rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

I co by tu napisać, skoro już wszystko zostało powiedziane?
Już jakiś czas temu skończyłam czytać tę książkę, a nadal o niej myślę, o przesłaniu, które pozostawiła nam Aneta. To ważna pozycja dla osób, które widzą i czują więcej. A może lepiej napisać, że jeśli tego bardzo chcemy, jesteśmy w stanie rozsunąć zasłonę otaczającego nas ŚWIATA, i sięgnąć dalej. Ale nie do innego ŚWIATA, bo to nadal jest ten sam ŚWIAT, i ten sam CZAS. BO WSZYSTKO DZIEJE SIĘ TU I TERAZ, W TYM SAMYM MIEJSCU I TYM SAMYM CZASIE!
I wiecie co? Mój umysł tego też nie ogarnia.
Każdemu kto przeczytał, polecam kolejną książkę Anety Moorjani "A jeśli już jesteś w niebie". Sądzę, że będzie doskonałą kontynuacją. Sama jeszcze nie przeczytałam, ale już kupiłam ebooka. Jest na mojej liście „do przeczytania”
Na koniec nieco cytatów z książki:
„Wyciągnęłam rękę do lustra i dotykając swojej zalanej łzami twarzy, przyrzekłam, że nigdy więcej już tak bardzo siebie nie zranię.”
„Świat zewnętrzny odbija to, co czujemy do siebie.”
„Kroczenie osobistą ścieżką duchową oznacza słuchanie naszego własnego wnętrza i łączy nas z naszym nieskończonym Ja, którym jesteśmy w głębi duszy.”
„Idąc za naszym wewnętrznym przewodnikiem, znajdziemy to, co dla nas właściwe, także sposób, w jaki do tego dojdziemy.”
Życzę Wam wszystkim i samej sobie również, odnalezienia sensu życia tu na Ziemi, a także odpowiedzi na pytanie: Kim naprawdę jesteśmy i jaka jest nasza prawdziwa natura? Pozdrawiam.

I co by tu napisać, skoro już wszystko zostało powiedziane?
Już jakiś czas temu skończyłam czytać tę książkę, a nadal o niej myślę, o przesłaniu, które pozostawiła nam Aneta. To ważna pozycja dla osób, które widzą i czują więcej. A może lepiej napisać, że jeśli tego bardzo chcemy, jesteśmy w stanie rozsunąć zasłonę otaczającego nas ŚWIATA, i sięgnąć dalej. Ale nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja droga do tej książki była inna niż większości z Was. Posty okresowe stosowałam już w latach 90tych. 1 dzień w tygodniu, 3 - w miesiącu; 7 po pół roku. Mój najdłuższy post to 25 dni (tylko raz!). Chcecie wiedzieć, jak się czułam? CUDOWNIE!!! Niby coś słyszałam, że jest coś takiego jak "syndrom chronicznego zmęczenia", ale za cholerę nie miałam wtedy pojęcia, ani co to jest, ani skąd się bierze. Dodam też, że nigdy wcześniej NIE JADAŁAM ŚNIADAŃ. A co się stało później, otóż w drodze edukacji przekonano mnie, że WSZYSTKO ROBIĘ ŹLE (niewiele było wtedy rzetelnych opracowań, co najwyżej Małachow). Zaczęłam więc jeść śniadania itd, itp. Efekt - mam małą nadwagę ok. 6kg, ale najgorsze jest to, że często jestem zmęczona i brakuje mi energii. Powiecie, no tak - wiek. Ale to nie tak. Ja po prostu byłam w stanie ketozy i kipiałam energią. I o to tu chodzi!
Co do samej książki. Autor bardzo solidnie wszystko wyjaśnia, powołując się na szereg badań (przez to lektura książki bardzo się dłuży). Radzę zarezerwować sobie na nią trochę więcej czasu i czytać małymi fragmentami np. po rozdziale, by wszystko zrozumieć. W wielu miejscach książki pojawiają się błędy, ale łatwo je wyłapać. Myślę, że to raczej kwestia błędnego tłumaczenia niż braku wiedzy autora. I jedna bardzo ważna rzecz NIE MUSICIE ZMIENIAĆ SWOICH NAWYKÓW ŻYWIENIOWYCH, aby zastosować post! Chyba wiele osobom to umyka.
Dla mnie ta książka to brakujące ogniwo. Wiele się z niej nauczyłam i zrozumiałam. Wróciłam do moich postów. W tej chwili głównie koncentruję się na postach przerywanych 18/6 tzn. że jem przez 6 godzin dziennie bez szczególnej diety.
Osobom zainteresowanym polecam kolejne książki tego autora "Kod otyłości - książka kucharska". Na rynku jest także wiele książek i poście przerywanym. Polecam "Ucztuj. Pość. Powtórz." Gin Stephes. Wiele wytrwałości :)

Moja droga do tej książki była inna niż większości z Was. Posty okresowe stosowałam już w latach 90tych. 1 dzień w tygodniu, 3 - w miesiącu; 7 po pół roku. Mój najdłuższy post to 25 dni (tylko raz!). Chcecie wiedzieć, jak się czułam? CUDOWNIE!!! Niby coś słyszałam, że jest coś takiego jak "syndrom chronicznego zmęczenia", ale za cholerę nie miałam wtedy pojęcia, ani co to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie będę spojlerować. Chcę raczej podzielić się moimi wrażeniami po przeczytaniu książki. Lubię przeczytać dobry kryminał, ale z tym mam problem. Nawet nie bardzo wiem, jaką notę wystawić.
Po kolei.
Fabuła ciekawa chociaż nie porywająca. Dosyć wyraźnie zarysowane postaci, o różnorodnych charakterach (gryzę się w język by nie powiedzieć „rodem z animy”) urozmaicają całość, dodając szczyptę humoru (Ioka). Zastanawiam się, czy ich powierzchowność zaliczyć na plus, czy na minus. Ostatecznie nie można zapominać, że to pierwsza książka z serii. Nie wiem, czy pojawią się kolejne i kiedy. Mamy więc do czynienia z fragmentem, co zaciera ogląd i utrudnia ocenę. Bo skoro mają się ukazać (w Japonii oczywiście już są) kolejne części, to nierozsądne byłoby umieszczanie wszystkich detali już w pierwszym tomie. Możemy więc mieć do czynienia jedynie ze szkicem, wprowadzeniem, by w kolejnych tomach poznać lepiej główne postaci. Wskazuje na to poniekąd rozmowa Himakawy z Katsumatą w ostatniej scenie w szpitalu. Mogę się jednak mylić…
Oryginalna pani komisarz (Reiko Himekawa) to nie piękność o ostrym jak brzytwa analitycznym rozumie, ale medium, targane emocjonalnymi rozterkami. Prawdę powiedziawszy, podoba mi się ta opcja. Pasuje mi do Japonii, chociaż nigdy w niej nie byłam, więc moja opinia jest tu bardzo subiektywna.
Jest też samotny wilk. Uparty, arogancki i seksistowski komisarz Katsumata, zażarty przeciwnik Himekawy. Muszę przyznać, że miałam problem z tą postacią (zwłaszcza z jego seksistowskimi tekstami i sposobem w jaki traktował kobiety :). Zmieniłam o nim zdanie (czytaj: nabrałam szacunku) w końcowej scenie, kiedy Katsumata odwiedza Himekawę w szpitalu. W tym szaleństwie jest metoda, chciałoby się powiedzieć.
No i jeszcze Tomatsu Kikuta. Sierżant, członek zespołu, prywatnie wielbiciel Himekawy, mający problem z wyjawieniem, co do niej czuje (chociaż i ona ma niego słabość), to typowy, niepotrafiący mówić o uczuciach Japończyk…….
W książce na próżno szukać dogłębnej analizy współczesnego, japońskiego społeczeństwa. To raczej kalka opisu bogatego, zachodniego, znudzonego i zepsutego dostatkiem kraju z zatraconą tożsamością.
Nie, żebym jakoś bardzo polecała, ale można przeczytać. W każdym razie, ja przeczytam kolejny tom, jeśli się ukaże. Choćby po to, aby się dowiedzieć, czy moje PRZECZUCIE nie myliło mnie co do tej książki 😊. Pozdrawiam.

Nie będę spojlerować. Chcę raczej podzielić się moimi wrażeniami po przeczytaniu książki. Lubię przeczytać dobry kryminał, ale z tym mam problem. Nawet nie bardzo wiem, jaką notę wystawić.
Po kolei.
Fabuła ciekawa chociaż nie porywająca. Dosyć wyraźnie zarysowane postaci, o różnorodnych charakterach (gryzę się w język by nie powiedzieć „rodem z animy”) urozmaicają całość,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nawet nie wiedziałam, że to Seweryna Szmaglewska, autorka niesamowitej książki o Oświęcimiu „Dymy nad Birkenau” napisała książkę, która była moją ulubioną dawno, dawno temu, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły. No, przyznajmy szczerze, czasy to zamierzchłe i niewiele oferujące. Co ciekawe, z tego dawnego czytania zapamiętałam tytuł, natomiast zupełnie nie pamiętałam o czym książka jest. Ale takie są już te nasze „meandry pamięci”. Postanowiłam więc odświeżyć pamięć i przeczytać raz jeszcze. Takiego swojego rodzaju „powrót do przeszłości” sobie zafundowałam (w nawiasie podam, że postanowiłam ten zwyczaj przenieść na inne czytane dawniej książki).
Co do samej książki, powiem szczerze – nieco się męczyłam. Jak widzę książka jest nadal lekturą szkolną, ale nie jestem pewna, czy zdoła zainteresować współczesnego, młodego czytelnika. Mimo wszystko polecam. Harcerstwo to piękna sprawa. Uczy wrażliwości i otwartości na ludzi. Coś czego nie uświadczy się w zdygitalizowanym, współczesnym świecie. Mówi także o wartościach uniwersalnych, jak choćby umiejętność współpracy, pracy w grupie. Pokazuje wrażliwość na drugiego człowieka (scena, kiedy chłopcy spontanicznie pomagali przy stawianiu snopów zboża). Czy ktoś dzisiaj widział, by dzieciaki odłożyły na bok komórki by pomóc w pracy dorosłym? Ja NIE! I z całą świadomością kieruję tę uwagę także do własnych dzieci.
To także świat, którego już nie ma. Ludzie mając ograniczony dostęp do informacji, rzadko mając okazję urozmaicenia swojego jednostajnego życia, chętnie spotykali się razem. Wspólne ogniska, zabawy stanowiły podstawę wspólnoty. Dziś zamykamy się w domu, włączamy telewizor lub komputer. Media społecznościowe zastępują kontakt z żywym człowiekiem. Nie twierdzę, że tamten Świat był idealny, absolutnie nie był. Ale może czasami warto pokazać młodym ludziom alternatywę do tego, co serwuje nam współczesność. Samotny w tłumie ludzi” to powiedzenie coraz bardziej aktualne, stające się wręcz naszym „chlebem powszednim”.
Niesamowicie ujęła mnie scena, kiedy chłopcy z zapałem i smakiem pałaszowali pajdę chleba z masłem. I nikt nie narzekał, że niedobre i ktoś mógłby się lepiej postarać, a w domu to w ogóle lepsze jedzenie podają. I co z tego! Jako społeczeństwo straciliśmy zdolność do cieszenia się z rzeczy małych. Ale to przecież one stanowią o jakości naszego życia. Życzę miłej lektury 😊

Nawet nie wiedziałam, że to Seweryna Szmaglewska, autorka niesamowitej książki o Oświęcimiu „Dymy nad Birkenau” napisała książkę, która była moją ulubioną dawno, dawno temu, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły. No, przyznajmy szczerze, czasy to zamierzchłe i niewiele oferujące. Co ciekawe, z tego dawnego czytania zapamiętałam tytuł, natomiast zupełnie nie pamiętałam o czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Latem lubię sięgnąć po coś lekkiego, coś co można zabrać z sobą na plażę i nie przejmować się czy uśpionym gorącem rozumkiem zdołam zrozumieć kontekst i doniosłość czytanego dzieła :). A że nie miałam wysokich aspiracji, więc nie zawiodłam się, tak jak niektórzy z Was.
Rozdz. 1 Kraków 1890
- Hanka (służąca), zmęczona kilkudniowym porodem wydaje na świat córkę. Ojcem dziecka jest Franciszek Bernat – szanowany krakowski obywatel, właściciel apteki „Pod Złotym Moździerzem”.
- tego samego dnia na świat przychodzi prawowita córka Bernata i jego żony Klementyny. Ale Klementyna ma problem z donoszeniem ciąży i dzieci rodzą się albo przedwcześnie albo umierają tuż po porodzie. Także i to dziecko wkrótce umiera. Klementyna zmęczona porodem, nic o tym nie wie. Słyszała płacz noworodka i zasypia szczęśliwa, że dobry Bóg pobłogosławił ją córką.
- Bernat bardzo pragnie mieć syna, któremu w przyszłości mógłby przekazać aptekę, córki się dla niego nie liczą. Ma też niezaspokojony apetyt na sex, a zmęczona ciągłymi ciążami Klementyna nie spełnia jego oczekiwań, dlatego Bernat daje upust swojej seksualności, zapładniając coraz to nowe służące. Kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę, dostaje zioła poronne. Czasami jest już jednak za późno i dziecko przychodzi na świat. Wtedy nowonarodzonymi zajmuje się zaufany służący Bernata. Według oficjalnej wersji dzieci oddawane są do ochronki, według nieoficjalnej – wrzucane do rzeki.
- akuszerka Andrzejowa zdając sobie sprawę, jaki los czeka dziecko Hanki, podmienia noworodki. Niestety nie zdążyła tego powiedzieć Hance. A ta umierając rzuca klątwę na Bernata i wszystkich jego potomków, nieświadoma, że przeklina także swoją własną córkę……
Resztę doczytacie sobie sami. opowiedziane lekkim, przyjemnym językiem. Dobrze się czyta, a historia skonstruowana jest w ten sposób, że ciągnie, aby sięgnąć po następną część (ja czytam już drugą, a do końca wakacji mam nadzieję, że przeczytam całą sagę).
Kraków, jako miasto oddane jest raczej płasko i jeśli liczycie, że nieco je poznacie lub dowiecie się jaki był Kraków na przełomie wieków, to się rozczarujecie. Natomiast chciałabym zwrócić Waszą uwagę na kontekst społeczny. Wydaje mi się nawet, że właśnie tutaj położony jest nacisk. Patriarchat w całej swojej krasie. Uprzywilejowana pozycja mężczyzn, bardzo słaba - kobiet. Zwłaszcza tych z niższych grup społecznych. Przecież nikt nie pyta Klementyny, czy chce rodzić kolejne martwe płody. To wręcz jest jej OBOWIĄZKIEM! Ma dać mężowi potomka i spadkobiercę. Oto cała jej rola. Także Wiktoria nie ma łatwego życia jako dziewczynka. chociaż jest zdolna i chce się uczyć, to tylko przypadkowi zawdzięcza, że Bernat jednak posyła ją na studia.
Nasze babki pewnie by powiedziały, że to książka o emancypantkach. A temat wcale nie jest mniej aktualny, chociaż minęło już z okładem 100 lat. Nie wierzycie? To przyjrzyjcie się polskiej polityce, Czarnym Marszom i protestom kobiet na całym świecie. Życzę Wam miłej lektury :)

Latem lubię sięgnąć po coś lekkiego, coś co można zabrać z sobą na plażę i nie przejmować się czy uśpionym gorącem rozumkiem zdołam zrozumieć kontekst i doniosłość czytanego dzieła :). A że nie miałam wysokich aspiracji, więc nie zawiodłam się, tak jak niektórzy z Was.
Rozdz. 1 Kraków 1890
- Hanka (służąca), zmęczona kilkudniowym porodem wydaje na świat córkę. Ojcem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miałam problem z oceną tej książki. Najpierw przedmowa pani Jelinek – czytam, czytam i myślę sobie „kurcze, nic nie rozumiem z tego pseudo filozoficznego bełkotu” i chociaż zdarza mi się to niezmiernie rzadko – odpuszczam. „Może wrócę po przeczytaniu całości, będzie mi łatwiej zrozumieć, co pani Jelinek miała na myśli (bo przecież pani Jelinek, pisała o czymś co już sama przeczytała, a ja mam dopiero przeczytać)i wtedy przeczytam – wróciłam pobieżnie. Niestety refleksje pani Jelinek, chociaż teraz lepiej je rozumiem bardziej zniechęcają, niż zachęcają, można je opuścić, bez straty dla książki, lub przeczytać na końcu, wówczas są bardziej czytelne. Może tak właśnie powinny być przedstawiane, jako posłowie.
Książka porusza dla nas Polaków zagadnienie trudne i bolesne, bo zmusza do spojrzenia na drugą stronę lustra (bo zawsze jest ta druga strona), a raczej poprzez lustro na drugą stronę Rzeczywistości. Taką książkę mógł napisać tylko Szwed, może ewentualnie Norweg? Bo tylko mieszkaniec Skandynawii mógł się zdobyć na taki emocjonalny dystans w rok po wojnie. A ten dystans był koniecznością, nie wyborem. Bo jak w obliczu milionów zakatowanym, zagazowanych i umęczonych na całym świecie ludzi opowiedzieć o cierpieniu narodu, który ludziom ten los zgotował? Naród, który dumnie sam siebie nazwał „rasą panów”, który czerpał profity z podboju innych narodów, ale przegrał, a jak wiadomo przegrani głosu nie mają, a historię piszą zwycięzcy.
We mnie także w trakcie czytania narastał wewnętrzny sprzeciw - jako obywatelce kraju, który szczególnie dużo wycierpiał podczas tej wojny, jako obywatelce narodu, który przeżył trzy ludobójstwa (niemieckie, rosyjskie i ukraińskie) – sprzeciw przed empatią dla narodu niemieckiego. „A trzeba było cholera siedzieć w domu, zamiast bawić się w podbój świata, to cały ten ból byłby i Nam i Wam oszczędzony”.
Tyle lat po wojnie, a my Polacy ciągle mamy tendencję do rozpatrywania tego czasu z pozycji pokrzywdzonych, z pozycji ofiary. A budowanie przyszłości z pozycji ofiary nie ma sensu, powie to każdy psycholog. I dlatego właśnie ta książka jest ważna, bo niweluje granicę między katem, a ofiarą i pokazuje, że w ostatecznym rozrachunku nie ma żadnych zwycięzców, są tylko przegrani, że wszyscy jesteśmy ofiarami tej samej chorej, zbrodniczej ideologii nazizmu.
Stig Dagerman oddaje głos zwykłemu niemieckiemu człowiekowi, nie potomkowi rasy panów, nie narodowi, który zgotował ludziom piekło na ziemi, ale zwykłemu człowiekowi. Nie nurza się w nieszczęściu pokonanych, obserwuje i chłodno relacjonuje. Ma świadomość traumy, którą przeżywa Europa i wie, że musi ważyć słowa, bo po drugiej stronie jest znacznie więcej cierpienia, bólu i jest uzasadniony gniew.
Hitler podpalił świat, unurzał go we krwi po czym popełnił samobójstwo. Uciekł. Uciekł od odpowiedzialności, która spadła (i słusznie) na barki narodu niemieckiego, każdego Niemca, który przeżył. Niemcy musieli żyć dalej z odpowiedzialnością, ale i z bólem zwykłego, upadłego, głodnego człowieka, człowieka który cierpi jak inni, ale też wie, że nie może się skarżyć, bo to On jest Kainem.
Myślę, że przez wiele lat w zbiorowej świadomości funkcjonował stereotyp Niemca jako hitlerowskiego oprawcy. Stig Dagerman zbudował most – nie, to za dużo powiedziane – uchylił furtkę, byśmy mogli spojrzeć i zobaczyć naszego wroga, tak niedawno potężnego, zobaczyć naszego oprawcę, że poniósł zasłużoną karę. Bo nie tylko Niemcy musiały żyć dalej, ale cała Europa też. Trzeba się było podźwignąć (bo takie jest prawo natury), wyciągnąć wnioski, aby zbrodnicze ideologie nigdy więcej nie musiały zbierać swoich żniw - po obu stronach barykady. Nie ma zwycięzców, są tylko przegrani!
Piszę to czasie wyjątkowej aktywności grup neonazistowskich, nie tylko w Niemczech (Pegida), ale w całej Europie, także u Nas w Polsce. Biała siła, ONR, bojówki narodowców demolujących, zastraszających i bijących obcokrajowców. Co więcej mają już swoich zwolenników, są nawet w parlamencie. To zmusza do refleksji.
Książka bardzo na czasie, aby się otrząsnąć, zobaczyć jak może się skończyć ten romans. „Nie sądźmy, byśmy nie byli sądzeni”. Trudna, ale nadal aktualna pozycja dla myślących, dla tych, którzy wychodzą poza stereotyp „dobry Polak, zły Niemiec”. Polecam.

Miałam problem z oceną tej książki. Najpierw przedmowa pani Jelinek – czytam, czytam i myślę sobie „kurcze, nic nie rozumiem z tego pseudo filozoficznego bełkotu” i chociaż zdarza mi się to niezmiernie rzadko – odpuszczam. „Może wrócę po przeczytaniu całości, będzie mi łatwiej zrozumieć, co pani Jelinek miała na myśli (bo przecież pani Jelinek, pisała o czymś co już sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Za oknami plucha, a ja po długiej pracy z nadgodzinami, więc postanowiłam sobie zafundować "piżamowy" dzień z książką w łóżku. No wiecie, pizza serwis itd. Lektura obowiązkowo taka, żebym nie musiała zbyt dużo myśleć. Więc mój wybór padł na kryminał, a jak kryminał to wiadomo, Nesbo.
Jakoś tak się dziwnie składa, że porusza mnie średnio co druga książka z serii o detektywie Holu, a już kolejna okazuje się owszem, niezła, można przeczytać, zwłaszcza w taki dzień, gdy pada i człowiek chce się po prostu zresetować. I ta książka właśnie taka jest, nienajgorsza, do przeczytania, ale....trochę poniżej poziomu Nesbo (a może to sprawiła tylko ta pogoda za oknem :).
No więc, o ile poprzednią z serii Wybawiciela uznaję za bardzo dobrą, to ta już zdecydowanie nie dotrzymuje jej kroku. Akcja zdeczka naciągana, brak tak charakterystycznego dla Nesbo "tła", czyli, że czytasz książkę i wiesz, że ona powstała po "coś", a nie tylko po to aby zapełnić miejsce na półce, że autor chce zmusić czytelnika do przemyślenia czegoś. No, może nie tak do końca, bo tematem przewodnim jest, że 20% rodzących się dzieci ma innego ojca, niżby na to wskazywało małżeństwo :0. Może to jest i temat, te nasze współczesne, patchworkowe rodziny. A może rzecz w wyuzdaniu dzisiejszych kobiet (sic!), że niby wchodzą na ścieżkę jak dotąd uczęszczaną tylko przez mężczyzn? Nesbo oczywiście nie ocenia, ale motyw jest oczywisty, giną tylko kobiety, które dopuściły się zdrady małżeńskiej, często w tej zdradzie trwały wiele lat, oszukując swoje rodziny. Morderca, którego matka także dopuściła się zdrady, postanawia te wszystkie kobiety ukarać. Tak jak kiedyś, jeszcze jako dziecko ukarał matkę, a kara może być tylko jedna - śmierć, bo zabijając te inne, ponownie zabija matkę, kobietę, którą kochał najbardziej w życiu.
Na dodatek mordercą okazuje się obecny partner, byłej partnerki Hola, no właśnie, przypomina to mydlaną operę, gdzie każdy z każdym : (. Ale najbardziej zdegustowało mnie zakończenie, no bo nie dość, że dzielny policjant ratuje ukochaną w spektakularny sposób i w ostatniej sekundzie, to jeszcze ranny biegnie i ratuje tego mordercę, aby tamten przypadkiem nie umarł, tylko miał czas za kratkami przemyśleć co zrobił. No i tak była partnerka Hola jest znowu sama, ale to nic nie znaczy, bo tych dwoje już nie umie być razem.......ble, ble, ble
Mimo wszystko polecam, choćby dla "ciągłości akcji", bo mam nadzieję, że w tej serii Nesbo jeszcze nas pozytywnie zaskoczy.

Za oknami plucha, a ja po długiej pracy z nadgodzinami, więc postanowiłam sobie zafundować "piżamowy" dzień z książką w łóżku. No wiecie, pizza serwis itd. Lektura obowiązkowo taka, żebym nie musiała zbyt dużo myśleć. Więc mój wybór padł na kryminał, a jak kryminał to wiadomo, Nesbo.
Jakoś tak się dziwnie składa, że porusza mnie średnio co druga książka z serii o detektywie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejna przeczytana książka Nesbo i kolejna niespodzianka. Zaczynam się zastanawiać, jak on to do cholery robi? Trzy kolejne książki, w każdej inna atmosfera, a na dodatek "Czerwone gardło" znacznie odbiega narracją od pozostałych. Jakby każda z pozycji była pisana przez innego autora (dotyczy to szczególnie Czerwonego gardła).
Czytałam w wywiadzie udzielonym Newsweekowi(nr 19), że właśnie tą ze wszystkich swoich książek Nesbo uważa za najważniejszą. Chodzi oczywiście o jego ojca, który jak wielu innych Norwegów kolaborował w czasie wojny z Niemcami. Pozwólcie, że posłużę się cytatem, ponieważ on wiele wyjaśnia: "To była książka, którą musiałem napisać - najbardziej osobista, bo ten cały wątek walki w okopach z Armią Czerwoną oczywiście dotyczy mojego ojca. Gdybym nie napisał Czerwonego gardła, zdradziłbym wszystko w co wierzę. Zdradziłbym samego siebie. Bo jaki sens ma pisanie, gdy pomijasz to, co cię boli?"
Czerwone gardło diametralnie różni się od dwóch wcześniejszych pozycji. Choćby narracja - tu rozwija się dwutorowo i naprzemiennie: współcześnie oraz w czasie II wojny światowej.Dodatkowo Harry Hole, genialny śledczy traci swoje miejsce postaci pierwszoplanowej. Na pierwszym miejscu jest oczywiście wojna oraz człowiek w nią uwikłany. Jego cierpienie, wybory, ale również wola życia. Natomiast nie brak rysu psychologicznego, tak charakterystycznego dla Nesbo. Dlaczego i w imię czego decydujemy się zaryzykować swoje życie? Jaki wpływ wywiera wojna na człowieka? Jak działają jej nieodłączne czynniki: maksymalny stres, stałe zagrożenie życia, głód, zimno itp. na naszą psychikę? Czy z tej traumy można się kiedyś otrząsnąć? Te pytania pojawiają się między wierszami.
Kryminał jest znowu formą wyrazu (kurcze, miałam pisać o przeciwieństwach, a piszę o podobieństwach), bo nietrudno domyślić się kto morduje, skoro udało się to takiej safandule, jak ja : ). Niezmienna pozostała pewna charakterystyczna cecha stylu Nesbo: powieść niczym namalowany obraz. I znowu czułam, tym razem lodowate zimno tej szczególnej zimy spod Stalingradu, i znowu widziałam pola skute lodem, mężczyzn z bronią w okopach.
Powiem tak, ten pisarz fascynuje mnie coraz bardziej. Jestem pod wrażeniem i na "Czerwonym gardle" na pewno się nie skończy. Jeśli Nesbo utrzyma styl i ten niesamowity element zaskoczenia, to możliwe jest, że przeczytam wszystkie jego książki. I Wy też czytajcie, bo naprawdę warto. Koniecznie zgodnie z chronologią, niespiesznie, bo warto Nesbo nie tylko przeczytać, ale także przemyśleć. Z pozdrowieniami dla czytelniczej braci: )
Ps. A tak na marginesie, możecie wytłumaczy mi fenomen człowieka, który mówi, że w całym swoim życiu przeczytał tylko jedną książkę, a na dodatek był to jeszcze kodeks drogowy?

Kolejna przeczytana książka Nesbo i kolejna niespodzianka. Zaczynam się zastanawiać, jak on to do cholery robi? Trzy kolejne książki, w każdej inna atmosfera, a na dodatek "Czerwone gardło" znacznie odbiega narracją od pozostałych. Jakby każda z pozycji była pisana przez innego autora (dotyczy to szczególnie Czerwonego gardła).
Czytałam w wywiadzie udzielonym Newsweekowi(nr...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dickensem zachwyciłam się dawno temu, jeszcze w liceum. Dodam na marginesie, że były to lata 80te, wiele pozycji zakazanych, wiele niedostępnych. Dlaczego wróciłam po wielu latach? Z sentymentalizmu. Ale nie tylko.
Zapamiętałam Dickensa jako twórcę o wielkiej wrażliwości na krzywdę, obdarzonego zmysłem obserwatorskim i potrafiącego sprawy trudne przedstawiać językiem humoru,sarkazmu i groteski. Taki jest też Klub Pickwicka.
Nie będę opowiadać fabuły, jest ona rozbudowana i wielowątkowa, często poprzetykana opowieściami, które zapewne mają pełnić funkcje moralizatorskie. Skupię się na atmosferze. Można tę książkę potraktować jako zwykłą powieść i przeczytać "do poduszki" - szybko, bezrefleksyjnie. Można też ją smakować, robić przerwy, czytać równolegle z innymi pozycjami. Ja polecam tą drugą metodę. Akcja toczy się powoli, ślamazarnie, czasami jakby zanika, wpada w dychotomię, przynudza, by za chwilę zabłysnąć nowym blaskiem, zaskoczyć doprowadzić do śmiechu, zachwycić.
Poprzez postaci, często przerysowane, humorystyczne poznajemy środowisko XIX wiecznej Anglii, głównie klasę średnią z jej zaletami i przywarami. Widzimy jak się bawi, jak kocha, co ją interesuje. Dickens bez skrupułów wyszydza, piętnuje, ale robi to językiem bardzo subtelnym, wyśmiewa, ale nie jest przy tym grubiański, jak np. przy opisie mieszkańców pewnego miasteczka, którzy obdarzeni wysokim morale wystosowali kilka tysięcy petycji do rządu Stanów Zjednoczonych o zniesienie niewolnictwa i tyleż samo petycji sprzeciwiających się ustawie o zakazie zatrudniania dzieci w Anglii (sic!).
Ciekawym wątkiem jest opis więzienia za długi, do którego można trafić na wiele lat niemalże bez powodu. Jest to echo osobistej tragedii Dickensa, kiedy to w wieku 12 lat musiał zacząć pracować, gdy jego rodzina popadła w nędzę po tym jak ojciec jego właśnie znalazł się w takim więzieniu.
To co mnie pociąga, to ten brak pośpiechu (akcja toczy się w ciągu dwóch lat), afirmacja życia, nobliwe scenki, humor. Język lekki, nieco staroświecki. To studium środowiska, człowieka, charakterów, taki "groch z kapustą". Dla mnie miła odskocznia od problemów współczesnego świata. To taka ucieczka w sielski świat, który nie istnieje. Polecam! Miłej lektury : )

Dickensem zachwyciłam się dawno temu, jeszcze w liceum. Dodam na marginesie, że były to lata 80te, wiele pozycji zakazanych, wiele niedostępnych. Dlaczego wróciłam po wielu latach? Z sentymentalizmu. Ale nie tylko.
Zapamiętałam Dickensa jako twórcę o wielkiej wrażliwości na krzywdę, obdarzonego zmysłem obserwatorskim i potrafiącego sprawy trudne przedstawiać językiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po pobycie Nesbo w Polsce z ciekawości sięgnęłam po jego książki, a że lubię chronologię, zaczęłam oczywiście od pierwszej z serii o policjancie Harrym Hole, czyli "Człowieku nietoperzu". Wkrótce potem przyszła kolej na "Karaluchy". A i na tym zapewne się nie skończy. Podsumowanie?
Widać, że warsztat pisarski Nesbo wyraźnie się rozwinął. O ile w Nietoperzu narracja rwie się czasami, to w Karaluchach akcja toczy się wartko (oczywiście jak na Nesbo).
Zmienił się także klimat obu powieści. Człowiek nietoperz to dla mnie taki, kryminał "obyczajowy", gęsto poprzetykany opowiastkami filozoficzno - psychologicznymi (opowieści aborygeńskie), które znacznie spowalniają akcję (mi to się akurat podobało). Karaluchy to już kryminał rasowy. Następuje w nich eskalacja zła, a atmosfera staje się bardziej mroczna i przesycona przemocą. Nietoperz pomimo obecności śmierci, a może właśnie dzięki niej, jest jakby afirmacją życia. Harry cieszy się, że żyje i nadal bierze udział w grze. W Karaluchach ten element zanika. Zło staje się coraz bardziej obecne. Sądzę, że ta tendencja utrzyma się w kolejnych częściach.
Jest to także, studium upadku człowieka i jego pogrążanie się w szponach nałogu. W pierwszej części poznajemy głównego bohatera jako niepijącego alkoholika, w części drugiej Harry każdego wieczora upija się aby móc zasnąć. Utrzymuje jednak swój nałóg jeszcze w ryzach, chodzi do pracy i nigdy w pracy nie pije. Jednak demony przeszłości coraz silniej dają o sobie znać, więc żegnamy się z Harrym w palarni opium.
To co lubię w książkach Nesbo, to jego sposób pisania - jakby malował obraz. Siedząc w domku na wsi czułam otaczający mnie gwar wielomilionowej metropolii, a duszne, przesycone wilgocią i spalinami powietrze Bangkoku wstrzymywało oddech. Autor bez trudu oddaje słowami atmosferę miejsca, gdzie toczy się akcja danej powieści. No cóż, Nietoperz tak różni się od Karaluchów, jak Australia od Tajlandii : ).
Ponieważ ciągle w Karaluch znajdujemy odnośniki do poprzedniej części, polecam czytać całą serię w kolejności chronologicznej. Zresztą, mam wrażenie, że w książkach Nesbo nie chodzie w cale o zbudowanie skomplikowanej intrygi, mamy tu raczej do czynienia ze studium Zła i to ono jest właśnie głównym bohaterem jego powieści.

Po pobycie Nesbo w Polsce z ciekawości sięgnęłam po jego książki, a że lubię chronologię, zaczęłam oczywiście od pierwszej z serii o policjancie Harrym Hole, czyli "Człowieku nietoperzu". Wkrótce potem przyszła kolej na "Karaluchy". A i na tym zapewne się nie skończy. Podsumowanie?
Widać, że warsztat pisarski Nesbo wyraźnie się rozwinął. O ile w Nietoperzu narracja rwie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mówi się, że człowiek całe życie się uczy, a jedyną niezmienną rzeczą w życiu jest zmiana właśnie. Przez wiele lat powtarzałam, że nie czytam kryminałów, bo są głupawe i szkoda na nie czasu (ostatnimi były książki Agathy Christie, a czytałam je jeszcze w liceum, czyli daaawno temu : ). A tu proszę dwa ostatnie miesiące i 2 przeczytane kryminały! Jednym z nich jest Człowiek nietoperz.
Po książkę sięgnęłam po ostatniej wizycie Jo Nesbo w Polsce, trochę z ciekawości, trochę dla rozrywki. I...wciągnęła mnie! Czy to nie jest już wystarczająca rekomendacja? Pozytywna opinia osoby, która tego gatunku literackiego nie czyta? Może jednak nie. Dlaczego?
Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, iż książka nie jest typowym kryminałem. Akcja rozwija się powoli, można wręcz powiedzieć ślimaczo, a chociaż są ofiary, to trup gęsto się nie ściele. Zamiast następujących po sobie w szalonym tempie, przyprawiających o zawrót głowy zwrotów akcji mamy opowieści aborygeńskie, opisy Australii z elementami jej historii, czy rozważania filozoficzno - psychologiczne.Dla mnie - studium człowieka. Zbrodnia jest tu tylko tłem, kryminał jest formą wyrazu artystycznego, aby ukazać człowieka, jego życie, wybory, uświadomione bądź nie, a także konsekwencje tych wyborów.
Harry Hole jest zwykłym człowiekiem, policjantem, który lubi ścigać "niegrzecznych chłopców" i nie wie dlaczego stał się tym czym się stał, czyli alkoholikiem. Chociaż poznając powoli bohatera, czytelnik otrzymuje odpowiedź na to pytanie.
Andrew Kensington, australijski policjant pochodzenia aborygeńskiego, niedoszły mistrz boksu o naturze filozofa, narkoman.
Otto - ekscentryczny artysta, homoseksualista, podkreślający swoją orientację seksualną, jakby rzucał światu rękawicę w twarz.
I wiele innych postaci.
Jo Nesbo powoli wprowadza nas w świat swoich bohaterów, przedstawia ich nam, sprawia że poznajemy ich dogłębnie, wręcz osobiście. Poznajemy ich historię, widzimy, czym się stali i wiemy dlaczego. Głównym bohaterem jest tu człowiek i życie w ogóle, w całej swej różnorodności, bogactwie barw i kształtów. Jakby poprzez konfrontację ze śmiercią autor zapraszał nas do udziału w tej przygodzie, do podjęcia wyzwania, bez względu na to, co nam przyniesie.
No wiem, strasznie filozofuję, ale może dlatego książka ma tyle sprzecznych opinii, dla osób ceniących rasowy kryminał może się dłużyć. Ja też miałam wrażenie, że były miejsca w których autor jakby tracił wenę twórczą, a narracja się rwała. Ale słyszałam, że im dalej tym lepiej, więc w przyszłości sięgnę po kolejne książki o sympatycznym policjancie Harrym, jeśli będą utrzymane w podobnej konwencji.
A poza moimi osobistymi refleksjami myślę, że to dobra książka i każdy znajdzie w niej dla siebie coś interesującego. Więc zapraszam do lektury : )

Mówi się, że człowiek całe życie się uczy, a jedyną niezmienną rzeczą w życiu jest zmiana właśnie. Przez wiele lat powtarzałam, że nie czytam kryminałów, bo są głupawe i szkoda na nie czasu (ostatnimi były książki Agathy Christie, a czytałam je jeszcze w liceum, czyli daaawno temu : ). A tu proszę dwa ostatnie miesiące i 2 przeczytane kryminały! Jednym z nich jest Człowiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Była to jedyna pozycja z Bolesława Prus, której wcześniej nie przeczytałam i już dawno chciałam to nadrobić. No więc wreszcie...
Powieść należy do późniejszego dorobku Prusa i jak to zwykle z nim bywało ukazywała się najpierw w odcinkach w "Kurierze codziennym", a jako całość wydrukowano ją w 1894.
Jakkolwiek sam Prus uważał "Emancypantki" za najlepszą ze swoich powieści, to jednak daleko jej do takiej perełki polskiego pozytywizmu, jakim jest "Lalka". Dla współczesnego czytelnika ważny jest również temat, tytułowa emancypacja kobiet, który w międzyczasie mocna się zdezaktualizował (przynajmniej w takiej postaci, w jakiej jest on przedstawiany w książce). Prus był oczywiście zdecydowanym przeciwnikiem usamodzielniania się kobiet, a szczęście każdej kobiety widział na łonie rodziny, gdzie miała być matką i żoną. I taką też rolę społeczną (i tylko taką!) kobiecie wyznaczał. Kobiety decydujące się na samodzielność były narażone na upadek moralny (historia Stelli), walkę o byt niezgodną z naturą kobiety (pani Latter), lub wręcz zatracanie cech kobiecych (panna Malinowska), a także ostracyzm społeczny, jaki spotkał główną bohaterkę powieści, Madzię. Postać największej powieściowej emancypantki, panny Howard jest mocno przerysowana, wręcz groteskowa. Zresztą widać wyraźnie, że jest to jedynie gra, a sama Howard chce jak najszybciej wyjść za mąż, co też w końcu czyni. Zresztą oddajmy głos autorowi.
"Kobieta, przede wszystkim jest i musi być matką. Jeżeli chce być czymś innym: mędrcem, za którym szeleści jedwabny ogon (sic!), reformatorem z obnażonymi ramionami (!), aniołem, który uszczęśliwia całą ludzkość, klejnotem domagającym się złotej oprawy, wówczas wychodzi ze swej roli i kończy na potworności albo na błazeństwie. Dopiero gdy występuje w roli matki (...), kobieta staje się siłą równą nam [mężczyznom] albo i wyższą od nas".
A to by się facet dzisiaj zdziwił : )
Główna bohaterka powieści Madzia, chociaż przez ogół postrzegana jako emancypantka, emancypantką nie jest i nie rości sobie do tego pretensji. Jest natomiast "geniuszem uczucia", wrażliwości, dobroci i zapewne - w rozumieniu autora - wzorem kobiety. Dziś postać całkowicie nierealna, mocno przerysowana w swojej naiwności, a nawet zwyczajnie dziecinna, na co wskazuje nawet zdrobniała forma imienia. Oczywiście Madzia wyrasta ze swojej dziecinady i..przechodzi załamanie nerwowe, po czym trafia do sióstr zakonnych by uleczyć swe skołatane nerwy (sic!).
W samej powieści wyraźnie słychać już schyłek wartości pozytywistyczny, rozczarowanie nimi i echa nowej epoki. Chodzi o mocno przydługawy wykład metafizyczny Dębickiego, o istnieniu Boga i duszy nieśmiertelnej, a sprzeciwiający się materializmowi lub tym bardziej nihilizmowi.
Książkę polecam, lecz należy ją czytać z lekkim przymrużeniem oka, ewentualnie refleksją nad długą i krętą drogą do kobiecego równouprawnienia oraz prawa do samostanowienia.
Mnie osobiście urzekły scenki rodzajowe z Iksinowa, niespieszność życia, brak presji czasu oraz wspólne spotkania sąsiadów w altance ogrodowej zamiast na ...twitterze : ).

Była to jedyna pozycja z Bolesława Prus, której wcześniej nie przeczytałam i już dawno chciałam to nadrobić. No więc wreszcie...
Powieść należy do późniejszego dorobku Prusa i jak to zwykle z nim bywało ukazywała się najpierw w odcinkach w "Kurierze codziennym", a jako całość wydrukowano ją w 1894.
Jakkolwiek sam Prus uważał "Emancypantki" za najlepszą ze swoich powieści,...

więcej Pokaż mimo to