Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Rodzice małego lwiątka postanawiają się rozwieść. Jak maluch odnajdzie się w tej nowej sytuacji?

Miałam ogromną przyjemność przeczytać tę książeczkę jeszcze przed premierą i cieszę się, że wpadła w moje ręce. Urzekła mnie treść i sposób autorki na „ugryzienie” tak trudnego dla wielu rodzin tematu, a książka w formie papierowej okazała się wprost przepiękna! Twarda oprawa, żywe kolory na okładce i bardzo dobre wykonanie zdecydowanie zachęcają już wizualnie. A co do treści…

Ciekawym pomysłem jest przeniesienie problemu w świat zwierzątek żyjących na sawannie. Dzieci lubią zwierzęta, a takie, które mówią, są dla nich szczególnie interesujące, bo w realnym świecie przecież raczej niespotykane. A kto nie chciałby porozmawiać sobie z pieskiem czy kotkiem 😉 Tutaj mamy dzikie zwierzęta, które nie dość, że ze sobą rozmawiają, to jeszcze żyją między sobą na takich zasadach, na jakich funkcjonuje nasz prawdziwy, ludzki świat. W dodatku głównymi bohaterami są też dzieci, tylko te zwierzęce.

W bajce nie występuje tylko jeden gatunek zwierząt, co fajnie najmłodszym czytelnikom przedstawia analogię do różnic między ludźmi – kolor skóry czy kraj pochodzenia nie są ważne. Każdy człowiek ma takie same problemy, wątpliwości czy potrzeby. Każdy chce być kochany, każdy przeżywa stresy, ale musimy się jakoś między sobą dogadać i to właśnie autorka pięknie ilustruje słowami i obrazami.

Problem, jaki dotyka wiele dzieci, czyli właśnie rozwód rodziców, na pierwszy rzut oka może być tragedią i końcem świata. Dziecko nie wie, co się dzieje, i tak samo pogubione jest małe lwiątko, które rodzice najpierw przerażają swoim zachowaniem, a potem wywracają mu świat do góry nogami, informując, że od tej pory tata znika z jego życia, a on zostaje sam z mamą.

W głowie każdego dziecka w tym momencie pojawia się mnóstwo myśli, niekoniecznie dobrych, a najczęściej jest to strach, że rodzice rozchodzą się, bo było niegrzeczne. W dodatku lwiątko wstydzi się tego przed swoimi kolegami, którzy zachowują się, jak często właśnie w szkołach bywa: pojawiają się drwiny, krytyka, przechwałki, jakich to cudownych rodziców mają inne dzieci. Tu bardzo podobała mi się postawa ich nauczycielki, która w ogóle w całej bajce okazuje się właściwą… zebrą na właściwym miejscu 😉 I to ona jest tym głosem rozsądku, który pilnuje porządku, a na dodatek ma najlepszą okazję zrozumieć, jak dzieci mogą postrzegać świat.

Autorka zadbała o to, by pokazać dorosłym, jak ich dzieci będą się gubiły przy okazji rozwodu, i to do dorosłych właśnie należy obowiązek wytłumaczenia, co się tak naprawdę dzieje i jaki wpływ te zmiany będą miały na życie rodziny. Dzieci muszą być świadome, trzeba im tłumaczyć, bo inaczej zaczną rozumieć sytuację na swój sposób, a jak widać na przykładzie lwiątka i jego kolegów, to zupełnie nie jest dobry pomysł! I powinny być przygotowane na to od początku przez swoich rodziców, zanim pójdą w świat z własnymi myślami.

W pewnym momencie zagubił mi się w fabule ten wątek tęsknoty za ojcem i już, już chciałam się do tego bardzo przyczepić, ale potem zrozumiałam, że autorka o tym wcale nie zapomniała. Na początku wydawało mi się, że faktycznie trochę za szybko rodzina odnalazła się w nowej sytuacji, spodziewałam się, że wszyscy będą bardziej przeżywać brak taty.

Ale teraz biję brawo dla mądrości i pomysłu – ta rodzina musiała się odnaleźć w nowej sytuacji, życie idzie dalej, każdy musi robić to, co do niego należy, lub co chce, by być szczęśliwym, a w ten sposób można odwrócić uwagę od smutków. Bo one są zupełnie niepotrzebne. Rozwód nie oznacza utraty jednego z rodziców. Rozwód to tylko przemeblowanie w życiu, reorganizacja, która wprowadza nowe zasady w życiu dziecka i całej rodziny, a okazuje się, że za rogiem może czyhać tyle nowych, ciekawych wyzwań, że nie ma sensu siedzieć i się martwić, gdy nie ma do tego wyraźnego powodu.

A może okaże się, że w tej nowej sytuacji znajdzie się o wiele więcej pozytywnych rzeczy niż wcześniej? Czasem rozwód to najlepsze wyjście, by cała rodzina znów mogła być szczęśliwa, a autorka cudownie taką właśnie sytuację pięknie pokazała. Pokazała też, na co szczególnie zwrócić uwagę. Myślę, że ta bajka to piękna okazja do wyciągania wniosków nie tylko dla dzieci, ale też dorosłych, którzy nie do końca wiedzą, jak stać się rozwiedzionym, ale jednocześnie nadal kochającym swoje dziecko rodzicem.

Dodatkowo treść przeplatana jest uroczymi obrazkami, które dziecko może w trakcie lektury pomalować zgodnie z własną wyobraźnią.

Polecam!
www.piorkonabiurko.pl

Rodzice małego lwiątka postanawiają się rozwieść. Jak maluch odnajdzie się w tej nowej sytuacji?

Miałam ogromną przyjemność przeczytać tę książeczkę jeszcze przed premierą i cieszę się, że wpadła w moje ręce. Urzekła mnie treść i sposób autorki na „ugryzienie” tak trudnego dla wielu rodzin tematu, a książka w formie papierowej okazała się wprost przepiękna! Twarda oprawa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Standardowo nie ma co narzekać na pióro autorki, bo Nora Roberts to klasa sama w sobie i pisać kobieta potrafi. Szczególnie romanse. Mamy ciekawą historię, piękny dom, tajemnicę i aż pięć bohaterek, które nie grzeszą spokojem i talentem do omijania problemów.

Najstarsza ma przy okazji swój własny plan na ich przyszłość, nie zastanawiając się nawet, a szczerze mówiąc, nawet nieszczególnie interesując się tym, co na temat jej poglądów będą miały do powiedzenia pozostałe bohaterki.

Staruszka jest nietypowa. Wysoka, a nosi szpilki. Interesuje się wywoływaniem duchów, a w dodatku wydaje jej się, że jest szalenie sprytna. Fakt. Swoje podopieczne potrafi omamić jak nikt.

Dlaczego więc coś mi tu zazgrzytało? Bo już dawno nie spotkałam się z tak szybkim rozwojem sytuacji. W pewnym momencie aż miałam wrażenie, że czytam taki standardowy, tradycyjny harlequin. Choć nawet w nich rzadko zdarzało się (albo ja miałam takie szczęście), żeby bohaterowie wpadali sobie w ramiona już w pierwszym, dość krótkim rozdziale. Jak lubię wątki romantyczne, tak tutaj aż było mi odrobinę za szybko.

Autorka nie pozostawia wątpliwości od samego początku, kto i kim się tutaj zainteresuje. I fajne jest oczekiwanie na tę relację, ale żeby tak od razu? Od pierwszych stron? No ja proszę, choć odrobinę więcej cierpliwości. Przyjemność można za to czerpać z obserwowania głównej bohaterki i jej reakcji na kolejne głupoty, jakie stawia przed nią życie, zazdrosny właściciel auta i podstępna, choć kochana ciotka.

Tytułowa Catherine jest niesamowitą dziewczyną. Naprawia samochody, ma własny warsztat i bardzo zdecydowane podejście do wszelkich bogaczy. Wcale jej się nie dziwię, bo skoro jest przedsiębiorcą, to z różnymi typami ma do czynienia. A ten jeden wyjątkowo jej się nie podoba. Bohaterka wątpi w ogóle, czy facet odróżnia samochód od roweru. W końcu od tego są szoferzy, żeby się autem zajmować.

Bardzo podoba mi się wątek naszyjnika. A na opowieść o dalszych losach nieszczęśliwie zakochanej prababki będę czekać z niecierpliwością do następnych tomów, bo szczerze mam nadzieję, że dowiem się o niej jeszcze więcej.

Nie polecam powieści tym, którzy nie znoszą szybkiego rozwoju sytuacji i zbyt ostentacyjnego ustawiania bohaterów. Wiecie, gdy już na pierwszej stronie wiadomo, kto i z kim i dlaczego, tylko jeszcze trzeba się dowiedzieć: jak. Inna sprawa, że nie znam nikogo, kto nie lubi takich elementów w książkach i choć raz sięgnąłby po jakiś romans. W końcu gatunek zobowiązuje 😛 Ale czasem fajnie też poczytać i takie: wiadomo kto i z kim, tylko dlaczego i jak?

Książka spodoba się na pewno fankom tej autorki, fankom romansów, a już na pewno pokochają ją te osoby, które namiętnie czytają te tzw. harlequiny.

Ach. Jest też świetna dla osób, które szukają przyjemnego, zwariowanego romansu przeplatanego tajemnicami. Szczególnie takimi, które skrywa stary dom.

Standardowo nie ma co narzekać na pióro autorki, bo Nora Roberts to klasa sama w sobie i pisać kobieta potrafi. Szczególnie romanse. Mamy ciekawą historię, piękny dom, tajemnicę i aż pięć bohaterek, które nie grzeszą spokojem i talentem do omijania problemów.

Najstarsza ma przy okazji swój własny plan na ich przyszłość, nie zastanawiając się nawet, a szczerze mówiąc, nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Można pomyśleć, że to kolejna książka o zdradzie. Mąż znalazł sobie młodszą, więc rujnuje swoje wieloletnie, poukładane i podobno szczęśliwe małżeństwo dla asystentki. Wywraca wszystkim życie do góry nogami, również sobie, a mieszkańcy miasteczka mają o czym gadać.

Przeskakując na kolejne strony, tak bardzo skupiłam się na treści, że dopiero gdzieś w połowie zrozumiałam. Temat zdrady jest w tej książce właściwie tylko wspomnieniem. Owszem, opuszczona żona musi poukładać sobie od nowa życie, nauczyć się być samotną matką, a w dodatku iść do pracy, bo dotychczasowe źródło finansów poszło sobie pod inny adres.

Jednak nie ma dramatów. I chyba to jest w tej powieści najpiękniejsze. Owszem, kobieta cierpi. Owszem, przeżywa i naprawdę jest jej ciężko. Ale nikt nie umarł. To nie jest tragedia. Trzeba się otrząsnąć i żyć dalej. Po prostu inaczej. Dla dzieci. I dzięki przyjaciółkom.

Szalenie podoba mi się pozytywny, rodzinny i jakiś taki ciepły klimat w książce. Choć okładka zapowiada historię kobiety, która po rozwodzie namówiona przez przyjaciółki zakłada z nimi firmę, to ja odniosłam wrażenie, że jest to bardziej wątek poboczny. Owszem, widziałam po kolei powstawanie tego spa od zalążka pomysłu aż do oficjalnego otwarcia lokalu. Ale nie na tym się skupiałam najbardziej.

Autorka postanowiła pokazać, jak na rozwód rodziców mogą reagować dzieci. Jak wpłynie to na nich. Dodała sobie pracy, bo dzieci są w różnym wieku, więc też mają zupełnie inne podejście.

Głównym “awanturnikiem” jest najstarszy syn ex-małżeństwa, ale pozostała dwójka też swoje dokłada po swojemu. Bardzo emocjonalnie opisane są różne stopnie rozczarowania i wahania od pogodzenia się z sytuacją, przez chęć znienawidzenia ojca, bo mama przez niego płacze.

Ale z drugiej strony przecież to tata, więc młodzieńcze serce jednak w głębi pragnie ojcowskiej uwagi. Dziecięce rozterki, dlaczego tata już z nami nie je kolacji. Ten wątek został naprawdę pięknie ugryziony i rozgryziony. Ciężko się było od tego oderwać, bo ciekawość brała górę, jak jeszcze zareagują te dzieci na kolejne “genialne” pomysły swojego durnego ojca.

Wreszcie mój ulubiony wątek. Bo na okładce został wspomniany Cal Maddox.Kochani! Jakie ten facet ma podejście do życia! Jakie on ma podejście do dzieci! Jak on potrafi słuchać! Jak on potrafi pomyśleć! No ideał! Matko i córko, i wszystkie ciotki! I co? I jeszcze mi się tu wątek za szybko nie rozwija! Nie dość, że gość niczego sobie, to jeszcze wątek mniam!

Jestem zachwycona piórem Sherryl Woods. Kobieta potrafi tak powplatać różne wątki, że człowiek się nie nudzi, a jest ciekaw praktycznie każdego. Uwielbiam charaktery przypisane bohaterom. Tu trochę cukru, tu żyletek, tu trochę osła, a tam sowy. Żadna postać nie jest mdła, płaska i bezbarwna. No może poza moim cudnym Calem, ale on jest chodzącym ideałem, a wiadomo: ideał wad nie posiada.

Powieść o nadziei na lepsze jutro, o kompletnych zmianach w życiu, takich z dnia na dzień. O sile przyjaźni i miłości. O błędach, z jakich człowiek może wyciągnąć wnioski, oby nie za późno. O rozterkach zarówno w młodziutkich, niewinnych serduchach, jak i tych starszych, bardziej doświadczonych. Trochę z humorem, tam gdzie trzeba – na poważnie.

Na blogu dodatkowo porównanie książki do netflixowej ekranizacji. Zapraszam: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/o-tej-ksiazce-mozna-pisac-i-pisac-moje-wrazenia-po-lekturze-ksiazki-slodkie-magnolie-smak-nadziei-sherryl-woods/

Można pomyśleć, że to kolejna książka o zdradzie. Mąż znalazł sobie młodszą, więc rujnuje swoje wieloletnie, poukładane i podobno szczęśliwe małżeństwo dla asystentki. Wywraca wszystkim życie do góry nogami, również sobie, a mieszkańcy miasteczka mają o czym gadać.

Przeskakując na kolejne strony, tak bardzo skupiłam się na treści, że dopiero gdzieś w połowie zrozumiałam....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznijmy od tego, że autor przygląda się światu, a konkretnie zamieszkującym go współczesnym ludziom. Zauważa przede wszystkim, że wielu osobom brakuje empatii i że wielu z nas nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Odkrywcze to to nie jest. Ale autor ma wielką chęć tej empatii nauczać. Jest to bardzo fajne i pozytywne, niestety wydaje mi się nierealne. Nie nauczymy współczucia i zrozumienia kogoś, kto tego nie chce.

W związku z tym pierwszy wniosek – książka jest idealna dla kogoś, kto naprawdę sam z siebie chce się zmienić. Kto widzi w sobie problem. Kto chce np. być lepszym człowiekiem dla siebie, swojego partnera czy partnerki.

Autor daje wskazówki, jak nauczyć się czuć cokolwiek. Jak nauczyć się stawiać w sytuacji tej drugiej osoby. I nieważne, czy to ktoś bliski, przy przypadkowa maruda w kolejce w sklepie. Daje też rady, jak rozmawiać z ludźmi o ich problemach. Jakie zadawać pytania, jak reagować.

Ma taki miękki, ciepły sposób narracji, ale jednocześnie w jego zwierzeniach jest monotonia, która okropnie męczy i usypia. Może dlatego, że akurat mi empatii nie brakuje, a raczej wieje nudą, gdy czytamy o czymś, co już wiemy, czego uczyć się nie trzeba.

I tak się nudziłam i nudziłam, i kręciłam nosem na wielkie zbawianie świata i wszystkich egoistów, aż trafiłam na rozdział, który dał mi w kość. Bo autor porusza temat wyrzutów sumienia, radzenia sobie z żalem do samego siebie i przekuwaniem tych nader negatywnych odczuć w coś mega pozytywnego.

Intrygująca książka, która przeciągnęła mnie od totalnej nudy przez przemyślenia na temat egoistów i ich podejściu do zmian, aż do wielkiego mikroskopowego zaglądania w głąb siebie i znalezieniu tam obszarów, do których zaglądać niekoniecznie miałam ochotę. Bo gdy tak sobie czytałam te sposoby na pozbycie się żalu, dotarło do mnie, że jest jeszcze jedna rzecz, z którą muszę się zmierzyć. I zdecydowanie stwierdzam, że tym razem wyjątkowo będę korzystać z ćwiczeń zaproponowanych przez autora.

Nadal nie cierpię tej książki, ale jest w niej trochę mądrości, wobec których głupio przejść obojętnie.

Chcesz wiedzieć, jak postrzega innych osoba silnie wrażliwa? Co czuje, gdy wczuwa się w cudze boleści? Chcesz zmienić swoje negatywne emocje, np. za często i za bardzo się denerwujesz? Masz do siebie o coś żal i nie wiesz, jak sobie z tym poradzić? Łap za tę książkę.

Sądzę też, że będzie idealna dla fanów rozwoju osobistego i psychoanaliz, ale w taki mocno nienaukowy sposób, bo jednak autor wypowiada się zwyczajnie, prosto, bez skomplikowanych frazesów. Szukacie naukowego podejścia i specjalistycznego języka? To nie tutaj.

Więcej ciekawych poradników na www.piorkonabiurko.pl

Zacznijmy od tego, że autor przygląda się światu, a konkretnie zamieszkującym go współczesnym ludziom. Zauważa przede wszystkim, że wielu osobom brakuje empatii i że wielu z nas nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Odkrywcze to to nie jest. Ale autor ma wielką chęć tej empatii nauczać. Jest to bardzo fajne i pozytywne, niestety wydaje mi się nierealne. Nie nauczymy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Umysł bez granic zaciekawił mnie od chwili, gdy na stronie wydawnictwa zobaczyłam jego zapowiedź. To książka, która zapowiadała całkowitą zmianę mojego podejścia do sposobu uczenia się, do tego, jak działa mój mózg. Ogólnie miała rozwalić system, rozbić mój dotychczasowy światopogląd i całkowicie, o równe 180 stopni, odwrócić moje myślenie. Czy jej się udało?

Tak. Zdecydowanie tak. I choć wiele stron można sobie darować, bo są w zasadzie wg mnie takim lekkim „laniem wody”, to jednak brnąc przez notatki autorki, można wyłuskać pomiędzy wersami coś naprawdę istotnego.

Co mnie przekonało najbardziej? Mistrzowską tezą, bezapelacyjnym numerem jeden jest tutaj rozdział o popełnianiu błędów.

Ba! Wiem dokładnie, o czym autorka wspomina: za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że popełniłam błąd, mam wrażenie, że mój mózg pracuje na zwiększonych obrotach. Jeśli podaję prawidłową odpowiedź, to on może odpoczywać. To już umiem, więc po co się wysilać? I to mnie przekonało najbardziej.

Zawsze powtarzam, że poradnik okazuje się dla mnie dobry, gdy choć jedno jego zdanie zmienia wiele w moim życiu. Tu znalazłam cały rozdział, który zaprogramował mnie na inne tory. Doceniam. Naprawdę doceniam.

Podoba mi się również teza, że każdy człowiek jest w stanie nauczyć się absolutnie wszystkiego, a stwierdzenia, którymi karmiona byłam od dzieciństwa, można sobie w kieszeń wsadzić.

Każdy rozdział niesie inną naukę, niestety większość treści odebrałam jako powielane lub po prostu niepotrzebne. Fajne są opowieści o różnych, spotykanych przez autorkę osobach, bo ludzki umysł lubi nauki przekazywane właśnie za pomocą opowieści. Jednak z tej, i tak już cienkiej książki, ja powycinałabym jeszcze to i owo, którego nawet nie pamiętam w tej chwili. Dla mnie to treści niepotrzebne.

A sam poradnik naprawdę polecam, jeśli chcecie doświadczyć nowego, zupełnie innego podejścia do nauki niż to, którego wszystkich nas uczono od najmłodszych lat. Takiego, które może Wam uzmysłowić, że dla nikogo na żadną naukę nigdy nie jest za późno i nie ma takiego człowieka, dla którego jakieś drzwi są zamknięte.

Więcej ciekawych, wartych uwagi poradników polecam na: www.piorkonabiurko.pl

Umysł bez granic zaciekawił mnie od chwili, gdy na stronie wydawnictwa zobaczyłam jego zapowiedź. To książka, która zapowiadała całkowitą zmianę mojego podejścia do sposobu uczenia się, do tego, jak działa mój mózg. Ogólnie miała rozwalić system, rozbić mój dotychczasowy światopogląd i całkowicie, o równe 180 stopni, odwrócić moje myślenie. Czy jej się udało?

Tak....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy sięgałam po tę książkę, nie spodziewałam się, że będzie aż tak emocjonująca. Pierwsze strony skierowały mnie w stronę zwykłej, spokojnej obyczajówki, której akcja prawdopodobnie będzie toczyć się głównie na wsi.

Tak się nastawiłam. Typowa polska wieś, zwyczajni ludzie i problemy, o których raczej wolę czytać, niż sama przeżywać. Niestety pewnie też będzie to książka, o której zapomnę już następnego dnia.

Nic bardziej mylnego. „Sen Julii” pochłonął mnie w całości. Co ciekawe, najpierw zżyłam się z bohaterką drugiego planu, a dopiero potem z samą zainteresowaną, Julią. Obu paniom kibicowałam, choć momentami drażnił mnie kierunek, w jakim biegły Julki przemyślenia.

Chyba najbardziej bałam się, że w którymś momencie jednak w końcu zrezygnuje ze swoich poszukiwań, a tego ogromnie nie chciałam. Byłam bardzo ciekawa pierwszego spotkania dziewczyny z biologiczną matką, ale to chyba normalne w przypadku tego typu opowieści. Autorka długo testowała moją cierpliwość. Czy zaspokoiła ciekawość? O tym musicie przeczytać sami.

Pewne jest to, że emocje i napięcie trzymały mnie do ostatniej strony. Nie było możliwości, bym nie doczytała tej powieści. To nie jest tytuł, który znudzi w połowie. Gdy już, już czytelnik ma wrażenie, że za chwilę odetchnie… zamiast tego uchodzi z niego całe powietrze. A niepewność trwa nadal. I pcha ku następnym rozdziałom.

Ogromnie podobało mi się to, co autorka zrobiła z końcówką. Ostatnie rozdziały wycisnęły ze mnie strumienie łez. Wzruszenie, żal, smutek, radość i złość – to wszystko przeplatało się ze sobą nieustannie i nie pozwalało mi się uspokoić.

„Sen Julii” to opowieść o poszukiwaniu własnego ja, mierzeniu się z lękami, które siedzą w podświadomości każdego z nas. Nie każdy jednak ma okazję dowiedzieć się, co one oznaczają, powalczyć z nimi, a tym bardziej przegonić je, by móc znów spokojnie i szczęśliwie żyć.

Czasem to zwykły przypadek decyduje za nas. Czasem coś specjalnie pcha nas tą, a nie inną drogą. I nie zawsze możemy sami zdecydować, czy nią iść. Mamy za to wpływ na sposób, w jaki odniesiemy się do przeszkód napotkanych na tej trudnej, wyboistej drodze.

„Sen Julii” porusza bardzo trudny temat adopcji i próbuje dać czytelnikowi rozeznanie w temacie: czy adoptowane dziecko powinno odszukać swoich biologicznych rodziców? Pewne jest to, że absolutnie każda sytuacja jest inna, a to pytanie chyba nigdy nie znajdzie właściwej, jednoznacznej odpowiedzi.

Książkę gorąco polecam zwolennikom emocjonujących, życiowych historii. No i zerknijcie na tę okładkę! Cudo!

więcej emocjonujących powieści na www.piorkonabiurko.pl

Gdy sięgałam po tę książkę, nie spodziewałam się, że będzie aż tak emocjonująca. Pierwsze strony skierowały mnie w stronę zwykłej, spokojnej obyczajówki, której akcja prawdopodobnie będzie toczyć się głównie na wsi.

Tak się nastawiłam. Typowa polska wieś, zwyczajni ludzie i problemy, o których raczej wolę czytać, niż sama przeżywać. Niestety pewnie też będzie to książka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lena jest już dorosłą kobietą. Sama ma dzieci i męża, ułożone życie i pracę. Ma też spory bagaż doświadczeń życiowych.

Pamięta świat bez komputerów, bez Internetu i bez obecnej technologii. Pamięta problemy i radości, jakich wtedy doświadczali ludzie. Pamięta swoją pierwszą miłość, pamięta też pierwsze rozczarowanie. Jak się później okazuje – niejedyne.

Gdy tylko czuje taką potrzebę, bohaterka siada do biurka i zaczyna pisać. Właśnie o tym wszystkim. Co ją boli, co cieszy, co uszczęśliwia i co doprowadza do łez. Te obecne przemyślenia nakierowują ją przy okazji na wspomnienia. I właśnie nimi przeplatana jest teraźniejszość.

“Za pierwszą wypłatę, półmiesięczną, bo pracę podjęłam piętnastego lipca, kupiłam dolary, które przeznaczyłam na zakup materiału w Peweksie, na letnią bluzkę” (str. 19)

Na początku ciężko było mi się połapać, o czym tak naprawdę jest ta książka. Wrażenie było tak realistyczne, że czułam się, jakby czytała cudzy pamiętnik. Z jednej strony miałam świat współczesny, z drugiej Polskę, jaką znałam głównie ze wspomnień mojej mamy. Polską wieś, pracujących w pocie czoła ludzi, wiejskie potańcówki i śnieg po pachy. Dosłownie.

“Maluch był szczytem naszych pragnień. Stanowił kres docierania do kościoła furmanką” (str. 21)

Gdy wydaje się, że życie Leny będzie już teraz usłane różami, to ono pokazuje jej, że powinna zastanowić się nad słusznością swoich wcześniejszych wyborów.

Wszyscy znamy ten ból, prawda? Gdy zeszliśmy z jednej ścieżki na, wydawałoby się, bardzo wygodną drogę, a ta kilka kilometrów dalej okazuje się sunąć bezlitośnie pod górę. I choć nadal jest nam wygodnie nią iść, bo nie jest tak stroma, jak drogi być potrafią, to jednak nie czujemy tego komfortu, jakiego oczekiwaliśmy.

Powieść utrzymana trochę w klimacie sentymentalnym, trochę w formie pamiętnika. Powieść, którą pokochają Wasze mamy i babcie – zwłaszcza jeśli wychowały się na wsi. Powieść, która każdemu może dać do myślenia na temat słuszności podejmowanych decyzji. Najważniejsze jednak, to wyciągnąć z tego wnioski i iść do przodu, gdzie czekają nowe błędy i nowe radości. Bo na tym właśnie polega życie.

Warto dodać też, że wydanie papierowe tej książki jest cudowne. Przyjemna w dotyku, drukowana na białym papierze. Uwielbiam takie porządne wydania, gdzie nie trzeba się bać, że kartki się podrą przy najlżejszej nieuwadze. Absolutnie urzekła mnie okładka! Stonowana, ciepła i cudownie oddaje klimat powieści.

Serdecznie zapraszam Was do lektury Powierniczki tajemnic, która była dla mnie ciekawą przygodą, doświadczeniem literackim, jakiego dawno nie przeżyłam, a przy okazji, zupełnie przypadkiem, w kilku momentach kojarzyła mi się z moją ukochaną mamą i jej własnymi wspomnieniami z życia na wsi, którymi często raczy mnie, gdy pytam, bo chcę się dowiedzieć jak najwięcej o jej życiu, zanim pojawiłam się w nim ja.

Więcej o książce: www.piorkonabiurko.pl

Lena jest już dorosłą kobietą. Sama ma dzieci i męża, ułożone życie i pracę. Ma też spory bagaż doświadczeń życiowych.

Pamięta świat bez komputerów, bez Internetu i bez obecnej technologii. Pamięta problemy i radości, jakich wtedy doświadczali ludzie. Pamięta swoją pierwszą miłość, pamięta też pierwsze rozczarowanie. Jak się później okazuje – niejedyne.

Gdy tylko czuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pan Doubler zaczyna od nowa. A właściwie to swoje nowe życie zaczyna od zadawania pytań. Pytań, których inni nie zadają z czystego lenistwa, wysokiego poczucia własnej nieomylności lub strachu. Pytań, które zwykle zadają dzieci. Bo czy ktoś dorosły ma odwagę zapytać wprost: dlaczego się ze mnie śmiejecie?

Pan Doubler żyje z uprawy ziemniaków, kocha je całym sercem i wydaje się być dziwakiem, który wie o niewielu sprawach w życiu. Ale o tych niewielu wie naprawdę sporo. I może uchodzić za autorytet. A o tych, o których nie wie nic, potrafi się douczyć.

Pan Doubler po wielu latach zostaje zmuszony do wyjścia ze swojej skorupy. Do tej pory wiódł życie, jakiego pozazdrościłby mu każdy introwertyk. Tak, z podziwem patrzyłam na to, jak się urządził. Aczkolwiek nawet ja, z moją niechęcią do ludzi i wychodzenia z domu, uważam, że bohater popadł w skrajność.

Z tej skrajności wyciąga go samo życie, bo gdy jego gosposia choruje, on zastępuje ją w jej obowiązkach. Na jej wyraźną prośbę. Zamiast zatrudnić nową gosposię, czeka, aż pani Millwood wyjdzie ze szpitala i znów do niego wróci, a on w tym czasie poznaje jej życie wolontariuszki w schronisku dla zwierząt.

Jest tam osioł, którego odebrano właścicielce, a która co jakiś czas próbuje go wykraść. Podczas gdy inni śmieją się ze starej dziwaczki i pilnują, by złodziejka nie zatriumfowała, Pan Doubler wnika w tę sprawę głębiej. Zaczyna zadawać pytania i w ten sposób odkrywa, że życie ma o wiele, wiele więcej barw, niż mu się do tej pory wydawało.

Czasami wiadro pomyj na głowę wylewa mu jego własna gosposia, która mimo choroby nadal zdaje się być osobą, która widzi, co dzieje się w jego duszy znacznie przejrzyściej, niż jego własne dzieci.

Nigdy też nie wiadomo, z której strony pojawi się ktoś wart zainteresowania. Kto podda mu nowe spostrzeżenie, na które nie wpadł wcześniej sam, ale zdumiewa go prawdziwość tej tezy.

Powieść daje do myślenia, a przy tym jest pełna emocji. Będziesz się śmiać, będziesz się wzruszać, dziwić i denerwować. Zastanowisz się nad specyfiką przemijania czasu z perspektywy osób starszych, jeśli jesteś na tyle młody, by nawet nie dopuszczać myśli o okresie spoczynku. A to czasami naprawdę solidnie zaskakuje. Jak w przypadku pułkownika, który nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale znalazł na siebie sposób.

Czasami to nie Ty musisz znaleźć ten sposób. Czasami znajdzie go za Ciebie życie. A czasami drugi człowiek, który nie bał się zadać pytania, zastanowić i pomyśleć. Bo jesteśmy tylko ludźmi. Ale właśnie dlatego możemy wszystko. A przede wszystkim powinniśmy móc liczyć na siebie nawzajem.

Co uderzyło mnie dość nieprzyjemnie. Jak bardzo prawdziwie przedstawiona jest sytuacja pani Millwood. Ona ciągle tam jest, w tle, pod drugiej stronie słuchawki telefonu. Jest niezbędna bohaterowi do życia, ale z czysto egoistycznych pobudek. Zapatrzony w swoje sprawy, cudem ogarnia fakt, że jest chora. Ale w ogóle nie rozumie, jak bardzo jest z nią źle.

A najśmieszniejsze w tym wszystkim, że on nie jest złym człowiekiem. Jest nieszkodliwym dziwakiem, zamkniętym w swoim świecie. Toleruje się go, patrzy na niego z pobłażaniem albo zazdrością i mija, by iść dalej swoją ścieżką. Ewentualnie można pośmiać się z niego przy kawie u innych znajomych.

Gdyby nie fakt, że akurat ma do omówienia istotny dla niego temat, pewnie w ogóle nie zauważyłby, co się dzieje z jego gosposią. Tym bardziej, że to jest NAWRÓT. Czyli ona już chorowała. I dopiero teraz dociera do niego ten fakt.

Czytanie o chorobie to coś zupełnie innego niż samodzielne jej przeżycie. Autorka świetnie zauważa, jak niewiele dla reszty świata znaczy choroba jednego człowieka. Jak bardzo może to zaniknąć między koniecznością pójścia do pracy, a odlotem na zimę bocianów.

A przecież tak ważne jest, tak konieczne, by wspierać, być i dawać poczucie bycia potrzebnym. By opiekować się sobą nawzajem, by móc liczyć na siebie w każdej sytuacji. Bo nawet najzagorzalszy introwertyk nie tylko tlenu potrzebuje do życia, tylko musi to sobie uświadomić, choć czasami zajmuje mu to wiele lat.

http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/pan-doubler-zaczyna-od-nowa-o-ziemniakach-i-o-zyciu/

Pan Doubler zaczyna od nowa. A właściwie to swoje nowe życie zaczyna od zadawania pytań. Pytań, których inni nie zadają z czystego lenistwa, wysokiego poczucia własnej nieomylności lub strachu. Pytań, które zwykle zadają dzieci. Bo czy ktoś dorosły ma odwagę zapytać wprost: dlaczego się ze mnie śmiejecie?

Pan Doubler żyje z uprawy ziemniaków, kocha je całym sercem i wydaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Żona na zamówienie to kontynuacja Męża na niby. Pierwszy tom miałam okazję przeczytać w zeszłym roku, a teraz ze zdumieniem odkryłam, że kompletnie nic z niego nie pamiętam poza tym, że bardzo mi się podobał.

Najgorsze, że zamiast skupić się na bieżącej opowieści, ciągle próbowałam sobie przypomnieć, co tam było wcześniej. Zabrakło mi jakiegoś wstępu z przypomnieniem przeszłych wydarzeń.

Samą książkę czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Zosia pozostaje głównym motorem powieści, od czasu do czasu podaje mi swoje genialne spostrzeżenia, pod wpływem których wybucham śmiechem i przyznaję jej rację.

Prawdziwym smaczkiem tej historii, tak jak w pierwszym tomie, jest mama bohaterki. Ożywia scenerię, często podnosi mi ciśnienie, drażni i zadziwia podejściem do własnej córki. W każdym szaleństwie jest jakaś metoda, a ona przecież nie chce źle. Jako osoba starsza, więcej przeżyła, więc wie lepiej, co dla jej dziecka jest najlepsze. Nawet jeśli to dziecko jest już dawno dorosłe i ma własne dziecko.

Autorka ciekawie pokierowała postacią męża. Bardzo podoba mi się jego upór w realizacji raz podjętej decyzji, a także zachowanie w ekstremalnych sytuacjach, jakimi są tu rodzinne uroczystości. Ma facet klasę, trzeba mu to przyznać!

Drugi tom dość mocno skupia się na samotnym macierzyństwie i przyznaję, że jak za parentingowymi tematami nie zawsze mi po drodze, tak tu z chęcią obserwowałam poczynania bohaterki, ciekawa, jak poradzi sobie z kolejnym (nie) planowanym problemem. Cieszę się, że nie pojawiły się problemy, które byłby przerostem formy nad treścią, naciągane i wymyślane na siłę. Nie, one są zwyczajne i takie, z jakimi ludzie faktycznie borykają się na co dzień. Za to sprawiają, że czytelnik naprawdę trzyma za Zosię kciuki i bardzo chciałby jej pomóc.

Więcej na: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/zona-na-zamowienie-czyli-kolejna-obyczajowka-ze-zdrada-w-tle/

Żona na zamówienie to kontynuacja Męża na niby. Pierwszy tom miałam okazję przeczytać w zeszłym roku, a teraz ze zdumieniem odkryłam, że kompletnie nic z niego nie pamiętam poza tym, że bardzo mi się podobał.

Najgorsze, że zamiast skupić się na bieżącej opowieści, ciągle próbowałam sobie przypomnieć, co tam było wcześniej. Zabrakło mi jakiegoś wstępu z przypomnieniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja Twoja wina to kolejny tytuł w dorobku Beaty Majewskiej, a samą książkę buduje wyrobiony już styl i bogata wyobraźnia. Od pierwszych stron czułam tę specyficzną, ciepłą aurę, jaka bije od autorki. Szczególnie jej sposób myślenia i wypowiedzi, które tak dobrze znam z licznych wywiadów.

Nie obyło się niestety bez paru zgrzytów. Zastanowiło mnie np. jakim cudem bohaterka zdążyła z pitami swoich klientów (to był ostatni dzień kwietnia, więc deadline) i było tego podobno sporo, a jednak pozwoliła sobie na spędzenie czasu z mężem. Na drugi dzień z jej rozmowy z przyjaciółką dowiedziałam się, że jednak się udało, bo ilość pracy, na jaką się nastawiała, była przez nią samą wyolbrzymiona.

Dość krzywo popatrzyłam na scenę walki o psa, gdy bohaterom udało się odebrać od pijaczka trzysta złotych. Jak dla mnie było to za bardzo naciągane.

Przez moment wydawało mi się też, że autorka zbyt mocno pojechała z tematem Kornelii i Michała, ale na szczęście przystopowała w odpowiednim momencie, pozwalając mi odetchnąć na chwilę. Bo jeszcze nie wiedziałam, co czeka mnie dalej…
Mam niestety żal do tej książki.

Gdybym wiedziała, że zawiera aż taki wątek kryminalny, pewnie nie sięgnęłabym po nią. Sama historia jest niezwykła, wyrywa serce z piersi i szarpie emocjami czytelnika na wiele sposobów, nie tylko tych pozytywnych, ale też i negatywnych. Niestety nie chcę czytać o pewnych negatywnych aspektach (dlatego właśnie absolutnie nie sięgam po horrory, kryminały ani thrillery), a tu podano mi jeden z nich na tacy, zupełnie bez żadnego ostrzeżenia.

Bawiły mnie wesołe porównania powplatane w dialogi, ale na tle przyszłych wydarzeń łatwo o tym zapomniałam. W serce uderzają głównie te smutne emocje i na nich skupia się mój umysł nawet teraz, gdy już skończyłam lekturę. Bo wciąż je przeżywam.

Wielki plus to powolny rozwój sytuacji między bohaterami. Wątek romantyczny nie został zbudowany gdzieś tam poza kadrem, mogłam przeżywać go powoli i szczegółowo, razem z bohaterami. I za to bardzo dziękuję!

Więcej o książce: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/o-zdradzie-i-milosci-w-cieniu-milosnych-petli-czyli-moja-twoja-wina-beaty-majewskiej/

Moja Twoja wina to kolejny tytuł w dorobku Beaty Majewskiej, a samą książkę buduje wyrobiony już styl i bogata wyobraźnia. Od pierwszych stron czułam tę specyficzną, ciepłą aurę, jaka bije od autorki. Szczególnie jej sposób myślenia i wypowiedzi, które tak dobrze znam z licznych wywiadów.

Nie obyło się niestety bez paru zgrzytów. Zastanowiło mnie np. jakim cudem bohaterka...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Smak czystej wody Anna Wlazło, Jerzy A. Wlazło
Ocena 7,1
Smak czystej wody Anna Wlazło, Jerzy ...

Na półkach: ,

Smak czystej wody to bardzo nietypowy tytuł. Połączenie poradnika, książki kucharskiej i powieści o kobiecie, której trzustka odmówiła posłuszeństwa i wywróciła świat jej i jej męża do góry nogami.

Narratorem jest mąż chorej. Facet, który umie jeść. Gorzej z przygotowaniem tego, co ma zjeść. Teraz musi stanąć na wysokości zadania i przystosować warunki do potrzeb żony. Uczy się gotować praktycznie od zera, a każdą ze swoich wątpliwości opisuje.

Jak ja żałuję, że na tego typu książkę nie trafiłam jakieś 10 lat temu! Czytałam o dylematach bohatera, jakbym słuchała samej siebie! Ileż razy w przepisie znajdowałam coś, czego nie potrafiłam ogarnąć. A pytanie kogokolwiek kończyło się tym samym: no przecież masz tam wszystko napisane.

Autor jest wspaniałym mówcą (tudzież pisarzem). Gdy opowiada, człowiek czyta jak zaczarowany, co rusz wybuchając śmiechem. Genialnie postrzega świat i w prostych słowach o tym pisze. Idealnie dobiera porównania, obrazowo przedstawia problemy, kreuje swój własny styl, za który go uwielbiam!

Jedyne co mi się nie podobało, to momenty znużenia. Gdy w swoich opowieściach za daleko odbiegał od głównego tematu. Niestety prawie wszystkie (poza historią o ich ślubie) wspomnienia z przeszłości czy nawiązania do pop kultury były męczącym przerywnikiem. Męczącym do tego stopnia, że po szóstym rozdziale odłożyłam książkę na całe dwa tygodnie lekko zdegustowana: gdzie podział się główny wątek? Gdzie Anna i jej choroba?

Pan Wlazło zaprosił do mojego domu kawę zbożową. Nie znosiłam jej jako dziecko, teraz piję zamiast rozpuszczalnej lub tej tzw. sypanej/parzonej (jak kto woli). Zamierzam również wypróbować przynajmniej część przepisów, które autor poleca.

Więcej o książce: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/smak-czystej-wody-dobry-start-dla-kazdego-kto-gotowanie-uwaza-za-problem/

Smak czystej wody to bardzo nietypowy tytuł. Połączenie poradnika, książki kucharskiej i powieści o kobiecie, której trzustka odmówiła posłuszeństwa i wywróciła świat jej i jej męża do góry nogami.

Narratorem jest mąż chorej. Facet, który umie jeść. Gorzej z przygotowaniem tego, co ma zjeść. Teraz musi stanąć na wysokości zadania i przystosować warunki do potrzeb żony....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Życie jest nieprzewidywalne i zdarza się, że utarte schematy, jakich się uparcie trzymamy, nagle muszą zostać przewartościowane. Przyjęło się, że to mężczyzna dba o zapewnienie rodzinie przetrwania, a kobieta pracuje nad ogniskiem domowym. Czasy się jednak zmieniły i obecnie nie jest to już takie typowe. Z tego też względu Kogut domowy nikogo nie powinien dziwić, ani tym bardziej gorszyć.

Od Koguta domowego nie mogłam się oderwać, choć książka czasem mnie bawiła, a czasem drażniła. Kolega Niki z pracy to już w ogóle ciężki temat, który psuł mi atmosferę za każdym razem, gdy tylko pojawiał się w opowieści. Trzeba jednak przyznać, że to historia z życia wzięta, barwnie i ciekawie opowiedziana, z charakterystycznym dla autorki pazurem. Nie spodziewałam się takiej złożoności. Zaczynając lekturę nie możecie być pewni czy jeśli lubicie daną postać od początku, to tak będzie do samego końca (albo przez cały czas).

Ważnym elementem powieści jest ukazanie wychowywania dzieci z dwóch różnych punktów widzenia: kobiecego i męskiego. Problemy, które dla jednej ze stron wcześniej nie istniały, teraz pojawiają się na nowo. W zupełnie innym świetle. I tego zdecydowanie chciałabym jeszcze więcej.

Więcej o książce: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/natasza-socha-kogut-domowy-czyli-o-odwroceniu-rol-w-malzenstwie/

Życie jest nieprzewidywalne i zdarza się, że utarte schematy, jakich się uparcie trzymamy, nagle muszą zostać przewartościowane. Przyjęło się, że to mężczyzna dba o zapewnienie rodzinie przetrwania, a kobieta pracuje nad ogniskiem domowym. Czasy się jednak zmieniły i obecnie nie jest to już takie typowe. Z tego też względu Kogut domowy nikogo nie powinien dziwić, ani tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Serce jak głaz to lekki, szybki romans do poczytania na jedno dłuższe popołudnie. Nie jest literaturą górnych lotów, więc wymagający czytelnik raczej zrazi się do powieści już po pierwszym rozdziale. To nie ta półka!

Książka ma w sobie jednak urok typowy dla tego gatunku. Jest romans, jest zagadka, trochę komplikacji i są kowboje! Czego chcieć więcej? Polecam do niej herbatę i kocyk. Zimą można się nim okryć, latem rozłożyć na trawie. I czytać.

Stuprocentowa niewinność?

Główna bohaterka jest bardzo delikatną, nie znającą życia dziewczyną. Jest niewinna do tego stopnia, że nawet magiczny pierwszy pocałunek wciąż przed nią. Jak się domyślacie, już niedługo. Polubiłam ją od pierwszego spotkania za jej wrażliwość i dobre podejście do zwierząt, a także ludzi niezauważanych przez innych. U gosposi budzi instynkty macierzyńskie, u mężczyzn zdecydowanie inne.

Nie zgodzę się z opisem na okładce: „Kiedy pod wpływem impulsu proponuje pomoc Meredith, na którą poluje płatny zabójca, w kolejnej sekundzie już żałuje tej decyzji”. Cóż, zgodnie z tym co zrozumiałam na samym początku, to nie Ren zaproponował dziewczynie pomoc, tylko jego brat. A Ren nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić, skoro już dziewczę stanęło na progu jego domu. Fakt, że mimo wszystko jest przeciwny przemocy, bo gdzieś w środku bije tam jednak serce. Serce jak głaz. Czy kamień może mieć uczucia?
W powieści nie spodobały mi się dwie rzeczy.

Po pierwsze, czasami miałam wrażenie, że informacja o ojcu dziewczyny to najważniejszy element fabuły. Powtarzany był tyle razy, jakby autorka bała się, że czytelnik zgubi ten wątek i nie będzie wiedział o co chodzi.

Druga sprawa to chemia między bohaterami. Diana Palmer poszła w rozwiązanie odrobinę za proste jak na taki romans. Zabrakło mi delikatnego budowania napięcia, stopniowego zbliżania się Rena do Meredith. Tymczasem on został przedstawiony jako samiec, który leci na każdą laskę, do której prawa rości sobie jego brat. Czy to są przejawy braterskiej miłości czy już pewien stopień problemów ze sobą samym?

Ja rozumiem, serce nie sługa, nad uczuciami ciężko zapanować. Ale on nawet nie próbuje się zatrzymać. Jeśli to dziewczyna jego brata, to na pewno jest łatwa (choć intuicja wręcz wrzeszczy na niego zupełnie coś innego) i trzeba ją przelecieć. A gdzie chemia? Gdzie przyciąganie? Gdzie namiętność?
Idealnie niedobrane składniki 😉

Fajnie została rozegrana scena, w której już prawie, prawie… ale jednak nie. Ja zbulwersowałam się na Rena, Meredith była totalnie zaskoczona, a sam Ren kipiał emocjami. Niekoniecznie pozytywnymi. Jednak wyzwolił we mnie instynkty mordercze, a o to chyba właśnie autorce chodziło. Jednak nawet tu nie poczułam, że tych dwoje faktycznie powinno być razem. Ci bohaterowie przez 70% książki byli dla mnie jak czekolada i pomidor. Totalnie nie w parę. Aż dziwne, że były momenty, kiedy potrafili ze sobą rozmawiać.

Spodobało mi się zakończenie. Był tam element, którego się nie spodziewałam, a okazął się całkiem fajnym dodatkiem. Sam wątek kryminalny też niezły, choć nie odrzucał mnie, jak to czasami bywa. Nie lubię „krwi i flaków” i tego tu nie dostałam. Dziękuję!

Książkę czyta się naprawdę szybko, fabuła potrafi zaciekawić, a momentami zaskoczyć. O dziwo nie jest to szablonowa powieść o miłości, bo autorka tak poprowadziła pewne poboczne wątki, że nie sposób było ich przewidzieć. Polecam wszystkim duszyczkom kochającym romanse (i harlequiny).

Serce jak głaz to lekki, szybki romans do poczytania na jedno dłuższe popołudnie. Nie jest literaturą górnych lotów, więc wymagający czytelnik raczej zrazi się do powieści już po pierwszym rozdziale. To nie ta półka!

Książka ma w sobie jednak urok typowy dla tego gatunku. Jest romans, jest zagadka, trochę komplikacji i są kowboje! Czego chcieć więcej? Polecam do niej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Miłość zostaje na zawsze Justyna Bednarek, Jagna Kaczanowska
Ocena 7,1
Miłość zostaje... Justyna Bednarek, J...

Na półkach: ,

Książka męcząca, nudna i zupełnie odbiegająca od tytułu. Zbyt wiele wątków, które nijak nie współgrają mi z opisem na okładce. W dodatku robiłam do niej aż trzy podejścia. Po prostu nie mogłam się wciągnąć. I tyle.

Taka byłaby finalna recenzja tej książki, gdybym pozwoliła sobie na ostateczne odłożenie jej po pierwszych 100 stronach. Próbowałam ją czytać w styczniu. Odłożyłam aż do maja. Na szczęście (!) wtedy dotarłam do miejsca, w którym moje zaciekawienie się obudziło i przykleiło mnie do lektury, aż do ostatniej strony.

Ale skąd moja początkowa niechęć?

Cóż, pierwsze rozdziały wlokły się niemiłosiernie. Nie rozumiałam, dlaczego tego tytułowego ogrodu i nawet samej Zuzanny jest tak mało, a tak wiele innych wątków, mnóstwo imion, których spamiętać nie dawałam rady i którzy mnie po prostu nudzili. Chciałam Zuzanny i jej sercowych rozterek (które obiecywał opis książki), a tego za cholerę nie dostawałam.

Aż wreszcie pojawił się on.

Ogród. A za nim Adam. I ta subtelna mowa kwiatów, która nie potrzebuje słów, by wyrazić dosłownie wszystko. W międzyczasie zaczęłam też doceniać wątki poboczne, które subtelnie, ale jakże przyjemnie zazębiały się ze sobą (a także z tym głównym), tworząc idealną całość. Chciałam ogrodu, ale teraz rozumiem, że ten ogród jest symbolem. Pojawia się na chwilę, by czytelnik o nim myślał i buduje atmosferę, wokół której wszystko się kręci i zaczyna nabierać odpowiednich kolorów. To trochę jak w pięknej lekturze szkolnej Tajemniczy Ogród. Pamiętacie ten tytuł?

Stara Leśna i jej uroki

Tę miejscowość tworzą ludzie. I o nich jest ta książka. Wokół Zuzanny kręci się mnóstwo osób, a każda z nich ma swoje problemy, swoje radości i smutki. Autorki postarały się, byśmy poznali przyjaciół bohaterki, byśmy mogli ich polubić (lub też znienawidzić), dając im bogate, całkiem życiowe charaktery. Nic tu nie jest płaskie. Są bohaterowie, których nie da się nie lubić. Cecylia ujęła mnie swoją mądrością, szef Zuzanny rozweselał niegroźną głupotą (irytował też, gdy ta głupota zaczynała się robić męcząca). Jurko to postać, o której mogłabym przeczytać osobną książkę.

Jedyny wątek, do którego przekonać się nie mogłam aż do samego końca to Jacek Wtorek i proboszcz Fąfara. Ich problemy niestety nie wciągały mnie, ich perypetie nie ciekawiły. Jeśli byli dla mnie atrakcyjnymi bohaterami, to tylko w interakcji z Zuzanną i jej rodziną. Wydają mi się po prostu taką zapchajdziurą, która jest wstawiona, bo autorki za daleko chciały pójść w opisywanie wątków pobocznych (a najlepiej całej wsi, by żaden mieszkaniec nie został pominięty. Tylko czy to aż tak było potrzebne?). Ja czułam, że te dwie postacie odciągały mnie za daleko od wątków głównych.

I właśnie tu mam też żal do autorek, że nie pozwoliły mi śledzić rozwoju sytuacji między Zuzanną i Adamem. Ich początkowe spotkania, owszem, są opisane. Jednak później jest dość duży skok, odejście od ich wątku, a po powrocie do nich stwierdziłam, że wiele musiało mnie ominąć. Podczas, gdy ja towarzyszyłam innym bohaterom, tutaj sytuacja się zmieniała diametralnie. No i dlaczego nie mogłam być tego świadkiem przez cały czas?

Wachlarz emocji

Radość, smutek i codzienność. Te emocje towarzyszą czytelnikowi cały czas. Ale tak, jak ogród na wiosnę rozkwita, tak w różnych bohaterach rozwijają się przemyślenia, które kierują ich na nowe tory. A my mamy okazję te przemiany obserwować. Nie zawsze są to przemiany pomyślne. Ale czym byłaby dobra lektura, bez wzbudzania w czytelniku gniewu czy radości, frustracji czy satysfakcji? Może Was zaskoczę, ale znalazło się też miejsce na łzy. Tak. Książka, która początkowo obudziła moją niechęć, na końcu mnie wzruszyła. A nawet wzburzyła!

Naprawdę cieszę się, że udało mi się tę książkę przeczytać, bo w rezultacie historia Zuzanny i bliskich jej ludzi pochłonęła mnie zupełnie.

Jednym słowem: naprawdę polecam!
http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/ogrod-zuzanny-j-bednarek-j-kaczanowska/

Książka męcząca, nudna i zupełnie odbiegająca od tytułu. Zbyt wiele wątków, które nijak nie współgrają mi z opisem na okładce. W dodatku robiłam do niej aż trzy podejścia. Po prostu nie mogłam się wciągnąć. I tyle.

Taka byłaby finalna recenzja tej książki, gdybym pozwoliła sobie na ostateczne odłożenie jej po pierwszych 100 stronach. Próbowałam ją czytać w styczniu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na naszej planecie wciąż wiele jest rzeczy, o których wiemy tyle, co nic. W kręgu tajemnic pozostają ludzie, miejsca i zdarzenia, a także przedmioty.

Książka "Niewyjaśnione tajemnice" to właśnie zbiór takich ciekawostek, wydanych w formie albumu. Gdy zajrzałam na spis treści trochę rozczarowało mnie, że w sumie nie znajdę tu tak wielu tajemnic, jak się spodziewałam. Jakoś tak myślałam, że będzie tego znacznie więcej.

Jednak jest to całkiem urocze wydanie, bardzo estetyczne i ładne. Jeśli było to możliwe, autor dodał realne zdjęcia. Jeśli nie, możemy obejrzeć obrazy lub grafikę przedstawiającą dane zagadnienie. Wszystko jest opisane przystępnym językiem, więc czyta się szybko i przyjemnie. Nie nudzi, nie rozwleka tematu i to mi się ogromnie podoba. Jest zwięźle i na temat. Bez zbędnego lania wody.

Książka podzielona jest na cztery rozdziały. Są to tajemnicze miejsca, zdarzenia, dziwne doniesienia oraz zagadkowe artefakty. Zauważyłam, że z tych ostatnich wiem najmniej i o większości (no może poza Całunem Turyńskim) nigdy wcześniej nie słyszałam. Chyba każdy wie cokolwiek o Atlantydzie lub tajemniczych kręgach w zbożu. Ale już bateria bagdadzka czy mechanizm z Antykithiry są mniej popularne. Na końcu każdej tajemnicy autor umieścił Odlotowe Teorie, czyli najbardziej wymyślne spekulacje na jej temat.

Znalazłam tu również zagadkę, którą objął mój ukochany serial Haven o tajemniczym zniknięciu całej osady. Nie wiedziałam, że scenarzyści zaczerpnęli ten pomysł z prawdziwego zdarzenia, a Croatoan to nazwa historyczna. Później jeszcze kilka razy w trakcie lektury orientowałam się, że dany "motyw" już przecież znam, choć nie wiedziałam, jakie jest jego podłoże. Okazuje się, że oglądałam filmy i seriale, w których wykorzystano którąś z tajemnic świata. Niestety autor o tym nie wspomniał, a uważam, że byłby to fajny dodatek.

Dla laików ta książka może okazać się strzałem w dziesiątkę. Wprowadza w temat, szkicuje główny obraz i pozostawia niedosyt, który można zaspokoić sięganiem do bardziej rozbudowanych źródeł. Mi jednak (albo aż) wystarczyło obejrzenie wybranych miejsc na YouTube.

Nie polecam jej dla osób, które w takich zagadnieniach siedzą już dość mocno, bo książka będzie dla nich po prostu nudna i uboga. Dla mnie zupełnie wystarczyła, choć kusiło mnie, by niektóre rozdziały ominąć. Przeczytałam jednak każdy, bo nigdy nie wiadomo czy jednak nie dowiem się czegoś nowego. Czegoś tam się dowiedziałam. Cóż. Z przykrością stwierdzam, że już nigdy nie spojrzę na Stonehenge tak, jak wcześniej.

Pełna recenzja: http://www.piorkonabiurko.pl/inne/niewyjasnione-tajemnice/

Na naszej planecie wciąż wiele jest rzeczy, o których wiemy tyle, co nic. W kręgu tajemnic pozostają ludzie, miejsca i zdarzenia, a także przedmioty.

Książka "Niewyjaśnione tajemnice" to właśnie zbiór takich ciekawostek, wydanych w formie albumu. Gdy zajrzałam na spis treści trochę rozczarowało mnie, że w sumie nie znajdę tu tak wielu tajemnic, jak się spodziewałam. Jakoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To opowieść o tym, jak paradoks czasu potrafi namieszać w życiu dwojga ludzi. Ludzi, którzy wydają się być dla siebie stworzeni jak dwie połówki jabłka. Problem „jedynie” w tym, że urodzili się w niewłaściwym czasie i poznali w jeszcze mniej właściwych okolicznościach. Jordan i Pike’a różni bowiem jakieś 18 lat i syn mężczyzny, który jest jej chłopakiem. Czy mogło być gorzej?

Podoba mi się sposób, w jaki Birthday Girl wprowadza nas w główny motyw fabuły. Jest spokojny i wyważony, ale nie na tyle, by nudzić. Każda sytuacja jest logiczna i nie odbiega od tego, jak mogłoby to faktycznie wyglądać. Autorka nie rzuca czytelnika od razu na głęboką wodę, byle „zaliczyć” napisanie erotyka. Widać, że temat został dokładnie przemyślany i odpowiednio rozpracowany, choć napięcie między bohaterami czuć od pierwszego spotkania i pozostaje z czytelnikiem do samego końca w takim pozytywnym znaczeniu.
Humor

Fajnym smaczkiem powieści jest humor. Nie ma go dużo, nigdy nie wiem, gdzie autorka mnie nim uraczy. Ale są to takie niuanse, które szczerze mnie bawią i wywołują ciepły uśmiech zrozumienia, a samą książkę rozjaśniają, by nie była taka mroczna. Bo wbrew pozorom nie jest to historia łatwa, ani przyjemna. Bohaterka nie wiedzie cudownego życia, otoczona kochającymi rodzicami. W jej sercu kryją się lęki, o których czytelnik nie dowie się do razu. Musi do nich dotrzeć, powoli je poznać i zrozumieć.

Cole to z jednej strony lekkoduch, nie ogarniający realiów życia, bawiący się na granicy odpowiedzialności. Choć częściej raczej po tej drugiej stronie. Ciężko było go rozgryźć. Autorka od samego początku przedstawia go tak, by wzbudzić moją niechęć, jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Poznając historię i relacje chłopaka z jego matką i ojcem, można się przekonać, że ten bohater jest zagubiony. Jego nieodpowiedzialność drażni, ale potrafi być też czuły i dobry. W czasie lektury cały miałam nadzieję, że Jordan będzie właśnie tą, która pomoże mu odnaleźć się w tej dorosłości, której on nie do końca rozumie.

Gdy autorka przemawiała głosem Pike’a ja wciąż słyszałam w głowie Jordan. Po samej tonacji czy sposobie wypowiedzi nie byłam w stanie rozróżnić, kto akurat opowiada mi tę historię. Narracja z podziałem na dwie osoby nie była do końca udana technicznie, choć korzystnie wpłynęła na odbiór treści. Pozwoliła mi poznać myśli bohaterów, ich motywy czy targające nimi sprzeczności.

Jak ta historia się zacznie, mogłam się bez problemu domyślić. Przeczytałam opis z okładki i już wiedziałam, że tu będzie zakazany romans. Nie spodziewałam się tylko, że autorka będzie się tak bawić czytelnikiem, który będzie myślał, że wie jak potoczy się fabuła. Owszem. Po części może i tak. Jednak Birthday Girl potrafi solidnie zaskoczyć i nie do końca jest tak przewidywalna, jakby się nam wydawało.

Na koniec dodam, że fani erotyków znajdą tu coś dla siebie. Pikantne sceny są NAPRAWDĘ pikantne i kolorowe. Czeka tam na Was również niespodzianka, której w dotychczas czytanych erotykach nie spotkałam. Ciekawe zagranie, nie powiem ;)

Nie żałuję. To był naprawdę dobrze spęczony czas, a lektura dostarczyła wielu wrażeń i skupiała na sobie moją uwagę i ciekawość do samego końca. Polecam!

http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/birthday-girl-penelope-douglas-czyli-opowiesc-o-zakazanym-romansie/

To opowieść o tym, jak paradoks czasu potrafi namieszać w życiu dwojga ludzi. Ludzi, którzy wydają się być dla siebie stworzeni jak dwie połówki jabłka. Problem „jedynie” w tym, że urodzili się w niewłaściwym czasie i poznali w jeszcze mniej właściwych okolicznościach. Jordan i Pike’a różni bowiem jakieś 18 lat i syn mężczyzny, który jest jej chłopakiem. Czy mogło być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Problem jest taki, że "Życzenie z głębi serca" napisane zostało przez Jude Deveraux. A ja mam do tej autorki wielką słabość.

Z jednej strony powieść jest dość słaba technicznie, a ja czytałam harlequiny lepszej jakości.
Z drugiej strony książka posiada ten czar, który pani Deveraux potrafi wydobyć z opisywanej historii- sprawia, że nie masz ochoty jej odłożyć.

Drobne rozczarowania
Technicznie jestem zawiedziona. Zastanawiałam się czy moja ukochana Oszustka była napisana równie słabym stylem, ale to niemożliwe, bo zapamiętałabym to. "Życzenie z głębi serca" wydaje się być napisane przez kogoś zupełnie innego. Nawet sama tajemnica, która miała być takim szokiem, jakoś tego szoku mnie pozbawiła. Ot, taki dodatek do fabuły. Zaskoczenie przyszło z innej strony i był to całkiem dobry zabieg, którego nie przewidziałam.

Pojawiają się błędy stylistyczne, które uwierają niczym ziarenko piasku w bucie i wybijają z rytmu czytania. Musiałam przestać zwracać na to uwagę, żeby czerpać przyjemność z lektury powieści kogoś, kogo do tej pory bardzo sobie ceniłam.

Na początku pojawiło się też kilka momentów zbędnego przeciągania, które trochę irytowały, ale na szczęście autorka dość szybko z tym skończyła i skupiła się na tym, co istotne dla fabuły. Od początku wiadomo, kto dostanie pracę przy papierach. Nudził mnie niepotrzebny dylemat z rzekomo trudnym wyborem odpowiedniego kandydata. Słabe były też argumenty Gemmy, dlaczego z pewnością nie zostanie wybrana. Jej rozmowy z Colinem na ten temat były odrobinę infantylne i czekałam, aż ten wątek zostanie rozwiązany i akcja ruszy do przodu.


Z miłości do sentymentów i powieści romantycznych
Narzekam na ten tytuł, a jednak na pytanie czy sięgnęłabym po niego ponownie, odpowiadam twierdząco. Nie mogłam się od tej książki oderwać. Krzywdą była pora, gdy żołądek przypomniał, że czas coś zjeść. A ja nie chciałam przerywać czytania taką bzdurą jak obiad. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej z bohaterką.

Ja po prostu uwielbiam twórczość Jude Deveraux i nawet jeśli jestem zawiedziona pod względem wykonania, to powieść ma swój niepowtarzalny urok typowy dla romansów. Ma też kilku sympatycznych mężczyzn. Wprawdzie urodą mnie nie podbili, ale mają kilka innych, wartych uwagi cech charakteru. Szczególnie polecam uroczego doktorka!

Bardzo przypadła mi do gustu okładka. Zapowiada bogactwo, jakim szczyci się rodzina głównego bohatera. Przy okazji jest delikatna i elegancka. Nie jest krzykliwa, ale pasuje do gatunku, jaki reprezentuje książka.

Książka nie dla każdego
"Życzenie z głębi serca" jest godne polecenia, jeśli szukacie czegoś fajnego, lekkiego i z motylkami po całości. Takiego typowego romansu, który oderwie od szarej rzeczywistości. Szybko się czyta, utrzymuje w klimacie, a fani gorących scen też coś tam dla siebie znajdą. Może nie w stylu pana Grey’a, ale jest. Zresztą nie wyobrażam sobie, by Jude Deveraux nie dodała do swojej książki choć odrobiny pikanterii.

Jeśli natomiast oczekujecie książki bardzo dobrej technicznie, w której brak potknięć zarówno stylistycznych jak i irytujących zachowań bohaterów, to nie warto tracić czasu. Wtedy odsyłam raczej do "Oszustki".

http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/zyczenie-z-glebi-serca-jude-deveraux/

Problem jest taki, że "Życzenie z głębi serca" napisane zostało przez Jude Deveraux. A ja mam do tej autorki wielką słabość.

Z jednej strony powieść jest dość słaba technicznie, a ja czytałam harlequiny lepszej jakości.
Z drugiej strony książka posiada ten czar, który pani Deveraux potrafi wydobyć z opisywanej historii- sprawia, że nie masz ochoty jej odłożyć.

Drobne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to prawdziwe wyzwanie. Po czterdziestu stronach miałam rzucić ją w cholerę. Irytowana zachowaniem bohaterki zmuszałam się, by czytać dalej. Aż dotarłam do setnej strony. Właściwie doczołgałam się. I nagle stało się coś dziwnego.

Nurt ciekawości porwał mnie i całkowicie pochłonął. Utopiłam się w akcji jakbym topiła się w rzece, z której ciężko samodzielnie wypłynąć.

Od początku. Oficjalnie stwierdzam, że nic mnie tak nie wkurzało, jak główna bohaterka. To Natalia, czyli chodząca wyrzutnia emocji. Załamuje się i szlocha, by dosłownie za moment otrząsnąć się z tego i zająć czymś zupełnie innym. Jak dla mnie za szybkie tempo. Nie potrafiłam utożsamić się z jej aktualną sytuacją. Popada w paranoję, biega mi po całej książce jak szalona i mam wrażenie, że jej myśli teleportują się z miejsca na miejsce. A za nimi goni ich właścicielka.

Szlag mnie trafiał, gdy czytałam o jej zdziwieniu. Ona się WSZYSTKIEMU dziwi! Mąż mnie zdradzał? Ojej, niemożliwe. Ludzie na wsi wciąż wierzą w zabobony? Ojej! Telefon do mnie? Ojej! (A do kogo, skoro jesteś sama w całym domu i dzwoni TWOJA własna komórka?!)

Dalej. Gdyby mi do domu wparował bez pukania jakiś nieznany typ, szybko nauczyłby się kultury. Tymczasem kobieta robi dobrą minę do złej gry i jeszcze pozwala mu na siebie warczeć.

Planuje jechać do weterynarza ze zwierzakami. Gdy tylko pies pakuje się na siedzenie, ona stwierdza, że powinna tam rozłożyć koc. „Trudno, od teraz będę już wiedziała, jak to jest, gdy się przewozi zwierzaki.” (str. 106). Warto dodać, że jeszcze nawet nie odpaliła silnika. Naprawdę nie mogła wrócić do domu po koc? W ogóle cała ta scena u weterynarza nie pasowała mi do reszty. Jakby na siłę ktoś próbował mnie rozśmieszyć. Dopiero później okazało się, jakie miała znaczenie.

Pewnie zaskoczę Was zatem, że… czekam na drugi tom! Po dotarciu do dwunastego rozdziału, czyli mniej więcej jakoś za 120 stronę, wciągnęłam się w tajemnice i spiski w powieści tak bardzo, że nie byłam w stanie jej odłożyć. Oczywiście sama Natalia dalej działała na mnie jak płachta na byka. Ale zwroty akcji totalnie zaskoczyły, a na końcu wyczułam coś niesamowitego. Dosłownie w ostatniej scenie. Mam nadzieję, że będzie drugi tom, bo gorąco liczę na rozwinięcie tego czegoś.

Mąż Natalii to naprawdę wredny i wyrachowany facet, którego miałam ochotę zdzielić po twarzy za każdym razem, gdy się odzywał. Uważam jednak, że jego postać jest naprawdę dobrze skonstruowana. Choć może wydawać się przerysowany to wiem, że takie typy istnieją naprawdę i zatruwają swoich bliskich.

Genialnym elementem powieści były duchy. Przesunięta firanka, odstawione krzesło, niezamknięte drzwi, choć kobieta sama je zamykała na klucz, pies warczący bez powodu w środku nocy i wiele innych tego typu symptomów przypisywanych szaleństwu. Jest w tym oczywiście drugie dno. I to jakie!

Rozwój akcji oszołomił mnie i kompletnie zapomniałam, czemu wcześniej tak narzekałam (dzięki wielkie za robienie notatek!). Żarliwie pragnęłam wiedzieć, co będzie dalej.

Autorka świetnie poradziła sobie z opisami otoczenia, nawet akcja się nie wlecze, czyta się całkiem szybko, a ciekawość prowadzi czytelnika przez kolejne strony. O ile nie trzeba męczyć monologów Natalii.

Na koniec dodam, że szalenie podoba mi się okładka. Jest ciepła, spokojna i urocza. To ona w pierwszej kolejności przyciągnęła mnie do Spadku.

Sama nie wiem jak ocenić tę książkę, bo z jednej strony była ciekawa, a tacy bohaterowie jak Wiktor, Marta czy starsza sąsiadka to kawał dobrej pracy. Z drugiej słaba korekta i Natalia prawie mnie pokonały. Właśnie przez tę bohaterkę prawie odrzuciłam książkę, która okazała się tak niesamowita w kulminacyjnych momentach, skrywająca tyle ciekawych rzeczy. Czuję żal na samą myśl, że mogłam tego nie doczytać.

http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/spadek-beata-dmowska/

Ta książka to prawdziwe wyzwanie. Po czterdziestu stronach miałam rzucić ją w cholerę. Irytowana zachowaniem bohaterki zmuszałam się, by czytać dalej. Aż dotarłam do setnej strony. Właściwie doczołgałam się. I nagle stało się coś dziwnego.

Nurt ciekawości porwał mnie i całkowicie pochłonął. Utopiłam się w akcji jakbym topiła się w rzece, z której ciężko samodzielnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka sprawia wrażenie, jakby autorka próbowała upchnąć w niej dwie, a nawet trzy różne historie z różnych gatunków. Z jednej strony czytam o nastolatkach. Niby 16 lat, ale aż do końca nie mogłam pozbyć się odczucia, jakby mieli co najwyżej 12 lat, aż tu nagle wyskakuje temat szybkiego numerku. No serio? To albo dzieci i bajka dla nich, albo historia o młodzieży wkraczającej powoli w świat dorosłych?

Na pewno postawię ten tytuł na półce obok Uwiezionej pomiędzy Światami, bo mam wrażenie, że te książki wylazły z tego samego wora. Tyle, że w Uwiezionej cala fantastyczna otoczka była jakoś tak bardziej na miejscu. Tu mi za cholerę nie pasuje. Nie byłam na nią gotowa, nie spodziewałam się jej i nie mogłam się do niej przekonać, choć przyznaję, że rozwiązanie zagadki okazało się banalnie proste i piękne w tej prostocie, a jednocześnie ciekawe i zgrabnie przez autorkę opracowane. Niestety droga, jaką czytelnik musi pokonać, by do tego rozwiązania razem z bohaterami trafić, była dla mnie potwornie nudna. Do tego stopnia, że niestety chwilami się po prostu wyłączałam. Rzadko mi się to zdarza, ale nijak nie idzie mi w parze myślenie o tym mam jutro do zrobienia akurat w trakcie pasjonującej lektury.

Wątek romantyczny jest trudny do określenia. Podobały mi się problemy sercowe bohaterów, ich wzloty i upadki, a szczególnie delikatne podchody. Nie porwała mnie jednak ta miłość na tyle, bym później chodziła i wciąż o tej parze myślała. Szczerze? Tydzień później ja nawet nie jestem w stanie określić, ile tych scen, które mnie tknęły, było.

Na okładce można wyczytać, że Maks nie poznaje Alicji, ale za to jest chłopakiem, o którym śniła, odkąd pamięta. Naprawdę spodobał mi się taki motyw. Nie podoba mi się jedynie sposób jego realizacji. Zamiast dodawania aspektów fantastycznych, autorka mogła skupić się na samych bohaterach i ich obecnym życiu. Pójść w temat nieodwzajemnionej miłości Ali, jej prób zdobycia serca ukochanego.

Lubię dziecięce książki, jest ich kilka na tym blogu. Ale ta książka to problematyczna zmora, bo zupełnie nie wiem jakiej grupie czytelniczej mogłabym ją polecić. Długo też myślałam czy jest to książka, którą lubię. I chyba jednak nie lubię. Mam ochotę przeczytać ją drugi raz tylko po to, by przekonać się, że jednak źle zrozumiałam treść pierwszym razem i tam jest napisane zupełnie coś innego.

Broni się trochę Maks, bo jest tego typu chłopakiem, w jakim można się zauroczyć. Mądry, kulturalny, pozytywny i bardzo spokojny. Posiada wiele cieni w swoim sercu i przez to może wydawać się tajemniczy, a jak wiadomo, to jest pociągające. I nawet jeśli jemu dałabym te 16,nawet 18 lat, to jego partnerka zupełnie do takiej dojrzałości nie pasuje.

Czy już wspominałam, że nie podoba mi się również okładka? Wiem, ktoś tu postawił na prostotę, szybki, krótki przekaz. Ale gdy wpiszecie sobie w Google grafikę słowo “fantasy” wyskakuje mnóstwo niesamowitych obrazów, które znacznie bardziej pasowałyby mi do tego konkretnego motywu snu, jaki opisała autorka.

http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/milosc-ze-snu-lucy-keating/

Ta książka sprawia wrażenie, jakby autorka próbowała upchnąć w niej dwie, a nawet trzy różne historie z różnych gatunków. Z jednej strony czytam o nastolatkach. Niby 16 lat, ale aż do końca nie mogłam pozbyć się odczucia, jakby mieli co najwyżej 12 lat, aż tu nagle wyskakuje temat szybkiego numerku. No serio? To albo dzieci i bajka dla nich, albo historia o młodzieży...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Amanda Prowse wie, jak budować prawdziwie bożonarodzeniowy klimat. Gdy czytałam tę powieść, świąteczne dekoracje, zapachy i emocje dosłownie wylewały się z każdej strony. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie poszło to w nazbyt skrajna stronę, ale nie. Wszystko to opisane zostało ze smakiem i wyczuciem, na tyle dobrze by czytelnik poczuł magię świąt i na tyle estetycznie, by go nie zmęczyć. Nawet gdy czyta się książkę w środku lata 😉

Napisana zgrabnie i z niezwykłą lekkością sprawiła, że wlazłam do życia bohaterki i siedziałam tam z radością, jakbym faktycznie była częścią wydarzeń i uczestniczyła w nich. Niestety Megan ma swoje wady i to naprawdę dla mnie irytujące. Ona przeprasza dosłownie za to, że żyje. Czuje się szczęśliwa? Oj, przepraszam. Robi coś coś fajnego dla samej siebie? No nie, jak tak może?! I tak przez całą książkę. A co lepsze, ona doskonale zdaje sobie sprawę, że nie powinna tak robić, ale skoro masochistyczne zachowania są wygodniejsze, to po co zmieniać cokolwiek?

Podobało mi się umiejętnie wplecione w dialogi bohaterów przepychanki, który kraj lepszy: USA czy Anglia. Przy okazji autorka zapoznała mnie z typowymi dla tych krajów zwyczajami i potrawami świątecznymi, których w Polsce nie ma.

Ogromny plus dla autorki, że wątek romantyczny rozbiła na części pierwsze i poprowadziła nas po schodkach pojedynczo, nie przeskakując po dwa stopnie (jak to miało miejsce w książce Marcie Steele pt,. “Druga szansa”). Miałam czas, by poznać bohaterów, by obserwować jak się do siebie zbliżają, jak od siebie odskakują. Mogłam poczuć ich emocje, wczuć się w sytuację i docenić piękno tej książki. A jest to opowieść napisana w taki sposób, że po jej przeczytaniu wyraźnie czułam, że miałam na tę książkę wielką ochotę, wciągnęła mnie i dlatego przeczytałam ją w zaledwie kilka godzin.

Jeśli macie ochotę na ciepłą, bardzo klimatyczną w strefie Bożego Narodzenia opowieść o miłości (nie tylko tej damsko-męskiej), przyjaźni i nadziei, zdecydowanie polecam po nią sięgnąć.

W ocenie końcowej odjęłam punkt. Książkę czytałam latem tego roku. Niestety nie byłam w stanie sobie przypomnieć o czym była, ani jak mi się podobała, dopóki nie przeczytałam tej mojej recenzji. Nawet opis z okładki niewiele mi pomógł. Niestety nie zapadła mi w pamięć, a to jednak ma dla mnie znaczenie czy jestem w stanie o tej książce porozmawiać pół roku później czy muszę zarówno rozmówcę, jak i nawet samą siebie odsyłać do swojego bloga, bo nie wiem: podobała mi się czy nie? A jeśli tak, to dlaczego?

Głodni wizualnych doznań? Zapraszam na blog, gdzie znajdziecie moje aranżacje z tą książką w roli głównej: http://www.piorkonabiurko.pl/powiesci/swiateczne-marzenie-amanda-prowse/

Amanda Prowse wie, jak budować prawdziwie bożonarodzeniowy klimat. Gdy czytałam tę powieść, świąteczne dekoracje, zapachy i emocje dosłownie wylewały się z każdej strony. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie poszło to w nazbyt skrajna stronę, ale nie. Wszystko to opisane zostało ze smakiem i wyczuciem, na tyle dobrze by czytelnik poczuł magię świąt i na tyle estetycznie,...

więcej Pokaż mimo to