-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać287
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2017-01-31
2017-02-04
Co jest lepsze: książka czy film? Często zadaję sobie to pytanie, kiedy oglądam ekranizację bestsellerowej powieści. Nie inaczej było w przypadku „Bridget Jones 3”. Kiedy tylko zobaczyłam ten film w kinie, od razu przypomniałam sobie o serii książek Helen Fielding i zapragnęłam je skompletować. Czy są równie dobre, jak hitowe ekranizacje z rewelacyjną Renée Zellweger w roli głównej?
Moim zdaniem niestety nie są. A przynajmniej pierwsza część - czyli „Dziennik Bridget Jones” – nie dorasta przygodom filmowej Bridget do pięt. Jest dużo mniej śmieszna, literacka bohaterka wydaje się nijaka i nawet chwilami nudnawa, a Mark Darcy odgrywa co najmniej drugoplanową rolę, pojawiając się w kilku scenach na początku i końcu powieści.
Tak, słynny Mark Darcy (Colin Firth), na którym właściwie opiera się cały film, w książce jest postacią, rzekłabym, marginalną. Helen Fielding dużo miejsca poświęca za to związkowi Bridget z jej niepoprawnym szefem, Danielem Cleaverem (granym w filmie przez Hugh Granta). I w ogóle wiele kultowych scen – jak chociażby ta z niebieską zupą lub strojem króliczka – jest zupełnie innych. Niemniej ogólny sens książki i filmu pozostaje taki sam.
Całą fabułę da się właściwie streścić w jednym zdaniu: niezdarna singielka po trzydziestce szuka faceta, co prowadzi do wielu zabawnych sytuacji. Czy jednak na pewno zabawnych? Tak, jak wspomniałam, ciężko w powieści doszukiwać się świeżego humoru, na miarę tego z kina. Właściwie podczas całego czytania uśmiechnęłam się może dwa razy…
Nie oznacza to bynajmniej, że w ogóle nie warto sięgać po „Dziennik Bridget Jones”. Bo mimo wszystko, wydaje mi się, że warto. W końcu jest to powieść wciąż uznawana za najważniejszą z gatunku chick lit i jest zaliczana do listy 100 książek BBC, które należy w swoim życiu przeczytać. Dla mnie jest to taki współczesny klasyk (mający już ponad dwadzieścia lat), o którym po prostu warto wyrobić sobie własne zdanie.
Może akurat Wam spodoba się bardziej? Może jeśli przeczytacie go bez ciągłego porównywania do kultowego filmu – jak ja to najwidoczniej błędnie zrobiłam – okaże się powieścią lekką, ciekawą i przyjemną. Doskonałą po ciężkim dniu, kiedy ma się ochotę przeczytać coś niezobowiązującego, ale wciąż na poziomie. Ja nieszczególnie polubiłam literacką Bridget, ale daję sobie drugą szansę w kolejnym tomie. Czuję, że „Bridget Jones. W pogoni za rozumem” może być dużo lepsza. :-)
Co jest lepsze: książka czy film? Często zadaję sobie to pytanie, kiedy oglądam ekranizację bestsellerowej powieści. Nie inaczej było w przypadku „Bridget Jones 3”. Kiedy tylko zobaczyłam ten film w kinie, od razu przypomniałam sobie o serii książek Helen Fielding i zapragnęłam je skompletować. Czy są równie dobre, jak hitowe ekranizacje z rewelacyjną Renée Zellweger w roli...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-29
Czytając prozę Jane Austen zawsze przenoszę się w zupełnie inny świat. Świat dawnych czasów, gdzie kobiety były skromne, nosiły długie suknie, a na znak miłości dawały swoim wybrankom pukiel włosów. Gdzie mężczyźni byli eleganckimi gentlemanami, którzy zakochiwali się od pierwszego wejrzenia („czuli afekt”, jak to nazywa autorka). Gdzie wystarczyło dobrze wyjść za mąż, by osiągnąć pełnię szczęścia. Gdzie może wszystko było prostsze niż teraz...
Lubię te światy i bohaterów Austen. Co prawda dziś nie czyta się łatwo wiktoriańskich powieści ze względu na ich nieco archaiczny styl, ale myślę, że warto. Chociażby po to, by poznać światową klasykę, a przy okazji obyczaje, kulturę i sposób życia ludzi w XIX wieku. Różnice w porównaniu ze współczesnością są niebywałe. Jakbyśmy czytali o zupełnie innym gatunku ludzi.
„Rozważna i romantyczna” bardziej przypadła mi do gustu niż „Duma i uprzedzenie”. Zapewne dlatego, że bohaterki są tu mniej wyniosłe i pretensjonalne. Są stworzone na zasadzie kontrastu. Marianna jest tą z sióstr, która kieruje się sercem. Jeśli kocha, to do utraty tchu. A jeśli rozpacza, to płacząc przez kilka tygodni. I zawsze mówi, co aktualnie myśli, bez względu na konwenanse. Z kolei Eleonora jest bardziej stonowana. Postępuje myśląc najpierw o innych, a dopiero potem o sobie. Nie ulega gwałtownym porywom serca, za to kocha równie mocno, jak Marianna.
Akcja powieści zaczyna się w momencie, gdy umiera ojciec Marianny i Eleonory. Ponieważ ich przyrodni brat nie wywiązuje się z przyrzeczenia danemu ojcu na łoży śmierci, że zapewni siostrom dostatnie życie, obie muszą przenieść się na wieś. Razem z matką oraz dużo młodszą siostrą Małgorzatą opuszczają więc ukochany dom i zamieszkują w oddalonej od niego posiadłości Barton.
Oczywiście, jak wszystkie powieści Austen, i ta jest o miłości. Dwie siostry wchodzą w dorosłe życie, poznają w nowym miejscu nowych przyjaciół i po raz pierwszy się zakochują. Są w związku z tym wystawiane na różne próby, które każda na swój sposób przechodzi i przeżywa. Jak odnajdą się w życiu? Czy znajdą prawdziwą miłość i szczęście? Tego dowiemy się dopiero na samym końcu.
Wciąż porównując „Rozważną i romantyczną” do „Dumy i uprzedzenia”, na minus wypada jedynie brak charakterystycznej postaci męskiej. Takiej jak słynny pan Darcy. Mężczyźni życia Marianny i Eleonory są raczej miałcy i pozostawieni gdzieś w tle (zwłaszcza nieśmiały Edward), ale mnie osobiście to nie przeszkadzało. Nie w każdej powieści mężczyzna musi grać pierwsze skrzypce, a za coś w końcu Jane Austen musiała dostać przydomek prekursorki feminizmu. :-)
Czytając prozę Jane Austen zawsze przenoszę się w zupełnie inny świat. Świat dawnych czasów, gdzie kobiety były skromne, nosiły długie suknie, a na znak miłości dawały swoim wybrankom pukiel włosów. Gdzie mężczyźni byli eleganckimi gentlemanami, którzy zakochiwali się od pierwszego wejrzenia („czuli afekt”, jak to nazywa autorka). Gdzie wystarczyło dobrze wyjść za mąż, by...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-27
Ostatni raz czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” w liceum. Byłam nią wtedy zachwycona, ale zapewne wiecie, jak to jest odkrywać książki z dzieciństwa czy młodości po latach? Często okazuje się, że to, co kiedyś nas bawiło, dawno już straciło swój urok…
Pamiętam, jak po dekadzie od premiery „Dynastii” oglądałam jej powtórkowe odcinki i nie mogłam uwierzyć w swoje poprzednie zainteresowanie historią Blake’a i Krystle. Podobnie było z „'Allo 'Allo!”, który po latach nie śmieszył lub z „Prison Break”, dla którego zarywałam noce, a potem zastanawiałam się, po co? Z pewnych rzeczy się wyrasta i jest to zupełnie normalne.
Byłam pewna, że z „Anią z Zielonego Wzgórza” będzie podobnie. Mimo to skusiłam się na ponowne spotkanie z jej bohaterami za sprawą ukazania się „Kolekcji z Zielonego Wzgórza” Wydawnictwa Literackiego.
Fabuła książki jest prosta. Osierocona Ania przypadkiem trafia do domu na Zielonym Wzgórzu pod opiekę starszego rodzeństwa: Maryli i Mateusza. Jednak już od pierwszego dnia nie wszystko układa się idealnie. Z powodu temperamentu i marzycielskiej duszy Ani, dochodzi niemal codziennie do prześmiesznych przygód i wpadek.
Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ponadczasowością historii Ani. Chociaż dobrze znałam jej przygody: z przefarbowaniem rudych włosów na zielone, nieumyślnym upiciem swojej przyjaciółki Diany domowym winem czy rozbiciem szkolnej tabliczki na głowie Gilberta, to i tak znów czytałam je z zaciekawieniem, rozbawieniem, a nawet sentymentem.
Lucy Maud Montgomery roztoczyła prawdziwie idylliczną wizję Zielonego Wzgórza, jako cudownego domu, w którym mała, ruda i „zakręcona” Ania znajduje swoje miejsce na ziemi. Ponieważ dziewczynka (oprócz daru do ściągania na siebie kłopotów) posiada też dar nieustannego mówienia, niekiedy całe strony przedstawiają jej marzycielskie wywody skierowane do opiekunki Maryli. Stateczny Mateusz pozostaje z kolei cichutko z boku, ale widać, że całym sercem kocha małą Anię już od ich pierwszego spotkania na dworcu.
Innym wątkiem książki są przygody szkolne Ani, jej przyjaźń z Dianą oraz nienawiść do szkolnego kolegi Gilberta, któremu nie może wybaczyć przezwiska „marchewka”. Jednak ich drobne niesnaski tylko urealniają błogi świat przedstawiony i sprawiają, że nie jest on zbyt przesłodzony. A do czego zaprowadzą ich kłótnie w przyszłości, zapewne wiecie. :-)
W książce jest dużo śmiechu, ale pod koniec też momenty trudne i pełne cierpienia. Chociaż wiedziałam, jak się ta historia skończy, popłakałam się rzewnymi łzami czytając ostatnie strony „Ani”. W moim odczuciu jest to obowiązkowa lektura kobieca bez względu na wiek. Klasyka klasyk, której nie wypada nie znać i przygoda czytelnicza na najwyższym poziomie. Choć czytałam ją trzeci raz w życiu, to wiem na pewno, że sięgnę po nią jeszcze nie jeden raz w przyszłości. :-)
Ostatni raz czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” w liceum. Byłam nią wtedy zachwycona, ale zapewne wiecie, jak to jest odkrywać książki z dzieciństwa czy młodości po latach? Często okazuje się, że to, co kiedyś nas bawiło, dawno już straciło swój urok…
Pamiętam, jak po dekadzie od premiery „Dynastii” oglądałam jej powtórkowe odcinki i nie mogłam uwierzyć w swoje poprzednie...
2015-08-04
„Duma i uprzedzenie” to prawdziwa klasyka klasyk. Choć książka ukazała się 202 lata temu jako jedna z pierwszych powieści społeczno-obyczajowych, do dziś cieszy się ogromną popularnością. Rozeszła się w liczbie ponad 20 mln egzemplarzy i figuruje na szczycie listy 100 książek BBC, które trzeba przeczytać. Co więc można dodać? Jedynie subiektywne wrażenia z pozycji współczesnego czytelnika.
Główną bohaterką jest Elżbieta (Lizzy), jedna z pięciu nastoletnich córek niezbyt zamożnych państwa Bennet. Ponieważ sensem istnienia ich matki jest wydanie wszystkich córek dobrze za mąż, pojawienie się w okolicy nowego sąsiada, młodego i bogatego pana Bingleya oraz jego jeszcze bogatszego, przystojnego przyjaciela, pana Darcy’ego, wprowadza w życie rodziny prawdziwy zamęt.
Co zrobić, by młodzi mężczyźni zakochali się w ubogich pannach bez posagu? Jak skłonić ich do szybkich zaręczyn? – na tym upływają dni poczciwej, ale nieco głupiutkiej pani Bennet. Tymczasem Lizzy uprzedza się do dumnego pana Darcy’ego, a jej siostra Jane z wzajemnością zakochuje się w nieśmiałym panu Bingleyu. Do szczęścia obu par prowadzić będzie długa droga, pełna dumnych postaw, niedomówień, źle odczytanych intencji, a nawet skandali obyczajowych.
Wielkim plusem powieści jest plejada wyrazistych bohaterów. Darcy początkowo jest arogancki i gruboskórny, by potem okazać się prawdziwym gentelmanem, matka panien to egzaltowana dama w średnim wieku, za to ojciec pełen życzliwości, ale cicho stojący z boku. No i Lizzy, marząca o wielkiej miłości, przewyższająca inteligencją siostry oraz kpiąca z konwenansów i etykiety. Głównych bohaterów da się lubić, aczkolwiek dziecinność pozostałych sióstr Bennet bywa niekiedy irytująca…
Nie kwestionując wartości książki, muszę niestety przyznać, że czytało mi się ją ciężko. Z trudem wczuwałam się w klimat brytyjskiej prowincji przełomu XVIII i XIX wieku, gdzie jedynym celem życia kobiet było wyjście za mąż za bogatego kawalera. Rozumiem, że takie były realia tamtych czasów, które ciężko odnieść do dzisiejszych standardów. Mimo to z trudem przyswajałam fabułę i styl powieści. Z jednej strony spotkałam się z dużą dawką humoru ukazującego postawy ludzkie w „krzywym zwierciadle”. Z drugiej strony napotykałam wiele archaicznych zwrotów, ciężkostrawnych dla współczesnego odbiorcy.
Nie zmienia to faktu, że absolutnie nie żałuję czasu spędzonego nad powieścią. Warto przeczytać „Dumę i uprzedzenie” chociażby po to, by poznać światową klasykę. Mając jednak na półce prawie całą serię klasyki z „Angielskiego ogrodu” stwierdzam, że dużo bliżej mi do piszącej ponadczasowe powieści Elizabeth Gaskell niż do romantycznej Jane Austen.
„Duma i uprzedzenie” to prawdziwa klasyka klasyk. Choć książka ukazała się 202 lata temu jako jedna z pierwszych powieści społeczno-obyczajowych, do dziś cieszy się ogromną popularnością. Rozeszła się w liczbie ponad 20 mln egzemplarzy i figuruje na szczycie listy 100 książek BBC, które trzeba przeczytać. Co więc można dodać? Jedynie subiektywne wrażenia z pozycji...
więcej mniej Pokaż mimo to
Emma jest prawdopodobnie najmniej sympatyczną bohaterką powieści Jane Austen. A mimo to najbardziej ją polubiłam. Stawiająca siebie wyżej od innych, zadufana i przekonana, że zawsze ma rację. Byłaby nie do zniesienia w normalnym życiu, ale na łamach powieści można się do niej przekonać. Jeśli nie od razu, to przynajmniej z czasem.
Austen szeroko opisuje jej sytuację życiową i uzasadnia, dlaczego Emma jest taka, a nie inna. Przede wszystkim została wychowana w zbytku i rozpieszczona przez ojca oraz guwernantkę. W odmienności od bohaterek „Dumy i uprzedzenia” czy „Rozważnej i romantycznej”, nie musi się więc martwić o dobra doczesne, niemal cały swój czas poświęcając na plotki, proszone obiady i swatanie ludzi. A to ostatnie doprowadza oczywiście do wielu nieporozumień i zabawnych sytuacji.
18 lipca br. mija 200 lat od śmierci pisarki, dlatego 2017 został okrzyknięty rokiem Jane Austen. Co sprawia, że jej powieści nie tracą na atrakcyjności? Według mnie jest to m.in. niesamowity klimat dawnych lat, a konkretnie Anglii okresu regencji. Czas płynie tam zupełnie inaczej niż dzisiaj, powoli i bezstresowo. Wokół pełno zieleni i ogrodów, mężczyźni są dżentelmenami, a kobiety spędzają dnie, grając na pianinie lub malując. Natomiast głównym problemem wszystkich są rozterki uczuciowe.
Emmę otacza cała masa barwnych postaci, spośród których wiele zostało stworzonych na zasadzie ironicznego kontrastu (np. tytułowa bohaterka i stonowany pan Knightley). W obszernych opisach, widać, że Jane Austen miała dar wnikliwej obserwacji ludzkich charakterów i przywar. Przykładem jest chociażby poczciwa panna Bates, która nie może przestać mówić (jej śmieszne monologi trwają niekiedy nawet dwie strony) lub ojciec Emmy, który panicznie boi się chorób.
Ciężko jest pisać o klasykach literatury. Raz, że powiedziano już o nich niemal wszystko. Dwa, że trudno krytykować taką ikonę powieści, jak Jane Austen. A trzy, że wiele osób już te klasyki czytało. Pozostaje mi jedynie zachęcić tych, którzy jeszcze tego nie zrobili. Warto cofnąć się w czasie do początków XIX wieku i spojrzeć na świat oczami pisarki. „Emma” jest ostatnią powieścią wydaną za jej życia, na dwa lata przed śmiercią. Choć nie jest tak radosna, jak „Duma i uprzedzenie”, to moim zdaniem wcale nie powinna ustępować jej pod względem popularności. Wydaje mi się, że jest nawet lepsza. :-)
Emma jest prawdopodobnie najmniej sympatyczną bohaterką powieści Jane Austen. A mimo to najbardziej ją polubiłam. Stawiająca siebie wyżej od innych, zadufana i przekonana, że zawsze ma rację. Byłaby nie do zniesienia w normalnym życiu, ale na łamach powieści można się do niej przekonać. Jeśli nie od razu, to przynajmniej z czasem.
więcej Pokaż mimo toAusten szeroko opisuje jej sytuację...