Księga Małgorzaty Judith Merkle Riley 7,2
Ktoś przede mną napisał: czytadło do zapomnienia. Niestety, podpisuję się pod tą opinią.
Należy przyznać, że Autorka ma jak najlepsze chęci i widoczne jest, że chce wprowadzić Czytelnika w realia czasów, o których, przynajmniej takie jest moje wrażenie, wie dużo. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że nawet najlepsza wiedza nie zastąpi warsztatu pisarskiego.
Wszystko w tej książce jest, moim zdaniem, powierzchowne i połowiczne. Zarówno na poziomie historycznym jak i fabularnym. Całość jest sklecona byle jak. Trochę historii, trochę dramatu, trochę duchów, taki patchwork, jednakże jakość szycia, powiem szczerze, marna.
Muszę nadmienić, że pierwszy dysonans poznawczy pojawił się u mnie, gdy okazało się, że główna bohaterka, to dziewczę z wioski w środku nikąd, urodzone około roku 1332, edukacja poziom zero, jednak jej wiedza i głębia przemyśleń, w wieku lat około 20tu, są na poziomie jej dzisiejszej równolatki. Przepraszam, ale mało to możliwe. Rozumiem jednak, że trzeba było stworzyć bohatera, który mówi do odbiorcy w miarę do rzeczy i klarownie o sprawach i czasach mu współczesnych. Stąd te uproszczenia zapewne.
Rzecz się dzieje w Anglii, trochę na wsi, trochę w jakichś zamkach, które bohaterka podczas swej wędrówki odwiedza, ale głównie w Londynie. Ciekawe realia historyczne, i owszem, mamy jakieś, ale nie za wiele, jak już jakieś perełki na temat życia codziennego się pojawią, to zaraz, bardzo przepraszam za kolokwializm, jakieś niedorzeczne bzdety z życia głównej bohaterki je psują. Dodatkowo dziwne objawienia, duchy panie, cudne rozwiązania sytuacji nierozwiązywalnych, te sprawy. A, i jeszcze wychowywanie dzieci bezstresowo, na sposób skandynawski. No, powiem od razu, przy tych fragmentach padłam, zaś łzy leciały mi gęsto po plecach.
Ale od razu mówię – w drugiej części jest jeszcze gorzej. Tam to dopiero idiotyzm za idiotyzmem galopuje dziarsko.
Nie odradzam, ale też nie polecam.