Amerykańska poetka i pisarka modernistyczna związana z nurtem imagizmu. Marianne Moore była córką Johna Miltona Moore i jego żony Mary Warner. Wychowywała się jednak (wraz z bratem) w domu dziadka ze strony matki, prezbiteriańskiego pastora, gdyż jej ojca umieszczono w szpitalu dla umysłowo chorych jeszcze przed jej urodzeniem. W 1905 Moore wstąpiła do prywatnego żeńskiego kolegium Bryn Mawr w stanie Pensylwania, gdzie studiowała prawo, historię i politologię, a cztery lata później uzyskała dyplom. Zaprzyjaźniła się tam między innymi z Peggy James, córką sławnego psychologa Williama Jamesa. W 1911 roku wraz z matką udała się w podróż po Anglii, Szkocji i Francji, zwiedzając liczne muzea i galerie sztuki. Uczyła następnie języka angielskiego, stenografii oraz księgowości w US Indian Industrial School w Carlisle do 1915, kiedy to zaczęła zawodowo zajmować się poezją. Jednym z jej uczniów był Jim Thorpe, znany lekkoatleta amerykański. W 1916 przeniosła się do New Jersey, aby wraz z matką pomóc prowadzić dom bratu (będącemu, jak dziadek, duchownym prezbiteriańskim). W 1918 roku zamieszkała z matką w na nowojorskim Manhattanie, pracowała tam przez pewien czas jako bibliotekarka. Nigdy nie założyła własnej rodziny.
Częściowo w związku ze swymi podróżami po Europie przed I wojną, Moore zwróciła uwagę poetów tak różnorodnych jak Wallace Stevens, William Carlos Williams, T.S. Eliot czy Ezra Pound. Po raz pierwszy jej poezje zostały opublikowane w 1915 roku w londyńskim dwumiesięczniku Egoist, którego redaktorem była jej szkolna koleżanka Hilda Doolittle, wraz z wierszami innych imagistów. W 1921 roku Hilda Doolittle wydała pod tytułem Poems składający się z dwudziestu czterech wierszy wybór poezji Moore, bez wiedzy autorki. Wybór ten, później rozszerzony, wydano w USA w roku 1924 jako Observations.
W latach 1924-1929 Moore pracowała jako redaktor The Dial, pisma o profilu literacko-kulturalnym. Pełniła tym samym, podobnie jak Pound, niejako rolę patronki poetów, zachęcając obiecujących młodych twórców np. Elizabeth Bishop czy Allena Ginsberga do publikacji, sama publikowała i szlifowała swój warsztat poetycki.
W 1933 została laureatką Helen Haire Levinson Prize przyznawanej przez magazyn Poetry, lecz wydany dwa lata później kolejny zbiór wierszy sprzedawał się słabo. Sytuacja uległa zmianie w latach pięćdziesiątych. Jej Collected Poems z 1951 zostały uhonorowane Nagrodą Pulitzera, National Book Award oraz Bollingen Prize. Moore stała się znaczącą i rozpoznawalną postacią w nowojorskich kręgach literacko-artystycznych i nie tylko, często proszono ją o pełnienie roli gospodyni rozmaitych imprez publicznych. Pojawiała się na nich ubrana w charakterystyczny trójgraniasty kapelusz i czarną pelerynę, które stały się jej swoistym „znakiem firmowym”. Szczególną sympatią darzyła sportowców, podziwiała m.in. Muhammada Alego. Wciąż publikowała poezje w rozmaitych czasopismach, m.in. The New Republic, Partisan Review, Life, The New York Times. W 1955 roku firma Ford poprosiła ją o wymyślenie nazwy dla nowego modelu samochodu, z zaproponowanych przez nią wersji jednak ostatecznie nie skorzystano. W 1972 roku Marianne Moore zmarła po serii zawałów. Jej salon zachowano w oryginalnym kształcie i prezentowany jest w Rosenbach Museum & Library w Filadelfii. Udostępnione do oglądania są również jej prywatny księgozbiór i kolekcja rozmaitości, szkice poezji oraz fotografie.
Jej poezja ma charakter intelektualny, ceniona jest za inwencję językową i obserwację szczegółu, nie stroni od groteski i eksperymentu.
Podczas ostatniej wizyty w bibliotece miejskiej ruszyłam w kierunku półek z poezją. Ta część budynku jest najczęściej pusta i głucha, tak daleko nikt się nie zapuszcza. Bo i po co? W końcu najpopularniejsze książki znajdują się w centralnej części wypożyczalni. Trochę to smutne, z perspektywy tych wszystkich zaniedbywanych tomów, ale przynajmniej miałam spokój. Kurtkę i torebkę rzuciłam na podłogę, usiadłam wygodnie na wykładzinie i zaczęłam grzebać...
Tomik „Od Walta Whitmana do Boba Dylana. Antologia poezji amerykańskiej” skusił mnie tytułem i nazwiskiem autora przekładu. Z góry założyłam, że Barańczakowi mogę zaufać, w końcu to on dokonał autorskiego wyboru wierszy. Poezję amerykańską znałam w stopniu minimalnym, więc postanowiłam poszerzyć własne horyzonty. Ależ się zawiodłam...
Większość przytoczonych nazwisk znałam ze słyszenia. Jednak amerykańska popkultura potrafi skutecznie przemycać poetyckie motywy. Niestety same wiersze zupełnie do mnie nie przemówiły. W trakcie czytania odezwał się we mnie europejski snobizm, a tematy poruszane przez poetów wydały się infantylne i nieistotne. Najwidoczniej mam zbyt małą wiedzę na temat historii i kultury Stanów Zjednoczonych, żeby móc w pełni zrozumieć tamtejszą poezję. Spodobał mi się klimat panujący w wierszach Ezry Pounda i T.S. Eliota, jednak te przytoczone przez Barańczaka nieszczególnie przypadły mi do gustu. Nawet utwory Emily Dickinson całkowicie mnie zawiodły, a przecież znam i lubię jej poezję. Może to wybór wierszy jest tak niefortunny? Może akurat inne utwory złapałyby mnie za serce? Nie wiem, ale bardziej od samej poezji podobały mi się mini biografie poetów spisane ręką Barańczaka. Jak dla mnie były ciekawsze niż przytoczone wiersze.
Ciekawy zbiór liryki, ukazujący drobiazgowy przekrój poezji amerykańskiej. Kwestia doboru utworów charakterystycznych dla danego twórcy jest oczywiście subiektywna, ale wybrane teksty w większości pokazują najistotniejsze cechy warsztatu omawianych poetów. Ważnym uzupełnieniem wierszy są biografie ich autorów. Warto zwrócić na nie uwagę. Jedyną przeszkodą w odbiorze całości była dla mnie sama specyfika poezji zza oceanu - topornej, surowej, często niesamowicie realistycznej i "codziennej".