Brudna trylogia o Hawanie Pedro Juan Gutierrez 6,6
ocenił(a) na 73 lata temu Uuu… faktycznie jest brudna. Każdy, kto słyszał o rewolucji kubańskiej, wie, że miała się dobrze aż do upadku Związku Radzieckiego. Wtedy wsparcie bratniego kraju skończyło się, a zaczęła się bieda. Bieda! Piszcząca to za mało powiedziane, wyjąca i dogorywająca z głodu. Teraz, w latach dwudziestych naszego wieku, jest już trochę – trochę! – inaczej, ale lata 90. były koszmarem, o którym trudno zapomnieć.
Jesteśmy w Hawanie. Stolicy, pięknym, zabytkowym mieście, z uniwersytetem, wszelkimi urzędami i innymi placówkami na miarę światową. Tylko ta stolica popada w coraz większą ruinę. O zabytki nikt nie dba – nawet, jeśli zdaje sobie sprawę z ich wartości i konieczności zadbania o dziedzictwo, to nikt o tym nie myśli. Nikt nie myśli nawet o odremontowaniu czy posprzątaniu własnego – ha, z reguły przypadkowego, a nie własnego – mieszkania. Bo najważniejszy jest głód. Najważniejsze, żeby choć oszukać własny żołądek – rumem czy choćby wodą z cukrem. Oszukać głowę – rozmową z sąsiadem, z reguły jałową, alkoholem, pozorowanymi zajęciami. Oszukać ciało – najczęściej przypadkowym, rozpaczliwym seksem. Oszukać czas – wędrówkami po mieście, przesiadywaniem na bulwarze Malecon, dorywczą pracą. W najgorszym możliwym wydaniu.
Bohater – alter ego autora, tych samych imion – dziennikarz, człowiek wykształcony i niegdyś ceniony, nie mogąc znieść siły nachalnej, taniej i z gruntu zakłamanej propagandy, traci pracę. Od tego czasu jego życie zamienia się w piekło. Ima się każdego zajęcia, które przyniesie kilka peso lub dolarów. Zbiera puszki po śmietnikach, pracuje w prosektorium, w rzeźni, przy opisach których to miejsc nie radzę niczego jeść… Jest przemytnikiem, za co ląduje kilka razy w więzieniu. Nieustająco szuka jakiegoś sensownego zajęcia. Jest też wiecznie głodny. Z „zabijaczy” głodu, czasu i myśli – najczęściej ma w domu rum, cygaro, dragi oraz przypadkowe kobiety. Stacza się.
Kobiety to temat osobny. W kulturze „machismo” kobieta jest do oglądania (konieczne długie włosy, sterczący tyłek, kształtne piersi, a najlepiej, gdy biała) i do seksu. Tu z reguły przypadkowego, ale też rozpaczliwego, dającego chwilę przerwy od myślenia o rzeczywistości – i o głodzie. Cała moja sympatia do Pedra Juana runęła, gdy bez ogródek kazał swojej kobiecie pójść na Malecon i zapolować na chętnego na jej wdzięki, który w zamian zapłaci za cokolwiek na kolację. Sam Pedro też ciągle ogląda się za kobietami. I nieważne, stara, młoda, ładna, brzydka, mężatka, szefowa, dawna znajoma, prostytutka… Do przygody każda się nadaje. Przygody bardzo wulgarnie opisanej, dodam. Każdej. Tu nie ma tematów tabu.
To nie jest książka dla wrażliwych ludzi. Opis rozkładającego się miasta, z rozkładającymi się śmieciami, skleconymi byle jak klitkami mieszkalnymi, wszechobecnymi szczurami, karaluchami, brudnymi toaletami bez wody, z których korzysta 50 osób dziennie (z tym na Kubie do dziś można się spotkać…),brakami w dostawie wody i prądu, absurdami narzucanymi przez władzę i bezkarnością co odważniejszych – bardzo to trudne do strawienia. A jednocześnie – Pedro Juan w niewytłumaczalny sposób kocha ten kraj, to miasto, tych ludzi. Nie wyobraża sobie ucieczki czy choćby przeniesienia się na dłużej na prowincję. Ma do tego strasznego otoczenia mnóstwo sympatii, zrozumienia i cierpliwości. Może syndrom sztokholmski? Może przyzwyczajenie? Może akceptacja? Uczy się z tym bagażem żyć – i jak najmniej myśleć. Najlepiej nie myśleć. Wegetować. Czekać, co przyniesie następny dzień.
Wśród wulgarnych opisów tych granic zezwierzęcenia zdarzają się perełki. Jak choćby opowieść o towarzyszce kapitan, wiernej funkcjonariuszce, którą na emeryturze system zepchnął na taki sam margines, jak innych. O niepiśmiennym Cholo, handlującym książkami i zbijającym fortunę, której wartości nie zna i nigdy nie wykorzysta. O starym geju-malarzu Roberto, który jest wyjątkowo hojny dla swoich kochanków. O podstarzałej Cusie z sąsiedztwa, która walczy o siebie i dzieci, hodując kury na dachu wieżowca i puszczając się od czasu do czasu. O chłopaku o ksywie Formuła 1, którzy na rowerze codziennie ryzykuje życiem, żeby zadziwić przypadkowych przechodniów i zbierać procenty z ich zakładów. O wypędzaniu złych duchów. No i o tym, jak nie myśleć.
"Czasem myślę, że dla biednego najgorzej być inteligentnym. Najlepiej ma idiota. Przynajmniej taki trochę idiota, i jeśli do tego jest twardy. Inteligentny biedak jest świetnym materiałem na potencjalnego samobójcę albo na przyszłego bojownika światowej rewolucji. Albo na obu naraz."
Wrażliwym nie polecam. Za bardzo daje po głowie. Ale miłośnikom Kuby jak najbardziej.