Don't mess with me Dominika Luboń 6,6
„Mimo że potrafił ranić na każdy możliwy sposób, to ja wciąż nie potrafiłam go całkowicie znienawidzić”
Lanore McQueen wracając późnym wieczorem do domu, zauważa jak dwie osoby dewastują mury domu dziecka, w którym jej mama jest dyrektorką. W poczuciu odpowiedzialności zgłasza sprawę, a wandale zostają złapani. Ku jej zaskoczeniu, jednym z nich jest Aron Bailey. Znienawidzony sąsiad, który zmuszony jest odbyć prace społeczne, polegające na odnowie zdewastowanego budynku.
„Don’t mess with me” to jeden z pierwszych tworów wattpadowych, które mocniej zapadły mi w pamięć i jak zobaczyłam, że została wydana to nie wahałam się ani chwili, żeby ją zamówić. Zupełnie nie pamiętałam ciągu wydarzeń, a tym bardziej zakończenia książki. W trakcie czytania widać wattpadowe naleciałości i dość pobieżne przedstawienie postaci, przez co nie do końca jesteśmy w stanie się utożsamić z bohaterami. Bywały momenty, w których czułam, że to Lanore jest antagonistką, którą nie do końca jest się w stanie polubić, mimo że docelowo chyba miał być nim Aron (jednak zdobył zdecydowanie więcej mojej sympatii).
Rozdygotanie emocjonalne głównej postaci niejednokrotnie dawało się we znaki i powodowało frustrację w trakcie czytania, ale jednocześnie było w tym coś, co przypominało mi o moich niezrozumiałych decyzjach, które podejmowałam w podobnym wieku i rodziła się w mojej głowie nić zrozumienia. Ogólnie cała fabuła książki wzbudzała we mnie wspomnienia, przez co podeszła mnie w dość osobisty sposób.
Relacja Arona i Lanore jest jak sinusoida o bardzo dużej amplitudzie, wokół czego obraca się cała fabuła. Nie znajdziemy tu ciekawszych wątków niż romantyczne, więc jeśli liczy się na jakąś akcję czy tajemniczy motyw to można się zawieść. Jest to dość prosty romantyk, który nawet szczególnie nie skupia się na głębi tej relacji, a opisy wychodzą dość pobieżne.
Mimo wszystko książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. Czułam się jakbym znowu miała szesnaście lat i poznawała te historię na nowo, co było fajnym zastrzykiem nostalgii. Język jest dość prosty, ale zdania napisane są płynnie, przez co żwawo brnie się od linijki do linijki. Na próżno szukać tu głębokich wywodów czy przemyśleń zmuszających do analizy własnych zachowań.
Dużym minusem jest dla mnie zakończenie, które wychodzi chaotycznie i mam wrażenie, że było pisane na szybko, bez większej analizy sensu, byleby było przykre (?). Dla mnie jako czytelnika, było ono poparte zupełnie niczym, co mogłoby nadawać mu głębię i niespecjalnie wzbudziło we mnie pożądane wzruszenie czy smutek, a bardziej niezrozumienie i zdegustowanie.
Jeśli szukacie przyjemnej, łatwej pozycji na jeden wieczór, która pomoże przenieść się w czasy nastoletniego buntu i pierwszej miłości to książka od Dominiki Luboń może być właściwą pozycją. Nie jest to książka idealna, głęboka czy poruszająca czytelnika, ale brnie się przez nią szybko i zdecydowanie przyjemnie.