Wszystko przez tancerza Deirdre Purcell 5,8
ocenił(a) na 55 lata temu Jakiś czas temu obejrzałam brytyjski film(co prawda oryginalnie był robiony jako serial, ale w Polsce wyszedł na DVD w formie filmu) ,,Wszystko przez tancerza” z udziałem min. Colina Farrela i Liama Cunninghama. Film z miejsca mnie oczarował(tutaj wielkie podziękowanie dla Książniczki, dzięki której w ogóle dowiedziałam się, że to cudo istnieje 😊),był taki ,,mój” – zawierał wszystko, co oczarowuje mnie na ekranie, zarówno w warstwie fabularnej(piękny i wcale nie oczywisty wątek miłosny, silna bohaterka zmagająca się z losem, historia rodziny),jak i produkcyjnej(cudowna muzyka, przepiękne krajobrazy Irlandii). Wiedziałam, że jest on ekranizacją powieścią Deidre Purcell. Przez jakiś czas nie planowałam sięgać po książkę, bojąc się, że nie dorówna filmowi, który tak mnie oczarował, ale w końcu ciekawość wygrała i postanowiłam zapoznać się z pisaną wersją losów Elizabeth Sullivan.
Elizabeth jest młodziutką, jeszcze naiwną i nie do końca świadomą irlandzką dziewczyną. Pewnego dnia przypadkowo poznaje George’a, starszego od siebie aktora, który ją fascynuje. Nawiązują romans. Doświadczony w miłości fizycznej i uwodzeniu, uczy Elizabeth świadomości swojego ciała i odczuwania namiętności, ale zarazem przekonuje ją, że seks jest celem samym w sobie i nie warto zwracać uwagi na konsekwencje. Konsekwencje jednak nadchodzą, bowiem George wyjeżdża robić karierę w Hollywood, a Elizabeth zachodzi w ciążę. Konserwatywna rodzina chce uwolnić córkę od ,,hańby” i zmusza ją do małżeństwa z Corneliusem Collardem, wdowcem z czterema córkami. Małżeństwo z nudnym i wiecznie zazdrosnym Neillym okazuje się być nieudane, ale jednocześnie dzięki niemu Elizabeth zaznaje miłości macierzyńskiej, zarówno do własnych dzieci, jak i swoich pasierbic. Po sześciu latach spokojnej egzystencji do życia Elizabeth powraca jednak George, jakby tego było mało do serca kobiety zaczyna też pukać dziewiętnastoletni Daniel.
Ten tekst nie będzie taką typową recenzją, ponieważ nie mogę się oprzeć przez porównywaniem książki z filmem. I co rzadko się zdarza, w tym zestawieniu powieść wypada gorzej. Na pewno na uwagę zasługuje historia irlandzkiej rodziny z prowincji, która zmaga się z losem w czasach przed i w trakcie II wojny światowej. Elizabeth wychowała się w dość zamożnej rodzinie z Cork, więc początkowo ciężko przyzwyczaić się do zajmowania się gospodarstwem, mieszkaniem w dwupokojowym domu z siedmiorgiem dzieci, ograniczeniem życia towarzyskiego do wizyt w kościele oraz z prostotą i surowością życia swoich sąsiadów dla których ziemia jest główną wartością. Jednak bohaterka ma w sobie wystarczająco dużo siły i odwagi, aby starać się przystosować do warunków. Elizabeth naprawdę próbowała(przynajmniej) przez większość czasu być wzorową żoną, matką i macochą, co nie było łatwe, ponieważ mąż traktował ją niczym krowę lub kozą kupioną na targu, a jedna z pasierbic od początku traktowała Lizzy jako intruza.
Niestety, sam zarys fabuły nie wystarczył do stworzenia historii rozrywającej serce. Mam wrażenie, że film jest dojrzalszy, głębszy i mniej operujący schematami(co rzadko zdarza się przy ekranizacjach). Ekranizacja teoretycznie opierała się na prostym motywie małżeństwa z rozsądku, nierozumiejącego męża i rodzącej się nagle zakazanej miłości, ale szybko okazało się, że nie na tym będzie opierać się ta opowieść i scenariusz poszedł w całkiem inną stronę niż oczekiwałam na początku. Natomiast książka dużo bardziej zabrnęła w tą klasyczną opowieść o nieudanym małżeństwie i romansie za plecami męża. Filmowa Elizabeth jest znacznie mądrzejsza i dojrzalsza niż ta książkowa. W momencie, gdy spotykamy ją już po kilku latach małżeństwa z Corneliusem jest inną osobą niż ta romantyczna nastolatka, która dała się uwieść przystojnemu aktorowi. Przeżycia sprawiły, że stała się obowiązkowa, rozważna i nie dawała się już ponosić instynktom. Natomiast książkowa Elizabeth zauroczona Dannym zachowuje się identycznie jak w czasach, gdy miała romans z Georgem, mimo że teoretycznie przymusowe małżeństwo i surowość życia powinny mieć jakiś wpływ na jej postawę. Przez większość powieści Lizzy zachowuje się egoistycznie i nieodpowiedzialnie, nie zwraca uwagi na swoje obowiązki i uczucia innych, dopiero pod koniec trochę się ogarnia. Do tego mam wrażenie, że wszystkie jej decyzje(nawet ta pod koniec) były motywowane głównie jej bujnym temperamentem erotycznym. Nie polubiłam zarówno książkowego, jak i filmowego Daniela, ale ten z filmu wydaje mi się jednak ciekawszą i bardziej rozbudowaną postacią niż smętny, nieżyciowy romantyk z powieści. Najbardziej jednak zabolał mnie wątek Mossiego, który był moją ulubioną postacią w filmie, a jego relacja z Elizabeth urzekła mnie najmocniej. W książce wcale nie czułam tego, co było tak widoczne w filmie – że to on znał ją najlepiej, że oboje poznali się doskonale przez wszystkie lata, zabrakło fragmentów, kiedy było widać jak Mossie troszczył się o Elizabeth i od początku czuwał nad jej rodziną.
Czy książka ma jakąkolwiek przewagę nad filmem? O dziwo, tak. Jest kilka kwestii, które bardziej podobały mi się w powieści. Przede wszystkim na papierze łatwiej było ,,ogarnąć” wszystkie dzieci Corneliusa i Elizabeth. W filmie skupiono się głównie na Mary, Kathleen i Francisie, natomiast w powieści wszystkie dzieci mają znaczenie dla fabuły i własne charaktery(moja faworytka to Margaret). W książce też bardziej skupiono się na irlandzkim, celtyckim klimacie wyspy Beara, co również bardzo mi się podobało, podobnie jak wątek z wizytą u wróżki. W filmie zabrakło mi też sceny z próbującą swoich sił jako swatka Margaret. Natomiast jeśli chodzi o zakończenie, to zdecydowanie wygrywa to filmowe. Niby ostatecznie doszło do tego samego, ale sposób w jaki odbyło się to w ekranizacji bardziej do mnie przemówił.
Rzadko to mówię, ale w tym wypadku film jest znacznie lepszy od książki. Książkę można przeczytać, zwłaszcza jeśli lubi się sagi rodzinne i historie o doświadczonych przez los kobietach, ale spokojnie można też ją sobie odpuścić. Natomiast film bardzo polecam, jest naprawdę poruszający, wzruszający i kończy się idealnie. Co ciekawe, autorką scenariusza również jest Deidre Purcell. Czyżby autorka sama uznała, że nie stworzyła wybitnej książki i postanowiła ją ,,poprawić”? W każdym razie – film koniecznie obejrzyjcie(jeśli uda Wam się go upolować na DVD, bo niestety nie jest dostępny w Internecie),ja na pewno już wkrótce do niego wrócę, książkę możecie przeczytać, żeby wyrobić sobie opinię.
,, Zupełnie tak, jakby być człowiekiem oznaczało przypominać sobie bezustannie o przemijaniu i śmierci. Każde szczęście nosi w sobie ziarno samozniszczenia.”