cytaty z książek autora "Michael Grant"
Świat jest taki, jakim go uczynimy. Ale myślę też, że czasami możemy prosić Boga o pomoc, a On pomoże. Czasami mi się wydaje, że siada i mówi: "Jejku, co te głupki teraz wyprawiają. Chyba lepiej trochę im pomóc.
- Czasami cię nienawidzę! - zawołał, ruchem nadgarstka posyłając kamień z klifu na dół, prosto do wody.
- Tylko czasami? Diana uniosła brew sceptycznie. - Ja nienawidzę cię prawie cały czas.
- Chcesz mi powiedzieć, że pod ziemią jest masa uranu i nikt nie powinien myśleć, że to niebezpieczne? - spytał Edilio sceptycznym tonem.
- Masa uranu i kości jednego faceta - uzupełnił Quinn. - Witaj w Perdido Beach, nasze motto brzmi: "Promieniowanie? Jakie promieniowanie?
(...)-Ale to nie szkodzi, bo rzeczy, którymi się martwisz,prawie nigdy się nie zdarzają, prawda?
-Tak-przyznała dziewczynka.-Ale rzeczy, o których marzę, też się nie zdarzają.
- Sadyzm - powiedziała Diana - czerpanie przyjemności z cierpienia innych.
Drake rozciągnął usta w swym rekinim uśmiechu - Nie boję się słów.
- Gdybyś się ich bał, nie byłbyś psychopatą.
- Czyli twój ojciec znika, a ciebie nawet nie interesuje, dlaczego? - spytał Caine. - Ciekawe. Ja zawsze chciałem wiedzieć, kim byli moi prawdziwi rodzice.
- Niech zgadnę. Jesteś młodym czarodziejem, wychowanym przez mugoli.
-Tak, Sam, nadal jesteś potrzebny.Jesteś jak Bóg dla nas zwykłych smiertelników. Nie możemy bez ciebie żyć. Świątynie zbudujemy później. Zadowolony?
- Czyli turbin nie napędzają gigantyczne chomiki?! - wydarł się Quinn. - Ktoś wprowadził mnie w błąd!
Zła dziewczyna wybiera złego chłopaka. Tak to już jest na świecie. Zwłaszcza gdy dotyczy to tego świata.
Tego dnia uświadomił sobie podstawową prawdę: inni nie mogą cię usidlić, usidlić może cię tylko własny strach. Sprzeciwisz się, to wygrasz.
- Nadal śni ci się, że dręczysz zwierzęta?
- Nie, doktorze, śni mi się, że dręczę pana.
-Taegan- powtórzył Caine. - Tutaj, na akcie urodzenia. Matka: Constance Temple. Ojciec: Taegan Smith. Data urodzenia: dwudziesty drugi listopada. Godzina urodzenia: dwudziesta druga dwadzieścia. Szpital regionalny w Sierra Vista.
- Więc teraz możesz mi postawić horoskop.
Ale kiedy rzeczywistość była beznadziejna, fantazja stawała się niemal niezbędna
-Mamy system mierzenia mocy- oznajmił Caine- Właściwie wymyśliła go Diana. Umie odczytać człowieka, jeśli złapie go za ręce. Określa, jaką ma moc. Opisuje to jak zasięg w komórce. Jedna kreska, dwie, trzy. Wiesz co ja mam?
-Świra?-Sam wypluł krew, która napłynęła mu do ust.
Taylor ciagneła:
- Oh, Sam gdybyś tylko mógł byc tak madry i taki świetoszkowaty jak ja! Gdybys tylko był w stanie zrozumieć, że nigdy nie zdobędziesz mnie-niebieskookiej blondynki Astrid!
- Sam czy moge juz ją zastrzelic?- spytała Dekka.- Czy jeszcze za wcześnie?
- Poczekaj aż znajdziemy się w górach. Stlumią dźwięk.
Uśmiech Drake'a kojarzył się z rekinem: zbyt wiele zębów, zbyt mało humoru.
Niedoświadczony człowiek patrzy przeciwnikowi na ręce, wytrawny - obserwuje jego twarz.
Na tablicy wyraźnie widniał napis "Wielom,,.
- Pisała słowo "wielomian,, - powiedziała Astrid teatralnym szeptem.
- No, nie domyśliłbym się - stwierdził z drwiną w głosie Sam.
- Ja raz miałem wielomian - odezwał się Quinn. - Lekarz mi go usunął.
- Wiesz - odezwał się Quinn - jedyną zaleta tej sytuacji było to, że urwałem się z lekcji historii. Teraz lekcja historii przyszła do mnie.
- Co ważniejsze: wolność czy szczęście? [...]
- Nie możesz być szczęśliwy jeśli nie jesteś wolny.
(...)Ty pokręcony głupi palancie, kocham cię. Nie powinnam. Naprawdę. Jesteś chory, chory! Ale kocham cię.(...)
Sam ruszył w stronę domu Brianny. Brittney poszła za nim. Absolutna normalka, pomyślał Howard, idąc za nimi. Po prostu kolejny spacerek z trupem.
- Cześć, Sammy - powiedziała Brianna.
Wbił w nią wzrok. Uśmiechnęła się.
Wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi.
- Powinienem cię zabić za to, że tak zniknęłaś.
- Daj spokój - odparła, szeroko rozkładając ramiona. - Wystarczy uścisk.
- Nareszcie się obudziłeś - stwierdziła - Najwyższy czas.
- Wiesz.. - za jej przykładem przybrał żartobliwy ton - Zwykle, jak mnie postrzelą, a potem wypuszczam lasery z rąk, lubię się trochę zdrzemnąć.
Sam siedział za kółkiem, Dekka obok niego. Komputerowy Jack wciśnięty był w wąską przestrzeń za siedzenim kierowcy i nie wyglądał na zadowolonego.
- Bez urazy, Sam, ale zjeżdżasz z drogi. Zjeżdżasz z drogi! Sam! Zjeżdżasz z drogi!
- Nieprawda. Zamknij się - warknął Sam, wyjeżdżając z powrotem na drogę, po tym jak samochód omal nie wylądował w rowie.
Nie mogę cię pocałować, kiedy twój brat patrzy - wyszeptał. Astrid cofnęła się, odwróciła Pete'a tak, żeby patrzył gdzie indziej i zapytała:
- A teraz?
- Czemu właściwie jestem z tobą?
- Bo jestem niewiarygodnie przystojny?
- Jesteś umiarkowanie przystojny, prawdę mówiąc - droczyła się.
- To może atrakcyjny ze mnie dyktator?
- Nie pamiętam, żebym użyła słowa "atrakcyjny".
Uśmiechnął się.
- Nie musiałaś. Masz to w oczach.
_Nie martw się. Nie pozwolę ci spaść.
-Tak? To po co przyniosłaś kask?
Rzuciła mu nakrycie głowy.
-Na wypadek, gdybyś jednak spadł.