyła na prezentację postaci. Dokłada do tego przeszłość, historię i całkiem sporo opisów emocji. Nie do końca byłam w stanie je wyczuć, ale opisywała je często. Niekiedy nawet, szczególnie w przypadku matki, a i niekiedy samej głównej bohaterki, miałam wrażenie przesytu. Jakbym słyszała to już tyle razy. Lekko powtarzalne to było. Podobnie jak w przypadku kłopotów finansowych, czy nielubienia bohatera przez bohaterkę. Wiele razy powtarzane emocje i odczucia. W efekcie czego były fragmenty, które nic konkretnego poza ilością stron za sobą nie niosły.
Ale i tak dla mnie najsłabiej w tej książce wypada romans. Nawet przy założeniu, że to nie jest klasyczny romans. Nielubienie i pretensje bohaterki w stosunku do bohatera pojawiają się bardzo szybko. A potem trwają i trwają. On stara się ją przekonać, ona mu nie wierzy i coraz bardziej go nie lubi. Potem znowu, i znowu. On oczywiście stara się jej pomoc, ale ona nawet nie dopuszcza tej myśli do siebie i nadal go nie lubi. A potem, pewnie 20-30 stron przed końcem Sam dowiaduje się, że Blake jej pomagał i jak ręką odjął. Te 20-30 stron później zgadza się zostać jego żoną.
Czemu? Z jakiego powodu?
Nie do mnie to pytanie. Niestety, nie potrafię udzielić na nie odpowiedzi. Autorka po wielokrotnie powtarzanych słowach o nienawiści, nieprzyjaźni nie przekonała mnie, że wystarczy strzelić palcami i już jest dobrze. Że istnieje jakakolwiek szansa, że ta dwójka może być razem.
To mi przeszkadzało i to mi się nie podobało. A tak sobie myślę, że bohaterowie zasługiwali na coś więcej. Na więcej miłości, łączącego ich uczucia. Na więcej słów o ich związku.
Na GR wyczytałam, że to jedna z wielu, wielu części. Nie wiem czy seria będzie u nas kontynuowana, ale jako zwolennik obyczajów miasteczkowych, chyba bym się skusiła na kolejna część. Choćby, aby zobaczyć czy nadal tak jest, czy może autorka polubiła swoich bohaterów.