Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Noah zawsze czuł, że on i Jude posiadają jedną duszę.
Potrafią kontaktować się bez słów, a świat podzielili między siebie.

A potem siebie opuścili.

Noach jest subtelny, delikatny. Kreuje własny świat, widzi obrazami, kolorami. Przepełnia go magia, a jego oczy dostrzegają więcej niż kogokolwiek innego. Kojarzy mi się z lazurem, jest taki eteryczny, wypełniony emocjami. Wydaje się wrażliwszy na każdy aspekt życia.

A później staje się swoim przeciwieństwem.

Jude za to kojarzy mi się ze słońcem. Bije od niej blask, nawet wtedy, gdy próbuje zniknąć dla oczu innych. Wpierw pełna energii, chociaż wewnątrz ma skrywany ból, który stara się zgłuszyć buntem.

Zagubiona, popełniła wiele błędów, teraz próbuje je naprawić.

To historia o popełnianiu błędów, wybaczaniu i tęsknocie. Niedopowiedzenia, żale i poczucie winy nawarstwiają się tworząc efekt kuli śnieżnej.

Każdego dnia coraz ciężej być sobą.

Z początku książka mnie nie zachwycała. Musiałam stopniowo zakochać się w jej słowach oraz w stylu pisania pani Nelson.
Tak więc pierwsze strony szły mi dość opornie, ale tylko po to, by na kolejny dzień przeczytawszy jej ostatnie zadanie zorientować się, że już wybiła 4 rano.

"Oddam ci słońce" nie jest tak miękka i subtelna jak ostatnia czytana przeze mnie młodzieżowa obyczajówka ("Fangirl"). Może stąd wynikały moje trudności z odnalezieniem się w ich świecie.
Jednak absolutnie warto!
Jest pełna magii, lata oraz ciepła. Pełna młodzieńczych błędów, oraz nadziei ich odkupienia.

Autorka maluje słowami, cała ta powieść to wielobarwny dynamiczny obraz od którego nie możemy odwrócić wzroku. Czytamy i doznajemy cierpień wraz z bohaterami krzycząc, bo nie jesteśmy w stanie odwrócić biegu wydarzeń.

Pokochałam ich przywary, problemy. Byłam wraz z nimi, gdy przechodzili swój najcięższy okres. Skradli moje serce, wzruszyli mnie, a po tym wszystkim nie potrafili opuścić mojego umysłu.

Ta książka zaczaruje swoimi słowami i bohaterami.
Zasypiając wciąż miałam pod powiekami Noah i Jude.

Noah zawsze czuł, że on i Jude posiadają jedną duszę.
Potrafią kontaktować się bez słów, a świat podzielili między siebie.

A potem siebie opuścili.

Noach jest subtelny, delikatny. Kreuje własny świat, widzi obrazami, kolorami. Przepełnia go magia, a jego oczy dostrzegają więcej niż kogokolwiek innego. Kojarzy mi się z lazurem, jest taki eteryczny, wypełniony emocjami....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z pamiętnika książkoholika:

"Kolejna, zwyczajna podróż na Marsa. Aresowi 3 postawione zostało przebadać inny kawałek brunatnej ziemi.
Wszystko zwykło przebiegać tak samo jak w dwóch poprzednich misjach na czerwoną planetę. Nie miało być żadnego bohatera, nikt nie miał być "tym pierwszym".
Tymczasem coś poszło nie tak, obca planeta postanowiła ich zdmuchnąć ze swej pokrywy - i to dosłownie!
Załoga w trakcie nagłej ewakuacji traci jednego z członków, gdy antena uderza w jego ciało, a wysiadłe czujniki w skafandrze przemawiają o braku funkcji życiowych astronauty.

Ares 3 odlatuje uszczuplony o Marka Watneya.

Oto pierwszy kosmonauta, którego żywcem pogrzebała czerwona planeta.
Jednak Mark nie da sobie kupie piachu w kasze dmuchać i tak łatwo poddać się nie zamierza!
"Wdrapałem się na wzgórze aby wrócić do Habu. [...] Hab był cały (hurra!) i MAV odleciał (buu!)."

Moja przygoda z tą książka zaczęła się dość ciekawie, bo po prostu w klasie drogą pantoflową rozeszła się fama mówiąca o wyjątkowości owej powieści. Jak na klasę ukierunkowaną politechnicznie bardziej nastawiałam się na ciężką lekturę, masę specjalistycznej wiedzy i pomoc wujka google w przyswojeniu sobie co bardziej niezrozumiałych fragmentów. Zostałam zaskoczona i to na duży plus. Książka okazała się luźna, nie rzucając sztywno niezrozumiałymi pojęciami. Cała wiedza, którą wykorzystał autor została podana w tak przystępny sposób, że kompletny laik spokojnie się w niej odnajdzie.

A to wszystko dlatego, że autor przez większą część prowadzi powieść w formie dziennika. Czytamy wyznania człowieka stającego na przeciw całej planecie, który rzucił jej rękawice... i spędza całe dnie bez choćby jednego dźwięku. No bo można sobie siedzieć i czekać aż twoje truchło przykryje czerwony piach. Można też wstać i wziąć się do roboty.
Tak więc śledzimy każdy jego krok okraszony humorem, sposobem bycia i pozytywną energią.
Co by nie mówić o Marku Watney'u - geniusz w swojej dziedzinie. Żaden problem nie jest mu straszny, gdy wciąż może wziąć oddech i zrobić krok w przód.
Bo co to za problem przeżyć cztery lata na pozbawionej warunków do życia planecie.
"Cholera, jestem botanikiem! Bójcie się moich botanicznych mocy!"

I to fragmenty Marka trzymają tą książkę w kupie, tworząc z niej taki wyjątkowy twór. Bo gdyby nie była ona przepełniona humorem, nadającym tej powieści taki wyjątkowy i swobodny klimat nie byłaby tak wyjątkowa i rozchwytywana.
Cóż, można składać pokłony dla autora za kreację głównego bohatera. Jest taki "Markowaty", nietuzinkowy.

Podziwiam również twórcę za ogrom pracy włożony w tą książkę. "Marsjanin" to 380 stron specjalistycznej wiedzy z całej gamy przeróżnych dziedzin.
Pan Weir tak zgrabnie wszystko ze sobą powiązał, że nie wątpimy w ani jeden pomysł wykombinowany przez Marka Watneya. Wszystko jest prawdopodobne, a my przyjmujemy to bez mrugnięcia okiem.

Nie do końca za to spodobały mi się fragmenty z centrali NASA. To ta część lektury w której autor przechodzi do narracji trzecioosobowej. Części tej brakuje wyjątkowości jaką posiada Mark Watney. Rozdziały te nużyły mnie tak, że miałam ochotę przekartkować te części powieści, by powrócić do głównego bohatera.
Tutaj wychodzą na wierzch niedoszlifowania autora pod względem umiejętności pisarskich. Bo gdy jest Markiem, może przekazać odbiorcom część swojej pasji, dzięki temu Mark zyskuje na wyjątkowości i swobodzie.

Dodatkowo książka jest "typowo Amerykańska" - jak podsumował to mój znajomy. Bowiem już na początku możemy przewidzieć jej zakończenie.
Nie przeszkadza nam to jednak w zarwaniu paru nocek na rzecz tej powieści, wsysa nas i nie pozwala nam się od niej oderwać. Chcemy poznać całość już teraz, zaraz.

To przez ta książkę wsypiemy do herbaty 6 łyżeczek cukru i pięć razy wpadniemy na słup. Nie mówcie, że Was nie ostrzegałam!"

http://ksiazkiplusvat.blogspot.com/2015/08/5-recenzja-marsjanin-andy-weir.html

Z pamiętnika książkoholika:

"Kolejna, zwyczajna podróż na Marsa. Aresowi 3 postawione zostało przebadać inny kawałek brunatnej ziemi.
Wszystko zwykło przebiegać tak samo jak w dwóch poprzednich misjach na czerwoną planetę. Nie miało być żadnego bohatera, nikt nie miał być "tym pierwszym".
Tymczasem coś poszło nie tak, obca planeta postanowiła ich zdmuchnąć ze swej pokrywy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z pamiętnika książkoholika:

"Znacie te piękne uczucie, gdy człowiek nastawia się nad doskonałą lekturę i... taką dostaje?

Cath do tej pory pragnęła jedynie spokoju i możliwości zagłębiania się w jej ukochany świat Magów. Jednak, gdy jej bliźniaczka zapisała się do college'u w sąsiedniej miejscowości, ta poszła jej śladem - przecież gdzie Wren, tam i Cath.
Jednak siostra pragnąca w pełni zaznać się z "kampusową codziennością" zostawiła Cath samą.
Z obcymi ludźmi!

Ubóstwiam każdą postać pani Rowell. Są pełne, niewyidealizowane, autentyczne.
Cath, główna bohaterka, zakochana w książkach, zakręcona na punkcie jej ukochanej serii. Introwertyczka, krucha i zamknięta w świecie swoich marzeń budująca wokół siebie mur.
Większość z nas potrafiłoby zidentyfikować się w jakimś stopniu z tą postacią.
Levi, wiecznie uśmiechnięty, rozdający swoją radość każdemu napotkanemu człowiekowi. Zbyt rozbiegany i zbyt lekką ręką traktujący niektóre zobowiązania.
Regan, agresywna, pewna siebie. Jednak to ona podała rękę Cath. Ona ją wspiera i to ona jest kotwicą trzymającą dziewczynę w świecie rzeczywistym.
A odurzona wolnością Wren, która zatraca się w "studenckim życiu", może nie jest pozytywną postacią, ale jest człowiekiem. Niech pierwszy rzuca kamień ten kto nie ma na sumieniu żadnego błędu młodocianego szaleństwa.
Nawet postacie drugoplanowe są dopracowane, prawdziwe. Mają swój charakter i swój punkt w świecie Cath.

Bardzo podobało mi się wykreowanie podejścia dziewczyny do swoich rodzinnych problemów. Spokój Cath zwrócił moją uwagę. Nie krzyczy, nie pomstuje na los. To dla niej po prostu codzienność, jej życie.

Książka nie byłaby tym, czym jest, gdyby nie Cath ze swoją fascynacją.
Każdy na pewno spotkał na swojej drodze książkę dla której stracił serce i rozum. Pochłonęła każdy aspekt jego egzystencji, obserwował świat poprzez pryzmat wykreowanej rzeczywistości. No i nie potrafił bez niej żyć nawet gdy przeczytał już ostatnie zdanie ostatniej strony w ostatniej książce.
W sytuacji gdy seria mówi "stop", a serce woła więcej, pogrążamy się w odmętach średniej jakości fan fickow. No i po milionach "Marry Sue" (kojarzycie tą Hermionę która przestaje się uczyć, zaczyna buntować i nosić mini... yh), a po następnej kupie płytkich historii miłosnych już wiemy, że to tylko my damy radę napisać historię, nie gubiąc po drodze oryginału.
Będąc jedną z Fangirl, jakże bym mogła nie pokochać Cath całym swoim serduszkiem?

Może po prostu kocham styl i język autorki. Kolejny raz mnie urzekła i zaczarowała. Tak subtelnie, że nawet nie zauważyłam gdy byłam już cała wypełniona jej słowami. A te są miękkie jak puch, otuliły mnie i pragnęłam się nimi otaczać do ostatniej strony.

Perełka, moje jasne światełko wśród literatury młodzieżowej. Ta książka mnie w sobie rozkochała, była jak cieplutka czekolada z dodatkiem imbiru i cynamonu.

Jak piernikowe latte!"

http://ksiazkiplusvat.blogspot.com/2015/07/4-recenzja-fangirl-rainbow-rowell.html

Z pamiętnika książkoholika:

"Znacie te piękne uczucie, gdy człowiek nastawia się nad doskonałą lekturę i... taką dostaje?

Cath do tej pory pragnęła jedynie spokoju i możliwości zagłębiania się w jej ukochany świat Magów. Jednak, gdy jej bliźniaczka zapisała się do college'u w sąsiedniej miejscowości, ta poszła jej śladem - przecież gdzie Wren, tam i Cath.
Jednak siostra...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z pamiętnika książkoholika:

"Harry August nie umiera. Z aspektu psychicznego oczywiście. Fizycznie ginie przezywając każdego życia swoje 70 lat.
By potem znów narodzić się w tym samym miejscu i czasie, pamiętając z fotograficzną dokładnością każde najdrobniejsze zdarzenie poprzednich żyć.
W jego jedenastym wcieleniu, gdy Harry czeka na śmierć, przychodzi do niego mała dziewczyna z wiadomością z przyszłości.

Świat się kończy.

"Piszę to dla Ciebie.
Mój wrogu.
Mój przyjacielu.
Wiesz - musisz już wiedzieć.
Przegrałeś."


Boże, kocham ten wstęp. Jest przecudowny. Jak mogłam odłożyć tą książkę z powrotem na półkę, gdy w mojej głowie rodziło się kłębowisko pytań i wiadro ciekawości po przeczytaniu TYLKO PIĘCIU LINIJEK?!
Jednak wróćmy do tematu...
Każdego z nas nęci życie wieczne.
Jednak idea, wciąż i wciąż powracającego życia do mnie jakoś nie przemawia. Mamy jakieś 70 lat na spełnienie swoich marzeń, stworzenie krok po kroku wielkiego imperium gdzie na szczycie będzie nasz własny sukces. Jednak w końcu umieramy.
Kolejne życie niweluje naszą pracę, a wszystko co stworzyliśmy przestaje istnieć.
A przecież do tego dąży duża część z nas. Nie tyle wciąż fizycznie być, ale żyć w umysłach ludzi. By to co stworzyliśmy nas przeżyło.
Posiadając niezliczoną ilość istnień zatracilibyśmy jakikolwiek sens który teraz popycha nas do przodu, a chwila straciła by na swej wyjątkowości.

I chociaż Harry za każdym razem odradza się w tym samym miejscu i w tym samym czasie stara się nie zatracić w owym powtarzalności swojego życia. Nie popłynąć w świat używek i przygodnego seksu.
Szuka sensu i powodu dla którego na świecie istnieją tacy ludzie jak on, szuka istoty czasu, zastanawia się czym jest rzeczywistość.

Jestem osobiście uzależniona od narracji prowadzonej nieliniowo. Książka jest chaotyczna jak umysł Harry'ego - wracamy wspomnieniami do pewnych chwil, by zaraz potem wrócić do zdarzeń bliższych.
Genialne, wciągające. Odsłania tylko te karty, które w danym momencie potrzebujemy. Każde zdanie ma tu swoją wartość.

W swoim jedenastym życiu Harry August dowiaduje się, że świat się kończy, że liniowość zdarzeń została przerwana.
Kto z mu podobnych wykorzystał wiedzę z przyszłości, by zmienić przyszłość? Dlaczego?
Jego życie zamienia się w gonitwę za człowiekiem cieniem, a napędza go zemsta...

Dość typowe, nieprawdaż? Jednak podane w tak nietuzinkowy sposób, że nie posiadałam wystarczająco siły woli by odłożyć książkę przed jej zakończeniem.

Jestem wprost zaczarowana tą historią. Jest jak rollercoaster.
Zaczynamy spokojnie tylko po to, by zaraz otrzymać gamę wrażeń i z zachwytem w oczach spokojnie już wyhamować na sam koniec. Na ostatnie 10 stron."

http://ksiazkiplusvat.blogspot.com/2015/07/3-recenzja-pierwszych-pietnascie.html

Z pamiętnika książkoholika:

"Harry August nie umiera. Z aspektu psychicznego oczywiście. Fizycznie ginie przezywając każdego życia swoje 70 lat.
By potem znów narodzić się w tym samym miejscu i czasie, pamiętając z fotograficzną dokładnością każde najdrobniejsze zdarzenie poprzednich żyć.
W jego jedenastym wcieleniu, gdy Harry czeka na śmierć, przychodzi do niego mała...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ojczyzną naszej małej damulki jest Księgogród. Czuje to całą sobą i tęskni za swoją ojczyzną jak Esmeralda za górami Andaluzji. Gdzie by był jej prawdziwy świat, który ukoi jej tęsknotę za światem pisanym jak nie przestrzeń wypełniona książkami do których można by zaglądać, napawać się nimi. Pożerać zdania, smakować każdą metaforę i wąchać zapach przyżółkłych stron. Dzień w dzień nasza mała maniaczka otacza wzrokiem swój pokój, który tworzy jej ten mały skrawek nieba.
A czy wy wiecie moi drodzy kim są śniące książki? To na pewno bracia Książkoholiczki. Jednakże chodzi mi o bardziej rzeczową definicję. Śniące książki to książki porzucone, czekające głęboko w piwnicach i antykwariatach na to, by ktoś im pozwolił się obudzić. Kopciuszki prawdziwego świata. Tak samo bezbronne i oddane czytelnikowi, by gdy tylko ten będzie łaskaw raczyć się nimi oddać mu całe swoje wewnętrzne piękno.

„W Księgogrodzie znajdowało się ponad pięć tysięcy urzędowo zarejestrowanych antykwariatów i, szacunkowo, ponad tysiąc półlegalnych księgarenek, gdzie prócz książek oferowano napoje alkoholowe, tytoń, odurzające zioła i substancje, których używanie wzmagało podobno radość czytania i koncentrację. Istniała także niemal niezmierzona liczba, latających" handlarzy, którzy na regałach na kółkach, drewnianych wózkach, w torbach konduktorkach i na taczkach oferowali słowo drukowane w każdej możliwej formie. W Księgogrodzie istniało ponad sześćset wydawnictw, pięćdziesiąt pięć drukarni, tuzin młynów papierniczych oraz stale rosnąca liczba zakładów zajmujących się wytwarzaniem ołowianych liter drukarskich i czernidła drukarskiego. Były też sklepy oferujące tysiące różnorodnych zakładek do książek i naklejek z nazwiskiem właściciela, kamieniarze specjalizujący się w podpórkach do książek, zakłady stolarskie i meblarskie pełne pulpitów i regałów książkowych.
Byli też optycy wytwarzający okulary do czytania i lupy, a na każdym rogu kawiarenki, zwykle z kominkiem i odczytami poetyckimi przez całą dobę.”

~ Walter Moers – „Miasto Śniących książek”

Czytając „Miasto Śniących Książek” Książkoholiczka czuje niewymowną tęsknotę za tym miastem ulokowanym gdzieś w niesamowitym świecie Camoni.

Ojczyzną naszej małej damulki jest Księgogród. Czuje to całą sobą i tęskni za swoją ojczyzną jak Esmeralda za górami Andaluzji. Gdzie by był jej prawdziwy świat, który ukoi jej tęsknotę za światem pisanym jak nie przestrzeń wypełniona książkami do których można by zaglądać, napawać się nimi. Pożerać zdania, smakować każdą metaforę i wąchać zapach przyżółkłych stron. Dzień w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z pamiętnika książkocholika

"Eleonora - pulchna, ekscentryczna dziewczyna. Podmieniająca gumkę do włosów krawatem. Nie za bardzo akceptowana w środowisku do którego ją nagle wrzucono.
Rozpoznasz dzięki: Rudym włosom.

Park - introwertyk, Azjata. Czarne włosy i strój pod kolor - oczywiście czarny. Fan komiksów. Raczej akceptowany. Spokojny, zdystansowany, ze szczęśliwej rodziny.
Rozpoznasz dzięki: Słuchawkom i walkmanie.

Jestem wzrokowcem.
Z tego też powodu moim pierwszym i głównym środkiem przekazu był instagram i moje zdjęcia. Ciężko było nie zauważyć, że wśród ludzi publikujących na "bookgramie" królowała twórczość pani Rowell. Zaintrygowana fascynacją jej książkami wyszukałam polskie premiery i (na szczęście) dowiedziałam się o trzech pozycjach które stopniowo będą wchodzić na nasz rynek.
Poczynając od "Eleonory i Parka". Rozdmuchana premiera. Taka po której boisz się otworzyć lodówkę by nie zobaczyć rzeczonej książki.
Nie cierpię takiego splendoru, rozdmuchania. Zawsze jestem do tyłu z nowościami bo czekam aż hałas o książce przycichnie.
Całkowicie przez przypadek miałam szansę zdobyć daną pozycję.

Chwała przypadkowi!

Ta historia ogrzała moje serduszko a później polała je ciepłym syropem klonowym by dodać odrobiny goryczki.

Książka zachwyca swoją prostotą i spokojem. Nie oczekujemy tu nagłych zwrotów akcji, płyniemy po kartach książki coraz lepiej poznając prześwietnie zarysowanych bohaterów. Są jedyni w swoim rodzaju i jednocześnie tacy... przyziemni, prawdziwi. Nawet Eleonora pomimo swej ekscentryczności jest taka na wskroś ludzka.
Dzięki tej autentyczności kibicujemy tej dwójce, tak kompletnie różnych od siebie. Stąpając jak po linie, subtelnie i ze strachem brną w uczucie które ich łączy. Wszystko jest dla nich nowe, pierwsze, nieznane i niewinne.

Myślałam, że te czasy już za mną, ale Rainbow Rowell potrafiła przywołać we mnie uczucie motylków w brzuchu! Przywrócić magię pierwszego uczucia i takiej ogromnej fascynacji książką, że wciskamy sobie piąstkę u usta by nie piszczeć z podniecenia.

Końcówka jednak trochę rozczarowuje. Od początku wiemy, iż historia nie zakończy się pozytywnie. Nie podszedł mi jednak pomysł jaki zaproponowała nam Rainbow Rowell. Dla mnie jest to powieść której brakuje dwóch słów.
Jednak gdy teraz głębiej się nad tym zastanawiam, może to oni uznają całe zakończenie za jedyne wyjście. W swej naiwności i braku doświadczenia to zakończenie jest jedynym dla nich możliwym?

Kocham tą książkę, jej język, styl, historię i klimat. Zaczarowała mnie swoją subtelnością, głębią i latami 80'tymi. Lubię takie historie. Historie w których ma się wrażenie, że istnieje cały świat wokół, a my możemy zachwycać się tą kroplą w morzu."

Zamykając plik książkoholiczka wraca wspomnieniem do zarwanej nocy z książka. Czemu młodzieżówki nie mogą być zawsze tak wyjątkowe i zachwycające? Dlaczego to zawsze są powielane schematy?

http://ksiazkiplusvat.blogspot.com/2015/07/2-recenzja-eleonora-i-park-rainbow.html

Z pamiętnika książkocholika

"Eleonora - pulchna, ekscentryczna dziewczyna. Podmieniająca gumkę do włosów krawatem. Nie za bardzo akceptowana w środowisku do którego ją nagle wrzucono.
Rozpoznasz dzięki: Rudym włosom.

Park - introwertyk, Azjata. Czarne włosy i strój pod kolor - oczywiście czarny. Fan komiksów. Raczej akceptowany. Spokojny, zdystansowany, ze szczęśliwej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkoholiczka usiadła, sącząc pomału zwykłą cole, spróbuje opisać tak niezwykłą książkę. Tylko spokojnie...

"W wybuchu terrorystycznym młody Theo traci jedyną ostoję swojego życia - ukochaną matkę. Pod wpływem impulsu odkopuje z gruzów pewien niewielki obraz. Ulubiony obraz zmarłej matki. Namiastka utraconego dzieciństwa, które zawaliła się razem z wybuchem. "Szczygieł" staje się jego obsesją i przekleństwem, jego uzależnieniem i najsilniejszym narkotykiem.

Po zdjęciu obwoluty naszym oczom ukazuje się to co pochłonęło życie Theo. Mały ptaszek złączony króciutkim łańcuszkiem utwierdzonym na miedzianej rurce. Na setki lat uwięziony w niewoli. Delikatny, utrzymany w kolorach brązu obrazek przyciąga nas pewną magią i subtelnością. Obraz w którym możemy się zatracić. Tylko to wystarczy by nas przyciągnąć jak magnes i zagłębić się w lekturze.
Nic więc dziwnego, że to ten niesamowity twór Donna Tart obrała za centrum wszechświata w życiu Theo.

Czytając tą książkę miałam pewne deja vu. Hallo! To już przecież było!
Myśl o podobieństwie "Szczygła" Donny Tart do "Wyznaję" Jaume Cabre nawiedziła mnie gdzieś tuż za połową powieści i nie mogłam się powstrzymać do porównania tych dwóch tworów.

Muszę nadmienić, że "Wyznaję" jest książką mojego życia, magią samą w sobie, prawdziwym zatraceniem się w literaturze... i ta narracja!"

Ciężko, jak ciężko pisać wszystkie te słowa, oddzielić pojedyncze strzępy zdań wijące się w jej głowie na temat taj książki. Pogoda nie jest jej przychylna. Żar jak pustyni wlewał się przez okna i tak jak by dusił ludzi pragnących od niego uciec.
"-Przynajmniej czuję się jak Theo" - pomyślała. Spojrzała na swój tekst i kontynuowała.

"Więc nie dziwcie się, że w tym porównaniu "Szczygieł" wypadł słabiej.
Nie chcę tu jakkolwiek insynuować, że książka jest zła. Było by to całkowitą herezją, a nie za bardzo mam ochotę spłonąć na stosie.

Niesamowicie mocno ujął mnie język tej powieści, lekki jak mgiełka, piękny, potrafiący nawet rzeczy brudne i odrzucające przedstawić w sposób który nas nie zniechęca. Książka po której się przepływa i chodź nie czyta się tego szybko, to już gdy zatracimy się w lekturze nie zwracamy uwagi na upływający czas.

Budowa tej powieści jest dla mnie jak te muzeum od którego wszystko się zaczęło. Za każdym razem odkrywamy nowe sale, nowe wątki i nowe znaczenia. A gdy Theo przechodzi do nowej sali odkrywając styl którego jeszcze w tym miejscu nie widział tak pani Tartt lekko dryfuje między gatunkami, miejscami oraz znaczeniami.
Książka którą się odkrywa.

Jednak ciosem dla mnie była ostania część powieści, gdy autorka posila się o sensację. Z wielkim smutkiem i niechęcią przerzucałam przez pełne stronice akcji, które tak odrzucały mnie w wykonaniu Donny Tartt. Może to zaburzyło odbiór tej powieści. Nie potrafię jej w pełni docenić i do końca nią zachwycić Gdy przewracałam ostatnią stronę w duchu zrobiłam ogromne "ufff".

Główny bohater dość często mnie irytował. Bezwolnie pooddawał się prądom na które zrzucało go życie.
Tak naprawdę nie polubiłam ani nie znienawidziłam żadnego bohatera. Oni... byli. Poznawałam ich historię, ale ze strony na stronę coraz mocniej czułam się jak widz podziwiający z boku, całą akcję i kunszt książki.

Troszkę się na całości zawiodłam. Moja wina, szukałam nowego "Wyznaję" wśród kart tej książki, przez to "Szczygieł" pozostawił we mnie gorzki posmak rozczarowania.

Ta książka przecież jest jest urocza.
Piękna.
Niezwykła.

Brakuje mi tylko w niej magii.

Przepraszam."

Książkoholiczka z westchnieniem ulgi wystukała ostatnie słowa i wyjrzała przez okno. Napisanie tego przyprawiło jej wiele trudności. Nie do końca wiedząc co czuje do książki rozerwana między niechęcią a uwielbieniem do tej pozycji czuje ulgę, że mogła wreszcie uporządkować kłębiące się po niej myśli. Zadziwiające jak jedna książka potrafi rozerwać spokój człowieka, wyrywając go ze zwyczajnego życia, zachłannie domagając się uwagi.

http://ksiazkiplusvat.blogspot.com/2015/07/1-recenzja-szczygie-donna-tartt.html

Książkoholiczka usiadła, sącząc pomału zwykłą cole, spróbuje opisać tak niezwykłą książkę. Tylko spokojnie...

"W wybuchu terrorystycznym młody Theo traci jedyną ostoję swojego życia - ukochaną matkę. Pod wpływem impulsu odkopuje z gruzów pewien niewielki obraz. Ulubiony obraz zmarłej matki. Namiastka utraconego dzieciństwa, które zawaliła się razem z wybuchem....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

POWSTAŃMY! CZERWONI NICZYM ŚWIT.

Książkoholiczka zauważyła ostatnio tendencję do recenzji książki która raczy się wyżej wymienionym sloganem. Ta książka nie jest odpowiednia na recenzję. Recenzować można książki, albo bardzo złe, albo bardzo dobre. Ta zaś jest nijaka. Nie jest zła. Ale nie jest dobra. Jest taka… „okej”.
Zacznijmy jednak od początku… Pozwólmy naszej milusińskiej przemyśleć wszystko, a później przenieść to na paluszki, które uderzą w klawisze. Bez chaosu panującego ostatnio w jej głowie. Musicie wiedzieć, że ta kobietka ostatnio choruje i ciężko jej skupić na czymkolwiek uwagę. Całymi dniami nie podnosi się z łóżka, nie je i skupia się na nieumieraniu. Jako, że czuje się już OK może napisać o książce, która jest OK.
„Spójrzcie na tą okładkę! Cudowna! Fotogeniczna, rzucająca się w oczy.” myśli.
I tu się kończy niezwykłość tego cudeńka.
Książka typowa, przewidywalna. Pisana na kanwie młodzieżówek które wypłynęły zaraz po sukcesie Igrzysk Śmierci.

Książkoholiczka zamyka oczy i opiera się łokciami o swe biurko. Monotonne poruszanie się porządkuje harmider myśli i słów. Zbiera je w zdania, te układają jej przemyślenia.

- Ale nie mam nic do tego. Same Igrzyska po prostu ukazały drogę w jaką można pójść z fabułą powieści. Zresztą na takie historie jest teraz popyt. Nie można krytykować tej książki za to, że jej historia jest ulokowana w dystopijnym świecie.
Zresztą przecież książka nie jest kopią, ma własne wątki i które prowadzą powieść w pewnym kierunku. Jednak te ścieżki są już wydeptane, przez to wszystko książka nie porywa czytelnika tak… całkowicie i do końca jakby się od niej wymagało. Dość beznamiętnie przechodzi się przez poszczególne rozdziały powieści. Może to temu, ze tak wiele aspektów tej książki, sama… podwalina, przypominała całą rzesze innych książek młodzieżowych.
Język jak i łopatologiczność tej książki (Oni są źli, a oni są dobrzy! Pamiętajcie o tym. Ale zapomnicie zaraz wiec przypomnimy wam o tym za kolejne 30 stron) mówią nam, że ta książka przeznaczona jest raczej dla czytelników w wieku 13-17 lat.

Łyk ciepłej herbatki i już maniaczka ma o wiele więcej sił witalnych! Trzymaj się! Jeszcze tylko parę zdań! Aż słychać jak w jej umyśle trybiki gorączkowo pracują by ułożyć tą lichą i subiektywną recenzję.
Po cichym pokoju rozchodzi się gorączkowy stukot palców o klawiaturę.

- Napisałam wiele złego, ale to nie tak, że ta książka jest zła. Może to dziwne, ale podobała mi się. Książka idealna do czytania w autobusie, szkole. Nawet dla odstresowania można sięgnąć po tę pozycję by na chwile wyłączyć swój umysł i pozwolić płynąc przez tą niewymagającą myślenia książkę.

POWSTAŃMY! CZERWONI NICZYM ŚWIT.

Książkoholiczka zauważyła ostatnio tendencję do recenzji książki która raczy się wyżej wymienionym sloganem. Ta książka nie jest odpowiednia na recenzję. Recenzować można książki, albo bardzo złe, albo bardzo dobre. Ta zaś jest nijaka. Nie jest zła. Ale nie jest dobra. Jest taka… „okej”.
Zacznijmy jednak od początku… Pozwólmy naszej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to