Idąc rakiem Günter Grass 6,8
ocenił(a) na 817 tyg. temu Ile ja się w swoim czasie nasłuchałem, że to „wybielanie Niemców”, „litowanie się nad nimi” czy wręcz „gloryfikacja nazizmu”. Kompletny absurd, bo to wszak rzecz wybitnie antyfaszystowska, może nawet w większym stopniu niż „Blaszany bębenek”. A zarazem to dramat o ludziach i ich wiecznych ludzkich problemach…
Świetny był pomysł, by równolegle rysować kolejne losy „ofiary” czyli naziola z lat 30. Wilhelma Gustloffa i jego formalnego zabójcy Dawida Frankfurtera, a zarazem losy wycieczkowca ”Wilhelma Gustloffa” oraz sowieckiej łodzi podwodnej „S-13” i jej dowódcy Aleksandra Marinesko – aż do ich „spotkania” na wysokości Ustki w mroźną (-18 stopni) noc 30 stycznia 1945 r., noc największego triumfu śmierci na morzu w historii ludzkości.
Autor wylicza obiektywne fakty: „ Gustloff” nie był statkiem cywilnym lecz obiektem Kriegsmarine, nie był oznaczony jako szpitalny czy uchodźczy - choć te grupy na nim dominowały, ale przewoził też i żołnierzy - pomalowany szarą farbą okrętów wojennych, był uzbrojony (działka plot, które zresztą zamarzły, tak samo jak dźwigi szalup),okręt konwojujący miał zepsutą aparaturę do namierzania okrętów podwodnych, na mostku kilku (!) kapitanów kłóciło się o kurs, nie zdecydowano by płynąć zygzakami w celu zmniejszenia ryzyka storpedowania, mimo że paliły się (!) światła burtowe.
Wypatrzono je z idącego w zamieci po powierzchni wzburzonego morza sowieckiego okrętu podwodnego. No i poszły trzy torpedy, wystrzelone przemyślnie od strony brzegu a nie pełnego morza. Wszystkie w celu…
Autor stara się nie epatować szczegółami tego, co wydarzyło się potem, może z wyjątkiem ludzi odciętych zamkniętymi na rozkaz z mostku grodziami w zalanej wodą części dziobowej, no i losu 4 tys. dzieci (w sumie było od 6 do 9 tys. ofiar). „To, co później działo się we wnętrzu statku, pozostało nie widziane przez nikogo, nie doszło do głosu”.
I to samo, co zawsze w takiej sytuacji: „Z broni palnej trzeba było zrobić użytek na oblodzonym pokładzie słonecznym, ponieważ nie usłuchano rozkazu +Tylko kobiety i dzieci do łodzi+, w związku z czym uratowali się przeważnie mężczyźni”.
Grass wspomina przy okazji o „łzawym kiczu na 24 fajerki”, czyli hollywoodzkim „Titaniku”. Oglądania tej najdroższej szmiry świata zaprzestałem mniej więcej po kwadransie…
Zwraca uwagę drugoplanowa, acz genialnie przedstawiona matka narratora Tulla Pokriefke z Wrzeszcza, która urodziła go tuz po katastrofie na okręcie ratowniczym. Mówi ona gdańską gwarą, którą równie genialnie oddaje tłumacz Sławomir Błaut. Próbka na zachętę: „A moja mamusza to są szwibasenu nachwalicz ni mogła, calutkiego kaflami wykładanego w kolorowe obrazki, gdże później masa helferek z Krigsmarine upchacz są muszała, aż potem Ruszki drugą torpedą wszysztkie te młode sztworzenia na sztrzepy porożrywał”.
Świetnie skreślony jest też Marinesko. Bynajmniej nie dostał awansu i orderu, choć w tym patrolu zatopił także inny transportowiec ”General von Steuben” (kolejne 4500 ofiar) – trafił nawet na parę lat do łagru!
Całą opowieść o Gustloffie i „Gustolffie” przeplata zarazem narracja całkiem współczesna – o niemieckich neofaszystach. Zaczyna się od pewnej internetowej witryny, „gdzie tak zwani przedwczorajsi, ale i świeżo upieczeni młodzi naziści dawali upust swojej tępocie na stronach nienawiści”. Zakończy się zaś pewnym nieobojętnym dla narratora mordem - poniekąd odwrotnością zastrzelenia Gustloffa.
Dlatego ta książka to nie tylko obciążenie Niemiec hitlerowskich, ale i tych współczesnych, w pełni, a może nawet i za bardzo demokratycznych, w których wciąż trwają i rodzą się nowi neonaziści – mimo że niemieckie prawo jest o wiele surowsze pod względem ich zwalczania niż polskie, patrzące przez palce na słynne „zamawianie pięciu piw” czy jeszcze słynniejszy prokuratorski ”indyjski symbol szczęścia”….
Na marginesie Grass pisze o apelu „ułożonym rzekomo przez rosyjskiego pisarza Ilję Erenburga, którego tekst wzywał wszystkich rosyjskich żołnierzy, żeby mordowali, gwałcili, mścili się za spustoszoną przez faszystowskie bestie +mateczkę Rosję+”. Ale jednak Erenburg naprawdę to napisał, czy precyzyjniej: podpisał, bo nie wiemy do końca, jak było….
To w kontekście słynnych wydarzeń w mazurskiej wsi Nemmersdorf (dziś w obwodzie kaliningradzkim) - pierwszym kawałku ziemi niemieckiej zajętym jesienią 1944 r., przez Armię Czerwoną. Wymordowano tam cywilów (a przy okazji francuskich jeńców),wcześniej gwałcąc kobiety i małe dziewczynki, nabijane potem na drzwi od stodoły, uciekających miażdżyły czołgi. Po odbiciu wsi przez Wehrmacht Goebbels – by zwiększyć wolę oporu - zdecydował wszystko szczegółowo nagłośnić, wraz z odpowiednimi zdjęciami w prasie i w kronikach kinowych.
Niemcy dowiedzieli się zatem, co ich czeka - od Rosjan. Po tym „zwyczajowa pogarda dla tego, co rosyjskie, zmieniła się raptownie w strach przed Rosjanami”. To dlatego, gdy już ruszyła wielka styczniowa ofensywa w 1945 r., miliony mieszkańców Prus rzuciły się do panicznej ucieczki, niektórzy wsiedli na „Gustloffa”, a wielu, w tym całe rodziny, wybrało samobójstwa..…
Ważna, mądra, słusznie pesymistyczna i odpowiedzialna książka. Dla Polaka w zasadzie lektura obowiązkowa…..
Nieco cytatów:
W ostatnich wolnych wyborach, przed czterema laty, większość z nich głosowała na socjałów i komunistów. Teraz była już tylko jedna jedyna partia, i był führer we własnej osobie.
Historia, w której sami maczaliśmy palce to zapchany klozet. Spłukujemy i spłukujemy, ale gówno mimo to wypływa.
Wciąż jeszcze jest tak, jak gdyby nic nie mogło przebić „Titanica”, jak gdyby „Wilhelm Gustloff” nigdy nie istniał, jak gdyby brakowało miejsca na jeszcze jedno nieszczęście, jak gdyby wolno było wspominać tylko tamte, nie te ofiary.