-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-08-13
2021-05-22
Kiedy Oscar Wilde spotkał żebraka w zdeformowanym kapeluszu i postrzępionym garniturze, zaprowadził go do najlepszego krawca w Londynie, aby ten uszył mu… strój żebraczy z prawdziwego zdarzenia, biorąc za wzór przedstawienia z dawnych malowideł rodzajowych. Nie wiem, czy ta anegdota przytoczona przez Jana Parandowskiego jest prawdziwa, ale jeśli nawet nie, to należało ją wymyślić, aby zademonstrować się, czym był estetyzm w późnowiktoriańskiej Anglii. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że estetyzm Wilde’a w podejściu do ludzkiej nędzy był wyłącznie pochodną jego dandysowskiej osobowości. Krył się bowiem za nim całkiem pokaźny korpus poglądów społeczno-politycznych, wywodzących się mniej lub bardziej pośrednio od księcia anarchistów, Piotra Kropotkina, według których każda działalność charytatywna służy wyłącznie utrwalaniu systemu kapitalistycznego. Ten wymiar aktywności Wilde’a został całkowicie pominięty w biografii Parandowskiego, z czego jednak nie sposób czynić jej zarzutu, wszak mamy do czynienia z powieścią, a ta korzysta w sposób uprawniony z pełni wolności, jaką zapewnia licentia poetica. I chyba wolność indywidualna jest jej głównym tematem: wolność ekspresji w sztuce i w życiu. Można nawet przyjść, że Oscar Wilde był męczennikiem tak rozumianej wolności (przebiegowi procesu Wilde’a, pobytowi w więzieniu i poniewierce powięziennej poświęcona jest większa część powieści). Była to wolność pojmowana na sposób lewicowo-liberalny, a więc należy się dziwić, że „Dusza człowieka w socjalizmie”, autorstwa Wilde’a właśnie, wciąż nie doczekała się wysokonakładowych wznowień. Może się jeszcze doczeka, poczekajmy… Chyba się trochę zagalopowałem. Piszę to w pierwszej osobie liczby mnogiej, choć mnie akurat model kultury liberalno-lewicowej nie za bardzo odpowiada. Oczywiście, nie wpływa to na moją ocenę „Portretu Doriana Graya” czy „Ballady o więzieniu w Reading”. No i bardzo sobie cenię bon moty Lorda Paradoksa. Jednym z nich zakończę ten krótki komentarz do „Króla życia”: Kiedy rozlegną się trąby na sąd ostateczny, udajmy, że ich nie słyszymy.
Kiedy Oscar Wilde spotkał żebraka w zdeformowanym kapeluszu i postrzępionym garniturze, zaprowadził go do najlepszego krawca w Londynie, aby ten uszył mu… strój żebraczy z prawdziwego zdarzenia, biorąc za wzór przedstawienia z dawnych malowideł rodzajowych. Nie wiem, czy ta anegdota przytoczona przez Jana Parandowskiego jest prawdziwa, ale jeśli nawet nie, to należało ją...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-08
"Czarny Anioł" ma coś z opowieści niesamowitych Edgara Allana Poe. Jej bohaterka, artystka o nieposkromionej witalności, zostaje pogrzebana za życia. Wyjaśnieniu, jak do tego doszło, być może sprostałby właśnie autor "Premature Burial", ale Angelice Kuźniak i Ewelinie Karpacz-Oboładze to się raczej nie udało. Poznaliśmy dzięki nim okoliczności tego przedwczesnego pochówku, ale on sam został przedstawiony jako coś w rodzaju fatum, jakie zaciążyło na niej niemal od samego początku. W tym kontekście określenie "Czarny Anioł", które podobno jako pierwszy użył Lucjan Kydryński, brzmi jak ponure proroctwo.
"Czarny Anioł" ma coś z opowieści niesamowitych Edgara Allana Poe. Jej bohaterka, artystka o nieposkromionej witalności, zostaje pogrzebana za życia. Wyjaśnieniu, jak do tego doszło, być może sprostałby właśnie autor "Premature Burial", ale Angelice Kuźniak i Ewelinie Karpacz-Oboładze to się raczej nie udało. Poznaliśmy dzięki nim okoliczności tego przedwczesnego pochówku,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wbrew tytułowi nie jest to książka o Inie Benicie, ale los tej gwiazdy przedwojennego kina jest niewątpliwie jej lejtmotywem. Sam czytałem ją głównie jako polemikę ze "Sławą i infamią", a konkretnie z tym, co o postawach jej bohaterów w okupacyjnej Warszawie mówił Bohdan Korzeniewski, reżyser i teatrolog, ale przede wszystkim – w tym kontekście to ważniejsze – współzałożyciel Tajnej Rady Teatralnej i członek powołanej po zakończeniu II wojny światowej komisji, mającej na celu weryfikację prawa do uprawiania zawodu przez aktorów, którzy w latach 1939-1945 zdecydowali się na grę w teatrach koncesjonowanych przez Niemców. Autorytet, jakim rozmówca Małgorzaty Szejnert cieszył się u schyłku PRL w środowisku opozycji kulturalnej, sprawiał, że jego słowa brzmiały jak bezapelacyjny wyrok. Marek Teler pokazuje, że sytuacja była bardziej skomplikowana. Ludzie wiązali się z jawnymi teatrami z różnych powodów, na przykład, aby ochronić żonę czy też przyjaciółkę żydowskiego pochodzenia (przypadek Józefa Horwatha i Hanki Libickiej), aby wydobyć bliskich z obozu koncentracyjnego (Maria Malicka i Zbigniew Sawan) czy samemu odzyskać wolność (Mira Zimińska). Byli też tacy, którzy włączali się w oficjalne życie teatralne na zlecenie tajnych organizacji ZWZ-AK (Robert Niewiarowicz i właśnie Ina Benita jako jego podwładna). Dokonując takiego wyboru, lokowali się oni jednak w szarej strefie, ze wszystkimi tego konsekwencjami, utrudniając, a nawet uniemożliwiając później dotarcie do pełnej prawdy o tym, co robili i z jakich motywacji. Tym bardziej, że przejęcie władzy przez komunistów po wojnie nie pozwalało im na swobodną obronę w obawie o to, aby nie zaszkodzić ewentualnym świadkom ujawnieniem ich konspiracyjnej przynależności do postponowanej Armii Krajowej. Zresztą sytuacja w tak zwanej Polsce Ludowej była w ogóle schizofreniczna: aktorzy pracujący pod okupacją niemiecką byli z tego rozliczani, a ci, którzy związali się z Teatrem Dramatycznym w zajętym przez Sowietów w 1939 r. Lwowie – nie. Marek Teler wykonał mrówczą robotę, aby wybronić bohaterów swojej książki. Czy mu się to udało? Niech czytelnik odpowie sobie sam na to pytanie. Ja zwrócę uwagę na coś, co uważam za mankament „Zagadki…”. Otóż jej początek zapowiada bardzo przemyślaną kompozycję, niemal taką, z jaką mamy do czynienia w misternie zbudowanym dramacie. Autor rozpoczyna od przedstawienia postaci drugoplanowych swojej opowieści („Udział wezmą…”), następnie przechodzi do prezentacji tytułowej bohaterki („W roli głównej: Ina Benita”) i czegoś w rodzaju ekspozycji („Trzy twarze Komedii: Sym, Horwath, Niewiarowicz”). To sugeruje, że punktem kulminacyjnym będzie sprawa zamachu na Igo Syma, ale gdzież tam… Opowieść po tym wydarzeniu ciągnie się dalej, i to jeszcze długo, ale – mam wrażenie – dość chaotycznie. Natomiast za największą jej zaletę uznałbym w miarę pełne przedstawienie powojennego okresu w życiu Iny Benity, bo do tej pory jej biografia urywała się na Powstaniu Warszawskim czy bezpośrednio po nim.
Wbrew tytułowi nie jest to książka o Inie Benicie, ale los tej gwiazdy przedwojennego kina jest niewątpliwie jej lejtmotywem. Sam czytałem ją głównie jako polemikę ze "Sławą i infamią", a konkretnie z tym, co o postawach jej bohaterów w okupacyjnej Warszawie mówił Bohdan Korzeniewski, reżyser i teatrolog, ale przede wszystkim – w tym kontekście to ważniejsze –...
więcej Pokaż mimo to