rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Znakomity, nietuzinkowy język. Cenne spostrzeżenia. Czekam niecierpliwie na zapowiadaną na ten rok kontynuację. Wierzę, że opłacało się lata czekać na drugą odsłonę tak udanych reportaży. Ja akurat jestem szczęśliwym posiadaczem pierwszego wydania z 2004, które nabyłem chyba tego samego roku. Twarda oprawa.

Wiele świetnych, przedstawionych ze swadą tekstów na temat Ameryki Łacińskiej i jej problemów. Kontynentu nękanego ciągłymi przewrotami, juntami, bojówkami, guerrillas, rozbuchanym socjalizmem i marzeniami, które obracają się w proch. Jak choćby nieszczęsne Chile (https://translatorskieboje.blogspot.com/2018/12/pablo-neruda-el-tigre.html). Do tego podmiejskie favelas i brujos (czarownicy) przywódcy ateistycznej Kuby.

Ciekawi mnie, czy w kontynuacji znajdzie się też miejsce dla reform Javiera Mileia. Oby!

Znakomity, nietuzinkowy język. Cenne spostrzeżenia. Czekam niecierpliwie na zapowiadaną na ten rok kontynuację. Wierzę, że opłacało się lata czekać na drugą odsłonę tak udanych reportaży. Ja akurat jestem szczęśliwym posiadaczem pierwszego wydania z 2004, które nabyłem chyba tego samego roku. Twarda oprawa.

Wiele świetnych, przedstawionych ze swadą tekstów na temat Ameryki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wreszcie, po prawie pięciuset latach, pojawia się nabierająca coraz bardziej realnych kształtów nadzieja na pełny, fachowy przekład opus vitae Jana Kalwina: „Institutio Christianae Religionis”. Były dotąd rozproszone fragmentaryczne próby w polszczyźnie, a przedostatnia, spora, zatytułowana „Istota religii chrześcijańskiej” — pierwszy człon tytułu oddawano gdzie indziej również jako „instytucja”, „nauka”, „zasady” — chyba średnio się udała, skoro sankcjonowała nawiasy kwadratowe (jak w kiepskich partiach chociażby Biblii Tysiąclecia), mające zapewne zatachlować niedostatki tłumaczeniowe, mydląc oczy czytelnikom nie obeznanym z prawidłami sztuki przekładu; ot, taki patent na miejsca niedotłumaczone. Na szczęście teraz wygląda na to, że dzieło trafiło do rąk zawodowca (Michał Mroziński), i w ubiegłym roku wypuszczono pierwszy z trzech tomów „Podstaw religii chrześcijańskiej” (MW, Kraków 2022), obejmujący pierwsze dwie z czterech ksiąg (tomy II i III zawierać będą odpowiednio księgi III i IV; drugi tom ma ujrzeć światło dzienne lada moment, bo już w tym kwartale).

Nie podejmę się oceny przekładu z francuszczyzny (podstawą dla tłumacza było właśnie francuskie wydanie), pragnę jedynie zauważyć, że tekst czyta się bardzo dobrze, a że był redagowany pod kątem teologicznym, ufam, iż wiernie oddaje myśl „genewskiego papieża” (jak zwali reformatora złośliwcy). Tłumaczenie nie jest archaizowane, co zaliczam in plus, gdyż czyni wywód przejrzystym i aktualnym; sporadycznie pojawiają się książkowe lub nieco staroświeckie „przeto”, „jeno”, „albowiem, „niźli” czy „znieprawić”, ale nie psują bynajmniej tekstu, przeciwnie, przydają smaku i elegancji już i tak bardzo ładnej polszczyźnie Mrozińskiego. Oko cieszy pyszna szata graficzna. Typograf wykonał znakomitą robotę, chciałoby się rzec: jak to u kalwinów — skromnie, a jednocześnie bardzo elegancko i estetycznie. Bardzo. Do tego solidna twarda (szyta) oprawa i tasiemka pełniąca funkcję zakładki. Efekt psuje tylko, aczkolwiek nieznacznie, przestankowanie: na każdej stronie występuje brak lub nadwyżka średnio jednego czy dwóch przecinków.

Systematyczny wywód Kalwina prowadzony jest nieraz w tonie polemicznym, przydającym pikanterii, a także sprzyjającym zastosowaniu barwniejszego i jędrnego języka (aczkolwiek dalekiego od Lutrowej dosadności). Nie jest to więc sucha produkcja teologiczna, z jakimi na ogół mamy dzisiaj do czynienia, lecz napisany ze swadą podręcznik teologii reformowanej i przy okazji XVI-wieczny młot na papistów. Cymes nawet dla niekalwinów.

Wreszcie, po prawie pięciuset latach, pojawia się nabierająca coraz bardziej realnych kształtów nadzieja na pełny, fachowy przekład opus vitae Jana Kalwina: „Institutio Christianae Religionis”. Były dotąd rozproszone fragmentaryczne próby w polszczyźnie, a przedostatnia, spora, zatytułowana „Istota religii chrześcijańskiej” — pierwszy człon tytułu oddawano gdzie indziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem sprawnie i ciekawie napisana książka. Autor nieraz gubi pogoń czytelniczych domysłów, tropy schodzą się, by wywieść nas w pole. Niekiedy mamy też do czynienia wręcz nad znęcaniem się nad czytelnikiem czarnymi wizjami przyszłości tego czy innego bohatera, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić (na szczęście nie zawsze się urzeczywistniają).

Sporo tu brutalności, choć nie spod znaku gore czy splatterpunku, Nesbø szczęśliwie raczej trzyma umiar. Czasem z dystansem i nutką autoironii odnosi się do mentalności ziomków, wychowanych w duchu poczucia solidarności społecznej (czytaj: skrajnej socjaldemokracji).

Drażni mnie stosunek co niektórych policjantów do Harry'ego, stawiających go wysoko na piedestale, rozpływających się z zachwytu nad jego dokonaniami i zwykłymi, codziennymi zachowaniami; Harry urasta w ich oczach do rangi herosa, półboga – śmieszne to i naiwniutkie.

Nie byłbym sobą, gdybym nie wytknął kiksów tłumaczowi i redaktorowi. Oto i one wraz z odniesieniem do strony (Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2015, wydanie kieszonkowe). Zaznaczę, że nie znam norweskiego, więc być może niektóre wskazane przeze mnie elementy są błędami lub śmiałymi lingwistycznie cechami oryginału, niemniej pozwolę sobie wymienić podejrzane językowo fragmenty.

Na stronie 7 skontrastowano strzelanie salwami z oddawaniem pojedynczych strzałów, podczas gdy chodzi nie o salwy, lecz serie; salwami określa się strzelanie przez co najmniej kilka osób, tu natomiast idzie o strzelanie przez jedną osobę pojedynczymi strzałami przeciwstawione strzelaniu przez nią seriami. Na s. 149 czytamy o "antykwarycznym samochodzie bez klimatyzacji". A nie chodzi aby o bardzo stary samochód, który moglibyśmy określić np. mianem przedpotopowego, antycznego? Tłumacz używa (s. 183) wyrażenia "nudna do uśpienia"; chyba lepszym rozwiązaniem byłoby "nudna jak flaki z olejem" lub "śmiertelnie nudna", ewentualnie "nudna jak cholera". Strona 234 raczy nas zwrotem "uśmiechnął się w brodę", w którym podejrzewam norweski idiom, tłumaczący się po polsku jako "uśmiechnął się pod nosem/wąsem". Kanapę na s. 385 zaludniają misie i lalki; cóż, można i tak, choć to cokolwiek odważne zastosowanie czasownika „zaludniać” w odniesieniu nie do ludzi ani ludzkich postaci książki czy filmu (ewentualnie do zwierząt – zob. 10-tomowy słownik Doroszewskiego). Wreszcie, na s. 401 napotykamy "prefiks do czegoś ważnego"; ciekaw jestem, czy i autor użył tu niekonwencjonalnej metafory, jeśli nie, to należało posłużyć się takimi odpowiednikami, jak: "preludium", "wstęp", "prolog" czy "interludium", choć zaznaczę, że całkowicie tego użycia nie potępiam - można je uznać za nowatorskie językowo, rozszerzające możliwości polszczyzny, o ile oryginał taki jest względem norweszczyzny. Aha, jeszcze kalka w postaci "antyklimaksu" (s. 455), tymczasem chodzi tu, jak przypuszczam, podobnie jak w angielskim anticlimax, o zwykłe "rozczarowanie", "zawód", bo właśnie to pasuje jak ulał do kontekstu.

Poza wymienionymi niefortunnościami językowymi książka napisana ładną polszczyzną. Poza tym pojawiają się takie ciekawe słowa czy wyrażenia, które pozytywnie zwróciły moją uwagę, jak: urkowie, farangowie, tek, ekspat, lensman, loft, szelmowsko się uśmiechnąć (jak cudownie, że ktoś jeszcze się tak uśmiecha!), atrium, mrożone szkło, piła szablasta, bomba rurowa, afterparty (zwany też po polsku potocznie, choć już nie w książce, afterkiem). Dobrze je było sobie przypomnieć lub poznać (urków, lensmana, ekspata, afterparty ani farangów, przyznam, nie kojarzyłem).

Kartki przewraca się szybko, "Policja" trzyma w napięciu.

Całkiem sprawnie i ciekawie napisana książka. Autor nieraz gubi pogoń czytelniczych domysłów, tropy schodzą się, by wywieść nas w pole. Niekiedy mamy też do czynienia wręcz nad znęcaniem się nad czytelnikiem czarnymi wizjami przyszłości tego czy innego bohatera, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić (na szczęście nie zawsze się urzeczywistniają).

Sporo tu brutalności,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem dość świeżo po lekturze "Milczenia owiec" (Albatros, 2017, wydanie kieszonkowe) i muszę powiedzieć, że książka mnie rozczarowała. Film oglądałem przeszło dwadzieścia lat temu, więc z fabuły prawie nic nie pamiętałem, ale mimo to treść książki Harrisa okazała się dość nudna i już raczej dla zasady (trzeba zapoznać się z „klasyką”) doczytałem rozpoczętą lekturę. Chętnie bym zrobił erratę translatorsko-redaktorskich wpadek, część co większych czy ciekawszych byków zamieszczam poniżej:
- s. 29. „To Golgota [mowa o rysunku], widoki po zdjęciu z krzyża. (…) Widzimy tu, co spotkało w rzeczywistości złodzieja, któremu obiecano Królestwo Niebieskie (…)”. Tłumacz nie wyłapał, że ang. 'thief' oznacza w tym kontekście „łotra”, tak właśnie bowiem po polsku określa się tradycyjnie zbrodniarzy umęczonych po obu stronach Jezusa. Znacznie trafniejsze byłoby również określenie „towarzysz” zamiast „kolega”, które pojawia się w tymże kontekście na tej samej stronie w zdaniu: „Połamano mu nogi oczywiście, tak samo jak jego koledze ['companion']”
- s. 31. „Co Pani myśli o tym podziale? (…) Jest zbyt symplicystyczny”. Jaki? Że co? To nie można angielskiego 'simplistic' oddać naturalnie? Jako "zbyt (nazbyt, za bardzo, zbytnio ew. przesadnie) uproszczony"?
- s. 32. „Ile kobiet użył Buffalo Bill?”. Przyznam, że zastanawiam się, jaki sensowny odpowiednik 'used' powinien się znaleźć w polskiej wersji (dopadł, wykorzystał, zamordował, rozprawił się czy jakiś inny), ale „użyć” jakoś mi tu nie pasuje.
- s. 33. „Pożary, gradobicia. Towarzystwa ubezpieczeniowe podciągają to wszystko pod kategorię klęski żywiołowej. Taka była wola Boga”. Ostatnie dwa zdania (Underwriters lump it all under 'Acts of God') to przecież po polsku: „Towarzystwa ubezpieczeniowe podciągają to wszystko pod kategorię dopustu Bożego”, do licha ciężkiego!
- s. 64. Agentka Starling do dopiero co poznanego prawnika, z którym jest na stopie służbowej, zwraca się niegrzecznie „mecenasie” zamiast „panie mecenasie”.
- s. 88. W dialogu (nie w urzędzie!) pojawia się napuszone „iż”: „Mam nadzieję, że Gramm i Rudman nie dowiedzą się, iż go używamy”. Rozumiem, że to w celu uniknięcia powtórzenia „że”, ale i tak razi to w zwyczajnym dialogu. Kolejna sprawa to wzmiankowane „Gramm i Rudman”. Warto by zdanie przeformułować i dać przypis, o co tu chodzi (a chodzi o to: https://en.wikipedia.org/wiki/Gramm%E2%80%93Rudman%E2%80%93Hollings_Balanced_Budget_Act).
- s. 101. „Melon” (notabene użyto tu w oryginale 'watermelon', czyli „arbuz”, nie „melon”) w znaczeniu „penis” niezbyt dobrze brzmi, tymczasem w angielszczyźnie jest to slangowe określenie (także w wersji 'watermelon cock') tej części ciała. A wystarczyło dać jakiegoś „wacka” czy „fujarę”.
-s. 112. „Ta dziewczyna, Jane Doe, leży przy lodówce”. Trzeba było albo dać do 'Jane Doe' przypis, albo dać coś w rodzaju „NN”.
- s. 167. „Silly Billy”. Powinno być: głuptasie, głuptasku.
- ss. 178. „Leopard” zamiast „lampart” czy „pantera”, Ten sam błąd pojawia się na s. 426. Powrót do Schillerowsko-Mickiewiczowskiej „Rękawiczki” czy co?
- s. 196. „Miła plaża” zamiast np. „ładna plaża” (ang. 'a nice beach').
- s. 204. „Nie bądź zachłanna… albo spotkamy się w dopiero przyszłym tygodniu”. To taka łagodna groźba, więc angielskie 'or' należy tu tłumaczyć jako „bo” (albo jako: bo inaczej, inaczej, w przciwnym razie), nie „albo”.
- s. 216. „Strzykało Crawforda w krzyżu”. Warto by to poprawić na „strzykało Crawfordowi w krzyżu”.
- s. 222. „W Marylandzie”. Niby można i tak… ale czy nie zgrabniej byłoby zastosować formę nieodmienną, tj. „w Maryland”?
- s. 238. „Słodki Jezu!” ('sweet Jesus'). Jakże często słyszę tę kalkę w filmach. A po polsku to przecież coś w rodzaju „Jezus Maria!” czy „Chryste Panie!”. Ten sam kiks na s. 407.
- s. 238 (a także na s. 239). „Pani senator Martin!”. Przecież po polsku w sytuacji, gdy nie ma w danym miejscu co najmniej dwóch senatorów, nie wołamy „Panie senatorze (ministrze/ prezydencie/ pośle) Iksińsiki!”, tylko po prostu „Panie senatorze!”.
- s. 244. „Młody imago”, s. 196 „przepiękny imago”. Od kiedy to „imago” jest rodzaju męskiego?
- s. 306. „Typowy strzał zza węgła”. Po polsku to raczej „tchórzliwy strzał w plecy” ('chickenshit backshot').
- s. 333. „Reklamy seksualne” ('sex ads'). Fuj, nie lepiej było dać 1) „reklamy erotyczne”, „ociekające seksem reklamy”, „pełne zmysłowości reklamy” ewentualnie „zmysłowe reklamy” lub 2) "anonse/ ogłoszenia erotyczne" (kontekst nie jest do końca jednoznaczny)?
- s. 336 – „Pierwotni mieszkańcy Ameryki” jako przekład 'Native Americans' jest wprawdzie poprawne, ale lepszym rozwiązaniem byłoby „rdzenni Amerykanie” lub po prostu „Indianie”, bo w Polsce słowo „Indianian” (a także „Murzyn”, w przeciwieństwie do „Negr”) nie ma ujemnych konotacji.
- s. 390. „Okazało się, że z niej lepsza dziwka” ('she turned out to be a bitch really'). Warto by poprawić na coś w stylu „że to naprawdę wredna suka/ małpa/ baba/ babsztyl”.

Słowem: sprawnie napisany „klasyk”, którego nikomu nie polecam.

Jestem dość świeżo po lekturze "Milczenia owiec" (Albatros, 2017, wydanie kieszonkowe) i muszę powiedzieć, że książka mnie rozczarowała. Film oglądałem przeszło dwadzieścia lat temu, więc z fabuły prawie nic nie pamiętałem, ale mimo to treść książki Harrisa okazała się dość nudna i już raczej dla zasady (trzeba zapoznać się z „klasyką”) doczytałem rozpoczętą lekturę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewien recenzent na niniejszym portalu skreślił takie oto słowa:
"Nie wiem skąd tak wiele głosów że to książka z gatunku "science fiction". Okej, większość akcji toczy się na Marsie, całość jest rzeczywiście pewnego rodzaju fantastyką, ale gdy już przebrniemy przez opis i skupimy się na treści to dostrzeżemy drugie dno. "Marsjanin" to książka o samotności, o woli przetrwania, o walce z przeciwnościami losu i o tym ile można poświęcić w imię ratowania ludzkiego życia".

Czyli, jak rozumiem, wg tego Pana książki SF powinny emanować nędzą intelektualną, pustotą? Być wyłącznie zabawą dla 10-latków? Rety, że też nadal pokutują takie kuriozalne opinie o literaturze science fiction...!

Książka nadaje się wyłącznie do lektury w oryginale, gdyż tłumacz skopał przekład niemiłosiernie. Zainteresowanych odsyłam do merytorycznej, bezlitosnej recenzji przekładu:
http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html

Pewien recenzent na niniejszym portalu skreślił takie oto słowa:
"Nie wiem skąd tak wiele głosów że to książka z gatunku "science fiction". Okej, większość akcji toczy się na Marsie, całość jest rzeczywiście pewnego rodzaju fantastyką, ale gdy już przebrniemy przez opis i skupimy się na treści to dostrzeżemy drugie dno. "Marsjanin" to książka o samotności, o woli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dosłownie i w przenośni fantastyczna, zachwyci także czytelników niekoniecznie gustujących w SF. Religia, filozofia, ekologia, psychologia, intrygi pałacowe, polityka - wszystko to i jeszcze więcej w powieści otwierającej cykl, za który autor nabył wyspę.
I wcale nie trąci myszką, mimo że liczy już sobie pół wieku z górką, choć powieści z gatunku fantastyki naukowej potrafią się szybko zestarzeć.

Polecam przede wszystkim właśnie ten, pierwszy tom sześcioksięgu, który działa na psyche niczym silny, oszałamiający narkotyk. Odlot gwarantowany. Powtórki lektury nieuniknione. Sam wracam do niej, licząc od '93, co parę lat.

Choć najlepiej czytać w oryginale, z polskich wydań proponuję lekturę tego w poprawionym przekładzie Marka Marszała (czyli Rebisowego z rysunkami Siudmaka), w którym wyeliminowano błędy i niezręczności językowe edycji Phantom Press z 1992 roku, skądinąd przepysznego wydania, które zdobyło wówczas nagrodę bodaj na Euroconie (europejskim zlocie twórców, miłośników i wydawców fantastyki).

Ergo: palce lizać.

Książka dosłownie i w przenośni fantastyczna, zachwyci także czytelników niekoniecznie gustujących w SF. Religia, filozofia, ekologia, psychologia, intrygi pałacowe, polityka - wszystko to i jeszcze więcej w powieści otwierającej cykl, za który autor nabył wyspę.
I wcale nie trąci myszką, mimo że liczy już sobie pół wieku z górką, choć powieści z gatunku fantastyki naukowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka porządnie napisana, ale przekład... sami zobaczcie niżej, jaka rzeźnia. Tłumaczka, A. Dłużak, dała ciała na całej linii.

1. Błędy z samego wstępu, liczącego zaledwie 2,5 strony:
- 'The Elder Isles' oddano jako "wyspy Elder" zamiast po prostu "Starsze Wyspy";
- 'Bede' przełożono jako "Bede" - czyżby tłumaczka nie słyszała o Bedzie (Czcigodnym)?
- 'Hybras' (tu = Hy-Brasil) to żadne "Hybrydy", tylko po prostu "Hybras", w mordę jeża;
- 'Nennius' oddano jako - a fe! - "Nennius" zamiast "Nenniusz";
- 'Druids' to rzekomo "Druidzi" - ortografia się kłania, wracamy do podstawówki;
- 'Avallon' to wg tłumaczki "Avallon", aż zęby bolą;
- 'St. Columba' to rzekomo "św. Kolumb" - cóż to, nie słyszeliśmy o panu, co zwał się św. Kolumban (ewent. św. Kolumba)?
- 'Hy Brasill' to niby "Hy Brasili" (nawet porządnie przepisać się tłumaczce nie chciało), hola! toż to po polsku "Hy-Brasil";
- 'Old Gaul' to - fuj! - "Stara Galia", a tak naprawdę "dawna Galia";
- 'In the waning days of the [Roman] Empire' to rzekomo "W mrocznych dniach Imperium" zamiast "U schyłku Imperium Romanum/ Gdy Imperium Romanum chyliło się ku upadkowi", krucafuks;
- 'The bishops strove mightily against the olden gods, halflings and magicians alike' ma niby oznaczać "Biskupi sprzeciwiali się [!] ostro wierze w starych bogów, szarlatanów [!] i magików [!], tymczasem znaczy "Biskupi ostro/zaciekle zwalczali prastare bóstwa, halflingi i czarowników", jerum pajtasz, co za jatka;
- 'ogre' - mistrzostwo świata! - to niby "wilkołak"!
- kolejne horrendum: 'Galician Cuckoos' to rzekomo "Galijskie Kukułki" miast "galisyjskie półgłówki/głąby", a jeśli już koniecznie chcemy się trzymać ptasich metafor, to proponuję "galisyjskie głuptaki/dudki" (ejże, nie odróżniamy Galii od hiszpańskiej Galicji i znamy tylko jedno znaczenie 'cuckoo'?);
- 'Board of Notables' (pierwowzór Okrągłego Stołu) to żadna "Ława Notabli, ", lecz choćby "Płyta Dostojnych, normalnie brak słów;
- 'robber knights' oddano jako "rozbójnicy" zamiast jako "raubritterzy" czy "rycerze rozbójnicy", ech...;
- 'the Battle of Orm Hill' to nie "bitwa o Wzgórze Orm", lecz "bitwa na wzgórzu/górze Orm", psiakrew;
- 'good Roman gold' ma znaczyć rzekomo "dobre, rzymskie złoto", tymczasem oznacza "niemało rzymskiego złota", krew zalewa;
- 'imps' to zgodnie z kontekstem nie "skrzaty", tylko "dzieci/dziatki/dziatwa/latorośle", do jasnej anielki;
- 'tale-tellers' nie oznacza tu "pieśniarzy": lepiej rzecz oddać zupełnie inaczej, choćby jako "późniejsze relacje";
- 'Mokous the Boar' (bóstwo celtyckie) lepiej oddać nie jako "Mokous Knur" (fe!), lecz jako "dzik Mokos/ dzik Moccus";
- 'the worship of (gods)' to w opinii tłumaczki - o zgrozo! - "okazywanie szacunku" zamiast "oddawanie czci/ czczenie".

2. Fragmenty ze wstępu niebędące błędami, ale które można by przełożyć
inaczej, tak by lepiej pasowały do klimatu książki, niejako uwiarygadniając jej
tło:
- 'Geoffrey of Monmouth' mogło było zostać oddane jako "Godfryd/Gotfryd z Monmouth";
- 'Kernuun the Stag' to nie tyle "Kernuun Jeleń", ile raczej "rogaty Cernunnos" (bóstwo w celtyckim panteonie);
- 'St. Elric' zdecydowanie lepiej brzmi jako "św. Elryk" zamiast jako "św. Elric".

Tyle tylko dzieje się w samym wstępie, możecie sobie wyobrazić, jak tłumaczka pokancerowała resztę powieści. Powieści notabene wcale dobrej. Przekład to mord na dziele Vance'a, każda strona krwawi paprajstwem, translatorską ignorancją posuniętą do granic możliwości...

ACHTUNG, ACHTUNG: Polski przekład omijać szerokim łukiem, zetknięcie grozi obłędem!

Książka porządnie napisana, ale przekład... sami zobaczcie niżej, jaka rzeźnia. Tłumaczka, A. Dłużak, dała ciała na całej linii.

1. Błędy z samego wstępu, liczącego zaledwie 2,5 strony:
- 'The Elder Isles' oddano jako "wyspy Elder" zamiast po prostu "Starsze Wyspy";
- 'Bede' przełożono jako "Bede" - czyżby tłumaczka nie słyszała o Bedzie (Czcigodnym)?
- 'Hybras' (tu =...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśniem po lekturze dość słynnej książki "Klub Dumas" (Muza SA, Warszawa 2002). Film Polańskiego ("Dziewiąte wrota"), jak to zwykle bywa z ekranizacjami utworów literackich, cienki, książka całkiem niezła.
Rzecz przełożył Filip Łobodziński - w dzieciństwie aktor (pamiętam go z "Podróży za jeden uśmiech" i "Stawiam na Tolka Banana"), potem dziennikarz, prezenter, jak również tłumacz literatury hispanojęzycznej.

Czytam sobie, czytam i choć tekst napisany wcale sprawnie i bardzo ciekawie, to jednak w pewnych miejscach coś mnie drapnęło po oczach. A że hiszpańskim się co nieco interesuję, sięgnąłem do oryginału, doraźnie wygrzebanym z przepastnych czeluści internetu. I co widzę? Ano na stronie 61 pojawia się jakaś "muzyka ambientalna", co jest kalką 'música ambiental'. Tyle że po polsku nazywa się ten minimalistyczny gatunek "muzyką ambient". Lub po prostu "ambient". No, ewentualnie, na upartego można było dać "muzyką ambientową", ale nie "ambientalną"!

Nic, idźmy dalej. Strona 79 zaskakuje nas konstrukcją "wystarczy powiedzieć, że". Wprawdzie poprawna konstrukcja, ale jakże toporna w porównaniu z gładkim, naturalnym "dość powiedzieć, że", co lepiej pasowałoby jako ekwiwalent oryginału.

Ach, minęliśmy jeszcze stronę 35 z jej "sprzedano mu kota jako zająca". Chodzi o dosłownie przełożony idiom 'dar gato por liebre': nie, nie chodzi tu o kupowanie kota ('el gato') w worku, hiszpańskie wyrażenie oznacza bowiem "okpić", "oszukać"; tu można było przełożyć bardziej obrazowo jako delikatne "wystawić do wiatru", nieco dosadne "zrobić w konia/balona/bambuko", czy też "nabić w butelkę", "wpuścić w maliny" albo "wystrychnąć na dudka".

Na stronie 363 mamy "przywołać do szeregu". Tyle że 'Y en vez de aplicarle el tercer grado' znaczy raczej w tym kontekście "przycisnąć", "przyprzeć do muru" ewentualnie "wziąć w obroty/ za łeb/ do galopu". Kontekst mówi o tym, że pewna pani nie chciała wyjawić, kim jest, jaki ma udział w całej śliskiej, mrocznej sprawie, więc trzeba ją było... przycisnąć!

Strony 431 i 432 witają nas dwukrotnym użyciem drętwego, nienaturalnego, ni to potocznego, ni podniosłego "No więc mylisz się". A nie można było zwyczajnego 'Pues te equivocas' oddać jako ciut podniosłe, lecz naturalne "Otóż mylisz się" albo po prostu jako "Mylisz się/Nie masz racji"? 'Pues' można zgodnie z prawidłami sztuki translatorskiej ze spokojnym sumieniem w wielu przypadkach ominąć. (Nawet ostatnio wpadł mi w ręce artykuł poświęcony błędnemu, co się nierzadko zdarza, tłumaczeniu na polski trzech wieloznacznych kontekstowo, niby niepozornych słówek - przy tym bardzo często stosowanych w mowie, a przeto i w dialogach książkowych - 'pues', 'bueno' i 'hombre').

Strona 415 raczy nas wyrażeniem "rusza pan z brzytwą na poziomki", podczas gdy oryginalne, rozbudowane tu wyrażenie 'sacar de quicios' ('Creo que usted saca extraordinariamente las cosas de quicio...') w odniesieniu nie do ludzi (w takim przypadku oznacza "wytrącić/wyprowadzić z równowagi" lub "doprowadzać do szału/ pasji/ furii/ szewskiej pasji, białej gorączki"), lecz do rzeczy (tu: 'cosas', czyli sprawy, rzeczy, kwestie) nie oznacza żadnego wybierania się z brzytwą na poziomki - które, jak rozumiem, ma być równoznaczne ze strzelaniem z armaty do muchy/wróbla - lecz bliżej mu do "wszystko pan przekręca/przeinacza", "wykręca/wywraca/odwraca pan kota ogonem", "podchodzi pan do wszystkiego od złej strony".

No i coś na deser. Ubaw po pachy. Na s. 454 czytamy: "Zdumiony Corso pojął, że tamten przyzywa diabły. (...) ten facet przyzywał diabły ich imionami chrzestnymi, jak gdyby nigdy nic". Co mówi oryginał? Ano 'aquel individuo estaba invocando a los diablos por su nombre de pila'. Otóż 'nombre de pila' ma dwojakie znaczenie: 1) "imię od chrztu, imię chrzestne, imię nadane przy chrzcie" oraz 2) imię figurujące w rejestrach, dokumentach. Tu należało po prostu napisać "przyzywał diabły po imieniu". Aua, boli!

Zastanawia mnie jedno: czy redaktor figuruje w stopce tylko pro forma?

Parafrazując Strugarckich: trudno być (czytającym przekłady) tłumaczem.

Reasumując: przygodowa rzecz warta przeczytania. Można się przy okazji wiele dowiedzieć o introligatorstwie i druku książek w minionych wiekach. Enigmatyczna dla mnie dziedzina, wierzę tłumaczowi na słowo, że sprawił się w tej materii świetnie, bo jako laik łykam te bądź co bądź specjalistyczne opisy - jak młody pelikan.

Właśniem po lekturze dość słynnej książki "Klub Dumas" (Muza SA, Warszawa 2002). Film Polańskiego ("Dziewiąte wrota"), jak to zwykle bywa z ekranizacjami utworów literackich, cienki, książka całkiem niezła.
Rzecz przełożył Filip Łobodziński - w dzieciństwie aktor (pamiętam go z "Podróży za jeden uśmiech" i "Stawiam na Tolka Banana"), potem dziennikarz, prezenter, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że mnie ta książka do gustu nie przypadła. O ile na cztery dotąd przeczytane książki Norwega "Krwi na śniegu" i "Łowcom głów" dałbym 10/10, a "Karaluchom" 8/10, o tyle "Gardłu" mogę dać góra 5 gwiazdek. Autor ma całkiem pokaźny potencjał, ale "Czerwonym gardłem" się nie popisał. A może po prostu tylko mnie nie zachwycił? De gustibus et cetera... A zatem do roboty:

Choć nie znam norweskiego, to jednak jako tłumacz (domena: angielski), obcując z przekładami, wietrzę zawsze podstęp (czytaj: podejrzewam niedoróbki i babole tłumacza).

Mam pewne zastrzeżenia do przekładu i redakcji "Czerwonego gardła" (wydanie kieszonkowe, 2015):
- na ss. 47 i 385 pojawia się tytuł pieśni "Bóg jest naszą mocną twierdzą", tymczasem chodzi o znaną (Norwegia to, przynajmniej historycznie i tradycyjnie, głównie luteranie) pieśń ułożoną przez Lutra "Warownym grodem jest nasz Bóg" (Ein feste Burg ist unser Gott);
- tłumaczka prawdopodobnie (prawdopodobnie, bo nie znam oryginału) nie wyłapała omal identyczności, poza moczem, pewnej frazy, którą przełożyła różnie: raz jako "Na marnie oświetlonym tylnym podwórzu strumyk moczu błyszczał, poszukując najniższego punktu w okolicy" (s. 85), drugi raz jako "strumyk, który lśnił lekko w marnym świetle, poszukując najniższego punktu w okolicy" (s. 94);
- ss. 141 i 150 mamy "Afrykę Południową" zamiast - jak podpowiada kontekst (Johannesburg, Południowoafrykańczycy) - "RPA";
- na s. 196 mamy "szefa personelu", podczas gdy chodzi zapewne o szefa kadr (in. szefa działu personalnego, szefa personalnego ewentualnie, nowocześnie, szefa działu HR);
- zastanawia mnie, czy aby pojawiający się na s. 209 fragment o "podawaniu informacji łyżeczką" to nie jakiś norweski nieprzełożony idiom;
- na ss. 211, 214 i 394 pojawia się fraza "święci ostatnich dni", co przypuszczalnie jest nawiązaniem do oficjalnej nazwy mormonów (Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich), czego tłumaczka nie dostrzegła i co tym samym źle przełożyła;
- islamskie święto "eid" (ss. 216 i 361) to po polsku raczej Święto Przerwania Postu, Id al-Fitr lub Ramadan Bajram (po norwesku skrótowo "id" lub "eid");
- na s. 220 mamy "jestem sceptyczny", co na polski należy tłumaczyć w tym kontekście jako coś w rodzaju "Coś mi się wydaje, że film będzie kiepski/nie będzie za dobry/ że ten film to klapa/ że to jakiś kiepski/marny/słaby/lipny film" albo "Jakoś sceptycznie zapatruję się na ten film";
- na s. 337 mamy "jest bardzo zimną rybą" (o osobie), tymczasem zapewne chodzi o pochodzący z angielskiego frazem norweski oznaczający kogoś, kto jest bryłą lodu, jest bardzo b. nieczuły/niewrażliwy, jest "zimny jak ryba", ale nie można ująć tego tak, że jest on "zimną rybą";
- na s. 350 mamy "w starym zacnym" (Imperialu) - to pewnie (tak samo jak w angielskim) idiom oznaczający "poczciwy";
- zastanawia mnie, czy "przyciąga panny jak bibuła" (s. 393) to też nie norweski idiom (nie chodzi aby o "przyciąganie jak magnes"?);
- lepiej też, bo bardziej idiomatycznie, brzmiałoby "dziwnym trafem" (niż "dziwnym zbiegiem okoliczności" - s. 396) i "epoki kamienia łupanego" (niż "epoki kamiennej" - s. 218; w oryginale nie chodzi o ścisłość naukową).

Poza tym tłumacz (Zimnicka) generalnie pisze ładną, gładką polszczyzną. Tylko przydałoby się, żeby razem z redaktorem przeczytali sobie tę książkę jeszcze ze dwa razy, być może wówczas wychwyciliby takie kiksy.

Przyznam, że mnie ta książka do gustu nie przypadła. O ile na cztery dotąd przeczytane książki Norwega "Krwi na śniegu" i "Łowcom głów" dałbym 10/10, a "Karaluchom" 8/10, o tyle "Gardłu" mogę dać góra 5 gwiazdek. Autor ma całkiem pokaźny potencjał, ale "Czerwonym gardłem" się nie popisał. A może po prostu tylko mnie nie zachwycił? De gustibus et cetera... A zatem do...

więcej Pokaż mimo to