Zacznę od tego, że oficjalna recenzja tej książki na LC jest do bani...
Miałam momenty zwątpienia w trakcie czytania tej książki, ale czytam ją z Fantastycznego DKK i musiałam skończyć całość. Nie żałuję. O ile początek był taki sobie, to później już wciągnęłam tę książkę nosem. Podobał mi się powolny rozpad postaci Sticklanda - i nie chodzi mi tu tylko o palce. Ja rozumiem dokładnie motywy tej postaci. Poznając jego historię zaczynamy rozumieć jego dążenie do absolutnej kontroli.
Z początku szokowało mnie swoiste zestawienie sacrum z profanum - bo tak odebrałam zabieg opisów prawie że mistycznych z brutalnymi zbrodniami, czy rażącymi nadużyciami, nietolerancją, rasizmem, wykorzystywaniem seksualnym.
Z tego co pamiętam to film miał więcej tej baśniowości, ale nie był taki brutalny. W sumie porównywanie książka-film zawsze jest krzywdzące w stosunku, do którejś z form.
Mocno alegoryczna, interesująca książka, w której sci-fi miesza się z realizmem magicznym. Dużo jest niedyskretnie sugerowanych problemów społecznych: rasizmu, wykluczenia, homofobii. Akcja dzieje się w latach 60-tych na tle amerykańskiej rewolucji seksualnej. Wszystko dość spójnie składa się na opowieść o odkrywaniu swojej tożsamości i prawdziwej natury. Postaci są bardzo wyraziste, choć trochę szablonowe. Największą wadą książki są ordynarne zbiegi okoliczności, odbierające realizmu i wpychające historię głębiej do świata baśni. Niekoniecznie polecam, ale nie zniechęcam.