Magia opowieści, czyli wywiad z Diane Setterfield, autorką książki „Była sobie rzeka”

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
24.03.2020

Antyczne mity umożliwiają odczytywanie na nowo naszej rzeczywistości. Więzy krwi pozwalają nam być silnymi w coraz to nowych wyzwaniach. A literatura jest prawdziwie magicznym doświadczeniem… przekonuje nas o tym Diane Setterfield, autorka wielowymiarowej opowieści „Była sobie rzeka”. W obszernej rozmowie dzieli się z nami refleksjami na temat sztuki, rodziny, radzenia sobie z traumą, wielkich tajemnic życia i szukania sensu w otaczającej rzeczywistości.

Magia opowieści, czyli wywiad z Diane Setterfield, autorką książki „Była sobie rzeka”

[Opis wydawcy] To była najdłuższa noc w roku, kiedy wszystko może się zdarzyć. Trzy dziewczynki zaginęły. Jedna wróciła. Opowieść się rozpoczyna…

W ciemną noc w środku zimy w starej gospodzie nad Tamizą ma miejsce niezwykłe wydarzenie. Stali bywalcy właśnie zabijają czas opowieściami, kiedy w drzwiach pojawia się ciężko ranny nieznajomy. W ramionach trzyma martwą dziewczynkę. Kiedy godzinę później dziecko zaczyna oddychać, nikt nie może w to uwierzyć. Cud? Czy magiczna sztuczka? Może nauka będzie w stanie to rozstrzygnąć?

Mieszkańcy nabrzeży prześcigają się w pomysłach, by rozwiązać zagadkę dziewczynki, która umarła, a potem ożyła. Mijają jednak dni, a tajemnica wydaje się coraz bardziej nieprzenikniona. Dziewczynka okazuje się niema i nie może odpowiedzieć na pytania: kim jest, skąd pochodzi i co stało się z jej bliskimi. W tej sprawie pojawia się coraz więcej pytań i wątpliwości.

Tymczasem trzy rodziny wyrażają chęć, by wziąć dziecko pod opiekę. Zamożna młoda matka wierzy, że dziewczynka jest jej córką, która zaginęła dwa lata wcześniej. Rodzina farmerów, która wciąż przeżywa sekretny romans syna, szykuje się na przyjęcie wnuczki. Skromna i skryta gospodyni proboszcza widzi w małej niemowie swoją młodszą siostrę. Każda z tych osób ma własną opowieść, której granice między rzeczywistością a fantazją są ulotne i rozlewają się czasami jak niekontrolowane wody rzeki.

Marcin Waincetel: Powiedz mi, proszę: skąd bierze się w nas potrzeba tego, aby tworzyć – i słuchać – opowieści?

Diane Setterfield: Wydaje mi się, że taka potrzeba jest najprawdopodobniej jedną z najpilniejszych w dzisiejszych czasach zamieszania oraz szybkich i nieoczekiwanych zmian. Potwierdzający to przykład można znaleźć już na samym początku powieści „Była sobie rzeka”, kiedy w gospodzie pojawia się utopione dziecko. W ciemną zimową noc – dzięki czemuś, co wydaje się cudem – powraca do życia, a biesiadujący w gospodzie ludzie, świadkowie tego wydarzenia, muszą znaleźć sposób, by zrozumieć świat, który nagle wydaje się wywrócony do góry nogami.

I zaczynają pojawiać się pytania…

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego teraz to do nas dotarło? Jak sobie poradzimy, gdy świat, który znamy, nagle stał się obcy? Co nas czeka na końcu? Czy świat może być znowu taki sam? To pytania, które zadaje każda społeczność w czasie kryzysu. Bo podstawowy instynkt, który kieruje nami w takich chwilach, nakazuje nam znaleźć wyjaśnienie, sposób nadania sensu światu i przywrócenia w nim ładu. Narzędzia, do których sięgają wieśniacy z mojej książki, to te, które wszyscy mamy do dyspozycji: narzędzia do opowiadania historii. Opowiadając o tym, co się wydarzyło, są oni w stanie kształtować wspólne rozumienie nieoczekiwanych wydarzeń i zaczynają mieć pewność, że mimo wszystko znają swój świat, jak i własne w nim miejsce.

Próba zrozumienia tego, co się dzieje, wyjaśnienia rzeczywistości, jest czymś niezbędnym niezależnie od czasów. Zgodzisz się?

To prawda, że ​​w ostatnich dniach byliśmy zszokowani doniesieniami medialnymi i słusznie najpierw skupiliśmy się na zbieraniu wiadomości i praktycznych przygotowaniach, aby móc poczuć się tak bezpiecznie w tych groźnych czasach, jak to tylko możliwe. Kiedy już to zrobimy, wtedy przychodzi moment, w którym zaczynamy szukać sposobów na odwrócenie swojej uwagi – i nie dlatego, że mamy trywialne potrzeby, ale dlatego, że lepiej funkcjonujemy, kiedy odpoczywamy od zmartwień. To wtedy historie stają się częścią naszego „zestawu przetrwania”. Przenoszą nas w inne miejsca i inne czasy, a kiedy tam jesteśmy, odkrywamy, jak innym ludziom udało się poradzić z trudnościami i różnego rodzaju wyzwaniami. Ich doświadczenia – przynajmniej pod pewnymi względami – odzwierciedlają nasze własne stany.

Bo przecież literatura jest rozrywką, ale przynosi też mądrość i ukojenie.

Dokładnie! A kiedy zamkniemy książkę lub wyłączymy czytnik e-booków, wrócimy do naszych własnych wyzwań – nie tylko wypoczęci, ale i z większymi zasobami. Co więcej, historie i opowieści uczą nas, że bez względu na to, jak beznadziejna wydaje się sytuacja, dopóki w książce pozostaną kolejne nieprzeczytane strony i rozdziały, zakończenie zawsze może być szczęśliwe.

Jednak czasami problemy kształtowane przez naszą rzeczywistość potrafią być paraliżujące.

Bo gdy sprawy są naprawdę poważne, trudno jest się skoncentrować. Jesteśmy zestresowani, a klucz do fikcyjnych światów, który zwykle przekręcamy z taką łatwością, jest zablokowany w zamku. W takich chwilach możemy sięgać po innego rodzaju lekturę niż zwykle. W ciągu kilku ostatnich dni czytałam literaturę dziecięcą, choćby serię „Muminków” Tove Jansson – napisaną tuż po drugiej wojnie światowej – w której w subtelny i mądry sposób zademonstrowana jest obrona dobroci w kryzysie. To zresztą książka, która jest odpowiednia zarówno dla dzieci, jak i dorosłych czytelników. Wielu moich przyjaciół zwraca się ku ponownemu odczytywaniu ulubionych tekstów: dobrze znane dzieła pióra Agathy Christie lub P.G. Wodehouse’a potrafią przynieść niezwykłe ukojenie. Tak właśnie działa tradycyjne opowiadanie historii, które bierze czytelnika za rękę i mówi: „Chodź, jesteś ze mną bezpieczny. Wszystko, co musisz zrobić, to iść za mną, krok po kroku”. Niektórzy z nas mogą sięgać po dystopijną fikcję, aby zobaczyć bezpośrednie odzwierciedlenie naszych obecnych zmartwień, ale myślę, że większość z nas jednak szuka pocieszenia w trudnych czasach – tego, które rozpoczyna się słowami: „pewnego razu, za górami, za lasami…”.

Właśnie. Pewnego razu… Nie tak dawno temu… Opowiedz, proszę, jak to się właściwie stało, że zaczęłaś pisać?

Kiedy byłam dzieckiem, u mojej siostry zdiagnozowano wadę serca. Miała wówczas dwa lata, a ja cztery. Chociaż przeprowadzano wtedy operacje serca, to nauka i towarzysząca jej technologia wciąż były w powijakach – siostra była zresztą za mała, żeby można było bezpiecznie przeprowadzić taki zabieg. Moja rodzina przez lata żyła więc w niepewności. Kiedy nauczyłam się czytać, pochłaniałam wszystko, co tylko trafiało w moje ręce, w tym gazety mojej babci. W jednej z nich znalazłam historię o chłopcu, który wpadł do lodowatego jeziora. Po wyciągnięciu z wody jego ciało nie przejawiało żadnych oznak życia. Jednak godzinę później chłopiec wziął oddech i wrócił do życia! Pomyślałam, że to niezwykłe, cudowne. Byłam przekonana, że wszystko, co musimy zrobić, to powiedzieć mojej siostrze, że jeśli umrze, musi znaleźć drogę powrotną do nas – zupełnie jak chłopiec, który rzekomo utonął. Choć moja babcia zwróciła mi uwagę, że ta historia nie mogła być prawdziwa, to jednocześnie była ona tą samą osobą, która wcześniej kładła mi do głowy, iż różnica między historiami z gazet a historiami z książek polega na tym, że to, o czym czytasz w gazecie, naprawdę się wydarzyło…

Mówisz o historii, która prowokuje do tego, żeby zastanowić się nad granicą między faktami a fikcją. A ta może być niekiedy beznadziejnie zamazana.

Tak, to było mylące. Byłam jednak wtedy prawie przekonana, że martwi ludzie mogliby wrócić, gdyby tylko bardzo się starali i znaleźli drogę… Znacznie później, kiedy moja siostra była już zdrowa i bezpowrotnie minęły lata, gdy trwaliśmy w niepewności, przeczytałam inną, podobną wiadomość. Tym razem chodziło o małą dziewczynkę, która utonęła w zimnej rzece i ożyła godzinę później. Wtedy sekret został wyjaśniony przez naukę – i był to jeden z tych momentów, kiedy nauka jest tak niezwykła, że niemal łączy się z cudem. Te dwie historie, o których przeczytałam w odstępie dziesięciu lat, stały się zalążkiem książki „Była sobie rzeka”.

„Była sobie rzeka” to literatura piękna – z uwagi na formę, treść, wymowę. Są w niej także pierwiastki tragizmu. Dramatyczne są biografie bohaterów, choćby farmera, którego dorosły syn nie tylko wpadł w złe towarzystwo, ale też uwiódł i doprowadził do samobójczej śmierci porządną dziewczynę.

Robert Armstrong, zamożny farmer z bolesną historią rodzinną, od samego początku był dla mnie kluczową postacią powieści. Myślę o nim jako o ludzkim sercu mojej książki. Nie jest doskonałym człowiekiem i popełnia błędy, ale zasadniczo stara się być dobry. Na początku wiedziałam o nim bardzo niewiele, właściwie tylko tyle, że w jego kontekście chciałam pisać o tym, czym jest dobroć. Tu przychodzi mi na myśl nawiązanie do mojego dziadka. Miał on trudne dzieciństwo, często był głodny. Podczas posiłków, już później, w otoczeniu swoich dzieci i wnuków zwykł mawiać: „Wolałbym umrzeć z głodu niż patrzeć, jak te dzieci niedojadają”. Najmłodszym zawsze jako pierwszym podawano dania – i nic tak nie uszczęśliwiało mojego dziadka, jak widok jego potomstwa z obfitymi talerzami pełnymi jedzenia. Cierpienie Armstronga z dzieciństwa ma inny charakter niż cierpienie mojego dziadka, ale dało mu tę samą empatię i to samo hojne serce. I bardzo szybko Armstrong stał się w pełni niezależnym człowiekiem!

Jednak nie każda postać w „Była sobie rzeka” jest tak empatyczna i niemal krystalicznie czysta. Doskonale wiesz, o kim mówię…

Och, tak. Wiktor był postacią, której losy najtrudniej było mi rozpisać. Kiedy skończyłam pierwszy konspekt powieści, były w nim spore luki, w których Wiktor po prostu musiał się pojawić. Luki wciąż istniały, kiedy napisałam drugi konspekt, a nawet gdy skończyłam trzeci. Cóż, byłam zmuszona stawić czoła własnej niechęci i przyznać, że się go bałam. To, co w końcu pozwoliło mi stworzyć tę postać, to namysł nad czynnikiem wyjaśniającym jego niegodziwość: pokręcone dzieciństwo sprawiło, że tęsknił za rodziną, ale nie był w stanie rozpoznać różnicy między miłością a władzą.

Historia zapisana w twojej książce odnosi się do pojęcia rodziny. Bo przecież dziewczynka, wokół której koncentruje się fabuła, może przynależeć do różnych rodzin. Zastanawiam się, czym są dla ciebie więzy krwi. Jak mogłabyś zdefiniować słowo rodzina?

Odpowiem w ten sposób. Moi krewni stanowili około połowę populacji wioski, w której dorastałam, a poza szkołą prawie nie spotykałam nikogo, z kim nie byłabym związana, dopóki nie skończyłam osiemnastu lat. Jako pierwsza w mojej rodzinie poszłam na uniwersytet i szokiem było dla mnie rozmawiać z ludźmi, których nie znałam przez całe życie. Z tego czasu mam nawyk, który wciąż mi towarzyszy: kiedy spotykam nową osobę, staram się, aby rozmowa szybko zeszła na temat jej rodziny. Jak poznali się jego lub jej rodzice? Czy jest jedynakiem, jedynaczką? Dopiero gdy wiem te rzeczy, czuję, że kogoś znam.

Spędziłam sporo czasu na uniwersytecie – najpierw kończąc studia pierwszego stopnia, potem doktorat, a następnie rozwijałam karierę akademicką. Przez długi czas żyłam z tajemnym strachem przed tym, ile może mnie kosztować mój rozwój zawodowy. Czy utracę kontakt z rodziną? Nie musiałam się tym martwić – rodzina jest z nami na dobre i złe.

Dobro i zło, różne odcienie moralnej szarości, ale też ukojenie. Powiedzieliśmy sobie o tym, że literatura spełnia funkcję nie tylko rozrywkową. Zdajesz się mocno hołdować tej zasadzie.

Rozrywka jest często uważana za coś trywialnego, za czystą zabawę, która jest nieistotna w porównaniu z wyzwaniami rzeczywistości. No cóż, jeśli ktoś tak sądzi, to nie może się bardziej mylić. Gdy ludzie szukają rozrywki, poszukują lustra, w którym mogą dostrzec swoje odbicie i lepiej zrozumieć siebie oraz świat, w którym żyją. O ile wiemy, chęć tworzenia historii – zdolność do kreacji, pracy z wyobraźnią – cechuje tylko ludzi. Dzieci mogą się w całości poświęcać zabawie mającej za cel tworzenie fikcji odzwierciedlającej rzeczywistość, w ten sposób robiąc wprawki do prawdziwego życia. Żaden gatunek nie poświęciłby takiej ilości czasu i energii na fikcję, chyba że miałoby to ogromną wartość. Ta chęć udawania jest tak potężna, że dzieci robią to nawet podczas wojny i wtedy, gdy są głodne. Jesteśmy głupi, jeśli traktujemy tworzenie wyobrażonych światów jako trywialne lub służące wyłącznie rozrywce. To właśnie czyni nas ludźmi!

Okładki książki

Bohaterami twojej powieści są ludzie z krwi i kości, ale między wersami pojawiają się również postacie mityczne. Choćby Demeter i Persefona, Orfeusz i Eurydyka… Mitologia grecka zyskała w twoim ujęciu nieoczywistą, ale bardzo atrakcyjną formę.

Tak naprawdę na samym początku chciałam przedstawić wariację na temat mitów o Demeter i Persefonie, Orfeuszu i Eurydyce – chciałam, aby były one obecne w życiu bohaterów. Jednak okazało się to zbyt trudne: większość moich bohaterów to trudniący się pracą ludzie z końca XIX wieku, mieszkańcy wiosek nad rzekami, słabo wykształceni. Gdzie mieliby usłyszeć o tych klasycznych mitach? Ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że historie podróżują, a później ulegają różnego rodzaju tłumaczeniom, zarówno pod względem językowym, jak i kulturowym. Dobra historia zostanie opowiedziana i następnie wielokrotnie powtórzona, dostosowując się do różnych słuchaczy, którym jest przedstawiana. Dlaczego wielki mit nie miałby odrzucić klasycznych szat i ubrać się w szmaty, aby stać się wiejską baśnią?

Ależ obrazowe porównanie! Słusznie, przecież wartością mitów – samą w sobie – jest ich uniwersalizm.

Mity są odpowiednie dla wszystkich grup wiekowych, dla wszystkich klas i dla wszystkich kultur, ponieważ dają nam wzorce do zadawania pytań i miejsce na odpowiedzi do pytań, które należy zadać, a potem na które należy odpowiedzieć ponownie. Bohaterowie pojawiający się na kartach mojej książki, jak i w przywołanych przez ciebie mitach, pytają: dlaczego ludzie muszą umrzeć? A jeśli tak się dzieje, to czy naprawdę odchodzą na zawsze? Czy umrę z bólu, jeśli stracę tę, którą kocham? Jak długo dam radę znosić taki ból? Z pewnością musi być jakiś sposób, żeby to zmienić. Musi istnieć sposób, aby ją lub jego odzyskać. Jeśli nie zadawaliśmy sobie do tej pory takich pytań, to tylko dlatego, że mieliśmy szczęście. Nadejdzie dzień, kiedy postawimy się na miejscu Orfeusza, i chociaż znajomość jego historii nie ukoi naszego bólu, to wiedza, że ​​ktoś wcześniej czuł się w ten sam sposób, przypomni nam, że ból, który odczuwamy, jest znany innym. A to pierwszy krok ku temu, by ten ból obłaskawić i przeżyć.

Nauka i religia są często postrzegane jako zasadniczo przeciwstawne sposoby patrzenia na świat i nierzadko przedstawiane jako stojące ze sobą w konflikcie. Baśnie ludowe i mity są przez wielu uważane za rozrywkę, niepotrzebne sposoby na spędzanie wolnego czasu, a nie za poważną próbę zrozumienia czegokolwiek. Fascynuje mnie myśl, że przynajmniej z psychologicznego punktu widzenia te bardzo różne sposoby poszukiwania i tworzenia sensu wywoływane są przez to samo: ludzką ciekawość. Głód wiedzy, potrzeba zrozumienia, chęć znalezienia wzoru porządkującego różnorodność oraz pozorną przypadkowość istnienia leżą u podstaw wszystkich tych prób zrozumienia siebie, świata i naszego miejsca w rzeczywistości. W szerokim znaczeniu religia, nauka, przesądy i folklor to historie, które możemy opowiadać, aby odszukać sens.

Skoro tak, to jaki sens, a może inaczej – jaki cel przyświecał tobie podczas opracowania dobrze znanych mitów na nowo?

Pragnęłam napisać historię o tym, w jaki sposób ludzie wykorzystują snucie opowieści do tego, aby wyjaśnić zasady rządzące światem i zrozumieć przy okazji siebie samych. Aby to zrobić, chciałam wprowadzić jak najwięcej różnych stylów i sposobów opowiadania historii. Koniec XIX wieku to czas, kiedy chrześcijaństwo było w Anglii wciąż silne, a wierzenia ludowe nadal powszechne, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Jednocześnie na popularności zyskiwało naukowe podejście do myślenia, choć wyobraźnią wielu ludzi wciąż rządziły przesądy. A w końcu to wtedy też rodziła się nowa nauka o ludzkim sercu – jeszcze przed odkryciami Freuda, jeszcze nienazywana psychologią. Różnorodność sposobów wyjaśnienia nieoczekiwanego zdarzenia była wówczas prawie nieograniczona.

W bardzo umiejętny sposób zharmonizowałaś ze sobą rozum i serce, wiarę i naukę.

Bo tak naprawdę nie chciałam zestawiać ze sobą tych systemów przekonań na zasadzie kontrastu. Nie chciałam sugerować żadnej hierarchii opowiadań. Zamiast tego miałam nadzieję pokazać społeczność, w której te różne sposoby rozumienia i wyjaśniania świata współistnieją. Ludzie nie wybierają jednego, odrzucając wszystko inne – różne sposoby myślenia nakładają się na siebie, pożyczając od siebie poszczególne elementy. Czasami jedna metoda poprowadzi cię dalej niż inna. Jedna z postaci w książce, Rita, jest utalentowanym naukowcem i zbliża się do naukowego wyjaśnienia, w jaki sposób dziecko może umrzeć i powrócić do życia. A kiedy dochodzi do przełomu w badaniach, wyjaśnia to, używając narracji opowieści, która zaczyna się od słów „Pewnego razu…”. W życiu osobistym to nie nauka, ale opowieści pozwalają jej pokonać strach i wkroczyć w nową przyszłość.

Wczytując się w twoją książkę, można odnieść wrażenie, iż właśnie to było jednym z największych wyzwań podczas konstrukcji fabuły.

Masz rację, to było wielkie wyzwanie. Pragnęłam nie tylko napisać powieść ambitną pod względem koncepcji, lecz także taką, której czytelnik przed skończeniem nie będzie mógł odłożyć na półkę. Było to trudne przedsięwzięcie – i żałowałam, że książkę można napisać tylko raz! – ale coś za każdym razem pchało mnie do przodu. Moim największym wyzwaniem było napisanie zakończenia i przyznam szczerze, że przez kilka lat nie wiedziałem, jak tego dokonać. W końcu przyszedł moment, w którym bohaterowie książki zdawali się lepiej niż ja rozumieć, dokąd zmierzają, więc po prostu pozwoliłam, by pokazali mi drogę. Teraz mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona ze sposobu, w jaki zakończenie obejmuje naukę i folklor, racjonalny realizm i magię.

Twoje pisarstwo wywołuje niezwykłe emocje. Jest hipnotyczne i eleganckie. Z jaką myślą – po skończonej lekturze – chcesz zostawić swoich czytelników?

Chcę, aby czytelnicy mogli w moich książkach odkrywać zarówno trudniejsze, jak i przyjemniejsze aspekty życia z poczuciem, że mają przy tym obok siebie przyjaznego towarzysza. Dla mnie książki były cennymi przyjaciółmi w trudnych chwilach. Nic nie sprawia mi większej radości niż moment, gdy ktoś pozostaje aż do końca podpisywania książek, aby powiedzieć mi, że moja powieść była dla nich wsparciem w trudnych czasach. Ale życie jest też pełne radości i o tym także pragnę głośno mówić. Mam więc nadzieję, że czytelnicy podczas lektury odczują wszystkie zawarte w książce uczucia i będą pewni, że snujący opowieść gawędziarz stoi po ich stronie, jest ich sojusznikiem. Obecność kogoś bliskiego pomaga przezwyciężać trudności.

Przewodnik, który pomaga odnaleźć drogę… A czego ty osobiście szukasz w literaturze?

Wiele lat temu, gdy byłam już na tyle dojrzała, aby samodzielnie zacząć czytać książki dla dorosłych, ogromnym szokiem było dla mnie uświadomienie sobie, że dorośli często muszą wybierać pomiędzy dobrą historią a dobrym pisaniem.

Co masz konkretnie na myśli?

W XX wieku literatura pisana przez wielkie „L” dotyczyła przede wszystkim idei oraz języka, a fabuła często schodziła na dalszy plan. Kiedy to dobra fabuła stała się haniebną przyjemnością? Chciałabym wspiąć się na dach jakiegoś wysokiego budynku i zakrzyknąć stamtąd, że w napięciu – dramaturgii! – nie ma nic obrzydliwego. W tajemnicy nie ma wulgarności. Umiejętność stworzenia takiego napięcia, które sprawia, że ​​czytelnik nie może oderwać się od książki, przestać pragnąć przeczytać ten „jeszcze jeden, ostatni rozdział”, jest całkowicie honorowe. Pisanie historii, kształtowanie fabuły to zajęcia wymagające sporych umiejętności. Moim zdaniem są one o wiele trudniejsze niż bycie dobrym stylistą. A może tak po prostu działa mój własny mózg, może inni pisarze uważają, że opracowywanie dobrej fabuły jest czymś łatwiejszym?

Zatem dla ciebie liczy się forma, ale też przede wszystkim treść.

A czego chcę jeszcze poza świetną historią opowiedzianą w dobrze ocenionym języku? Okazji do przemyślenia czegoś, co się naprawdę liczy. Prawdziwe życie powinno nam na to pozwolić, ale często tak nie jest. Jego tempo jest zbyt gwałtowne i sprawia, że nasza uwaga nie jest skupiona na tym, na czym powinna być. Zbyt często życie zaciemnia lekcje, które chcielibyśmy z niego wyciągnąć. Dlatego czytam codziennie – inaczej mam wrażenie, że życie mija, nie dając mi przestrzeni do zatrzymania się, zastanowienia, wyciągnięcia wniosków.

A gdzie snujesz swoje opowieści?

Lubię pisać w domu, gdy nie ma żadnych domowników, gdy nikt mi nie przeszkadza. Z gabinetu mam widok na ogród i drzewa, co bardzo sprzyja koncentracji, a kiedy zdarza mi się na czymś utknąć, to… tak się szczęśliwie składa, że rzeka jest tylko kilka minut od miejsca, gdzie mieszkam, więc mogę iść na długi spacer. Rzeka często za mnie rozwiązuje trudności!

#czytamwdomu #kupujeksiazki


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin Waincetel - awatar
Marcin Waincetel 24.03.2020 17:51
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post