rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

A gdyby tak ktoś napisał nową wersję “Chłopów”? Coś dziejącego się w jakiejś polskiej wiosce ale za to mocno odizolowanej od świata zewnętrznego? W społeczności pełnej rytuałów i norm ale pełnej podskórnej pasji, konfliktów i buzujących hormonów? Historię opowiadaną przez narratora mówiącego raz głosem historyka, w innych momentach głosem młodej dziewczyny a jeszcze w innych zaciągającym po kresowemu? A do tego gdyby to jeszcze było napisane z poczuciem humoru, bo Reymont to był jednak zbyt sztywny, najlepiej gdyby to była taka trochę angielska ironia, bo przecież rzecz musiałaby się dziać w jednym z osiedli uchodźców polskich w Anglii po II WŚ…

Gdyby takie dzieło powstało… ale przecież ono powstało! Cztery pory roku w polskim osiedlu w Foxley niedaleko Herefordu w rejonie Marchii walijskiej (i tu był ten moment, kiedy musiałem sprawdzić co to w ogóle jest ta “marchia”, jeśli ktoś to sprawdzi tak jak ja to zrozumie też i jedno ze znaczeń tytułu książki). Dzieje się ta historia między 1952 a 1953 rokiem, kiedy to w Londynie smog zabija kilkanaście tysięcy osób, cała Brytania szykuje się do koronacji Elżbiety II a w Moskwie umiera Józef Stalin (oraz Sergiusz Prokofiew ale o tym ostatnim akurat w obozie w Foxley raczej mało się mówi).

Nie pamiętamy już, że Polacy byli największą grupą uchodźców przyjętą na Wyspach od czasu Hugenotów (i jeśli nie liczyć Irlandczyków, o których nie wiadomo czy byli imigrantami czy raczej po prostu migrantami). I jak to z imigrantami zawsze było: nie znają języka, większość nie zna żadnego fachu wartościowego w nowym kraju, miejscowi raczej się od nich dystansują a niektórzy wprost każą im wracać do domu (bo przecież “Anglia dla Anglików”). Jak to z imigrantami: starsi cały czas wspominają stary kraj i mówią o powrocie, choć tak naprawdę to nikt nie chce wracać, zwłaszcza że ich dawne domy już nie są w Polsce. Młodzi, zwłaszcza ci, co to urodzili się w Kazachstanie, w Palestynie, we Włoszech czy już w Anglii, w ogóle nie mają czego wspominać i w dużej części coraz rzadziej mówią po Polsku. A po 50 latach, kiedy dotrze następna, o wiele większa fala imigrantów to po tych wcześniejszych nie pozostaną ślady nawet w nazwiskach a obóz w Foxley zniknie niemal bez śladu, podobnie jak wielki budynek Foxley Manor.

Nie pamiętamy, ale dzięki Bogu powstała taka piękna i niezwykle zabawna książka i dzięki niej mogłem sobie o tym przypomnieć. A i Wy wszyscy możecie za niewielkie pieniądze ją nabyć i daję Wam słowo honoru, że nie będziecie żałować. Uśmiejecie się nieraz, wzruszycie kilka razy ale i będzie mieli okazję do refleksji nad Światem, Polską i Polakami.

Było kilku dobrych pisarzy polskich wśród powojennej emigracji i niektórzy napisali kilka niezłych książek, żeby wspomnieć Witolda Gombrowicza, Wacława Solskiego, Rafała Malczewskiego czy Kazimierza Wierzyńskiego. Był też taki emigracyjny debiutant jak Andrzej Bobkowski. Ale od dziś muszę do tych wielkich postaci literatury polskiej dodać Hannę Świderską. To jest wspaniała książka.

A gdyby tak ktoś napisał nową wersję “Chłopów”? Coś dziejącego się w jakiejś polskiej wiosce ale za to mocno odizolowanej od świata zewnętrznego? W społeczności pełnej rytuałów i norm ale pełnej podskórnej pasji, konfliktów i buzujących hormonów? Historię opowiadaną przez narratora mówiącego raz głosem historyka, w innych momentach głosem młodej dziewczyny a jeszcze w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że to może być ciekawa książka dla tych, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o Szwecji i o Szwedach. Jest tu wiele niespodzianek, bo najwyraźniej Szwedzi różnią się od Polaków w stopniu o wiele większym niż mogłem przypuszczać.

Jednak jeśli ktoś nie studiuje szwedzkiej duszy to ta książka może być przyciężka, gdyż porusza tak wiele różnorodnych tematów, że Polakowi może być trudno za tym nadążyć. Jest tu i o lekceważeniu lekceważeniu ekologii ale i i przesadzonej ekologii, o przesadzonym modernizmie i o słabości demokratycznego nadzoru w Szwecji, o przesadzonym planowaniu przestrzennym ale także o tendencjach do odgórnego kształtowania społeczeństwa co często ociera się bardzo mocno o dyskryminację niektórych grup. I jeszcze pewnie o wielu innych rzeczach, o których zapomniałem, ale wszystko to razem jest taką mieszanką, że trudno mi wyciągnąć z tego jakieś wnioski dla mnie i dla nas.

Myślę, że to może być ciekawa książka dla tych, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o Szwecji i o Szwedach. Jest tu wiele niespodzianek, bo najwyraźniej Szwedzi różnią się od Polaków w stopniu o wiele większym niż mogłem przypuszczać.

Jednak jeśli ktoś nie studiuje szwedzkiej duszy to ta książka może być przyciężka, gdyż porusza tak wiele różnorodnych tematów, że Polakowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Konwicki dotyka tu jednego z najciekawszych, dla mnie, zagadnień związanych z partyzantką antykomunistyczną: motywacji tych młodych ludzi do "pójścia do lasu". Dziś, kiedy z wszystkich nich czyni się "wyklętych" najłatwiej jest nie przyznawać, że patriotyzm i antykomunizm nie były jedynymi powodami a może nawet rzadszymi niż byśmy chcieli. Nie jest łatwo przyznać, że równie silnymi argumentami była chęć przeżycia przygody, zaimponowanie kolegom (a jeszcze bardziej koleżankom) a nawet chęć poczucia siły i dominacji, którą daje nabita broń trzymana w dłoni.

Ze względu na czas powstania jest tu pewien związek z "Popiołem i diamentem" ale bardzo luźny, wynikający głównie z tego, że Andrzejewski znał ten temat z zewnątrz a Konwicki faktycznie w tym uczestniczył. Ciekawe, że Andrzejewski podkreślał rozterki człowieka wykonującego wyroki na przeciwnikach a u Konwickiego rozstrzeliwanie "wrogów" jest zwyczajną sprawą. Ponieważ ten drugi znał to z praktyki to może to coś znaczy.

Konwicki dotyka tu jednego z najciekawszych, dla mnie, zagadnień związanych z partyzantką antykomunistyczną: motywacji tych młodych ludzi do "pójścia do lasu". Dziś, kiedy z wszystkich nich czyni się "wyklętych" najłatwiej jest nie przyznawać, że patriotyzm i antykomunizm nie były jedynymi powodami a może nawet rzadszymi niż byśmy chcieli. Nie jest łatwo przyznać, że równie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory znałem tylko duże fragmenty tej książki opublikowane dawno temu w "Literaturze na Świecie" i po zapoznaniu się z całością jestem zaskoczony bo zupełnie inaczej ją teraz widzę. Oczywiście jest to wspomnienie i coś w rodzaju reportażu z frontu, oczywiście jest to na bieżąco pisane wyjaśnienie sensu i przebiegu Dni Majowych w Barcelonie - to wiedziałem. Ale nie wiedziałem, że była to także bieżąca polemika publicystyczna i mam wrażenie, że dla Orwell to było nawet ważniejsze niż wartość reportażowa.

To mi dało mocno do myślenia i spróbowałem się wczuć w ówczesną sytuację w ogólnie rozumianym ruchu robotniczym. Był już wyraźny antagonizm między Międzynarodówkami komunistyczną i socjalistyczną ale to były wciąż rozbieżności dość świeże i dla wielu ludzi z lewicy było to coś w rodzaju kłótni w rodzinie - różnimy się bardzo mocno ale nadal jesteśmy krewnymi i mamy jakieś wspólne interesy. Taka sytuacja rodzi bardzo wiele skomplikowanych konsekwencji. Na przykład użycie dziś terminu "komunista" wobec kogoś z tamtych czasów jest w ogóle nieadekwatne. Bo od razu trzeba by użyć specyfikacji "jaki komunista?". POUM to byli komuniści, PCE to też byli komuniści, PSOE czyli socjaliści to niby nie komuniści ale jednak w dużym stopniu marksiści co dziś się utożsamia z "komunistami". A do tego jeszcze inne ugrupowania lewicowe co dziś wielu równa z komunistami bez oporów. Nie wiadomo też co dziś sądzić o anarchistach bo ten ruch w Polsce chyba nigdy nie rozwinął się w stopniu nawet zbliżonym do ówczesnej Hiszpanii. Tu książka Orwella pozwala choćby w dość ogólnym stopniu nabrać poglądu na tę skomplikowaną sytuację.

W dodatku wówczas jeszcze nie wiadomo było tak naprawdę do czego prowadzi Stalin. Były już gułagi i był po Wielkim Głodzie na Ukrainie ale te wiadomości jeszcze nie były szeroko znane. Wielka Czystka dopiero się zaczynała więc też nikt się nie spodziewał jaką może mieć skalę. W tej sytuacji skala wrogości i metody działania komunistów związanych z Kominternem była dla wszystkich zaskoczeniem i wielu nie dopuszczało prawdziwości takich wiadomości. Tutaj głos Orwella był niezwykle istotny bo starał się on przedstawiać angielskim czytelnikom lewicowym prawdziwy przebieg zdarzeń i obnażać kłamstwa upowszechniane przez oficjalną propagandę republikańską (kierowaną właśnie przez kominternowców). Wydaje mi się nawet, że to był prawdziwy powód powstania tej książki. Oczywiście Orwell nie byłby sobą gdyby nie był sceptykiem: bardzo wyraźnie daje znać czytelnikowi, że nawet on sam, Orwell, może się mylić bo widział tylko jedną stronę sytuacji.

Jeszcze jedną sprawą, która dziś z całą pewnością może być niejasna i bardzo zaskakująca, to jest przekonanie co do słuszności marksowskiej teorii następstwa formacji społecznych. Nawet więcej: dla wielu to nie była teoria tylko zasada naukowa, od której nie może być odstępstw. Dziś więc może być wielkim zaskoczeniem, że była to przyczyna, dla której komuniści-stalinowcy w Hiszpanii republikańskiej stali się siłą antyrewolucyjną a wręcz konserwatywną. Jest to na tyle trudne do zrozumienia, że nie mam przekonania czy kierowali się faktycznie taką ideologią czy też ich celem było raczej pozbycie się konkurentów na lewej stronie, co byłoby łatwiejsze dziś do zrozumienia.

Wszystko to mówi mi jedno: wszelka próba upraszczania i sprowadzania do jednego mianownika zdarzeń historycznych prowadzi do tego, że ich nie rozumiemy. A kiedy historii nie rozumiemy to kompletnie niczego nas ona nie nauczy.

Do tej pory znałem tylko duże fragmenty tej książki opublikowane dawno temu w "Literaturze na Świecie" i po zapoznaniu się z całością jestem zaskoczony bo zupełnie inaczej ją teraz widzę. Oczywiście jest to wspomnienie i coś w rodzaju reportażu z frontu, oczywiście jest to na bieżąco pisane wyjaśnienie sensu i przebiegu Dni Majowych w Barcelonie - to wiedziałem. Ale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są to 3 lub 4 historie Polaków z terenów Zaolzia, które autorka starała się zbadać możliwie dogłębnie. Nie ma tu chęci ani planu przedstawienia "obiektywnego" obrazu całości zagadnienia tego bardzo skomplikowanego etnicznie obszaru i chwała za to autorce bo wyszłaby z tego zmielona sztampa. A tak przed przedstawienie historii kilku konkretnych osób widać wierzchołek tego tematu. Są więc Polacy, którzy konspirują (często w sposób zupełnie wariacki i kończący się tragicznie), są polscy działacze, którzy stają się aktywnymi volksdeutschami, jest Polka, która donosi na akowca z powodu zawodu miłosnego, jest Polska, która trafia do obozu koncentracyjnego bo została, jak sądzi, wykorzystana do pomocy w ucieczce z więzienia, są źli Niemcy i dobrzy Niemcy a do tego wszystkiego jeszcze radzieccy dywersanci.

W takiej drobnej historii dzieje się wielka historia.

Są to 3 lub 4 historie Polaków z terenów Zaolzia, które autorka starała się zbadać możliwie dogłębnie. Nie ma tu chęci ani planu przedstawienia "obiektywnego" obrazu całości zagadnienia tego bardzo skomplikowanego etnicznie obszaru i chwała za to autorce bo wyszłaby z tego zmielona sztampa. A tak przed przedstawienie historii kilku konkretnych osób widać wierzchołek tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ja jestem z tego pokolenia, które pamięta Zygmunta Kałużyńskiego z telewizji. Zresztą kto go tam widział i słuchał to raczej go nie zapomni. To jedna z takich postaci, które kiedyś nazywano "osobowościami telewizyjnymi" jak Wiktor Zin czy Szymon Kobyliński. Ze smutkiem pomyślałem sobie, że dziś już żaden z nich najprawdopodobniej w ogóle nie zostałby wpuszczony przed kamerę bo "mało byli telewizyjni". Przykry efekt komercjalizacji tego medium.

Ale ja jestem z tego pokolenia, które o wiele mniej znało publicystykę Kałużyńskiego. Kilka tal temu przeczytałem "Pamiętnik orchidei" i on już mnie zaskoczył głębokością przemyśleń na tematy inne niż tylko krytyka filmowa. A tu jest wybór bardzo różnych tekstów z bardzo różnych okresów powojennych, tak bardzo różnych jak pierwsza połowa lat 50tych, jak lata 80te i jak okres po transformacji. Niektóre, jak te, w których pisze na tematy religijne, biblijne są wręcz zdumiewające ale jak najbardziej pozytywnie. Jedna rzecz, która się rzuca w ucho: wydaje się, że Kałużyński cały czas był sobą - gdyby nie dodawane na końcu daty publikacji to miałbym problem z ich ulokowaniem na osi czasu. Jest bardzo wartościowa cecha publicysty (i krytyka filmowego).

Dla tych, którzy Kałużyńskiego pamiętają i wydaje im się, że go znali (jak ja myślałem) będzie to wielkie odkrycie. Dla tych co go nie pamiętają może to być dziwna ramota pisana przez nie wiadomo kogo. Ale za to może trafią do nich opinie o naszym kinie.

Ja jestem z tego pokolenia, które pamięta Zygmunta Kałużyńskiego z telewizji. Zresztą kto go tam widział i słuchał to raczej go nie zapomni. To jedna z takich postaci, które kiedyś nazywano "osobowościami telewizyjnymi" jak Wiktor Zin czy Szymon Kobyliński. Ze smutkiem pomyślałem sobie, że dziś już żaden z nich najprawdopodobniej w ogóle nie zostałby wpuszczony przed kamerę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To były już niemal ostatnie lata, kiedy przejechanie samochodem 100 tysięcy kilometrów po świecie było wielką wyprawą i do tego niebezpieczną. I można było to zrobić mając w zasadzie jakieś grosze w kieszeni.

Przy tej okazji interesujący obraz tego jak w owym czasie ubarwiano sprawozdania i reportaże - tak, że dziś trzeba odkrywać warstwami co tu w ogóle było prawdą.

To były już niemal ostatnie lata, kiedy przejechanie samochodem 100 tysięcy kilometrów po świecie było wielką wyprawą i do tego niebezpieczną. I można było to zrobić mając w zasadzie jakieś grosze w kieszeni.

Przy tej okazji interesujący obraz tego jak w owym czasie ubarwiano sprawozdania i reportaże - tak, że dziś trzeba odkrywać warstwami co tu w ogóle było prawdą.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Najpierw wysłuchałem podcastu o Vonnegucie, potem obejrzałem film dokumentalny więc doszedłem do wniosku, że byłoby głupio nie znać żadnej książki Vonneguta. I po raz któryś już w ostatnich miesiącach mam mieszane uczucia względem swojego (nie)oczytania. Z jednej strony mam do siebie pretensję, że tego nie znałem, z drugiej strony cieszę się, że poznałem to teraz. Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich miłych zaskoczeń przede mną.

Gdybym tę książkę uznał za science-fiction to musiałbym ocenić, że to słabe, szczególnie w zakresie "science". Ale to chyba jest inny gatunek, gdybym choć wiedział jaki... W każdym razie to jest świetnie napisana, znakomita opowieść o czymś bardzo ważnym, nawet jeśli nie potrafię zdefiniować o czym. Może o tym jak działa polityka? A może o tym, jak działa religia? A może wcale nie...

Napisane jest to stylem, którego do tej pory chyba jeszcze nie spotkałem a na pewno nie w takim natężeniu. Proste zdania ze złożoną treścią. Czyta się lekko i szybko ale myśli się mocno i długo.

A to tego to poczucie humoru - w czasie całej lektury miałem na ustach szczególną minę - taką na sekundę przed pełnym uśmiechem. Humor jest tu wszechobecny ale tuż pod powierzchnią, bez rechotu ale intensywny.
No to czas na śniadanie mistrzów...

Najpierw wysłuchałem podcastu o Vonnegucie, potem obejrzałem film dokumentalny więc doszedłem do wniosku, że byłoby głupio nie znać żadnej książki Vonneguta. I po raz któryś już w ostatnich miesiącach mam mieszane uczucia względem swojego (nie)oczytania. Z jednej strony mam do siebie pretensję, że tego nie znałem, z drugiej strony cieszę się, że poznałem to teraz. Mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

m więcej słucham i czytam o okresie Pierwszej Wojny Światowej tym bardziej jestem przekonany, że jest to o wiele bardziej skomplikowana, o wiele bardziej niejednoznaczna i w rezultacie o wiele ciekawsza historia niż Druga Wojna Światowa. Bardzo upraszczając: Druga Wojna to było starcie wielkich sił bez zaskoczeń i niuansów (różnym małym krajom i ich ruchom oporu tylko wydawało się, że coś tu znaczą). Natomiast Pierwsza Wojna była wręcz pełna wydarzeń i zmian, z których wiele mogło całkowicie zmienić przebieg i wynik tej wojny.

Ujawnienie treści Telegramu Zimmermana było niewątpliwie takim wydarzeniem. A w zasadzie ujawnienie go wraz z przyznaniem się Zimmermana oficjalnie do jego autorstwa. Gdyby nie ten telegram Wilson najprawdopodobniej zablokowałby przystąpienie USA do wojny, a co ważniejsze: USA nie zaczęłyby finansować na dużą skalę finansowo Wielkiej Brytanii. Więc Albion by zbankrutował w krótkim okresie czasu. Więc Brytyjczycy, nawet gdyby nie podpisali rozejmu z Niemcami to nie utrzymaliby frontu w okresie buntów w armii francuskiej. A gdyby nie USA na froncie to ofensywy niemieckie po zaprzestaniu walk na wschodzie mogły by przynieść im sukces. No i może ni byłoby także i deklaracji Balfoura...

A wszystko to de facto sprawił Meksyk. Co ty wiesz o Meksyku, Polaku?

m więcej słucham i czytam o okresie Pierwszej Wojny Światowej tym bardziej jestem przekonany, że jest to o wiele bardziej skomplikowana, o wiele bardziej niejednoznaczna i w rezultacie o wiele ciekawsza historia niż Druga Wojna Światowa. Bardzo upraszczając: Druga Wojna to było starcie wielkich sił bez zaskoczeń i niuansów (różnym małym krajom i ich ruchom oporu tylko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem czy autor zapisywał przez całe życie swoje wspomnienia, chyba nie. W każdym razie chwała mu za to, że w dwóch kluczowych okresach, a więc w wrześniu 1939 i sierpniu i wrześniu 1944 prowadził zapiski i wydał je bez zmian. Choć w to ostatnie momentami trudno jest uwierzyć - tak wysoki jest to poziom literacki.

W treści jak zawsze najbardziej mnie interesowały mnie odczucia i poglądy młodych ludzi tuż przez wybuchem Powstania oraz ich zmiany w ciągu pierwszych dwóch-trzech tygodni. Jednak najbardziej zaskakującą rzeczą jest to, co znałem dotąd tylko z "Eroiki" Munka: dało się z terenu Powstania wyjść na zewnątrz (przynajmniej z Mokotowa) i oficjalnie wrócić. Nie to że było to bardzo proste zle też niezbyt trudne, przynajmniej do pewnego czasu.

Nie wiem czy autor zapisywał przez całe życie swoje wspomnienia, chyba nie. W każdym razie chwała mu za to, że w dwóch kluczowych okresach, a więc w wrześniu 1939 i sierpniu i wrześniu 1944 prowadził zapiski i wydał je bez zmian. Choć w to ostatnie momentami trudno jest uwierzyć - tak wysoki jest to poziom literacki.

W treści jak zawsze najbardziej mnie interesowały mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Intrygowało mie od dawna, czy w 1933 roku w Europie zdawano sobie sprawę z tego jak ważne zdarzenia dzieją się w Niemczech. I tu proszę - Antoni Sobański niemal wszystko wyjaśnia.

Jest maj 1933 roku, od pożaru Reichstagu minęło zaledwie 2 miesiące a Sobański decyduje się pojechać do Berlina i spisać swoje wrażenia. Niewątpliwie wszyscy zarówno w Niemczech jak i poza granicami wiedzą, że dzieje się tu rewolucja. Zresztą słowo "rewolucja" jest używane wielokrotnie, zarówno przez Sobańskiego jak i przez spotykanych Niemców. Jej prędkość jest imponująca jeśli ją porównać z innymi, np. z Rewolucją Lutową czy Rewolucją Październikową - w zasadzie cała opozycja lewicowa i liberalna została spacyfikowana lub wymordowana w ciągu kilkunastu dni. Pozostają jeszcze resztki konkurentów prawicowych takich jak Stahlhelm, konserwatyści czy ugrupowania religijne ale już widać, że oni również zostaną spacyfikowani w niedługim okresie. Stary Hindenburg, chociaż nadal oddaje mu się honory to w zasadzie jest jakby w areszcie domowym i to nawet nie jest specjalnie ukrywane.

Zastanowiłem się, jak to było możliwe, że było to tak wysokie tempo i w sumie teraz widzę to jako oczywiste, bo hitlerowcy nie przeprowadzili, ani nawet raczej nie planowali, przeprowadzić głębokich zmian gospodarczych tylko ideologiczne a one nie wymagają wiele czasu ani przemyśleń tylko zdecydowania i terroru a tego im nie brakowało. Propaganda jest tania o ile "suweren" ją kupuje a wydaje się, że Hitler z Goebelsem znaleźli takie tematy, które pasowały większości Niemców (wystarczyła połowa tych, którzy się tym interesowali) i ich się trzymali. Oczywiście głównym tematem było wyszukiwanie wrogów. I ta metoda działa do dziś na całym Świecie...

Intrygujący jest obraz walki z "kastą sędziowską", która jest przywiązana do jakichś antynarodowych i antyludowych pojęć prawa rzymskiego czy praw człowieka i która prowadziła "niemoralne sądy republiki weimarskiej". Ale już znaleźli się nowi sędziowie wdrażający sprawiedliwość ludową jak Kerrl, według którego "przyszły sędzia nie będzie kierował się paragrafami czy literą prawa".

Ciekawa jest także walka o edukację młodzieży i dorosłych, prowadzona przez ministra Rusta i Związek Walki o Niemiecką Kulturę. Są także i twórcy, którzy już tworzą dzieła "po linii" rewolucji niemieckiej, jak Hanns Johst, którego sztuka "święci tryumfy" (przy dość rzadkich widowniach).

Mocną częścią jest opis palenia książek 10 maja 1933 roku, który wiąże się jakoś nie wprost z opisem "opozycjonistów" z wizyty rok później. Sobański, jako świadek wydarzeń potwierdza, że to książkopoalenie nie cieszyło się powodzeniem ani nawet poparciem. Okazuje się, że o wszystkim zadecydowali "cisi", czyli tacy, co to nie popierali ale albo nie uważali tego za tak ważne, żeby protestować głośno albo nie byli dość odważni i woleli zostać w domach.

Na "Wolnych Lekturach" można znaleźć tę książkę uzupełnioną o teksty Sobańskiego z lat 1934 i 1936. Ciekwie jest widzieć jak zmieniał się, lub nie zmieniał się jego stosunek do hitlerowskich Niemiec. I to niejako odpowiedziało na moje pytanie o to, czy w Europie zdawano sobie jak ważne konsekwencje dla wszystkich przyniesie rewolucja w Niemczech

Intrygowało mie od dawna, czy w 1933 roku w Europie zdawano sobie sprawę z tego jak ważne zdarzenia dzieją się w Niemczech. I tu proszę - Antoni Sobański niemal wszystko wyjaśnia.

Jest maj 1933 roku, od pożaru Reichstagu minęło zaledwie 2 miesiące a Sobański decyduje się pojechać do Berlina i spisać swoje wrażenia. Niewątpliwie wszyscy zarówno w Niemczech jak i poza...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tako rzecze Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś Stanisław Bereś, Stanisław Lem
Ocena 8,1
Tako rzecze Le... Stanisław Bereś, St...

Na półkach:

Niektóre z książek Lema były dla mnie już trudne w odbiorze i wymagające sporej wiedzy i skupienia ale to okazuje się być jeszcze nic w zestawieniu z tą rozmową. Zakres i głębokość jego wiedzy i przemyśleń po prostu jest dla mnie momentami nieosiągalna. Nawet Stanisław Bereś ewidentnie w wielu momentach nie nadążał za Lemem. Jednak warto wiedzieć jak on myślał, nawet jeśli nie wszystko zrozumiałem a z wieloma rzeczami nie bardzo się zgadzałem.

Interesujące jest też jak wieli filozof, jakim był Lem, okazuje się być także zwyczajnym, niedoskonałym człowiekiem. Jak zaskakująco źle wypowiada się o wielu pisarzach (w końcu do pewnego stopnia kolegach i konkurentach), jak czuje się nie dość doceniany (pewnie cecha większości twórców), jak daje się przekonywać różnym wiadomościom z Internetu, które wyglądają na fake newsy (choć w czasie rozmowy termin "fake news" jeszcze chyba nie istniał).

Lem jako filozof, który był człowiekiem

Niektóre z książek Lema były dla mnie już trudne w odbiorze i wymagające sporej wiedzy i skupienia ale to okazuje się być jeszcze nic w zestawieniu z tą rozmową. Zakres i głębokość jego wiedzy i przemyśleń po prostu jest dla mnie momentami nieosiągalna. Nawet Stanisław Bereś ewidentnie w wielu momentach nie nadążał za Lemem. Jednak warto wiedzieć jak on myślał, nawet jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mariusz Urbanek już niemalże taśmowo pisze biografie różnych ważnych postaci z okresu Dwudziestolecia. Zazwyczaj nie są to porywające książki ale rzetelne i udokumentowane na tyle, na ile da się to zrobić bez wieloletnich badań. No i najważniejsze: opisują postaci niezwykle ważne a zazwyczaj już albo mocno zapomniane albo takie, o których z jakichś względów nie pisano za dużo.

Nie inaczej jest z książką o Wieniawie. Jakby się tak głębiej zastanowić to Wieniawa okazuje się być jednym z najważniejszych symboli Dwudziestolecia, łączącym w sobie niemal wszystko co było ważne w tym okresie: Marszałka, legiony, Zamach Majowy, skamandrytów, rozrywkowe życie Warszawy, militaryzm i kawalerię, ale także: śmierć Marszałka, faszyzację i odsuwanie współpracowników Piłsudskiego, wzrost antysemityzmu i ostateczny upadek znaczenia kawalerii ale pewnie też wiele innych.

A do tego był niezwykle ważnym aktorem zmiany politycznej, która zaszła pod koniec września i na początku października 1939. Kto wie czy ta zmiana nie byłaby trudniejsza albo w ogóle niemożliwa gdyby nie to, że to właśnie jego Mościcki wyznaczył na swojego następcę.

Już w czasie wojny Wieniawa stał się symbolem wojny polsko-polskiej i pierwszym zabitym na froncie tej wojny. Jego śmierć chyba trzeba uznać za symboliczny koniec całej tej, krótkiej kalendarzowo ale niezwykle ważnej historycznie, epoki.

Mariusz Urbanek już niemalże taśmowo pisze biografie różnych ważnych postaci z okresu Dwudziestolecia. Zazwyczaj nie są to porywające książki ale rzetelne i udokumentowane na tyle, na ile da się to zrobić bez wieloletnich badań. No i najważniejsze: opisują postaci niezwykle ważne a zazwyczaj już albo mocno zapomniane albo takie, o których z jakichś względów nie pisano za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedną z ciekawszych historii biblijnych jest ta o Mojżeszu, wiodącym Izraelitów przez pustynię przez 40 lat. Geograficznie nie ma to żadnego sensu, ale jest to jedna z mądrzejszych przypowieści. Potrzebne są dwa pokolenia, żeby przeszłość przestała być ważniejsza od przyszłości. Być może są narody i państwa, którym to co było nie przeszkadza patrzeć w przód ale nami, Polakami, niemal zawsze rządziły trumny dawnych bohaterów.

Nie wiadomo, czy w latach 1944-1989 kierował Polską jakiś ukryty Mojżesz czy może to “jakoś tak wyszło” ale te dwa pokolenia nam także były potrzebne. I podobnie jak dla Izraelitów idących za swym przewodnikiem był to dla nas czas wielu chwilowych nadziei, wielu załamań, konfliktów a przede wszystkim zwątpienia co do tego czy ta droga, którą szliśmy, w ogóle dokądkolwiek prowadzi i czy się kiedykolwiek skończy. Zbigniew Florczak tym zbiorem listów pisanych do “Kultury” daje świadectwo duchowi drugiej połowy tego czterdziestolecia. Głównie swojemu duchowi, dość pesymistycznemu, ale w jego pesymizmie odbija się nastrój PRLu, jak wtedy kiedy w pierwszej połowie rządów Gierka Florczak zastanawia się czy ktoś ma prawo narzucać swoją wizję wolności i moralności ludziom sytym i zadowolonym?

Bardzo przemawia do mnie epilog. Sposób myślenia Zbigniewa Florczaka bardzo zgadza się z moim: usunięcie komunistów od władzy do nie jest koniec i to nie był cel, to był dopiero początek pracy, którą należało podjąć. Póki co jestem pełen zwątpienia, czy ta praca została wykonana i czy w ogóle ją wykonujemy. A więc zwątpienie. Ale jak będziemy na tę drogę patrzeć kiedy już miną te dwa pokolenia ludzi wiedzionych przez pustynię?

Jedną z ciekawszych historii biblijnych jest ta o Mojżeszu, wiodącym Izraelitów przez pustynię przez 40 lat. Geograficznie nie ma to żadnego sensu, ale jest to jedna z mądrzejszych przypowieści. Potrzebne są dwa pokolenia, żeby przeszłość przestała być ważniejsza od przyszłości. Być może są narody i państwa, którym to co było nie przeszkadza patrzeć w przód ale nami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to wielka literatura, nie da się tego porównać do wspomnień Apoloniusza Zawilskiego. Ale tez i to nie było pisane jako literatura tylko raczej jako świadectwo historyczne. W związku z tym bardzo mało jest tu czegokolwiek co nie dotyczy bezpośrednio spraw dowodzenia Wielkopolską Brygadą Kawalerii a potem Grupą Operacyjną Kawalerii w lasach kampinoskich. Jest bardzo wiele nazw, nazwisk, stopni, odznaczeń a potem także nazw topograficznych, są teksty rozkazów, nie da się więc tego czytać płynnie, wymaga to sporo skupienia i równoległego operowania mapami - zarówno tymi sprzed wojny jak i dzisiejszymi bo topografia miejsc w Puszczy Kampinoskiej zmieniła się w sposób diametralny i prawie nic nie przypomina sytuacji z Września.

Bardzo wiele z tego tekstu wyciągnąłem ale nieco przy okazji. Np potwierdziły się moje przypuszczenia, że jedną z najważniejszych przyczyn rozmiarów klęski wrześniowej była fatalna łączność. Ciekawe, że dla generalicji było jasne, że wojna w Polsce nie będzie pozycyjna ale jakoś nie potrafiono się do tego przygotować. O tym, że jakiekolwiek wieści i rozkazy dotarły poprzez łączność telegraficzną generał wspomina tu raptem kilka razy a od momentu przekroczenia Bzury za Sochaczewem to praktycznie o żadnej łączności, poza gońcami, w ogóle nie ma mowy. A z gońcami i patrolami też było bardzo trudno. W związku z tym o jakiejkolwiek koordynacji działań oddziałów czy armii w ogóle nie było mowy. Do tego, co Abraham tu podkreśla, to te braki łączności były często dla najwyższych dowódców podstawą do negowania rozkazów zwierzchników albo do prowadzenia jakichś własnych rozgrywek personalnych, o co niedwuznacznie oskarża on generała Rómmla.

Nie mam podstaw do rozstrzygana czy przypadkiem generał Abraham sam jakiejś rozgrywki tu nie prowadzi, bo na ile sprawdziłem to po 1956 roku w Wojskowym Przeglądzie Historycznym trwały polemiki najwyższych dowódców obarczających się nawzajem winą za zaniechania lub niedopatrzenia. W każdym razie nie rozstrzygając o winie łatwo da się zauważyć, ze dowodzenie nie było spójne i nie było dobre. Bortnowski był chyba psychicznie załamany i pasywno-defensywny, Kutrzeba zbyt miękki i nie egzekwujący własnych rozkazów, Rómmel najpierw opuścił własną armię a potem chyba robił wszystko, żeby nie pomóc swojemu następcy, generałowi Thomme oraz generałowi Kutrzebie. W tej sytuacji wszystkie decyzje były podejmowane zawsze o dwa dni za późno, w warunkach w których Niemcy, dzięki o wiele większemu zmotoryzowaniu, byli w stanie w te dwa dni przetransportować kluczowe siły całej armii o kilkadziesiąt kilometrów.

Na tym tle dowodzenie Romana Abrahama wygląda jak jeden z jaśniejszych punktów i - na ile mogłem porównać z innym źródłami - nie tylko dlatego, że to on sam je opisuje.

Aha, i jest tu chyba ta słynna szarża ułanów na czołgi, co do której wszyscy się obecne zgadzają, że takowej nie było. No i jest to cięcie szablą w lufę czołgu z "Lotnej", które też nigdy się nie zdarzyło zdaniem historyków. Co prawda w rzeczywistości wcale nie był to żaden atak na kolumnę pancerną tylko raczej rozpaczliwa próba przebicia się do Warszawy siłą pędu koni a cięcie szablą w lufę czołgu było przypadkowe no ale jednak zdarzyły się na polach pod Dąbrową.

Nie jest to wielka literatura, nie da się tego porównać do wspomnień Apoloniusza Zawilskiego. Ale tez i to nie było pisane jako literatura tylko raczej jako świadectwo historyczne. W związku z tym bardzo mało jest tu czegokolwiek co nie dotyczy bezpośrednio spraw dowodzenia Wielkopolską Brygadą Kawalerii a potem Grupą Operacyjną Kawalerii w lasach kampinoskich. Jest bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę książkę z 1937 wielu uznawało za bardzo ważną a sam Adolf Bocheński cieszył się dużym szacunkiem wśród kolegów w czasie wojny w Korpusie Andersa. Musiałem więc nadrobić ten brak w mojej wiedzy o końcówce lat trzydziestych, szczególnie że środowisko "Myśli Mocarstwowej" to był zbiór bardzo ciekawych osobowości a "Bunt Młodych" i "Polityka" miały niezwykle ważną kontynuację w paryskiej "Kulturze".

No i zaczęło się dobrze bo autor - niezwykle celnie - zdefiniował, że największym niebezpieczeństwem dla Polski było porozumienie się Niemiec i Rosji (ZSRR) nad głową (i ciałem) Polski. Słusznie uznawał, że nie można aktualnych (bardzo dobrych) stosunków z tymi sąsiadami oraz ich wzajemnych relacji uznawać za wieczne i niezmienne. No dobrze co do tego to było to bardzo celne przewidywanie. Ale później autor próbuje zaproponować jakąś doktrynę polityki zagranicznej dla Polski, która mogłaby jej zapewnić bezpieczeństwo.

I tu zaczęły się schody. I tu zaczęła się "mocarstwowość". Autor bez problemu rozdaje na prawo i lewo tereny, których nie posiada oraz przyznaje żółte i czerwone kartki różnym państwom.

A więc dowiadujemy się, że:

a) Najlepszą dla Polski sytuacją byłoby, gdyby pomiędzy Polską a ZSRR powstały niezależne państwa: Ukraińskie i Białoruskie. Ważna wskazówka: te państwa nie powinny powstać w żadnym wypadku na jakichkolwiek terenach należących do II RP ale na tych dalszych, które powinny wydrzeć od Rosji (ZSRR). Bo oczywiste było dla autora, że tereny II RP są absolutnie nienaruszalne. Jakaż hojność!

b) Na Francję nie ma co liczyć. Zawsze w historii Polacy patrzyli tęsknie w jej stronę ale ta zawsze nas porzucała dla lepszych sojuszy. No to jest celne, choć przykłady historycznie są tu zwykle "od czapy" bo główny zarzut, który na ich podstawie należałoby Francji postawić to taki, że prowadziła politykę w swoim interesie a nie w obronie Polski. No straszne.

c) Czesi to są oszuści, którzy zawsze nas oszukiwali współpracując z Niemcami (Chrobry, Przemyślidzi itp). Dobór przykładów historycznych strasznie dawnych i do tego mało obiektywny, bo jakoś pomija fakt, że w tym samym okresie często Polska współpracowała z Niemcami przeciw Czechom (Śląsk!). Ale to mniej ważne, ważne, że Bocheński podejrzewa Czechów o niecne zamiary polegające na tym, że gdyby wzrosło napięcie między Polską a Niemcami to od razu wykorzystaliby ten moment do polepszenia stosunków z Hitlerem i wystąpiliby przeciwko Polsce. Przewidywanie było bardzo dobre z tym, że zupełnie na odwrót: już rok później to Polska wykorzystała napięcie między Czechami a Hitlerem, żeby poprawić relacje z Niemcami i wystąpić przeciwko Czechom. To pokazuje, że ludzie, którzy oskarżają innych o coś złego może dokonują projekcji własnych niecnych zamiarów... Ale to to jeszcze nic, dalej autor gra już niezwykle antyczesko i stwierdza, że "Czesi o niczym innym nie marzą jak o zlani się w jedno z jakimś innym, silniejszym narodem (zwłaszcza z Rosjanami)". Nie to już nieco podłe oskarżenia, zwłaszcza, że ta wiwisekcja duszy czeskiej oparta jest na niezwykle wątłych podstawach (a chyba na żadnych);

c) Słowacy - no gdyby oni mieli swoje, niezależne państwo to Polska miałaby na południu niezwykle oddanego sojusznika. Ależ wizjonerem był Adolf Bocheński!

d) Rumuni są najlepszym naszym koalicjantem na wypadek wojny z ZSRR. A przy tym co to za kulturalny i miły naród o najbardziej łacińskich korzeniach w Europie!

Innymi słowy, o ile dobrze rozumiem Adolfa Bocheńskiego: wisi nad Polską wielkie niebezpieczeństwo ale praktycznie nie ma nikogo z kim można by się dogadać i nikogo z kim można współpracować, bo jesteśmy otoczeni przez antypolonizm zewsząd. Ale na szczęście jesteśmy mocarstwem i z pomocą Słowaków i Węgrów damy radę.

Jest to bardzo ciekawy obraz poglądów środowisk w jakiś sposób zbliżonych do Sanacji (choć w tym przypadku jednak coraz bardziej się z nią rozchodzących). Bardzo solidna znajomość historii z podłym i paternalistycznym traktowaniem innych krajów i narodów prowadząca do fantastycznych i bzdurnych wizji sytuacji międzynarodowej.

Tę książkę z 1937 wielu uznawało za bardzo ważną a sam Adolf Bocheński cieszył się dużym szacunkiem wśród kolegów w czasie wojny w Korpusie Andersa. Musiałem więc nadrobić ten brak w mojej wiedzy o końcówce lat trzydziestych, szczególnie że środowisko "Myśli Mocarstwowej" to był zbiór bardzo ciekawych osobowości a "Bunt Młodych" i "Polityka" miały niezwykle ważną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dowód na to jak teksty satyryczne źle się starzeją. Zwłaszcza takie teksty, których humor polega właśnie na uszczypliwym i interwencyjnym odnoszeniu się do warunków i okoliczności występujących w danym miejscu i czasie. Nawet jeśli ja rozumiem o czym jest mowa bo w latach siedemdziesiątych byłem już na świecie i nawet jeśli wiem na czym polega humorystyczność sytuacji to i tak rzadko się uśmiechałem. Myślę, że dla ludzi młodszych o dziesięć lat to nawet kontekst byłby zupełnie niezrozumiały. Trudno mi to nawet traktować jako świadectwo czasu. Tylko dla wytrwałych badaczy.

Dowód na to jak teksty satyryczne źle się starzeją. Zwłaszcza takie teksty, których humor polega właśnie na uszczypliwym i interwencyjnym odnoszeniu się do warunków i okoliczności występujących w danym miejscu i czasie. Nawet jeśli ja rozumiem o czym jest mowa bo w latach siedemdziesiątych byłem już na świecie i nawet jeśli wiem na czym polega humorystyczność sytuacji to i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa sprawa. Autor podjął na początku lat sześćdziesiątych próbę wykorzystania komputera do rozstrzygnięcia jakie było faktyczne podłoże przełomowych wydarzeń historycznych z pierwszej połowy XX wieku. Nie wyjaśnia tu, co prawda, jak to zrobił, ale wyobrażam sobie, że to była bardzo wątpliwa metoda, coś w rodzaju zestawienia różnych opcji w tabeli Excela i posumowania opcji pochodzących z różnych źródeł. Albo jakaś inna metoda, o podobnie niskim poziomie zaufania. Wątpię, żeby prawdę można było ustalić w taki sposób, ale sama próba była intrygująca choć mocno przedwczesna.

Największą wartością tej książki dla mnie jest to, że omawia ona wiele takich wydarzeń, o których dotąd w ogóle nie słyszałem i chyba w Polsce nie są one uznawane za szczególnie ważne, podczas gdy z punktu widzenia Europy Zachodniej były przełomowe. Tak więc było np. o próbach oddzielenia Nadrenii od Niemiec na początku lat dwudziestych, o konferencji w Genui w 1922, która miała przełomowe znaczenie dla losów Rosji Radzieckiej i całej Europy, o próbach restauracji monarchii Habsburgów w 1921 roku (tylko na Węgrzech ale jednak Karol I próbował wrócić na tron). Do tego książka ta pokazała mi jak przełomowym rokiem był rok 1934 i początek 1935. Do tej pory tego w ogóle tak nie dostrzegałem.

Nie wiem czy tę książkę uznałbym za ważną i przełomową ale spojrzenie z innego punktu widzenia niż z kraju położonego nas Wisłą zawsze mi trochę inaczej układa myśli w głowie.

Ciekawa sprawa. Autor podjął na początku lat sześćdziesiątych próbę wykorzystania komputera do rozstrzygnięcia jakie było faktyczne podłoże przełomowych wydarzeń historycznych z pierwszej połowy XX wieku. Nie wyjaśnia tu, co prawda, jak to zrobił, ale wyobrażam sobie, że to była bardzo wątpliwa metoda, coś w rodzaju zestawienia różnych opcji w tabeli Excela i posumowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie będę oszukiwał: byłem pewien, że tytuł to kokieteria. Przecież wielki pisarz pisze o wielkich sprawach. Ale przejechałem się w swoich przewidywaniach bo zapomniałem, że mam do czynienia z pisarzem czeskim. I to być może najlepszym (choć do tego tytułu spokojnie może kandydować jeszcze dwóch czy trzech). A Czesi chyba z mlekiem matki wysysają umiejętność opowiadania historii o zwykłych ludziach.

Po wysłuchaniu widzę przynajmniej dwa plany tej powieści. Na pierwszym faktycznie widać biografię człowieka, którą z czystym sumieniem można nazwać zwyczajnym życiem zwyczajnego człowieka. W zasadzie to chyba nudnym życiem, choć nie chodzi tu o wystawianie ocen bohaterowi, o którym ktoś mi opowiada. Jest tu jednak także i drugi plan. Za tym zwyczajnym życiem stoją różne przeżycia i rozterki, niełatwe decyzje i oraz zupełnie bezmyślne, intuicyjne postępki. Jest tam szlachetność i uczucie ale także interesowność i manipulacja. Jest tam radość i beztroska ale też smutek i lęk. Podsumowując: za tym "zwyczajnym" życiem kryje się wielka głębia, której nikt by nie podejrzewał. Być może sam bohater tego nie podejrzewał.

Ale czy nie ma tu jakiegoś trzeciego planu? Szerokiego planu? Czy przypadkiem każde nasze życie, z których przecież większość jest zwyczajna, nie ma swojego drugiego planu, w którym rozgrywają się wielkie tragedie i psychologiczno-filozoficzne walki? Czy o każdym z nas nie dałoby się napisać książki?

Čapek wielkim był.

Nie będę oszukiwał: byłem pewien, że tytuł to kokieteria. Przecież wielki pisarz pisze o wielkich sprawach. Ale przejechałem się w swoich przewidywaniach bo zapomniałem, że mam do czynienia z pisarzem czeskim. I to być może najlepszym (choć do tego tytułu spokojnie może kandydować jeszcze dwóch czy trzech). A Czesi chyba z mlekiem matki wysysają umiejętność opowiadania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspomnień z późnego okresu okupacji jest wiele, szczególnie dużo z okresu Powstania Warszawskiego. Za to takich, które opisują początkowy okres po Wrześni napotkałem raptem kilka. A do tego w większości wypadków ten wczesny okres wojny jest tylko skrótowo zaznaczony. Choć może jest ich więcej tylko, że się nie przebijają? W każdym razie ta kontynuacja świetnej książki “Bateria została” jest tu bardzo ciekawym i ważnym wyjątkiem. Wspomnienia w niej zawarte dotyczą okresu od października 1939 do mniej więcej drugiej połowy 1941 roku (z małymi wyjątkami, o czym napiszę później). Z punktu widzenia autora wszystko koncentruje się wokół leczenia w szpitalu w Laskach i późniejszej rekonwalescencji jednak spraw rozgrywa się w kilku miejscach Polski a do tego w tym okresie dzieje się także wiele innych rzeczy poza samym leczeniem.

Jest tu więc bardzo interesujący opis “smuty” po klęsce wrześniowej, który to okres uległ u nas jakoś zapomnieniu, ale wówczas był niezwykle silnie przeżywanym rozczarowaniem. Walka i przegrana wcale nie przekreśliła “rachunków krzywd” ale raczej je wzmocniła co tutaj autor opisuje, być może nawet niesprawiedliwie obciążając pewną rodzinę ziemiańską winą za to, że podjęła jego i jego żony z pewną niechęcią. Chociaż faktycznie mieli oni taki obowiązek, żeby przygarnąć masę uciekających przed różnymi problemami Polaków?

Są tu ciekawe obrazy pierwszych represji wobec Żydów oraz różnie ciekawy szkic tego jak te represje były odbierane przez Polaków. Jest też trochę o tym jak różne były postawy Niemców, albo tych, którzy nie będąc Niemcami pracowali dla Niemców w różnego rodzaju policjach albo służyli w niemieckich siłach zbrojnych. Sporo jest o pierwszych, nieudolnych, nierozsądnych, niebezpiecznych a momentami także śmiesznych próbach tworzenia organizacji podziemnych co może być odkryciem zważywszy, że my mamy często obraz późniejszej, wielkiej i bardzo dobrze zorganizowanej Armii Krajowej (pominąwszy to na ile ta dobra organizacja była prawdą).

Jednak najciekawszy i zajmujący najwięcej miejsca jest opis codziennego życia oraz niezwykłych zmian jakie przynosi dla autora ten okres. Dla nas dziś jest to już zupełna abstrakcja ale okupacja kompletnie pozmieniała stosunki społeczne. Poczynając od tego, że nauczyła Polaków “kombinowania” a przede wszystkim handlu. W większej części terenów II RP handel był zajęciem gorszym, żydowskim a nawet po szlachecku niegodnym - do tego stopnia, że dla zawodowego oficera Wojska Polskiego mógł wiązać się z utratą honoru. Co było przecież także sytuacją autora. A w czasie okupacji okazało się, że to jest w zasadzie jedyne realnie możliwe źródło utrzymania, zwłaszcza w połączeniu z antyżydowskimi działaniami okupanta. Więc przedwojenny oficer z żoną zajmuje się handlem alkoholem i wyszynkiem ale przynajmniej w jego opowieści cały czas czuć, że robi to z lekkim obrzydzeniem. Trudno orzec, czy to taka poza czy faktycznie robił to tylko z musu, ale i tak pokazuje to nastawienie do tego rodzaju działalności.

Zawilski niewątpliwie miał talent pisarski więc słucha się tego i czyta bardzo dobrze. Szkoda więc, że - jak zresztą sam przyznaje - nie ma zbyt dobrej pamięci, bo gdyby jego wspomnienia zawierały więcej konkretów i dat byłyby także świetnym źródłem historycznym a tak to najważniejszą rzeczą jaka z nich zostaje jest nastrój epoki. Ale tak czy inaczej jest to niezwykle ciekawa pozycja.

No i tu dygresja na temat dygresji. Większa część książki jest napisana jak wspomnienie i przedstawiona jest mniej więcej chronologicznie. Ale w czterech miejscach (o ile dobrze policzyłem) pojawiają się dygresje, ewidentnie późniejsze, zawierające przemyślenia z okresu powstawania książki i z dużym prawdopodobieństwem mogę zgadywać, że powstały w końcówce lat sześćdziesiątych. Z początku strasznie mnie one denerwowały podczas słuchania, bo kompletnie mnie wybijały z ciągu i nie mogłem zrozumieć ich sensu, bo większość z nich dotyczyła rozważań wyglądających na literackie. Jednak po zakończeniu myślę, że one są ważne i pokazują nam coś bardzo ważnego nawet jeśli nie było intencją autora, żeby je tak pokazać.

Jest oczywiście bardzo mocno antyniemiecki ostatni rozdział, co nie dziwi bo lata sześćdziesiąte to nadal był okres wielkich lęków przed rewizjonizmem niemieckim, zarówno tym realnym jak i tym nadymanym przez gomułkowską propagandę. Jest do tego ciekawa dygresja antybrytyjska, z dużym prawdopodobieństwem wyjęta ze źródeł szkoleniowych LWP.

Ale są także i te dygresje literackie, które dziś dla większości czytelników nie będą jasne ale one wprost są przypomnieniem antysemickich wystąpień i programów przedwojennych. Jest więc tu wspomnienie głośnych początkach 1939 roku ataków, które Jerzy Pietrkiewicz przypuścił (pod pseudonimem) na trzech poetów o żydowskich korzeniach: Tuwima, Słonimskiego i Wittlina z tego powodu, że jakoby zmierzali do osłabienia gotowości bojowej Polaków, czego dowodem były ich wiersze… z lat dwudziestych. Tu Zawilski przeciwstawia im wiersz Broniewskiego “Bagnet na broń” napisany w maju 1939 roku co jest autorskim dodatkiem do tekstów “Pierd-Pietrkiewicza”. Oczywiście jest też, zresztą z tych samych przyczyn, atak na kolejnego pisarza o żydowskich korzeniach, Adolfa Rudnickiego za jego “Żołnierzy” z 1933 roku. Kolejna dygresja, którą Zawilski umieszcza zaraz po opisie katowania i pohańbienia Żyda przez niemieckich żandarmów dotyczy tego, że “problem żydowski należał przed wojną do najtrudniejszych problemów młodego państwa”. II RP miała bardzo wiele trudnych problemów, niektóre były wręcz nie do rozwiązania, jak choćby problem Ukraińców, którzy walczyli o powstanie własnego państwa, problem słabości kapitałowej naszego kraju, problem wrogości dwóch sąsiednich mocarstw i jeszcze wiele innych. A dlaczego “problem żydowski” był taki trudny? Autor wyjaśnia, że “sam fakt, że ludność wielu miast i miasteczek składała się w znacznej części z ludności żydowskiej, wystarcza za wszystko”, co należy chyba rozumieć tak, że sama obecność Żydów była problemem. W dodatku autor wytacza grubą armatę: “Polacy byli permanentnie przez Żydów pozywani przed Trybunał Międzynarodowy w Hadze o rzeczywiste i urojone krzywdy” co jest o tyle ciekawe, że jest całkowitą nieprawdą, bo Trybunał rozpatrywał jedynie sprawy między państwami i jedyne sprawy mniejszości jaki przez niego były rozpatrywane to były sprawy z pozwu Niemiec o ochronę praw mieszkańców Gdańska. Jest to również o tyle ciekawe, że wydaje się, że ta “armata” jest zamknięta klamrą w ostatnim zdaniu książki: “niech nas nie uczą patriotyzmu ci, którzy kiedyś szukali natchnień dla swojej negacji i rozdzierali szaty z powodu rzekomych czy nawet rzeczywistych, choć przecież nieznacznych krzywd [...]”. Ostatnie zdanie i to takie mocne musi coś ważnego znaczyć. Długo myślałem, kogo autor ma na myśli pisząc o “rzekomych czy nawet rzeczywistych krzywdach” i jakbym nie patrzył to przychodzą mi na myśl jedynie polscy obywatele żydowskiego pochodzenia, a w szczególności pisarze i poeci. To ostatnie zdanie jakoś kompletnie nie pasuje do treści wspomnień z pierwszego okresu okupacji, bo tam o Żydach jest zaledwie kilka akapitów i to jako o ofiarach Niemców. Skąd więc te dygresje i takie niezwykłe zakończenie? No i to właśnie uważam za istotną wartość dygresji w tej książce, bo sądzę że pokazują coś ważnego ale zupełnie różnego od głównej treści książki: pokazują klamrę spinającą antysemickie wystąpienia z końca lat trzydziestych z późniejszym o 30 lat antysemityzmem moczarowsko-gomułkowskim a także ukazują jak duży odzew, niestety pozytywny, ta propaganda wywoływała wśród Polaków. Interesujące, że w ten sposób książka o jednej sprawie staje się książką o zupełnie innej sprawie.

Wspomnień z późnego okresu okupacji jest wiele, szczególnie dużo z okresu Powstania Warszawskiego. Za to takich, które opisują początkowy okres po Wrześni napotkałem raptem kilka. A do tego w większości wypadków ten wczesny okres wojny jest tylko skrótowo zaznaczony. Choć może jest ich więcej tylko, że się nie przebijają? W każdym razie ta kontynuacja świetnej książki...

więcej Pokaż mimo to