-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
Po szwedzku książka ma nazwę „Det osynliga barnet och andra berättelser” (Niewidzialne dziecko i inne opowiadania)
Jedyna część złożona z pojedynczych opowiadań. Jest ich 9 i wielka szkoda, że tylko tyle.
„Wiosenna piosenka” (Vårvisan)
„Straszna historia” (En hemsk historia)
„O Filifionce, która wierzyła w katastrofy” (Filifjonkan som trodde på katastrofer)
„Historia o ostatnim smoku na świecie” (Historien om den sista draken i världen)
„O Paszczaku, który kochał ciszę” (Hemulen som älskade tystnad)
„Opowiadanie o niewidzialnym dziecku” (Berättelsen om det osynliga barnet)
„Tajemnica Hatifnatów” (Hatifnattarnas hemlighet)
„Cedryk” (Cedric)
„Choinka” (Granen)
Oceniam wyżej od „Zimy” pomimo, iż obrazki sprawiają wrażenie robionych na kolanie. Nadal mają w sobie coś, lecz w pozostałych częściach wyglądają znacznie lepiej.
Przedstawiam w zmienionej kolejności.
Tytułowym opowiadaniem jest „Niewidzialne Dziecko”. Jesienną porą, po grzybobraniu, w czasie deszczu Too-tiki przyprowadza do domu Muminków dziewczynkę imieniem Ninni (zdrobnienie od Anna), która ze strachu przed swoją szyderczą ciotką straciła widoczność (pomysł wykorzystany wcześniej w „Zimie”, tam niewidzialne były myszy). Przedstawia ich znacząco :
– Trochę zwariowani, ale mili (De är lite fåniga ibland men rätt så hyggliga på det stora hela).
Mała Mi wita dziewczynkę po swojemu:
– Pewnie wyglądasz jak kupka nieszczęścia, skoro zrobiłaś się niewidzialna.
Muminek ruszył konceptem zręcznie jak słoń w składzie porcelany (a może hipopotam):
– Nie zwracaj uwagi na Mi, ona jest nieczuła. Możesz się czuć zupełnie pewna tu u nas. Nawet nie myśl o tej okropnej ciotce. Ona tu nie może przyjść, żeby cię zabrać...
– Kochanie, jesteś osioł – powiedziała Mama, zwykle wyrozumiała, zatem przekroczył dopuszczalne granice niezręczności.
Część miłych na ogół stworków jest zwierzokształtna (Muminki i Migotki przypominają hipopotamy, Paszczaki też, choć wyższe i z węższym pyszczkiem, Ryjek kangura bądź jamraja, Filifionki jak borsuki czy łasice) lub jest zwierzątkami (Emma, Piżmowiec), część człekokształtna (Homki, Mimble, Włóczykij, będący pół – Mimblem, także Bufka, Gapsa czy Too-tiki). Ninni nazwana jest dziewczynką (flicka) bez bliższych określeń, widocznie należy do drugiej grupy. Najbardziej podobna jest do Mimbli.
Co prawda brak wyraźnych zasad, Mimble w „Pamiętnikach” czy Homek w „Lecie” mają ogonki, co wygląda śmiesznie, w późniejszych książkach, jak ta, są bardziej podobne do ludzi.
Mama stosuje rodzinny przepis przeciwko znikaniu (właściwie „zamgleniu”, bliżej nieokreślony) z połowicznym skutkiem. Ninni widać tylko częściowo, bez głowy. Usposobienie ma wciąż nieśmiałe, odpowiada w sposób przesadnie ugrzeczniony, nie śmieje się.
– Ona nie potrafi się bawić – wymamrotał Muminek.
– Ona nie potrafi się nawet rozzłościć – powiedziała Mi – W tym tkwi całe nieszczęście. Nigdy nie będziesz miała własnej twarzy, dopóki nie nauczysz się bić. Możesz mi wierzyć.
– Tak, oczywiście – zgodziła się Nini, cofając się ostrożnie.
Rysunki wprowadzają zamęt, bowiem gdy Nini wchodzi po schodach czy leży w łóżku, jest zbliżonego wzrostu do Muminków, gdy Mi ją ruga, wyglada jakby obie były równie małe.
Gdy któregoś dnia odwiedzają Too-tiki mieszkającą w kabinie kąpielowej, Nini zamilkła z wrażenia przed ogromem morza.
– Ze wszystkich idiotycznych dzieci (Av alla idiotiska ungar) – zaczęła Mi.
– Sama jesteś idiotyczna (Idiotisk kan du vara själv) – ucięła Mama.
W końcu dziewczynka zdołała wpaść w gniew, gryząc w ogon Tatusia (sam był sobie winien, udając, że chce wrzucić Mamę do morza), zyskując uznanie Małej Mi, odzyskała przy tym wygląd.
– Widać ją! Widać! – wołał Muminek – Ona jest śliczna.
– Istne cudo – powiedział Tatuś, oglądając swój pogryziony ogon – To jest najgłupsze, najbardziej zwariowane, najgorzej wychowane dziecko, jakie kiedykolwiek widziałem, z głową czy bez!
Chcąc wyłowić z wody kapelusz, który tam zleciał, sam wpadł, czym przyprawił Nini o napad śmiechu.
– Ona podobno dawniej nigdy się nie śmiała. Uważam, żeście tak zmienili dzieciaka, że jest gorsza niż mała Mi – Too-tiki wypowiedziała dwuznaczną pochwałę – No, ale najważniejsze, że ją widać.
Mama Muminka odpowiada, że wszystko zasługą rodzinnego przepisu, jednak gdyby tak było, powinno wystarczyć bez względu na to czy dziecko wpadło w szał. W każdym razie zakończenie przewrotne, można oczekiwać, że nie ciotka ją, a ona ciotkę będzie gnębić.
Za pierwszym razem, gdy przeczytała mi to moja Mama, zakończenie wzbudziło moją myśl, ktorą wyrazić można słowami „czy musiała gryźć, skoro tylko udawał”, później za którymś razem przy samodzielnym czytaniu przyszła inna „ale skąd miała wiedzieć, że udawał”.
W szwedzkim serialu kostiumowym „Jul i Mumindalen” (Gwiazdka w Dolinie Muminków) z 1973 w odcinkach 21 „Det osynliga barnet” (Niewidzialne dziecko) i 22 „Att våga bli arg” (Odważyć się złościć) treść przekazana ściśle, Mi jest tego wzrostu, co pozostałe postacie, warto przynajmniej spojrzeć, wygląda bardzo śmiesznie.
W 16 odcinku kukiełkowego (pod mylącą nazwą „Zimowy sen”, o którym mowa w zakończeniu) dziewczynkę sprowadza … Mi, całość znacznie skrócona, Tatuś mimo doznanego bólu przejawia wyrozumiałość.
W japońskim odcinek 9 „Niewidzialne dziecko” i 10 „Koniec kłopotów Nini”, treść zasadniczo ta sama, poza tym, że doczepiony wątek Bobka (chcącego wykorzystać dziewczynkę do niecnych celów) pasujący jak pięść do nosa. Too-tiki przemawia milej niż w książce.
Co prawda niepotrzebnie została ośmieszoną, wracając niesie parasol przed sobą, zamiast nad sobą, szczegół wymyślony na użytek widowni, w książce miała płaszcz przeciwdeszczowy.
Deszcz ma być może znaczenie dla zaznaczenia nieśmiałości Nini, która woli moknąć niż wejść do przytulnego domu, jednak nieśmiałość jej podkreślona zostaje jeszcze wielokrotnie na inne sposoby.
Nini bierze udział w grzybobraniu zbierając więcej i lepiej od innych, w książce jedynie obierała zebrane grzyby i próbowała zrywać jabłka, co nie bardzo jej wyszło.
Następnie zabawa w chowanego, w książce nie zostało to wyraźnie określone, lecz z „Czarodziejskiego Kapelusza” wiadomo, że była ulubioną muminkową zabawą.
Zakończenie zmienione o tyle, że Tatuś chciał wrzucić Mamę do morza, chociaż na jedno wychodzi.
W odcinku 12 najnowszej trójwymiarowej „Doliny Muminków” początek niemożebnie i niepotrzebnie poplątany. Zamiast deszczu mgła, Too-tiki (w polskim przekładzie obdarzona męskim głosem, co można by objaśnić jej wyglądem, lecz w książkach określana jest zaimkiem rodzaju żeńskiego „hon”, co po szwedzku znaczy „ona”, po angielsku w tym odcinku też ma głos kobiecy) potajemnie zabiera Nini od ciotki (wyglądającej jak Ciotka Paszczaka), prowadzi ją (Nini, nie ciotkę) na czymś w rodzaju smyczy (! w książce dziewczynka od początku ma na szyi dzwoneczek, tu zakłada go później), lecz gubi we mgle. Nini przypadkiem spotyka Muminka podczas grzybobrania, który nie wiedząc z kim ma przyjemność, prowadzi ją do domu. Dalszy ciąg też udziwniony, Mała Mi próbuje ją namierzać oświetlając, aby zobaczyć cień itd. Too-tiki nadchodzi i opowiada o wszystkim ze zdziwieniem, że zguba dotarła do celu. Koniec złagodzony, bez gryzienia i wpadania w złość, jedynie wrzucenie do jeziora zamiast morza i wyśmianie Tatusia, niby słusznie, złość piękności szkodzi, lecz wcześniej za bardzo namieszane, jeśli kto nie zna tego skądinąd, może mieć trudność ze zrozumieniem.
„Wiosenna piosenka” wygląda jak początek większej całości, zyskałaby, gdyby nim była. Mój ulubiony bohater Włóczykij rozmyśla właśnie nad ułożeniem nowej piosenki, kiedy zagadnęło go bezimienne zwierzątko, pełne podziwu, że rozmawia z nim.
– Nigdy nie jest się zupełnie wolnym, jeśli się kogoś za bardzo podziwia, to wiem (Man blir aldrig riktigt fri om man beundrar nån för mycket, det vet jag) – odpowiedział sławny gawędziarz. Coś w tym jest. Zapytany, kiedy wróci do Doliny, rzucił :
– Przyjdę, kiedy mi się będzie podobało. Może wcale nie przyjdę. Może pójdę w zupełnie inną stronę.
I pomyślał przy tym „Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem wszystko niszczą? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było.”
Na prośbę zwierzątka wymyśla dla niego imię, trudne do powtórzenia. Nazajutrz zamierza iść jak najdalej, lecz zmienia zdanie i zawraca.
Spotyka znów zwierzaczka, który będąc zadowolony z imienia, żyje teraz pełnią życia.
– W każdym razie pójdę odwiedzić Muminka. Coś mi się zdaje, że trochę tęsknię za nim – powiedział Włóczykij.
– Pozdrów Muminka! Muszę się śpieszyć i żyć, tyle czasu zmarnowałem! – odpowiedział zwierzaczek i znikł.
Włóczykij wyciągnął się na mchu i patrzył w wiosenne niebo, błękitne prosto nad nim i zielone jak morze nad wierzchołkami drzew. Czuł, jak gdzieś pod kapeluszem zaczyna powstawać jego melodia, ta, która w jednej części ma się składać z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty, a jej resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt nad samotnością.
„Smok” mym zdaniem, może mylnym, więcej zapowiada, jak przynosi. Muminek przypadkiem złowił go w stawie, małego, jak pudełko zapałek, jedzącego muchy. Ukrył go w swym pokoju, do tajemnicy dopuścił początkowo tylko Włóczykija, do którego smok od razu się przywiązał. Wkrótce pogryzł wszystkich z wyjątkiem Włóczykija, a ilekroć się złościł, wypalał w czymś dziurę.
– Ach, jaki on słodki! – zawołała Panna Migotka.
– A kiedy trochę podrośnie, spali cały dom. Zobaczycie! – powiedziała Mi, chwytając ze stołu kawałek placka, smok natychmiast podleciał do niej jak mała złota furia i ugryzł ją w łapkę. Nazwała go odpowiednio, tak jak umiała (zważywszy że potrafi ubliżać dla zabawy, można sobie wyobrazić, co powie, gdy jest zła) aż siostra musiała jej zwrócić uwagę, darmnie, skoro Mi i tak powie czy zrobi co zechce.
Muminek zawiedziony tym, że smok woli Włóczykija od niego, wypuszcza smoka przez okno. Gdy smok zasnął, Włóczykij odstąpił go wraz z kapeluszem (do którego bardzo był przywiązany jak wiadomo z „Komety”) jakiemuś Paszczakowi, dodając kilka złowionych ryb za fatygę.
„Dostanie jeszcze za swoje! – pomyślał Włóczykij – I właściwie dobrze mu tak”. (chyba nie rozumiem, Paszczak jedynie łowił ryby, nie był Dozorcą ani Gliniarzem)
Później Muminkowi, który nie zauważył (a może też udał) braku kapelusza, powiedział:
– Takie małe smoki robią, co im przyjdzie do głowy. Raz tak, raz inaczej, a wystarczy, że taki jeden z drugim zobaczy muchę, zaraz zapomina o wszystkim. Tak to, widzisz, jest ze smokami. Nie warto się nimi przejmować.
W 27 odcinku serialu kukiełkowego powtórzone dokładnie, chociaż smok miał za ciemny odcień, powinien być złoty z zielonymi łapkami.
W 13 odcinku rysunkowego to samo, z drobnymi, raczej zbędnymi zmianami, jak zamiast stawu spora kałuża po ulewnym deszczu, najistotniejsze, że na końcu Włóczykij zachowuje kapelusz i słusznie.
W 3 odcinku trójwymiarowego to samo, lecz upstrzone niedorzecznymi dodatkami. Muminek biegnąc ze zdobyczą
wpada na Tatusia rąbiącego drewno, na skutek tego Tatuś przecina sobie cylinder. Ani mądre, ani śmieszne. Muminek wpada też na Filifionkę z „Zabawy w udawanie” i na Piżmowca, który znosi to ze stoickim spokojem, obojga z nich w tej opowieści nie było, a Piżmowiec z pewnością jąłby swoje, iż odmawia dłużej wytrzymywania, gdy stawiają go w tak poniżającym położeniu. Zaś Mi nadzoruje Muminka już podczas połowu, wygłaszając napuszone zdania, zupełnie do niej nie podobne. Następnie wbrew zakazom wchodzi przez okno do pokoju Muminka, na własną szkodę, gdyz zostaje tam uwięzioną, tymczasem Muminek wyprowadza smoka na smyczy, oczywiście zwierzak silniejszy od niego ciągnie go za sobą. Dalej jak poprzednio, Włóczykij poświęca kapelusz. Godne uwagi zakończenie, gdy Muminek w ostatnim zdaniu zapytuje, gdzie kapelusz.
Może bardziej zajmująco wygląda „Tajemnica Hatifnatów”. Kilkakrotnie mowa w „Pamiętnikach”, a wcześniej w „Powodzi” o tym, jak Tatuś wyruszył z tymi dziwacznymi stworami. Teraz zostaje opisane dokładnie (choć widać rozbieżność z tamtymi częściami). Zatem Tatuś wyruszył na wybrzeże morza chcąc ich poznać.
Pamiętał, jak Mimbli powiedziała kiedyś:
– Żyją niedobrym życiem. To ma jakiś związek z elektrycznością. Poza tym potrafią czytać myśli innych, a to nie jest w porządku.
W „Pamiętnikach” brzmiało to jeszcze lepiej : może depczą czyjeś ogródki warzywne i piją piwo.
Przypłynęło ich trzech. Spojrzeli na Tatusia okrągłymi, bladymi oczyma. Tatuś zdjął kapelusz, a kiedy mówił, machali łapkami do taktu i zaplątał się w długim zdaniu o horyzontach i werandach, o wolności, a także o prawie do niepicia herbaty, kiedy się na to nie ma ochoty (przepiękne zdanie, znam to uczucie, też potrafię zmieścić za dużo w jednej wypowiedzi, tak że za trudno zrozumieć). Wsiadł do ich łodzi, zastawiając, czy tymi łapkami czytają w myślach. Wyruszyli i dopłynęli do niegościnnie wyglądającej wyspy.
Była tam góra stroma i śliska, nieżyczliwa jak cała wyspa, która najzupełniej wyraźnie dawała do zrozumienia, że chce, aby ją zostawiono w spokoju. Nie było na niej kwiatów ani mchu, nie było w ogóle nic – po prostu wyłaniała się z morza i wyglądała na złą. (W dwóch zdaniach zawarte więcej niż mogły by pomiescić całe tomy)
– Czy tu wylądujemy? – spytał Tatuś, a że milczeli, dodał - Jeżeli pytam, czy będziemy lądować, chociaż widzę, że będziemy, to chyba możecie w każdym razie odpowiedzieć. Cokolwiek, tyle, żebym wiedział, że mam towarzystwo.
Hatifnatowie zabrali stamtąd naładowany zwitek kory. Być może był to ich znak rozpoznawczy.
Tatuś spróbował wysiąść, czego od razu pożałował, wyspa była zamieszkaną przez chmary czerwonych pajączków (do czego mogly być aluzją?) uciekających przed Hatifnatami.
Później odwiedzają kolejne takie wysepki, aż w końcu na jednej zgromadzona ich większa ilość wspólnymi siłami ściąga burzę. Tatuś rozumie wreszcie (dziwne, że dopiero teraz), iż nie jest to dla niego i samotnie wraca w jednej z łódek.
Tęsknił za swoją rodziną i za swoją werandą. Wydało mu się nagle, że dopiero tam będzie miał tyle przygód i będzie tak wolny, jak tylko powinien być prawdziwy tatuś.
Ostatnie dwa zdania przypominają mi zakończenie „Niezwyciężonego”:
„Rohan, któremu rakietnica wypadła z ręki, ani wiedział, kiedy zesunął się po boku maszyny i chwiejnym, przesadnie dużym krokiem, nienaturalnie wyprostowany, zaciskając pięści, by zdusić nieznośne drżenie palców, szedł prosto na dwudziestopiętrowy statek, który stał w powodzi świateł, na tle blednącego nieba, tak majestatyczny w swym nieruchomym ogromie, jakby naprawdę był niezwyciężony.”
„Cedryk” Był zabawką w kształcie psa, którą Ryjek (tu z niejasnych powodów występuje pod swym właściwym imieniem Sniff) podarował córce Gapsy i rozpaczał z tego powodu. Cedryk miał oczy z topazów a na obroży selenit. Poza tym wyraz twarzy nie do naśladowania, taki, jakiego nie miał nigdy żaden inny pies.
– Jeżeli tak bardzo kochałeś Cedryka, to mogłeś przynajmniej dać go komuś, kogo lubisz, a nie córce Gapsy – powiedziała Mama Muminka.
– To wszystko przez Muminka. Powiedział, że jeżeli się oddaje coś, co się lubi, to zwraca się to dziesięciokrotnie i ma się potem bardzo miłe uczucie. Oszukał mnie.
Aby go pocieszyć Włóczykij opowiada o cioci swej mamy (zatem jakiejś Mimbli), która nie miała przyjaciół, ale kochała swoje piękne rzeczy, które zbierała przez całe życie (co pasowałoby raczej do Filifionki). Raz połknąwszy jakąś kość, miała od tego umrzeć i rozdała swoje skarby, lecz w końcu ze śmiechu wypluła tę kość i wyzdrowiała.
– Naprawdę? Biedna ciotka!
– Co chcesz powiedzieć przez to: biedna ciotka?
– No, przecież oddała wszystko! Całkiem bez potrzeby! Przecież wcale nie umarła! Czy poszła potem i odebrała te rzeczy?
– Oczywiście, że nie. Zostało jej łoże, bardzo cenne. Ostatnio wyruszyła nad Amazonkę, jak zawsze chciała.
Ryjek nie załapał pointy, lecz odnalazł Cedryka, co prawda już bez szlachetnych kamieni, ale kochał nadal go tak samo, mimo że robił to tylko z miłości. A to na pewno przynosi mu zaszczyt. (Uwaga Autorki)
„Choinka” Opowieść Wigilijna Muminków, dość zabawna.
– Mamusiu! Zbudź się! – zawołał Muminek przerażony – Stało się coś strasznego! To się nazywa Wigilia!
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Mama, wysuwając pyszczek spod kołdry.
– Nie wiem dokładnie – odpowiedział Muminek – Ale nic nie jest przygotowane i coś przepadło i wszyscy biegają jak zwariowani.
Tatuś, usłyszawszy że do Wigilii potrzebna jest choinka, a o własne drzewa bardzo dbał, ściął świerk należący mieszkającej w pobliżu Gapsy, która na szczęście tego nie załapała. Wygląda, że Gapsa (o której dalej) jest ich sąsiadką, o czym mowa po raz pierwszy.
Z pewnością nie zaszkodziłaby jeszcze jedna przygoda Włóczykija, albo i dwie chociaż. Również za mało o mojej ulubionej Pannie Migotce, co obniża średnią ocenę.
Osobno omawiam najbardziej mym zdaniem udane: Filifionkę, Homka i Paszczaka.
Filifionka wierząca w katastrofy. Zakładam, że to ona występuje w „Listopadzie”. Wyraźnie inna od tej z „Lata” (tamta jest wesoła, co prawda dzięki Pannie Migotce). Mieszka samotnie na niegościnnym wybrzeżu w ponurym domu, pomalowanym w celu pozbycia starych farb na ciemnoszaro z zewnątrz i na brązowo wewnątrz (tak samo oszczędzał na malowaniu Wiercipiętek w „Pamiętnikach”). Wynajęła go bardziej z poczucia obowiązku, niż z potrzeby (działanie wyraźnie filifionkowe),
bowiem dała sobie wmówić, jakoby jej babcia też tam kiedyś mieszkała.
Pokoje były tak wysokie, że sufit pozostawał zawsze w cieniu, a okna duże i poważne do tego stopnia, iż żadne koronkowe firanki na świecie nie mogłyby ich ozdobić i uczynić miłymi. Nie były to okna do wyglądania, za to każdy mógł łatwo zajrzeć do środka, a tego Filifionka nie lubiła.
A kto lubi, swoją drogą.
Przewiduje nadciągający kataklizm, jak Piżmowiec na początku „Komety”, ma Przeczucia, niczym Jok w „Pamiętnikach”. W pogodny dzień powtarza sobie:
– To tylko cisza przed burzą.
Wyobraża sobie katastrofę, właściwie ciągle w myślach ją przeżywa i jest z tego dumną. Równocześnie potrzebuje zrozumienia, lecz jedyna przyjaciółka (o ile można ją tak nazwać) Gapsa (Gafsan, co znaczy „Gaduła” czy „Plotkara”) nie chce czy nie potrafi. Gapsa uchodzi za damę, lecz wygląd ma czupiradła, a usposobienie do tego odpowiednie. Filifionka zaś z trudnością wyraża, co czuje. Znam to uczucie, bywa, iż chcąc przekazać to, co mnie dręczy, mówię o czymś zupełnie innym. Przez to Filifionka ta zawsze wydaje mi się bliską (chociaż ktoś może powiedzieć: osobliwy powód). Również zatopione lądy i tym podobne zwykle mnie ciekawią, czytając o nich od razu tę Filifionkę mam na myśli.
– Niech mi pani wierzy, kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chodnikami, i wszystkim tym, co jest ważne, pani wie, okropnie ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubłagane – mówiła Filifionka – To, czego nie można uprosić, z czym nie można dyskutować, czego nie można zrozumieć i o czym się nie wie. To, co się czai w ciemnym pokoju i przychodzi skądś z dala i czego nigdy nie widać, aż już jest za późno. Czy pani to kiedyś czuła?
Gapsa oczywiście odpowiada coś bez związku i nie na temat, po czym wraca do siebie.
Pozostawiona sama ze swymi mrocznymi przeczuciami Filifionka szuka schronienia w spiżarni, gdzie przecież nie jest bezpieczniej niż gdziekolwiek. Nadciąga sztorm. Chciała zadzwonić do Gapsy mówiąc:
– A nie mówiłam ?
Ale przewód był zerwany.
Zakończenie trudne do przewidzenia. Apokaliptyczna przepowiednia staje się rzeczywistością, a Filifionka zachowuje spokój, w końcu nawet ogarnia ją radość.
Lubię ją i cenię, a nawet podziwiam.
Być może moje rozumienie tej opowieści wypada zbyt jednostronnie.
Być może można dostrzec jeszcze jakieś inne przesłania, cokolwiek miałoby to znaczyć, zatem zachęcam do przeczytania.
Przy tym zwracam uwagę, iż Filifionki mają bardzo zabawne pyszczki.
https://moomin.fandom.com/wiki/Mrs_Fillyjonk
Jamniczkę mojej cioci nazywam Filifionką, gdyż ma bardzo filifionkowy wygląd (jamniczka, nie ciocia).
„Straszna historia” trochę podobna, lecz rozwiązana inaczej. Jeden z Homków (młodszy i mniej rozważny od tego z „Lata”) obdarzony wybujałą wyobraźnią, wymyśla przerażające opowieści. Można by to uznać za chorobliwą skłonność do zmyśleń, lecz moim zdaniem wygląda raczej na przykład konfabulacji, bowiem sam w to wierzy (co także jest zaburzeniem umysłowym). W „Pamiętnikach” Mimbla opowiadała o czymś zbliżonym:
– Bardzo lubię historie o duchach! Mama zawsze starała się straszyć nas wieczorem okropny mi historiami. Opowiadała i opowiadała, aż w końcu tak się sama zaczynała bać, że nie spaliśmy pół nocy, bo trzeba było ją uspokajać.
Co prawda Mimbla znana była z kłamstw, lecz Tatuś trochę dalej opisuje, jak jej mama przed snem czyta dzieciom kryminał: inspektor policji Twiggs wyciągnął trzycalowy gwóźdź z ucha zamordowanego …
Wracając do Homka, granica miedzy rzeczywistością a wyobrażeniem ulega zatarciu:
„Chwilami leżał nieruchomo i czujnie wypatrywał wroga przez sztachety, po czym znów czołgał się naprzód. Jego młodszy braciszek posuwał się tuż za nim. Kiedy Homek dotarł do warzywnika, rozciągnął się płasko na brzuchu i wpełzł między główki sałaty. Była to jedyna możliwość. Wróg wszędzie rozesłał swych zwiadowców, a część z nich fruwała w powietrzu.
– Cały jestem czarny – poskarżył się braciszek.
– Cicho – szepnął Homek – jeśli chcesz żyć. A czego się spodziewałeś? Że w tropikalnych błotach zrobisz się niebieski?
– To przecież sałata – powiedział braciszek.
– Zobaczysz: prędko staniesz się dorosły, jeżeli będziesz taki – rzekł Homek – Będziesz jak tatuś i mamusia, i dobrze ci tak. Będziesz widział i słyszał w zwykły sposób, a to znaczy, że nic nie będziesz widział ani słyszał, tak to się skończy.
– Mhm – mruknął braciszek pojednawczo i zaczął jeść ziemię.
– Ziemia jest zatruta – ostrzegł go Homek krótko – Wszystkie owoce, które rosną w tym kraju, są zatrute. No tak, spostrzegli nas, i to przez ciebie.
Dwaj zwiadowcy śmignęli ponad grządkami groszku, ale Homek szybko ich zestrzelił. Dysząc z napięcia i wysiłku, zsunął się do rowu i siedział cicho jak żaba. Nasłuchiwał tak pilnie, aż drżały mu uszy i głowa go rozbolała. Pozostali zwiadowcy zachowywali się cicho, lecz zbliżali się z wolna, pełznąc w trawie. W trawie prerii. A było ich niezliczone mnóstwo. (…) W rowie było mokro, więc Homek wstał i zaczął brodzić. Był to szeroki, długi rów i Homek postanowił odkryć biegun południowy; szedł coraz dalej i dalej, coraz bardziej zmęczony, zapasy wody i żywności były na ukończeniu, a do tego wszystkiego został jeszcze pogryziony przez białego niedźwiedzia polarnego. (…) Wyszedł na bagnisko. Było szare i ciemnozielone, a tu i ówdzie błyskała czarna woda. Dookoła niczym śnieg bieliła się wełnianka i unosił się zapach pleśni.
Nie wolno wchodzić na bagno – pomyślał Homek – Małym Homkom nie wolno, a duże tu nigdy nie przychodzą. Ale nikt poza mną nie wie, dlaczego tu jest niebezpiecznie... Bo późną nocą przejeżdża tędy Wielki Wóz-Widmo na ciężkich kołach. Z daleka słychać, jak turkocze, ale nie wiadomo, kto nim powozi... (…)
Nagle ogarnął go lęk, szedł od żołądka w górę. Dopiero co nie było żadnego Wozu, nikt nigdy o nim nie słyszał. Ale gdy wymyślił go sobie, natychmiast stał się rzeczywistością. Był wprawdzie gdzieś daleko, lecz tylko czekał w mroku, żeby się wytoczyć. (…)
– Chciałbym ich zobaczyć oko w oko z Hotomombą – mruczał Homek – Ale by się zdziwili! (…) Wszystko jest naprawdę. Wróg i Hotomomba, i węże bagienne, i Wóz-Widmo. Są tak samo naprawdę, jak na przykład nasi sąsiedzi, ogrodnik, kury i hulajnoga.
Powiedziawszy to, stanął bez ruchu wśród ostrych bagiennych traw i zaczął nasłuchiwać. Gdzieś w oddali jechał Wóz-Widmo, rzucał czerwone światło na wrzosy, skrzypiał, trzeszczał i toczył się coraz prędzej.
– Nie trzeba było udawać, że jest. Teraz jest naprawdę – szepnął Homek do siebie – W nogi!
Kępy trawy kołysały się i gięły pod jego łapkami, czarne doły z wodą lśniły jak oczy, a błoto wciskało mu się między palce nóg.
– Nie wolno mi ani trochę myśleć o wężach – stwierdził Homek i w tej samej chwili pomyślał o nich tak gwałtownie i żywo, że wszystkie powyłaziły ze swych dziur i oblizywały sobie wąsy.”
Nawet gdy zabrania sobie myśleć o czymś, jest to silniejsze od niego, też tak miewam.
Zakończenie przewrotne, spotkał bowiem Małą Mi i próbował nastraszyć, ona oczywiście w lot chwyciła i jęła opowiadać głupoty w tym samym duchu utrzymane, tylko jeszcze większe, co w końcu uświadomiło mu, by dać sobie spokój z wymyślonymi zagrożeniami. Czy na długo ?
Hotomomba wygląda na bardzo udaną nazwę, jak bomba i hekatomba.
Paszczak, który kochał ciszę i spokój, w pełni go rozumiem.
Był bileterem w wesołym miasteczku, prowadzonym przez jego krewnych, co pojmował na swój sposób, gdyż czasem wpuszczał bez biletu. Kiedy wielka ulewa zmyła jego miejsce pracy, poprosił o przejście w stan spoczynku, gdyż hałas mu obrzydł. Jako odprawę dostał od rodziny zapuszczony park, coś w rodzaju Tajemniczego Ogrodu (bowiem angielski ogród jest w stanie dzikim). Dzieci przywykłe do wesołego miasteczka naznosiły to, co z niego ocalało do tego parku. Paszczak po wahaniach pozwolił im na zabawy, pod warunkiem, że będą cicho. Choć trudno uwierzyć, dotrzymały słowa.
Po szwedzku książka ma nazwę „Det osynliga barnet och andra berättelser” (Niewidzialne dziecko i inne opowiadania)
Jedyna część złożona z pojedynczych opowiadań. Jest ich 9 i wielka szkoda, że tylko tyle.
„Wiosenna piosenka” (Vårvisan)
„Straszna historia” (En hemsk historia)
„O Filifionce, która wierzyła w katastrofy” (Filifjonkan som trodde på katastrofer)
„Historia o...
Od „Komety” minął rok, właściwie kilka miesięcy, gdyż wiosną roku następnego Muminek, Ryjek i Włóczykij (przespał z nimi zimę) znaleźli Czarodziejski Kapelusz. Oczywiście dopiero odkryją jego właściwości. Tatuś przymierza go, lecz na szczęście jest na niego za duży (Kapelusz, nie Tatuś). Postanawiają używać go jako kosz na śmieci i wrzucają do środka skorupki jajek ze śniadania, które przekształcone w obłoczki wyfrunęły do ogrodu. Widocznie na zasadzie przeciwieństw zamieniał ciężkie w lekkie, twarde w miękkie, duże w małe, czy można było przemianami sterować, nie zostało wyjaśnione. Czar po jakimś czasie ustępował samoczynnie, na razie Muminek i jego przyjaciele mają na czym latać, nie rozumiejąc skąd te obłoczki.
Tymczasem Paszczak Filatelista biada, że zebrawszy wszystkie znaczki pozostał bez zajęcia.
– Kochany Paszczaku – doradziła Panna Migotka – może byś zaczął zbierać coś innego?
– To rzeczywiście dobry pomysł – przytaknął Paszczak, chociaż wciąż był smutny uznając, że nie wypada robić rozradowanej miny tak zaraz po tak wielkim smutku.
– Może motyle ? – zaproponował Muminek.
– Zbiera je mój kuzyn ze strony ojca, a ja go nie znoszę.
Poznali go już w „Komecie”.
– A może zdjęcia gwiazd filmowych? – podsunęła Panna Migotka.
Stanęło na zbieraniu roślin.
palalela „Tylko Małej Mi nie było – z kreskówki kojarzę, że śmigała na obłoczkach.”
Mi nie mogło tu być, pojawi się dopiero w następnej księdze.
Innym razem Muminek przy zabawie w chowanego ukrył się w Kapeluszu, zmieniając wygląd, czego nie zauważył. Wyszedłszy zawołał:
– A kuku! Spójrzcie na mnie!
– Spójrz lepiej sam na siebie! – odburknął Ryjek.
– Ale się zdziwiliście, co? Nie macie pojęcia, gdzie byłem!
– To nas wcale nie obchodzi. Ale jesteś rzeczywiście tak brzydki, że każdego może to zdziwić – dodał Ryjek.
– Kto to ? – zapytała zdziwiona Panna Migotka.
– Jestem Królem Kalifornijskim (Kungen av Kalifornien) – zażartował Muminek.
– Czy on tu będzie mieszkał? – zapytał Paszczak.
– O tym niech postanowi Muminek – odparł Ryjek – Tylko gdzie się podział ?
– Muminek ? Znam go dobrze, kawał łobuza z niego – Muminek ciągnął żart w oczekiwaniu, że zaprzeczą, lecz przesolił.
– Jak śmiałeś to powiedzieć o Muminku ? – zawołała oburzona Panna Migotka.
– Dalej, nie puścimy tego płazem ! – krzyknął Ryjek (dotąd nikt by nie podejrzewał o takie podejście do Muminka).
– Co wyprawiacie, dzieciaki? – zapytała Mama Muminka, hałas był widocznie niewąski.
– Tłuką Króla Kalifornijskiego – szlochała Panna Migotka – Dobrze mu tak!
– Mamusiu! – zawołał Muminek – Trzech na jednego! To niesprawiedliwe!
– Też tak uważam – odpowiedziała Mama – tylko kim właściwie jesteś, zwierzaczku?
Skoro trzech to Ryjek, Włóczykij i zastanawia mnie zawsze, kim ten trzeci. Paszczak był na to za stary, Migotek za poważny, jego zaś urocza siostrzyczka bądź co bądź za grzeczną na bijatyki. Chyba jednak Migotek.
Czar w porę prysł, poza tym Mama i tak zawsze rozpozna Muminka.
Zapytany jak do tego doszło, Muminek podejrzewa, że to sprawą Kapelusza.
– Może wrzucić tam jakiegoś wrogą.
– Czy masz kogoś takiego?
– Na przykład świnkę morską – powiedział Migotek.
– Jest za duża.
Było to żartem tłumaczki (poczciwe zwierzątko, jak świnka morska, miałoby być czyimś wrogiem ?) mowa tam o „wielkim szczurze” (stora råttan).
W końcu wrzucili do środka Mrówkolwa (z zemsty za to, że w „Powodzi” wciągnął Mamę do swego dołu i nasypał jej piasku do oczu) zmieniając go w małego jeża. Ryjek z przejęcia ugryzł Paszczaka w palec. Cały on. Mama kazała wyrzucić Kapelusz do rzeki, co było początkiem kolejnych kłopotów, bowiem zmieniał rybki w ptaszki a wodę w sok malinowy, Muminek z Włóczykijem ukryli go w jaskinii.
Tam też nie był bezpieczny.
Nazajutrz, gdy Piżmowiec jak zwykle wyszedł z książką i położył się w hamaku, sznur pękł, a on znalazł się na ziemi.
Zaczął zrzędzić bardziej niż dotąd.
– Mam nadzieję, że nic się panu nie stało? – zapytał Tatuś.
– Powinien pan pamiętać o wszystkim, na co bywam narażony w jego domu. Tak na przykład w zeszłym roku spadła na nas kometa. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Ale jak pan sobie zapewne przypomina, również w zeszłym roku usiadłem na torcie czekoladowym jego małżonki. Było to najwyższym uchybieniem mojej godności. A czasem wasi goście wkładają mi szczotki do łóżka, co jest szczególnie głupim żartem. Nie mówiąc już o pańskim synu, Mumin...
– Wiem, wiem - przerwał zgnębiony Tatuś Muminka - nie ma spokoju w tym domu...
– Gdybym się zabił, nie miałoby to oczywiście większego znaczenia. Ale niech pan pomyśli, gdyby tak pańskie MŁODE OSOBY mnie zobaczyły! Teraz w każdym razie mam zamiar odejść do pustelni, żyć w ciszy i spokoju i wyrzec się świata.
Możecie mi przynosić jedzenie dwa razy dziennie, ale nie przed dziesiątą.
I obrażony ruszył do jaskinii. I dobrze, zawsze uważam, iż za bardzo się szarogęsił w ich domu. To, że Tatuś przyjął go pod dach chyba nie upoważniało do ciągłego wylegiwania w hamaku. Niby to czyta dzieło „O niepotrzebności wszystkiego”, lecz jak tylko wyczuje jakieś smakołyki, od razu łapki do nich wyciąga. Ryjek jest zachłanny jak mało kto, lecz przynajmniej nie udaje, że nie jest.
Ponieważ w rzeczywistym świecie Piżmowiec ma około stopy długości, nie licząc ogonka, zatem Muminki powinny być zbliżonego wzrostu.
Wkrótce, gdy wszyscy na życzenie Mamy wyruszyli nad morze, usłyszeli straszliwy wrzask. Na drodze ukazał się Piżmowiec. Biegł z wytrzeszczonymi oczami i zjeżonym włosem. Wymachiwał łapkami i plótł coś bez związku, czego nikt nie mógł dobrze zrozumieć, a z czego wynikało, że jest bardzo zły czy wystraszony lub też, że jest zły, ponieważ się przestraszył. Najzabawniejsze miejsce w tej książce mym zdaniem, choć dla Piżmowca dość srogie.
- Co się stało Piżmowcowi? - spytała Mama Muminka - Zawsze jest przecież taki spokojny i pełen godności.
- Żeby się aż tak przejąć tym, że sznur od hamaka się urwał! - powiedział Tatuś potrząsając głową ze zdziwieniem.
- Może był zły dlatego, że zapomnieliśmy mu zanieść coś do jedzenia - rzucił Ryjek - Teraz możemy sami wszystko zjeść.
Piżmowiec schował sztuczne zęby do Kapelusza. Co z nich powstało, nie chciał powiedzieć.
Na brzegu znajdują łódź, która jakby na nich czekała.
– Musimy ją jakoś nazwać! – zawołała Panna Migotka – Czy „Czajka” (Tippa) nie brzmiałoby miło?
– Czajką to sobie sama możesz być – odpowiedział jej brat z pogardą – Proponuję, żeby ją nazwać „Orzeł Morski” (Havs örnen)!
– Nazwa musi być łacińska! – krzyczał Paszczak – „Muminates Maritima”!
– Ja zobaczyłem ją pierwszy – wołał Ryjek – Czy nie byłoby zabawne, gdyby się po prostu nazywała „Ryjek” (Sniff)? Krótko i dobrze.
– „Skradający się Wilk” (Smygande Vargen) brzmiałoby bardzo pięknie – odparł Włóczykij, poproszony o radę przez Mamę.
Ostatecznie Mama wybrała „Przygodę” (Äventyret).
Dopłynęli do wyspy, gdzie Paszczak poszukując kwiatów zabrał barometr Hatifnatów (chyba zepsuty, skoro wskazywał ciśnienie jak w próżni) naraził na kolejne kłopoty siebie i innych, Hatifnatowie bowiem rażą prądem.
Po powrocie do Doliny wkrótce wypływają znowu, tym razem łowić wielką rybę. Migotek oczywiście ogłosił siebie kierownikiem wyprawy. Ryjek, mogący robić za połączenie Smerfów Ciamajdy, Marudy i Zgrywusa wypełnia polecenia tak ze wszystko plącze czym doprowadza go do rozpaczy. Panna Migotka wykazała się zdolnościami łowieckimi, doradzając użyć naleśników jako przynęty Muminek z zachwytu przyrównał ją do Artemidy (właściwie Diany, lecz Piratki takie jak ja wolą greckie imiona) co powiedział ze zręcznością hipcia w składzie porcelany, nazywając ją mądrą, zapomniawszy nazwać piękną, czym wyrządził jej przykrość. Oczywiście nie powiedziała tego na głos, lecz miało to daleko idące skutki.
Wracając ze zdobyczą mają trudność ze znalezieniem domu, znów za sprawą Kapelusza.
Następnie do Doliny przybywają małe istotki Topik i Topcia, co zwiastuje nowe kłopoty. Mówią w śmieszny sposób dodając „sla” na końcu każdego słowa, co tłumaczka zastąpiła przez „f” na początku. Ostrzegają, że wkrótce przybędzie Buka (po czym widać, iż zmieniają koniec słowa, gdyż brzmiało by to „Fuka”, zaś siebie nazwałyby „Fopik i Fopcia”).
Zabarykadowali drzwi, Tatuś przyniósł strzelbę z szopy (pierwsza wzmianka o broni palnej, druga będzie w „Choince”).
W nocy usłyszeli hałas.
Wszyscy zbiegli do salonu uzbrojeni w siekiery, nożyce, kamienie, łopaty, noże i grabie i stanęli w zdumieniu patrząc na Piżmowca.
- Gdzie jest Buka? - krzyknął Muminek.
- Ech, to tylko ja - powiedział Piżmowiec z zakłopotaną miną. - Chciałem wyjść do ogrodu zrobić siusiu. Zupełnie zapomniałem o tej waszej głupiej Buce.
Swoją drogą jak to robili i gdzie Muminek wychodził w „Zimie” ?
Wtedy zobaczyli Bukę. Siedziała nieruchoma przed schodami na piaszczystej ścieżce i patrzyła na nich okrągłymi oczami bez wyrazu. Nie była szczególnie duża i nie wyglądała groźnie. Czuło się jednak, że jest ogromnie złośliwa i że potrafi tak siedzieć i czekać w nieskończoność. I to było straszne. Siedziała przez chwilę, po czym znikła w ciemnościach. Ale w miejscu, w którym siedziała, ziemia okryła się szronem.
- Buka chce im odebrać kuferek - powiedział Paszczak.
- Co za potwór! - oburzyła się Mama Muminka. - Odebrać im jedyną rzecz, jaką posiadają!
- Tak, to prawda - przyznał Paszczak. - Ale wygląda na to, że jest to kuferek Buki.
Nazajutrz Migotek, robiący zwykle za pana kierownika, mianował siebie sędzią, Piżmowiec miał oskarżać Bukę, lecz przespał rozprawę, Paszczak robił za tłumacza i obrońcę pozwanych, Ryjek zaś był ich oskarżycielem, gdyż nazwały go „fyszą”, zresztą sam zaczął. Włóczykij protokołował przebieg (umiał pisać, jak wynika z „Zimy”), choć nie miał wiele do roboty (co przypomniało mi wiersz Brzechwy „ślepy mówił o kolorach, lecz przeoczył coś nieborak, zaś niemowa opowiedział, o tym, czego sam nie wiedział, potem głuchy streścił szeptem, wszystko to, co słyszał przedtem”). Na pytanie :
– Czy Buka ma obrońcę ?
– To niepotrzebne, gdyż słuszność jest po jej stronie – wstępnie orzekł Migotek. Po cóż zatem rozprawa?
Pozwani na pytanie, do kogo należy sporny przedmiot, udzielają rozbieżnych odpowiedzi, o ile można coś zrozumieć, Buka zgłasza roszczenia do zawartości, która pozostaje tajemnicą. Sędzia przesłuchał świadka w osobie swej uroczej siostrzyczki, zeznającej, iż Buka budzi jej niechęć. Migotek musiał ją pouczyć, iż wypowiedź była stronniczą, bowiem pytanie nie dotyczyło podejścia do stron, tylko czy Buka ma słuszność (o czym już był orzekł …). Rozprawa przebiega in absentia powódki, jednak Buka w końcu nadciąga, Migotek próbuje ją nakłonić do przyjęcia odszkodowania i ofiarowuje złoto z wyspy Hatifnatów, lecz daremnie. Co ciekawsze Buka umie mówić. Mama Muminka przynosi Kapelusz i pokazuje jego działanie wrzucając kilka wiśni.
– Żeby tylko nie zrobiło się z nich coś obrzydliwego! – szepnął Włóczykij.
Na szczęście powstała garść czerwonych rubinów. Buka po namyśle zabrała Kapelusz odchodząc bez pożegnania. Tak upiekli dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Najwyraźniej Autorka uznała, iż Tatusiowi w takim kapeluszu do twarzy (raczej do pyszczka, skoro mowa o stworkach przypominających hipopotamy) skoro w „Lecie”, „Opowiadaniach” i „Morzu” nosi (w „Zimie” na zdjęciu, w „Listopadzie” w pokazie cieni) podobny, choć już nie czarodziejski, a także laseczkę (ma ją już w „Komecie”), po których od razu można go rozpoznać, tak jak Mamę po fartuszku i torebce.
W kukiełkowym odcinku 7 „Wiśnie w Kapeluszu” sędzią jest … Ryjek, gdyż Migotek tam nie występuje, może za trudno byłoby odróżnić od Muminka (w kreskówce ma grzywkę i okulary dla rozróżnienia).
Nadciąga jesień, Włóczykij wyrusza na południe, chociaż przez poprzednią zimę był w Dolinie. Topik i Topcia pocieszają strapionego Muminka pokazując mu wielki Rubin ukryty w kuferku (zatem kuferek też musiał być spory). Zastawia mnie zawsze, czemu Buka potrzebowała Rubinu. Jak wynika z „Zimy” szukała ciepła, które by ją ogrzało, a do tego byłby zbędny. Za którymś razem przyszło mi do głowy, że chodzi laser rubinowy (wynaleziony co prawda 12 lat po napisaniu książki), jednak i on musiałby mieć źródło zasilania.
Z powodu odnalezienia torebki Mamy Muminka odbywa się huczne przyjęcie. Bohaterami są Topik i Topcia (znalazły, a raczej zwróciły torebkę, gdyż mają zwyczaj przywłaszczać co popadnie) ujawniają swój skarb. Z Ksżiężyca ujrzał go Czarodziej i z prędkością nadświetlną przybył na latającej Panterze.
W zamian za Rubin ofiarowuje inne klejnoty, lecz daremnie. Miał już skądś nowy Kapelusz. Wątpliwe by był mu potrzebny do czarowania, skoro potrafił o wiele więcej swym płaszczem, chyba że znał jakiś inny sposób korzystania z tego nakrycia głowy.
W japońskiej kreskówce zmieniona kolejność, co wprowadza niewąski zamęt. Czarodziej przybywa już w drugim odcinku odzyskując Kapelusz, przez co Bukę trzeba było przekupywać muszlą, na której wątpliwe by Buce zależało.
Czarodziej poczęstowany muminkowym przysmakiem czyli naleśnikiem zaczyna spełniać życzenia. Czasem błahe, czasem poważne.
Panna Migotka zechciała powiększyć sobie oczy, pośrednio z winy Muminka, gdyż przez jego brak zręczności uznała, iż nie wygląda dla niego zbyt ładnie. Oczywiście nowe oczy zupełnie jej nie pasują. Migotek nolens volens prosi o cofnięcie czaru, w kreskówce robi to Muminek, w kukiełkowym Paszczak.
W książce Muminek na pewno by to zrobił, lecz spożytkował by już swe życzenie teleportując stół z przysmakami do Włóczykija. Zastanawia mnie, na ile Włóczykij z tego skorzystał, bowiem dóbr takich raczej nie pożądał. I czego zażyczyłby Włóczykij, gdyby był z nimi, nowych starych spodni, by miały jego kształt, jak w „Komecie” ? A może coś do grania ?
W starszej japońskiej kreskówce (1969) mało znanej, mocno porąbanej, Muminek bardziej przypomina hipcia niż kiedykolwiek, Panna Migotka ma durny wygląd (zielona z różową grzywką, co prawda w książkach zmieniała odcień w zależności od nastroju, lecz taka grzywka zupełnie do niej nie pasuje) Mimbla jeszcze lepiej, jak żywa reklama denaturatu, Buka została obdarzona zielonym jęzorem (ktoś chyba na prochach to bazgrał) znośnie wypadł Włóczykij, ma strzelbę i gra na gitarze. Mógłby stanowić jednoosobowy zespół Włóczykij band w skrócie Vagaband.
Wracając do Czarodzieja, chociaż to dziwne, może spełniać tylko cudze życzenia. Topik i Topcia życzą zatem, by sam sobie powielił ten Rubin. W dalszych częściach brak o nich wzmianki, widocznie wyruszają dalej, wracają dopiero w „Niebezpiecznej Podróży”. Nadciąga zima i rodzina znów zapada w sen...
Od „Komety” minął rok, właściwie kilka miesięcy, gdyż wiosną roku następnego Muminek, Ryjek i Włóczykij (przespał z nimi zimę) znaleźli Czarodziejski Kapelusz. Oczywiście dopiero odkryją jego właściwości. Tatuś przymierza go, lecz na szczęście jest na niego za duży (Kapelusz, nie Tatuś). Postanawiają używać go jako kosz na śmieci i wrzucają do środka skorupki jajek ze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Druga po „Lecie” czyli „Nocy Świętojańskiej” (z której w pierwszym podejściu zapamiętałam jedno zdanie oraz mgliste wyobrażenie przemiłych stworków) pierwsza muminkowa przygoda poznana w całości. Dostałam ją pod choinkę mając ze 6 lat, zatem podobnie jak „Dorota u Króla Gnomów” zawsze przypomina mi zimę, śnieg, choinki i kolędy (chociaż treść o czym innym niż Wigilia).
Ucieszyło mnie, że znów o tych stworkach, a przy tym, że jest ich przygód więcej. Oczywiście od razu zażyczyłam poznać pozostałe, co zajęło trochę czasu.
Pierwsze wydanie z 1945 (kometa wybrażeniem Czerwonej Armii, jak gdzieś później przeczytałam) przerabiane w 1954 i 1968, przekład z postaci ostatecznej. Początkowo czytała to na głos Mama, lecz wielokrotnie do tego wracałam na własną rękę, tak że książka nosi ślady zaczytania.
Na początku sierpnia przez beztroski dzień Muminek wyławiał z morza kamienie nazywając je „perłami”, zaś Ryjek (Sniff, co znaczy Niuchacz) odkrył jaskinię a także spotkał kotka, który chadzał własnymi drogami, jak mają zwyczaj kotki.
Wieczorem spadł deszcz. Tatuś przygarnął pod dach Piżmowca (właściwie piżmoszczura Bisamrattan) uważającego siebie za myśliciela, któremu niby wszystko obojętne, jednak na pytanie czy wychyli kieliszek wina, odpowiada:
– To wprawdzie zbyteczne, ale może jednak.
Deszcz padał całą noc, a Piżmowiec jął przynudzać o złych przeczuciach.
Nazajutrz wszystko pokryte było szarym pyłem, przyniesionym przez deszcz (wątek dziwny i niewyjaśniony, nie mający związku z dalszym ciągiem, może Autorka miała pomysł, którego nie potrafiła spożytkować, podobny z opadającą sadzą widać później w „Lecie”, tam jednak był bardziej zrozumiały, w pierwszym wydaniu „Komety”, jakie znam za pośrednictwem rosyjskiego przekładu, zamiat pyłu były kamienie i inne przedmioty tworzące kształt komety, co jeszcze bardziej dziwaczne, dobrze, że zmienione).
Piżmowiec zapytany, co to znaczy, odpowiedział w skrócie:
– Nadciąga koniec świata. Ziemia jest ledwo pyłkiem we Wszechświecie, zatem to bez znaczenia.
Rodzice wysyłają Muminka i Ryjka do położonego w górach Obserwatorium. Po drodze spotykają Włóczykija, wielkiego gawędziarza znacznie bardziej doświadczonego od nich i zabierają ze sobą. Od niego pierwszy raz słyszą słowo „kometa” (w pierwszym wydaniu znali je byli wcześniej od Piżmowca).
Włóczykij pokazuje szczelinę wśród skał pełną grantaów, zachłanny Ryjek zaczyna je zbierać, przy tym ledwo uchodzi z życiem, bowiem z ciemności wychynął wielki jaszczur. Ryjek biada nad utratą skarbu.
Płynąc tratwą wpadają w tunel. Wyratowani przez Paszczaka Entomologa, przypadkiem, bowiem wziął ich za owady…
– Gdzie jest nasze Obserwatorium? – zapytał Ryjek.
– Tego nie wiem - odparł Paszczak – Ale chciałbym wiedzieć, co wiecie o motylach?
– Szukamy tylko komet – zauważył Ryjek.
– Czy są rzadkie? – spytał Paszczak z zainteresowaniem.
– Można powiedzieć – odparł Włóczykij – Jedna na sto lat mniej więcej.
– Niesłychane – zdziwił się Paszczak – Taką by złapać! Jak one wyglądają?
– Są czerwone i z długim ogonem.
– To musi być gatunek Filinarcus snufsigalonica – mruknął Paszczak – Jeszcze jedno pytanie, moi uczeni przyjaciele, czym żywi się ten osobliwy owad?
– Paszczakami – zachichotał Ryjek.
Muminek, usłyszawszy od Włóczykija o Migotku (Snork) i jego siostrze Pannie Migotce (Snorkfröken), iż wyglądają jak Muminki, tylko zmieniają odcień w zależności od nastroju, zaczyna od „dziewczyny są głupie” (całkiem jak Mikołajek, gdy miał ugościć Ludeczkę, jak mu dokopała na przywitanie, a później zbiła szybę, za co poniósł karę, był nią zachwycony, oczywiście Migotka taka nie jest), lecz od razu został zauroczony, widzi ją w snach.
W Obserwatorium Muminek wypytywał o nią a Ryjek o kometę. Upadek komety ma nastąpić za cztery dni o 8.42 wieczorem. Muminek przynagla do pośpiechu:
– Muszę jak najprędzej odnaleźć tę małą ...
– Wiem, wiem – przerwał Ryjek – Tę twoją głupią Pannę Migotkę.
W powrotnej drodze Włóczykij (też ma czasem dziwaczne pomysły) wymyśla zabawę w zrzucanie kamieni. Muminek z zapału o mało nie zleciał, lecz byli przywiązani.
– No to już jest całkiem rozgnieciona – powiedział Ryjek.
Przy strumieniu spotkali znów Paszczaka, dumającego nad zaszeregowaniem komety:
– Dziwne. Ani jednej z czerwonym ogonem. W takim razie byłaby to Dideroformia fanatopogetes, ale ona jest bardzo pospolita i w ogóle nie ma ogona.
– Hej ! – powiedział Muminek.
– Znowu wy! Już myślałem, że to lawina. Wczoraj to było coś okropnego. Kamienie wielkości domów spadały z wszystkich stron i zbiły mój najlepszy słoik. Widzicie guz na mojej głowie? Tylko popatrzcie!
– Obawiam, że mogliśmy zrzucić kilka kamieni po drodze – wymijająco przyznał Włóczykij.
– Chcesz powiedzieć, że to wy spowodowaliście tę lawinę? – wycedził Paszczak – Powinienem był się domyślić. Nigdy nie miałem o was dobrego mniemania, ale po tym, co zaszło, nie jestem pewien, czy chcę dalej utrzymywać z wami znajomość.
Co powiedziawszy, odwrócił się, a po chwili zapytał:
– Nie poszliście jeszcze?
– Czy zauważyłeś, że niebo ma dziwny kolor?
– Dziwny ?
– Tak, czerwony.
– Dla mnie niebo może być nawet w kratkę. Martwi mnie, że mój strumyk wysycha.
Gdy wyjaśnili, że to z powodu komety, odszedł obrażony.
Usłyszeli wołanie o pomoc.
Trujący krzak z niebezpiecznego gatunku zwanego Angostura złapał Pannę Migotkę za ogon i wolno ciągnął ją ku sobie, omotując gałęziami podobnymi do macek.
Uzbrojony w scyzoryk Włoczykija Muminek skoczył i jął ucinać gałęzie, co przypominało walkę z Hydrą, na szczęście nie odrastały.
– Ach, jaki jesteś odważny! – szepnęła Panna Migotka.
– E tam, takie rzeczy robię prawie co dzień – odparł Muminek niby od niechcenia.
– To dziwne – zauważył Ryjek – Jakoś nigdy nie widziałem... – Przerwał nagle z sykiem, bo Włóczykij kopnął go w kostkę.
Migotek, będący przykładem „pana kierownika”, zwołał zebranie i na przewodniczącego wyznaczył siebie.
Muminek opowiada damie swego serca o Dolinie:
– Właśnie zanim wyruszyliśmy w podróż, zawiesiłem w ogrodzie huśtawkę dla ciebie ...
– E tam, przecież wtedy wcale jej nie znałeś ! – zawołał Ryjek.
Zachodzą do sklepu, gdzie Włóczykij przymierzył spodnie, lecz uznał, że nie mają jego kształtu, Muminek nabył lusterko dla swej wybranki, ona gwiazdę choinkową jako odznaczenie dla niego, jej brat zeszyt do spisywania swych złotych myśli, Ryjek lemoniadę, którą wypił jednym tchem i od razu zwrócił (mało śmieszne …). Zabawnie wyglądało płacenie, sprzedawczyni chyba miała za dużo towarów, bądź po prostu dobre serce, gdyż dała je za darmo i jeszcze dopłaciła dodając lizaki, po które żarłoczny Ryjek nie omieszkał łapek wyciągnąć.
Wbrew zdaniu Migotka znajdują czas na tańce, jego siostra uznała, że trzeba tańczyć póki można.
Kolejne zbiorniki wody, jakie mijają, wysłchły, nawet morze gdzieś zniknęło.
Spotykają Paszczaka Filatelistę. Na pytanie czy zna Entomologa, odparł opryskliwie:
– To mój kuzyn ze strony ojca. Straszny osioł. Zerwałem z nim znajomość. Nic, tylko owady, owady i owady. Ziemia mogłaby się zapaść, a on by tego nawet nie zauważył.
– Wkrótce to nastąpi.
– ?
– Chodzi o kometę, która jutro uderzy w Ziemię. A wtedy z twoich znaczków niewiele zostanie.
– I co mam robić?
– Masz pójść z nami - rozkazała Panna Migotka – Będziesz mógł schować i siebie, i swoje znaczki w naszej pięknej grocie.
– W m o j e j pięknej grocie – podkreślił Ryjek.
Paszczak przyłączył się do nich i ruszyli razem ku Dolinie Muminków. Okazał się bardzo uciążliwym towarzyszem wędrówki, ale nic na to nie można było poradzić. Raz musieli wracać parę kilometrów, żeby znaleźć jakiś rzadki znaczek, który wyleciał po drodze, a potem Paszczak pokłócił się z Migotkiem na temat czegoś, na czym żaden z nich dokładnie się nie znał (twierdzili, że dyskutują, ale wyglądało to raczej na kłótnię).
Brakowało jeszcze szarańczy, lecz ją zaliczają.
Związek z kometą nadal niejasny.
Wreszcie nadciąga tornado.
Ostatni odcinek drogi przebywają powietrzem, zrobiwszy balon z sukni, zdartej na siłę z Paszczaka, którą odziedziczył po ciotce (poproszony o tę przysługę powiedział coś bardzo brzydkiego, czego na szczęście nie dosłyszeli).
Schron na jaki przerabiają jaskinię zabezpiecza raczej umownie, bowiem (jak przeczytałam kilka lat po poznaniu tej książki w „Atlantydzie” Zajdlera) uderzenie komety powoduje skutki jak przy wybuchu jądrowym, oczywiście bez skażenia promieniotwórczego. Pola siłowego nie mają, a za pancerz ogniotrwały musi wystarczyć koc wysmarowany olejkiem, jaki Włóczykij dostał był ongi od duszka – ognika.
Nawet w takim położeniu zajęci są swymi sprawami.
– Ryjku, gdzie postawiłeś tort ?
– Gdzieś tam – Ryjek wskazał kącik, w którym siedział Piżmowiec.
– Chyba nie zjadłeś całego tortu po drodze ?
– Za duży był.
– Więc jednak zjadłeś kawałek !
– Tylko gwiazdę z czubka, i w dodatku była piekielnie twarda !
– Ryjka rozezliło, bowiem tort nosił napis „Dla mojego najdroższego Muminka”, choć wczesniej lekceważąco oświadczał, jakoby tort był bez znaczenia dla kogoś kto jak on patrzył przez teleskop.
Migotka wpadła na to, gdzie jest tort. Była bardzo bystrą, chociaż od początku można było domyślić.
Wygląda, jakby nic nie mogło powstrzymać nadciągającego kresu. Słuchali, jak gwałtowny deszcz meteorytów bije nieustannie o wannę na szczycie skały. (Czyżby „Nadciąga Noc Komety Ognistych meteorów deszcz” było na tym wzorowane ?) Cała skała trzęsła się i drżała, a kometa wyła, jakby ją samą ogarnęła panika. A może to był krzyk Ziemi? Długo siedzieli bez ruchu, obejmując się wzajemnie. Na dworze rozlegało się echo miażdżonych skał i pękającej ziemi. Czas dłużył się nieopisanie i wszystkich ogarnęło uczucie osamotnienia. Wreszcie nastała cisza. Mama zaśpiewała kołysankę:
Śpijcie, me dzieci,
bo ciemno na niebie.
Kometa wciąż leci
jak błędna przed siebie.
Śpijcie, me dziatki,
cichym słodkim snem,
w objęciach matki
schowane przed złem.
Druga po „Lecie” czyli „Nocy Świętojańskiej” (z której w pierwszym podejściu zapamiętałam jedno zdanie oraz mgliste wyobrażenie przemiłych stworków) pierwsza muminkowa przygoda poznana w całości. Dostałam ją pod choinkę mając ze 6 lat, zatem podobnie jak „Dorota u Króla Gnomów” zawsze przypomina mi zimę, śnieg, choinki i kolędy (chociaż treść o czym innym niż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pierwszy komiks o Muminkach, który trochę mnie rozbawił, chociaż żarty raczej slapstickowe, jak gdy Mama Muminka chce usiąść na leżaku, który się składa przy dotknięciu. Zdziwiło mnie, że walutą są tu szwedzkie korony i öre, Autorka oczywiście pisała to po szwedzku, lecz we wcześniejszej „Komecie” cennik w sklepiku jest w fińskich markach i penach.
Panna Migotka przeczytawszy w gazecie o gwiazdach filmowych zapragnęła ujrzeć je z bliska, Tatuś poparł ten pomysł chcąc poznać VIPów, Muminek uznał to za głupotę, Mama wyjaśniła mu, iż można spróbować, bo i tak zatęsknią za domem. Zatem wypływają żaglówką, zapewne tą co zwykle, o nazwie „Przygoda”.
W hotelu Tatuś przedstawia rodzinę jako „von Muminków” co przypomina mi wiersz Jana Kochanowskiego, dotyczący co prawda wykładowców na uczelni:
Darmo mieć złoto w herbie, darmo i w tytule,
Kiedy za ciężkie prace wiatr tylko w szkatule.
Wszystkie przemiłe stworki pozostają sobą, lecz ich sposób bycia wyglada na przejaskrawiony. Tatuś (co zawarł w „Pamiętnikach”) uważa siebie za kogoś w rodzaju króla, Mama zawsze musi coś robić, w tym wypadku robótki ręczne, Muminek bardziej niż zwykle w gorącej wodzie kąpany, umiłowanie piękna u Panny Migotki przybiera tu osobliwą postać.
Tatuś poznaje Markiza Jakiegoś Tam, który poufnie zdradza, że jest rzeźbiarzem (chyba nawiązanie do taty Autorki) tworząc posągi umownie przypominające słonie. Po iluś głębszych ustawiają takiego słonia na miejscu pomnika tamtejszego paszczakopodobnego Gubernatora, wyrzuciwszy go do rzeki. Tatuś, który w książkach wychylał kieliszek z Piżmowcem, tu zostaje nałogowcem.
Panna Migotka ujrzawszy za przeproszeniem gwiazdę zwaną bezpretensjonalnie Audrey Glamour (imię zdrobnieniem od starogermańskiego Adeldreda co znaczy Szlachetna Siła, nazwisko po angielsku Czarowna) oświadcza, że jest jej wielbicielką. Obdarzona karykaturalnym wyglądem „gwiazda” bierze ją za obsługę i wręcza 50 öre napiwku. Jakiś fircyk imieniem Clark wyglądający podobnie do owej „gwiazdy”, tylko gorzej (pasowałby do rysunków Papcia Chmiela, których nie cenię niżej, lecz to inną bajką jest) podrywa Migotkę, zapraszając do wspólnej kąpieli, co uświadamia jej brak odpowiedniego stroju. Usłyszawszy cenę w sklepie pojmuje, iż napiwek to za mało. Za radą sprzedawczyni idzie do kasyna, gdzie rozbija bank. Teraz zrobiwszy zakupy może przyjąć zaproszenie Clarka na narty wodne.
Co zrobiłby Ryjek wobec takiego zalewu dobrobytu ? Zapewne coś durniejszego niż zwykle.
Zazdrosny Muminek wyzywa Clarka na pojedynek. Tamten drwiąc od razu rzuca go na ziemię, wówczas rozsierdzony Muminek chwyta szpadę za ostrze i okłada przeciwnika rękojeścią. Jego ukochana ma żal, że rozbił mu głowę, nie rozumiem, co w nim widziała. Chyba że będąc wcieloną dobrocią wyrażała współczucie.
Po tym zajściu (były też inne skargi) rodzina zostaje wyproszona z hotelu i musi zapłacić astronomiczną cenę (do tej pory sądziła, że pobyt jest za darmo !) Panna Migotka poświęca pozostałość wygranej, choć trochę trwa, nim ją odnajdzie.
Teraz muszą mieszkać w swej łodzi odwróconej do góry dnem. Markiz uznaje to za zajmujące i nawet próbuje wprowadzić się do nich, choć w końcu rozumie, iż to dla niego zbyt ciężkim wyrzeczeniem. Na pożegnanie darowuje swe rzeźby. Gdy Tatuś chciał je spieniężyć, wyszedł na jaw jego udział w zamianie pomnika. Dlatego rodzina musi czym prędzej odpłynąć do domu, Tatuś tęsknie wspomina to, co był wychylił, Panna Migotka zaś kąpielisko w zielonym odcieniu …
Film z 2014 zasadniczo powiela treść komiksu, chociaż wplątuje wątki z innych przygód: Ynka z „Zabawy w udawanie”, nasion z „Dżungli”, mało rozgarniętych Piratów o których niżej, motorówki z „Muminków i morza”, brzydkich słów z „Życia rodzinnego” i temuż podobnież. Do hotelu przybywają w towarzystwie Małej Mi (zatem jest weselej) i ryjkopodobnego zwierzaczka Sofusa, występującego w tle w innych komiksach. Po za tym więź miedzy Muminkiem i jego ukochaną wygląda silniej (po zwycięstwie nad Clarkiem wpadła w zachwyt zamiast żałować) a po powrocie wita go Włóczykij (chociaż mógłby mieć więcej włosów) co uważam za zmiany na lepsze.
Komiks z takim zakończeniem zyskałby mą wyższą ocenę, zwłaszcza że współgrałby z innymi. W „Niebezpiecznej zimie” Pannie Migotce wpada w oko jakiś durnowaty Pan Brisk, co wzbudza zazdrość Muminka, w końcu sama przyznaje, że durnowaty. „Zakochany Muminek” zaś ratuje z powodzi paszczakopodobną Primadonnę i jej konia (w odwrotnej kolejności, koń ma więcej wdzięku od niej). Początkowo jest oczarowany Primadonną (koń zna ją za dobrze ...) później musi przepraszać Migotkę (oczywiście tylko udawała obrażoną).
„Muminki marynarzami” podobnie jak w „Muminkach i morzu” widać powtórzenie wątków z „Pamiętników”, co mimo udziału Panny Migotki wypada marnie. Będąca „złotą rączką” Too-tiki niczym Fredrikson buduje łódź, którą nieporadnie maluje Muminek niczym Wiercipiętek, linia zanurzenia ma kształt sinusoidy, do zwodowania potrzebny Edward Olbrzym mało podobny do książkowego, zamiast Ciotki Paszczaka jakiś wierszokleta, który wsiadł na gapę i szarogęsi się gorzej niż Piżmowiec, uważając że tfurcy wszystko wolno, w porę porywają go Gryzilepki, ten z nich, co został, sprawia większe kłopoty niż w książce. Dalszy ciąg z jakimiś mało rozgarniętymi Piratami, tyleż zawiły, co mało przekonujący, zatem z ulgą dobrnęłam do końca.
Too-tiki sprawia korzystniejsze wrażenie niż w „Zimie”, lecz treść na tyle różna, iż nie bardzo można porównywać
Pierwszy komiks o Muminkach, który trochę mnie rozbawił, chociaż żarty raczej slapstickowe, jak gdy Mama Muminka chce usiąść na leżaku, który się składa przy dotknięciu. Zdziwiło mnie, że walutą są tu szwedzkie korony i öre, Autorka oczywiście pisała to po szwedzku, lecz we wcześniejszej „Komecie” cennik w sklepiku jest w fińskich markach i penach.
Panna Migotka...
„Zima” wyraźnie inna od wcześniejszych przygód uchodzi za dojrzalszą, cokolwiek to znaczy, jednak raczej nastąpiło obniżenie poziomu (oczywiście to tylko moje wrażenie, być może mylne). Oceniam wysoko, lecz niżej od tamtych. Zima jest moją ulubioną porą roku, na odwrót niż Muminka, dla którego stanowi obcy świat.
– Ten świat należy do kogoś innego, kogo nie znam. Może do Buki. I nie został zrobiony po to, aby żyły w nim Muminki – mówi do siebie.
Z dawnych znajomych liczyć może tylko na towarzystwo Mi (trudno nazwać ją przyjaciółką, lubię ją, jednak Włóczykija i Pannę Migotkę bardziej).
Zimę można by też uznać za kolejną z klęsk żywiołowych po komecie czy powodzi. Z głodu jakiś zrozpaczony Paszczak zjadł podobno własny zbiór chrząszczy, ale musiała to być plotka, zjadł bowiem raczej zbiór swojego kolegi (czyżby chodziło o Entomologa z „Komety” ?)
Powieść zapewne zyskałaby na pominięciu trzeciego rozdziału, a przynajmniej sporej jego części. Od strony morza wieczorową porą nadciąga Lodowa Pani (Isfrun) bardzo piękna (książka nie zawiera jej podobizny) rzucająca wokół zamrażające spojrzenie (przypis upewnia, że zamrożenie zachodzi odwracalnie). Kim bądź czym jest, uosobieniem zimy, nowym a potężniejszym wcieleniem Królowej Śniegu, a może czymś w rodzaju Meduzy ?
Zamrażanie wzrokiem wygląda bardziej na skutek uboczny niż umyślność.
Wróbel_w_czapce „według mnie jak już komuś w trakcie książki robimy scenę pogrzebu, to go nie zmartwychwstawajmy na koniec” Jednak do pogrzebu nie doszło, skoro uniósł ją Śnieżny Rumak i pojechał gdzieś w siną dal.
W japońskiej kreskówce Pani wygląd ma dziwaczny, a nawet głupawy, jest też wyraźnie wredna. Zaczepiona przez Mi dla zgrywy (w książce Mi jedynie zapowiada, że może kiedyś ugryzie ją w nogę, znając Mi, byłaby to w stanie zrobić) ściga ją i dogania, by zamrozić, jakby za karę. Chociaż takie dookreślenie było zbędne, zmusiło mnie do zastanowienia, czy Muminki mają jakiegoś wroga.
Czarodziej budzi obawy, lecz przy bliskim poznaniu zyskuje, Duch bardziej zabawny niż straszny, Pies Morski szybko ginie, Hatifnatowie rażą prądem lecz wystarczy ich wymijać. Czyżby Buka ? Na szczęście zamraża tylko dotykiem, co nie jest jej celem. Szuka ciepła, które miałoby ją ogrzać. Jest bardziej nieszczęśliwa niż zła, daremnie oczekująca zmiłowania. W „Zimie” widać ją większą niż w „Kapeluszu” (W jej okrągłych, małych oczach odbijał się blask ognia, ale poza tym wyglądała jak wielka, bezkształtna, szara masa. Była o wiele większa niż w sierpniu.) Czyżby urosła ? „Morze” pokazuje Bukę jakby z lepszej strony, o ile ją ma.
Jeśli wziąć w nawias rozdział trzeci, do pozostałych brak jednego zasadniczego zarzutu, za to sporo drobnych. Zbyt wiele dostrzegam wątków niezrozumiałych i niewyjaśnionych, były i we wcześniejszych, lecz tu w większym zagęszczeniu.
Muminek dotąd może nie zawsze najmądrzejszy lecz przynajmniej dzielnie znoszący przeciwności, zwłaszcza w „Komecie” czy „Nocy Świętojańskiej”, tu wypada słabiej i naiwniej, co może zrozumiałe, lecz do pewnych granic.
Początkowo stawia opór zimie śpiewając:
Słuchajcie, dzieci zimy, które boicie się Słońca,
to wy pokryłyście mrokiem dolinę dawniej kwitnącą.
Wiatr niesie śnieg i wyje, i pędzi w szalonym biegu,
A ja samotny, w rozpaczy, uciekam, uciekam od śniegu.
I chciałbym upaść i płakać, znużony wichrem i mrozem
I widzę moją werandę niebieską, widzę błyszczące morze.
Do światła, ciepła, do Słońca tęsknię i sił już nie mam.
Ach, wiedzcie, nie dla mnie jest wasza okrutna zima!
Z czasem przywyka, lecz przywykanie trwa długo.
– Wszystko trzeba odkryć samemu. I również przejść przez to samemu – mówi Too-tiki (kim jest ani skąd tam się wzięła, nie wiadomo).
Niby słusznie, jednak raczej mu to utrudnia. Na pytania odpowiada na ogół wykrętnie bądź obraca w żart.
Gdy Muminek zauważa:
– Ktoś wynosi rzeczy z domu Tatusia.
– To chyba tylko dobrze – rzekła Too-tiki wesoło – Masz o wiele za dużo rzeczy wokół siebie. Takich, które wspominasz, i takich, o których marzysz.
Przez grzeczność pominę, z czym to wzbudziło moje skojarzenie, Piratką jestem wyłącznie informacyjną (zgodnie z art. 23 Prawa Autorskiego).
Jakoby miała być zeńskim odpowiednikiem Włóczykija, jeśli tak, to nie dostrzegam podobieństwa (i nie chodzi o płeć), Muminek też raczej go nie widział. Włóczykij, odkąd sięgam pamięcią, zawsze budził zaufanie i w ogóle (nawet jak czasem miał dziwne pomysły).
- Teraz kabina kąpielowa znowu będzie kabiną kąpielową - powiedziała, gdy było cieplej - A potem, kiedy wszędzie zrobi się zielono i miło, będziesz mógł leżeć na brzuszku na ciepłych deskach pomostu i słuchać, jak woda pluszcze o brzeg...
- Czemu nie mówiłaś mi tego w zimie? - przerwał Muminek - To by mnie pocieszyło. Kiedyś powiedziałem: "Tu rosły jabłka". A ty na to:. "Ale teraz rośnie śnieg". Czy nie rozumiałaś, że ogarniała mnie melancholia?
Stać ją tylko na wzruszeniea ramionami:
- Wszystko trzeba odkryć samemu.
Można podać inne przykłady, lecz wystarczy. W każdym razie Too-tiki jest, przynajmniej dla mnie, postacią dostatecznie odstręczającą. Może trochę lepiej wypadła w „Opowiadaniach”, lecz też nie bardzo.
Swoją drogą doświadczona tłumaczka jak Irena Szuch-Wyszomirska, która tak wspaniale przełożyła Sniffa na Ryjka, Snorka na Migotka, Snusmumrikena na Włóczykija, Hemulena na Paszczaka czy Misabel na Bufkę, mogłaby wymyślić dla Too-tiki jakieś ładniejsze imię, a przynajmniej takie, które można odmieniać przez przypadki.
Na domiar utrapień przyjeżdża Paszczak Narciarz grający na trąbie. Paszczaki często uszczęśliwiają innych na siłę (wyraźnym wyjątkiem był Paszczak kochający ciszę z „Opowiadań”). Ten również, narzuca swe rubaszne towarzystwo, zmusza Muminka do zjeżdżania na nartach. Goście, których Muminek nolens volens wpuszcza do domu, też mają Narciarza serdecznie dosyć. Too-tiki aby go unikać całymi dniami łowi ryby siedząc pod lodem, to chyba głównie potrafi, jedynie Mała Mi, którą podnieca jazda na nartach, nawiązuje z nim coś w rodzaju porozumienia. Muminek w końcu przywyka i do niego.
Leśna Drobinka Salome uwielbia jego trąbę, Paszczak z kolei kocha psy, jedyny pies Ynk tęskni do wilków, z opóźnieniem odkrywając, że to towarzystwo nie dla niego. W końcu cała trójka zadowolona odjeżdża, Drobinka siedząc w plecaku Paszczaka.
Salome (jej imie znaczy po hebrajsku Pokój, tak jak Irena po grecku) jest tak malutka, że mieszkała była w tramwaju z morskiej pianki, wygranym ongi przez Tatusia na Wyspie Autokraty. Powróci w „Kto pocieszy Maciupka” razem z trąbą, zatem zapewne i z Narciarzem, Ynk zaś z jakimś Paszczakiem (lecz czy tym samym, gdyż bez trąby) w „Niebezpiecznej podróży”. Poświęcam Drobince trochę miejsca, gdyż z nowopoznanych jest jedyną postacią, jaką polubiłam.
Żarty w tej części jakby mnie śmieszą, lecz co kto lubi. Na przykład gdy Muminek zapytuje jakiegoś zwierzaczka, czy smakował mu chlebek zwany knäckebröd, tamten odpowiada coś w swojej mowie, jeszcze mniej zrozumiałej niż u Topika i Topci. Muminek prosi o wyjaśnienie, na co słyszy wypowiedziane ze złością:
– Radamsa !
Łatwo było domyśleć, iż musi to być jakimś przekleństwem, lecz Muminek z podziwu godną bezmyślnością jął powtarzać to słowo, wówczas zwierzaczek obrażony poszedł sobie.
Trochę weselsze podejście do zimy widać w napisanym 5 lat później ostatnim z „Opowiadań z Doliny Muminków” o choince.
Wreszcie śniegi topnieją, rodzina wstaje ze snu, Muminek serdecznie wita swą ukochaną Pannę Migotkę, zastanawiając czy kiedykolwiek będzie mógł jej opowiedzieć o swojej zimie tak, żeby to zrozumiała. Wcześniej. gdy spała, mało odkrywczo zauważył, że była bardzo miła.
W zakończeniu zabrakło Włóczykija, widać go co prawda na obrazku, zapewne zatem wkrótce przybył, jak to zapowiedział był w pożegnalnym liście, lecz było by znacznie milej, gdyby przynajmniej w ostatnim zdaniu książki powiedział to swoje :
– Hej !
„Zima” wyraźnie inna od wcześniejszych przygód uchodzi za dojrzalszą, cokolwiek to znaczy, jednak raczej nastąpiło obniżenie poziomu (oczywiście to tylko moje wrażenie, być może mylne). Oceniam wysoko, lecz niżej od tamtych. Zima jest moją ulubioną porą roku, na odwrót niż Muminka, dla którego stanowi obcy świat.
– Ten świat należy do kogoś innego, kogo nie znam. Może do...
Był sobie raz troll Maciupek nieśmiały, płochliwy malec.
Żył w swoim domu, niestety sam najzupełniej, jak palec.
Ogromnie bał się ciemności, starannie zamykał więc drzwi,
Zapalał wszyściutkie lampy i w łóżku skulony wciąż tkwił.
Słyszał sapanie Paszczaków, dudnienie ich ciężkich kroków
i wycie okropnej Buki, która błąkała się w mroku
Druga po „Co było potem” (1952) muminkowa opowieść obrazkowa (1960) nie będąca komiksem, następne to „Niebezpieczna podróż” (1977) i „Łobuz w domu Muminków” (1980). Mam też wcześniejszy przekład Teresy Chłapowskiej, białym wierszem jakby powiedziała Emma w „Lecie Muminków”.
Warto obejrzeć obrazki
http://garazilustracji.blogspot.com/2011/09/kto-pocieszy-maciupka-tove-jansson.html
Tu po szwedzku http://privat.bahnhof.se/wb153918/joakim/knyttet/
Maciupek (Knyttet) ucieka z domu, zostawiając otwarte drzwi, jakby na zewnątrz było bezpieczniej (podobnie postępuje Filifionka oczekująca katastrofy w napisanych 2 lata później „Opowiadaniach z Doliny Muminków”), widząc kolejne postacie ze strachu nie próbuje nawiązać z nimi rozmowy, jakby to ująć nie zawiera znajomości z nieznajomymi.
Z mojej ulubionej trójki jest Włóczykij (gra na fujarce, choć powinien na organkach, nie opowiada swoich mądrtości, a szkoda) i Mała Mi (pomaga Mimblii w pleceniu wieńca, dość nieoczekiwanie, jak na taką złośnicę). Brakuje Panny Migotki.
Minęły go cztery Filifionki powożąc niebieskim koniem
A ośmiu wesołych Homków jechało w bryczce zielonej
Filifionki na ogół uchodzą za sztywne, zasadnicze i obowiązkowe, zaś te są uśmiechnięte (i dobrze).
Wtem obok ujrzał Paszczaka na trawie pod lampionami
Który częstował przyjaciół malinowymi plackami
Widział zza drzew fajerwerki, tłum Homków na karuzeli
Każdy miał w ręku balonik i każdy z nich się weselił
Czy ów Paszczak to Narciarz z „Zimy Muminków” ? Tak zakładam, bowiem patrzy na niego Salome trzymając trąbę (wygląda tak samo jak w „Zimie”). Obok stoją Mimbla i Too-tiki, a za plecami Salome tłum Hatifnatów (pasujących jak pięść do nosa, może miało to być śmieszne), w tle szereg tańczących postaci, w tym kilka muminkokształtnych. Panna Migotka powinna tu być, kochała taniec, jak wynika z „Komety”. Może nie pasowałaby zabawa z jej udziałem, gdy obok cierpi Maciupek, a ona jest chodzącą dobrocią (tak to sobie wyjaśniam, lecz mogłaby być w zakończeniu).
Maciupek dotarł na brzeg morza, gdzie ujrzał wielką muszlę, lecz radości z odkrycia nie miał z kim dzielić.
Wtem znalazł wyrzucony przez morze w butelce list od Drobinki (Skruttet):
Jestem Drobinką płochliwą najbardziej ze wszystkich stworzeń
i nie mam żadnych przyjaciół. Czy jest ktoś, kto mi pomoże?
Okropnie boję się Buki, a zaraz zrobi się ciemno...
Maciupek schował starannie swój pierwszy list do kieszeni
Co wiecej list od dziewczyny! Ten fakt mu nastrój odmienił
Wyrzuciwszy zawartość torby, którą dotąd dzwigał, wsiadł do niej i popłynął. Nazajutrz mijając Paszczaka, kąpiącego w morzu (to też pasuje do Narciarza), powitał go jak starego znajomego. Zamachała do Maciupka Filifionka, pozdrowił jeden z Homków, co tam przepływali. Był wreszcie dostrzegalny, lecz nie miał na to czasu.
Dotarł do wyspy, podobnej do tej z „Tajemnicy Hatifnatów”.
Nagle przed małym Maciupkiem wyrosły ogromne skały
Trzy góry ponure w których strachy i Buki mieszkały
Tuż obok Olbrzym z Homkami spokojnie zarzucał sieci
Maciupek spytał: – Wybaczcie, czy może cokolwiek wiecie
O małej biednej Drobince ? Czy gdzieś ją tutaj widziano ?
– Ja ją widziałem – rzekł Olbrzym – spłoszoną i zapłakaną
Biegła tu z włosem rozwianym, jakby goniła ją Buka
Więc pewnie wie tylko ona, gdzie teraz Drobinki szukać
A kto ją miałby pocieszyć ? Naprawdę nie mam pojęcia
Nie ja na pewno, bo muszę wrócić do swego zajęcia.
Wzruszyło mnie, iż Olbrzym (Edward ?) zwracał uwagę na Drobinkę. Po zejściu na ląd trafił Maciupek do lasu, nieprzyjaznego jak w „Komecie”, słyszał głosy nakazujące mu zawrócić, lecz szedł nieustraszenie.
Wtem wokół wszystko zadrżało, zamilkło wszelkie stworzenie
To Buka wielka jak góra przybyła siać spustoszenie
I wszystkie światła przygasły, zbladł nawet Księżyc na niebie.
– Proste to raczej nie będzie – jęknął Maciupek do siebie.
Zatańczył wojenny taniec i nagle, tuż od sam koniec,
skoczył i żeby zatopił mocno w jej zimnym ogonie.
Buka się wściekła okropnie, uciekła do lasu w szale.
I wtedy Maciupek ujrzał Drobinkę drżącą na skale.
Łatwo jest spłoszyć Drobinkę, sprawić, że drży i się boi,
Lecz można ją równie łatwo pocieszyć i uspokoić.
Gryzienie Buki to coś nowego, pewno zyskałby uznanie Małęj Mi.
Co ponownie skłania mnie do rozważenia kim jest Buka.
Przy pierwszym pojawieniu w „Kapeluszu” wygląda na samo zło, lecz od razu wiadomo, że jest poszkodowaną.
W „Zimie” wygląda na większą choć cierpiała z powodu zimna, szukając ciepła, co ją ogrzeje, była ofiarą, tylko czego ?
W „Morzu” Muminek obłaskawia ją, czy została wybawioną od cierpień?
Tu wypadła mniej przyjaźnie niż kiedykolwiek.
Wzruszenie odebrało dzielnemu Maciupkowi mowę, próbował to opisać, lecz nie zdołał. Następuje prośba do czytających o napisanie listu (znaczka nie potrzeba, bo list kładzie się na przykład w krzaku różanym, tam Drobinka na pewno go znajdzie).
Drobinka list przeczytała wydając ciche westchnienie
Bo miała spore trudności zwłaszcza z Maciupka imieniem
Wtem róż wiązanka w jej rękach stała się z białej czerwona
Drobinka w wdziękiem wskoczyła w ciepłe Maciupka ramiona
– Zapomnij teraz – szepnęła – o strachu i samotności
Chcę z tobą zbierać muszelki i dzielić wszelkie radości!
Tej samej nocy się odbył wspaniały festyn na wodzie
A wiozła ich Filifionka w czerwonej przecudnej łodzi
I łatwo zgadnąć dlaczego było im odtąd weselej
Wzajemnie się pocieszali jak dobrzy dwaj przyjaciele
Widać znów Salome, tym razem z harmonią, a w tle Olbrzyma z rybami, zapewne sporymi.
Szczęśliwa maleńka para zamieszkała w tej muszli.
Był sobie raz troll Maciupek nieśmiały, płochliwy malec.
Żył w swoim domu, niestety sam najzupełniej, jak palec.
Ogromnie bał się ciemności, starannie zamykał więc drzwi,
Zapalał wszyściutkie lampy i w łóżku skulony wciąż tkwił.
Słyszał sapanie Paszczaków, dudnienie ich ciężkich kroków
i wycie okropnej Buki, która błąkała się w mroku
Druga po „Co było potem” (1952)...
W domu Muminków podczas ich pobytu na wyspie z latarnią morską, opisanym w książce „Tatuś Muminka i Morze”, mieszka sześcioro osób (siedmioro, licząc z Przodkiem, stale tam zamieszkałym, wprowadzonym mym skromnym zdaniem niepotrzebnie w „Zimie”). Przybywają bez wcześniejszego uzgodnienia między sobą, zupełnie przypadkiem, zaskakuje ich brak gospodarzy. Są to:
Włóczykij, który zawrócił ze swej zwykłej wędrówki. Zawsze był i jest moim ulubionym bohaterem, tu wypadł raczej nijako, chociaż i tak na ogół pozostaje mądrzejszym od tamtych.
Paszczak, młodszy od Botanika, który mieszkał w Dolinie w „Czarodziejskim Kapeluszu”, pisze wiersze (marne). Ma dziwaczne pomyły, jak dom bez dachu, by nocami patrzeć na gwiazdy.
Homek imieniem Toft (Homki, podobnie jak Mimble i inne stworki na ogół nie mają imion) podobny do tego z „Opowiadań” obdarzony bujną wyobraźnią, czyta książkę o kopalnych żyjątkach, z której rozumie nic. Homek z „Lata” był bardziej dorzeczny.
Wuj Truj (Onkelskruttet) staruszek, który zapomniał kim jest i wymyślił sobie to imię, na ogół miły, choć czasem opryskliwy.
Mimbla, chyba ta która mieszkała w Dolinie w „Lecie”, „Zimie” i „Opowiadaniach”.
Filifionka, zakładam, że ta z „Opowiadań”, która wierzyła w katastrofy i którą lubię, cenię i podziwiam. Także mieszka na odludziu, może w innym domu, skoro tamten uległ zniszczeniu, także ma lęki, chociaż inne, stopniowo je opanowuje.
Brakowało jeszcze Bufki (zamierzała zostać gwiazdą, strach pomyśleć co i jak gra),
na jej tle Filifionka byłaby łatwiejszą do wytrzymania, chociaż z drugiej strony konieczność znoszenia bufkowych żalów mogłaby pogorszyć wszystko.
Podczas przyjęcia Paszczak wygłasza napisany w męce tfurczej wiersz, tak marny, że aż słów szkoda. Przynajmniej w moim skrajnie dowolnym odczuciu. Homek odczytuje kolejny niezrozumiały kawałek książki, Wuj Truj zrzędzi i pije do zwierciadła w szafie, uznawszy swe odbicie za Przodka, Mimbla tańczy do muzyki wygrywanej na organkach przez Włóczykija, Filifionka robi pokaz cieni wyświetlając na zawieszonym prześcieradle wycięty kształt łodzi z rodziną Muminków. Jak widać tylko ostania trójka jest w stanie uczynić coś zajmującego.
Tak wygląda to w wielkim skrócie, lecz gdy w „Morzu” treść, poza początkiem i zakończeniem, jakby trwa w miejscu, tu trudno mówić o treści. Szereg jak zwykle trafnych bądź zabawnych zdań (w ciągu jednej, długiej jak wieczność sekundy Filifionka przeleciała przez całe swoje filifionkowe życie) lecz rozproszonych w czymś, co trudno nazwać. Rysunki dość staranne, za to fabuła i narracja w ogóle się nie kleją. Brak głównych bohaterów (poza Włóczykijem i chyba Mimblą) nie bardzo to usprawiedliwia, skoro „Opowiadania” tylko częściowo były o Muminkach, a przecież wypadły na ogół bardzo dobrze, przynajmniej w mojej, zupełnie dowolnej ocenie.
Na ostatnich stronach wreszcie następuje powrót Muminków.
„Tego samego wieczoru w środku szklanej kuli zaświeciło się bardzo małe, równe światełko. To rodzina umieściła sztormówkę na szczycie masztu i wracała do domu, żeby zapaść w sen zimowy. (..) Rodzina płynęła z wiatrem, prosto do brzegu. Przybywali z jakiejś wyspy, na której Toft nigdy nie był i której nie mógł zobaczyć (…) Tuż przed zachodem Słońce rzuciło przez szczelinę w chmurach chłodny, zimowożółty promień światła, od którego cały świat sposępniał. I wtedy Toft dostrzegł sztormówkę, którą Tatuś Muminka zawiesił na czubku masztu. Paliła się równo, rozsiewając łagodny, ciepły blask. Łódź była bardzo daleko. Toft nie musiał się spieszyć; zszedł lasem, a potem plażą do pomostu i w sam raz zdążył złapać cumę i przywiązać łódź.”
Ocena raczej zawyżona z sentymentu do poprzednich części. Tym co tej części dotąd nie znają odradzam, może wpędzić w melancholię, choć oczywiście tylko moim zdaniem. Jest ostatnią z muminkowej sagi, lecz Autorka nadal tworzyła opowieści obrazkowe o swych przemiłych stworkach.
Zatem zapadną jak co roku w sen zimowy i tu pasowało by jak w zakończeniu „Lata” jakby nic się nie zdarzyło i jakby żadne niebezpieczeństwo nigdy już nie mogło im zagrozić.
W domu Muminków podczas ich pobytu na wyspie z latarnią morską, opisanym w książce „Tatuś Muminka i Morze”, mieszka sześcioro osób (siedmioro, licząc z Przodkiem, stale tam zamieszkałym, wprowadzonym mym skromnym zdaniem niepotrzebnie w „Zimie”). Przybywają bez wcześniejszego uzgodnienia między sobą, zupełnie przypadkiem, zaskakuje ich brak gospodarzy. Są to:
Włóczykij,...
„Lato” było moją pierwszą muminkową przygodą. W zasadzie, gdyż zapamiętałam jedno zdanie :
– Ogromnie mi przykro, że znów muszę was wsadzić do więzienia – powiedziała Paszczakówna.
Zapomniałam zapewne, czyje to były słowa, lecz widocznie zdanie utkwiło w pamięci, gdyż zamykanie za kratami mnie zaniepokoiło. Czytała to na głos moja Mama (pożyczone od kogoś) gdy miałam ze 2 lata, może 3. Pierwszą przyswojoną świadomie w całości kilka lat później „Kometa”, dalej kolejne, w innej kolejności niż wychodziły, na końcu ponownie „Lato”.
Treść bardziej zawikłana niż poprzednich, miejscami mogla by być lepszą.
Tytuł w tłumaczeniu mniej więcej udany, bowiem również „Kometa” i „Kapelusz” są w lecie, łagodna okładka nie zapowiada dość dramatycznej treści.
Właściwa nazwa to „Niebezpieczna Noc Świętojańska” (Farlig Midsommar),
bardziej pasowała by „Powódź”, lecz została wykorzystana w pierwszej części.
W „Lecie” oprócz Muminka z rodzicami i Panny Migotki w Dolinie mieszkają Mimbla i Mała Mi, przybyły w końcu „Pamiętników” z Fredriksonem.
Szkoda, że nie wiadomo co z Fredriksonem.
Gdzieś zniknęli bez śladu:
Topik i Topcia, widocznie śmieszne istotki ruszyły dalej.
Paszczak Botanik i Piżmowiec, może i dobrze, bo tylko kłopoty sprawiali.
Ryjek zapewne został z Wiercipiętkiem i Groką, zawsze mnie wkurzał, chociaż w ostateczności mógł być, w późniejszych „Opowiadaniach” wypadł trochę lepiej. Tu jego złośliwości z naddatkiem wypełnia Mi.
Migotek, podobny do Smerfa Ważniaka, ale też mógł być, nawet pasowałby w teatrze jako „pan kierownik”, jednak wypadałoby dodać z pół zdania gdzie jest.
Początek przypomina „Kometę”, tylko wiecej na raz, wpierw opady sadzy z wulkanu, później trzęsienie ziemi, w końcu powódź. Rodzina szuka schronienia na piętrze, a gdy woda jeszcze przybrała, zmuszona, wraz z nowopoznanymi Homkiem i Bufką, przejść do przepływającego obok teatru (początkowo branego za niezwykły dom).
Homek próbuje naukowo wyjaśnić powódź, Bufka (Misabel) wygląda na podręcznikowy przykład urojeń ksobnych:
– Przedwczoraj ktoś mi włożył szyszkę do buta, żeby podkreślić, jakie mam duże stopy, wczoraj jakiś Paszczak przechodząc koło mego okna zaśmiał się dwuznacznie, a dziś znowu to!
Mała Mi wita ich po swojemu:
– Jesteście głupi !
Widok Księżyca doprowadza Bufkę do płaczu:
– Jest taki jak ja, samotny i okrągły.
Cóż, sama wygląd ma średnio pociągający, co nie polepsza jej samopoczucia. Wylewa żale na Pannę Migotkę :
– Nawet nie masz sukienki! Wolałabym raczej umrzeć niż tak chodzić!
Później, usłyszawszy, że w garderobie jest za duży wybór sukien, jakby spogląda na Migotkę przychylniej. Towarzystwo takiej histeryczki jak Bufka może doprowadzić do rozpaczy, w zasadzie ją rozumiem, też potrafię płakać bez dorzecznego powodu, lecz są granice wytrzymałości.
Oglądają teatr z bliska nie rozumiejąc czemu to wszystko służy (napis na drzwiach „Rekwizytornia” biorą za nazwisko...). Szczurzyca Emma, bardziej nieprzyjemna od Ciotki Paszczaka, wpierw próbuje ich wystraszyć, później wyjaśnia, czym jest teatr, tyleż z wyższością, co zawile.
Trudno co prawda uwierzyć, by o tym dotąd nie wiedzieli, skoro w „Czarodziejskim Kapeluszu” Panna Migotka mówiła o zdjęciach gwiazd filmowych.
– Czy ona się gniewa na mnie? – szepnęła Bufka na widok zrzędzącej Emmy.
– A coś ty jej zrobiła? – zapytała Mimbla.
– Nic. Po prostu czuję to. Wciąż czuję, że się ktoś na mnie gniewa.
Tatuś Muminka przycumował teatr do drzewa, wbijając laskę w budkę suflera. Muminek z panną Migotką postanawiają spędzić noc na drzewie. Gdy zasypiają Emma wyrywa laskę, przez co teatr odpływa. Osiada później na mieliźnie. Przy tym Mi wypadła do wody i dotarła do obozowiska Włóczykija.
Tatuś za radą Mamy piszę sztukę „Narzeczone Lwa” o niezrozumiałej treści, przypominającej chyba igrzyska w starożytnym Rzymie. Bufka postawia zostać gwiazdą:
– Zamawiam sobie, żebym mogła umrzeć na końcu!
Poczucie niższości próbuje wyrównywać z naddatkiem przez grę w sztuce.
– A czy ja mogę być tą, która zabije Bufkę? – spytała Mimbla.
I jak tu je pogodzić ?
Emma daje porady:
– Jestem pewna, że będzie to coś zupełnie okropnego. Ale jeżeli koniecznie chcecie, żeby była klapa, to mogę wam udzielić kilku rad.
Tatuś z trudem zrymował wszystko, lecz Emma przynudza, by było bez rymu (tylko czemu ?).
– Powiedziałyśmy przecież, że obie chcemy umrzeć na końcu! Dlaczego tylko Bufka ma być zjedzoną przez Lwa, skoro sztuka ma nazwę „Narzeczone Lwa”? – pytała Mimbla.
– Dobrze, Lew zje najpierw ciebie, a potem Bufkę – odrzekł Tatuś.
– Czy Bufka ma grać żonę Muminka [!] i czy wobec tego Mimbla jest niezamężną ?
– Nie chcę być niezamężną !
– To niech będą siostrami ! – odpowiedział Tatuś na inne pytanie, niż było zadane.
Przy próbie wpierw występuje Mimbla mówiąc :
Gdy umrę tej nocy
choć niewinność ma
ku niebu głośno krzyczy,
morze przemieni się w krew
a w popiół wiosenna ziemia.
Czy było to z Apokalipsy czy z Eddy ?
Chór w osobie Emmy woła w kółko:
– Prorocza to noc !
Następnie Tatuś wygraża:
O zadrżyj, niewierna Mimblo i słuchaj, jak głodny Lew
z wściekłością potrząsa swą klatką i wyje do Księżyca!
Na scenę wchodzi Bufka mając wyrazić radość, choć z głosu trudno to poznać :
Ach, co za radość jest widzieć,
jak głowa twa trzaska w kawałki...
Czy chodziło o głowę Tatusia ?
Potykając o swą długą suknię wypadła do łódki, oklaskiwana przez widownię. Wreszcie była szczęśliwą …
Emma uprzedza: widownia i tak nic nie zrozumie.
W parku pilnowanym przez Dozorcę Włóczykij zasiał nasiona Hatifnatów (o tym że wyrastają z nasion mowa po raz pierwszy, nie wyjaśnione skąd je wziął). Ku uciesze Mi (początkowo także mojej, teraz zastanawiam, czy warto było) poraził prądem Dozorcę, następnie powyrywał napisy zakazujące skakania, gwizdania, śmiania czy siadania na trawie. Czym sprawił sobie kłopot (pośrednio i innym, o czym dalej) bowiem przychodzące do parku dzieci uznały go za swego opiekuna. W końcu zabrał je na przedstawienie. Zdziwiony, co też rodzina Muminków wyczynia na scenie, usłyszał głos Mi:
– Dlaczego Tatuś Muminka gniewa się na moją siostrę? N i e w o l n o mu krzyczeć na moją siostrę!
Właśnie.
– Jesteś krewną Mimbli? – spytał.
– Przecież opowiadałam ci przez cały czas o mojej siostrze, nie słuchałeś, co mówiłam?
Dziwne, gdyż Włóczykij wiedział z „Pamiętników Tatusia” że Mi jest jego krewną po matce.
Gdy Lew zaczął ścigać Mimblę, Mi skoczyła na scenę i ugryzła go w nogę. I tak trzymać.
W japońskiej kreskówce wygladało to zabawnie.
Niechaj czas wam szybko mija
W towarzystwie Włóczykija
(to mój wkład wierszowany)
Tymczasem Muminek ze swą ukochaną przechodzą po gałęziach na suchy ląd i docierają do domu Filifionki, siostrzenicy męża Emmy (zginął był od przygniecenia żelazną kurtyną). Wysyła co roku świąteczne zaproszenie, lecz Emma nie raczy odpowiadać. Panna Migotka pociesza ją, przyjmowanie gości powinno być przyjemnością, a nie obowiązkiem:
– Przecież możesz zaprosić nas.
Po udanym przyjęciu wychodzą na dwór, gdzie znajdują tablice porozrzucane przez Włóczykija. W dobrej wierze robią z nich ognisko. Panna Migotka poucza rozradowaną Filifionkę o wróżbach świętojańskich. Nagle nadchodzi Paszczak Gliniarz i zgarnia całą trójkę za chuligaństwo.
W słuchowisku z 1978 śpiewa przy tym:
Ej, wisusy i chłopaki, Paszczak wsadzi was do paki.
Obrzydliwi podpalacze, wprost nie można na was patrzeć.
Ja wyaresztuję wszystkich, którym zbrodni cień się przyśni.
A to niebywała heca, proszę tylko nie zaprzeczać.
Są od tego policjanci, żeby takich w pudle niańczyć.
Zabraniamy gwizdać, śmiać się, a nakazujemy bać się.
Przy którymś kolejnym czytaniu zastanowiło mnie jak wygląda tam wymiar sprawiedliwości, bowiem Paszczak był chyba jednocześnie sędzią i strażnikiem więziennym. Karę obmyśla dość dotkliwą, chociaż może zbyt łagodną, jak na zarzut porażenia prądem. Na szczęście robi sobie wolne, aby obejrzeć przedstawienie, zostawiając więźniów pod opieką kuzynki. Ma przy tym wątpliwości:
– Jest za dobra, mogłaby was wypuścić.
Co wkrótce nastąpiło.
Ostatni rozdział trochę naciągany, trudno uwierzyć, by po tym wszystkim Paszczak był tak wyrozumiały.
Zatrzymali się z długim westchnieniem ulgi i każdy z nich czuł to, co się czuje, gdy wreszcie jest się już w domu. Wszystko wyglądało jak dawniej. Piękna poręcz werandy rzeźbiona w liście nie była połamana. Po dawnemu rósł słonecznik i stała beczka na wodę, a hamak wymókł w czasie powodzi i nareszcie miał przyjemny kolor.
Było tak, jakby nic się nie zdarzyło i jakby żadne niebezpieczeństwo nigdy już nie mogło im zagrozić.
„Lato” było moją pierwszą muminkową przygodą. W zasadzie, gdyż zapamiętałam jedno zdanie :
– Ogromnie mi przykro, że znów muszę was wsadzić do więzienia – powiedziała Paszczakówna.
Zapomniałam zapewne, czyje to były słowa, lecz widocznie zdanie utkwiło w pamięci, gdyż zamykanie za kratami mnie zaniepokoiło. Czytała to na głos moja Mama (pożyczone od kogoś) gdy miałam ze 2...
O „Pamiętnikach” pierwsza krótka wzmianka pada na początku „Komety”, w zakończeniu „Kapelusza” Tatuś je odczytuje. W późniejszych wydaniach dodana przedmowa, wyjaśniająca jak doszło do ich spisania. Tatuś zachorował i (co do niego niepodobne) zaczął zrzędzić, gdyby zszedł, nie poznaliby jego dokonań. Mama doradziła spisać „wypomnienia” (memaorer).
Oceniam trochę niżej od obu poprzednich, widać dłużyzny, gdy rozpamiętuje swoje przemyślenia (na co zwracają mu uwagę słuchacze), a także drobne, ale jednak, rozbieżności względem innych części.
Ryjek utrzymuje:
– Część tego po prostu wymyśliłeś.
Tatuś oczywiście zaprzecza, lecz mało przekonująco.
Po przebrnięciu przez dość samochwalczy wstęp, z pierwszego rozdziału można wyczytać, iż Tatuś nie poznał swych rodziców (co przypomniało mi żarcik „Andersen nie miał rodziców, urodził się u obcych ludzi”). Został porzucony (jak Edyp czy Atalanta, to moje skojarzenie, uzasadnione, skoro pamiętnikarz przypisuje sobie „królewski” wygląd). Jego wychowaniem zajęta była Ciotka Paszczaka prowadząca dom dziecka, gdzie obowiązywały porządki jak w więzieniu. Z układu gwiazd wywróżyła, że będzie sprawiał kłopoty (jak przypuszczam był Wodnikiem a ona Koziorożcem).
Przyszły Tatuś niczym Staś Pytalski zasypuje ją pytaniami :
– A dlaczego pani jest Paszczakiem, a nie Muminkiem ?
– Bo moi rodzice byli Paszczakami, dzięki Bogu.
Oczywiście uciekł stamtąd. Spotkał Fredriksona (szalonego wynalazcę przypominającego mi połączenie Mac Gyvera, Doktora Browna z „Powrotu do przyszłości” i Wuja Gromiłły z „Wyspy Złoczyńców”) a także Wiercipiętka (Rådd-djuret) i Joka (Joxter), odpowiednio ojców Ryjka i Włóczykija. Wiercipiętek to poczciwy i roztargniony filobutonista, z wyglądu do Ryjka niepodobny (Ryjek widocznie odziedziczył urodę po mamie). Zaś Jok, niczym Harris z „3 panów w łódce” wątpliwe by poza tym że spał i jadł jeszcze coś robił, pod względem usposobienia zupełne przeciwieństwo ciągle wędrującego Włóczykija, łączył ich jedynie podobny strój i nienawiść do zakazów oraz dozorców czy gliniarzy.
Wspólnymi silami zrobili byli łódź o nazwie „Symfonia Mórz” (Havsorkestern pisaną z błędami Haffsårkestern), Fredrikson ją zamierzył i wykonał, Wiercipiętek pomalował (malując przy tym także pobliskie krzaki i siebie) a Jok czekał aż skończą.
Jej wodowanie wymagało uzyskanej podstępnie pomocy Edwarda Olbrzyma, jak wynika z obrazków wielkiego jaszczura. Wynalazca nakłonił go do kąpieli w rzece, od czego woda wystąpiła z brzegów i uniosła „Symfonię”. Edward był wściekły, lecz odpłynęli poza jego zasięg.
Któregoś wieczoru wpłynęli do głębokiej, samotnej zatoki.
– Nie podoba mi się jej wygląd – powiedział Jok – Wywołuje Przeczucia (dålighetsliv).
– Zarzuć kotwicę ! – zarządził Fredrikson. Wiercipiętek wyrzucił za burtę duży garnek.
– Czy to był nasz obiad ?
– Wybacz ! Pomyliem w pośpiechu, zamiast tego dostaniecie galaretkę, jeżeli tylko ją znajdę...
Znalazł, lecz upuścił słysząc wycie Buki.
Tatuś z pomocą tego garnka uratował przed Buką (jednak w „Czarodziejskim Kapeluszu” słyszał o niej po raz pierwszy) Ciotkę Paszczaka. Czy była to ta sama Ciotka. A jeśli tak, co tam robiła ? Zaprzeczła, jakoby znała swego wybawcę. W każdym razie zaczęła rządzić dokładnie jak tamta :
– A któż to porozrzucał galaretkę po całej podłodze? Daj mi ścierkę, ty z uszami.
Fredrikson (bo jego miała na myśli) podskoczył z piżamą Joka i Ciotka zaczęła wycierać nią pokład.
– A nie mówiłem, że mam Przeczucia – mruknął w końcu Jok. Swoją drogą miał piżamę ?
– W czyjej później spał ? – zapytał Włóczykij.
– W mojej – odparł Tatuś Muminka.
– Co by powiedzieli wasi rodzice, gdyby was zobaczyli pijących kawę ? Płakaliby – zrzędziła Ciotka – Jak to właściwie jest z tym waszym wychowaniem? Czy jesteście w ogóle wychowani? A może urodziliście się już niemożliwi? Odtąd będę się wami zajmowała.
– Ciocia wcale nie musi !
– To jest mój paszczakowy Obowiązek !
Na szczęście Ciotka zostaje porwana przez Gryzilepki (Klippdassar, zabawnie wyglądające zwieraczki zwane „góralkami”). Spokój nie trwał długo.
Widząc przepływającyh Hatifnatów Tatuś szepnął:
– Hatifnatowie tylko gonią i gonią, i nigdy nie docierają do celu...
– Naładowują się podczas burzy – powiedział Fredrikson – Parzą jak pokrzywy.
– Prowadzą łajdackie życie – dodał Jok.
– Łajdackie życie? W jakiś sposób?
– Nie wiem dokładnie – odparł Jok – Może depczą czyjeś ogródki warzywne i piją piwo.
- Uciekłeś potem z Hatifnatami ? – zapytał Muminek.
- No, tak jakby - zmieszał się Tatuś. - Ale to było znacznie, znacznie później. Chyba wcale o tym nie będę pisał.
- Uważam, że koniecznie powinieneś! - wykrzyknął Ryjek - Czy prowadziłeś wtedy łajdackie życie?
- Cicho bądź - skarcił go Muminek.
- Różnie bywało... - powiedział Tatuś.
Jeden ze zwierzaczków, który został na pokładzie, przegryzł cumę i wypłynęli w nieznane. Niesieni przez chmurę (czyżby Tatuś opisywał to pod wpływem obłoczków z Kapelusza ?) docierają do jakiejś wyspy, gdzie znów widzą Edwarda, wściekłego, gdyż dno tamtej rzeki było kamieniste. Nakłonili go by usiadł na chmurze, a gdy rozważał czy ich zgnieść, zdążyli uciec.
W towarzystwie napotkanej Mimbli (strasznej kłamczuchy, zresztą przyszłej mamy Włóczykija) wyruszyli w głąb wyspy. Panujący tam wesoły a dobrotliwy Autokrata (Sjalvharskaren) zajęty był wymyślaniem gier i zabaw (czasem dość prostackich) dla swych poddanych, przemowy zaczynał od:
– Słuchajcie, starzy, głupi poddani !
W loterii Tatuś wygrał przedmioty przydatne dla takiego marzyciela jak on: trzepaczka do szampana (champagnevis, jak wynika z przypisu szwedzki odpowiednik drzwi do lasu), ząb rekina, korbka od pozytywki, kółko dymu (zapewne zamknięte w torusie, jak sobie wyobrażam) i tramwaj z morskiej pianki.
Fredrikson został nadwornym wynalazcą, co Tatuś uznał za zlekcewazenie druhów. Za radą Fredriksona mieli założyć kolonię. Na pytanie czym to ma być Mimbla odpowiedziała:
– Pytałam mamę, co to jest kolonia, otóż jej zdaniem, to tacy, co mieszkają jak najbliżej jedni drugich, dlatego że okropnie nie lubią być sami. A potem zaczynają się wszyscy strasznie kłócić, bo to jest mimo wszystko zabawniejsze, niż nie mieć w ogóle okazji do kłótni.
– Czy wobec tego musimy już zacząć kłótnie? – spytał Wiercipiętek – Bardzo tego nie lubię! Przepraszam, ale kłótnie są takie smutne!
Jok objaśnia na odwrót, w kolonii każdy robi co chce, a kłopoty same siebie rozwiązują…
Wymyslili nazwę Królewska Samowolna Kolonia (Kungliga Laglösa Kolonin).
Tatuś odczuwał samotność, gdy którejś nocy ujrzał Ducha.
Duch (Spöket) zwany Najstraszniejszym (Hemskaste) bardziej śmieszny niż straszny wygłasza w kółko zdania w rodzaju:
– W taką noc przeznaczenia jak ta zapomniane kości grzechoczą nad brzegiem morza! Bladożółty strach szczerzy zęby nad tą potępioną wyspą! Wasze przeznaczenie jest wypisane krwią na ścianach mogiły!
Powtarzałam to wielokrotnie, podobnie jak powiedzonka Kapitana z „Wesołego Diabła”, a wszyscy w koło patrzyli, jakby chcieli zapytać, co mi jest.
W końcu Fredrikson ukończył przerabianie łodzi, o czym Tatusia powiadomił pierwszego, a ten wybaczył tamto zlekceważenie.
Amfibia zdolna do latania, pływania bądź jeżdżenia (ma gąsienice). Nazwa taka, jak dotąd, z błędami.
Przy próbnym rozruchu z rury wydechowej wyleciało mnóstwo owsianki, trafiając Fredriksona w oczy.
Wiercipiętek zaprzeczył, jakoby miał z tym coś wspólnego.
– To na pewno Mała Mi – wyjaśniła zadowoloina mama Mimbli.
– Nie ma się pani czego tak cieszyć – rzekł Fredrikson dość oschle. Przed odlotem Wiercipiętek uciekł z pokładu, jakoby z lęku wysokości, lecz zapewne śpieszył do narzeczonej, imieniem Groka (Sås-djuret).
„Symfonia” wpierw pofrunęła, później zanurkowała w morzu. Tam zewsząd dochodził szept „Pies Morski (Havshunden) zgaś światła, zostaniesz zjedzony, ile masz watów nieszczęsny wielorybie (släck ljuset du blir uppäten, Hur många watt har du, stackars valfisk)”
Fredrikson zgasił światła, lecz zdążyli jeszcze ujrzeć zarys Psa Morskiego. Pojazd opadł na dno i jął jechać na gąsienicach. Trawy morskie widziane prze bulaje sunęły jak dłonie, które szukają czegoś po omacku. Pies wychynął z ciemności świecąc oczami, wywracając ich do góry nogami. Z głębin morskich dochodziło takie wycie, że puszek jeżył się na każdym ogonku.
A potem zapadła cisza.
Ocalił ich mimowolnie rozdeptawszy Psa Edward, zły że pozwalają jakimś psom pałętać mu pod nogami. (W japońskim serialu Pies został pominięty, może i dobrze, lecz pojawienie Edwarda pozostaje tym samym niejasne.)
Ryby włączyły lampy, jakie miały, dno morskie rozbłysnęło światłem.
– A teraz spalimy się – powiedziała Mała Mi.
Wiercipiętek nie był w stanie wymyślić nic durniejszego niż zaprosić na wesele Ciotkę Paszczaka. Na szczęście odpisała, że jest zbyt zajętą wychowywaniem Gryzilepków, dołączyła swoją ozdobną podobiznę jako podarek ślubny.
Tatuś opowiedział wreszcie jak wyratował przyszłą Mamę Muminka z morza (jak tam trafiła ?).
Fredrikson występuje tylko w tej części, a szkoda, jest bardziej zajmujący od większości Homków i Paszczaków.
Zakończenie zapowiada dalszy ciąg, który trzeba sobie dopowiedzieć.
Gdy Tatuś skończył, była już noc, wszyscy go chwalą, tylko Ryjek po swojemu przynudza:
- Posiałeś gdzieś jedynego tatusia, jakiego kiedykolwiek miałem! Nie mówiąc już o jego zbiorze guzików i o Groce!
- Nie napisałeś nic o twoim łajdackim życiu wśród Hatifnatów ? - zapytał Włóczykij. (Będzie o tym w „Opowiadaniach”, chociaż chyba widać sprzeczność.)
- Nieee - odparł Tatuś - To ma być p o u c z a j ą c a książka.
- Właśnie dlatego! - wykrzyknął Ryjek.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam?! - zapytał Tatuś.
- Otwórz! Noc jest mokra i zimna.
Tatuś pchnął drzwi na oścież.
- F r e d r i k s o n! - krzyknął. Na werandę wszedł Fredrikson, strząsnął z siebie krople deszczu i powiedział:
- Trochę trwało, zanim cię znalazłem. Przywiozłem Wiercipiętka i Joka z rodzinami. Pofruniemy w świat na „Symfonii Mórz”! Wszyscy razem.
Świt rozpraszał już nocne mgły, gdy całe towarzystwo wysypało się do ogrodu. Na wschodzie niebo jaśniało w oczekiwaniu na Słońce, gotowe lada chwila wyjrzeć na świat, za kilka minut noc miała ustąpić i wszystko mogło się znów zacząć od początku. Otwierały się nowe Niewiarygodne Możliwości, nastawał nowy dzień, w którym wszystko może się zdarzyć, jeżeli tylko ktoś nie ma nic przeciwko temu.
O „Pamiętnikach” pierwsza krótka wzmianka pada na początku „Komety”, w zakończeniu „Kapelusza” Tatuś je odczytuje. W późniejszych wydaniach dodana przedmowa, wyjaśniająca jak doszło do ich spisania. Tatuś zachorował i (co do niego niepodobne) zaczął zrzędzić, gdyby zszedł, nie poznaliby jego dokonań. Mama doradziła spisać „wypomnienia” (memaorer).
Oceniam trochę niżej od...
Poznałam Misia tak dawno, że zapomniałam kiedy. Przed podstawówką zapewne.
Chociaż Miś mnie rozbawił, jednak nie na tyle bym wracała doń często, był to Miś o Bardzo Małym Rozumku, mym skrajnie subiektywnym zdaniem nie mógł konkurować z Muminkami czy Alicją w Krainie Czarów.
„– Mój przyjaciel Kłapouchy zgubił swój ogon. Strasznie mu go brak. Więc czy nie mogłabyś mi łaskawie powiedzieć gdzie go szukać?
– Widzisz – odparła Sowa – najczęściej praktykowane postępowanie w takich wypadkach jest następujące...
– Ojej! – przerwał jej Puchatek. – Co znaczy najgęściej polukrowane postękiwanie? Jestem Misiem o Bardzo Małym Rozumku i długie słowa sprawiają mi wielką trudność.
– To oznacza rzecz, którą ma się zrobić.
– No, jeśli to tylko to znaczy, to niech już będzie – szepnął Miś skruszony.
– Więc rzecz do zrobienia jest następująca: po pierwsze, wyznaczenie wynagrodzenia. Trzeba ogłosić...
– Chwileczkę – przerwał jej Puchatek podnosząc łapkę do góry. – Co mamy zrobić dla tego czegoś, coś powiedziała? Bo właśnie kichnęłaś w tej chwili, kiedy chciałaś to słowo wymówić.
– Mylisz się. Nie kichnęłam.
– Kichnęłaś, Sowo!
– Przepraszam cię, Puchatku, nie kichnęłam. Niepodobna kichnąć nie wiedząc o tym.
– Tak, ale nie można usłyszeć kichnięcia bez tego, żeby ktoś nie kichnął.
– Więc powiedziałam tak: Po pierwsze, wyznaczenie wynagrodzenia. Trzeba ogłosić...
– Co? Powtórz jeszcze raz... – poprosił Puchatek nieśmiało.
– Wynagrodzenia! – huknęła Sowa. – Ogłosimy, że damy bardzo dużą ilość czegoś tam temu, kto znajdzie ogon Kłapouchego!
– Aha, rozumiem – powiedział Puchatek kiwając głową – ale mówiąc o bardzo dużej ilości czegoś tam – mówił dalej marząco – ja zwykle o tej porze dostaję jakieś małe Conieco – i spojrzał tęsknie w stronę szafki stojącej w kącie bawialni Sowy – po prostu łyk słodkiej śmietanki czy czegoś tam innego i odrobinkę miodu...”
Poznałam Misia tak dawno, że zapomniałam kiedy. Przed podstawówką zapewne.
Chociaż Miś mnie rozbawił, jednak nie na tyle bym wracała doń często, był to Miś o Bardzo Małym Rozumku, mym skrajnie subiektywnym zdaniem nie mógł konkurować z Muminkami czy Alicją w Krainie Czarów.
„– Mój przyjaciel Kłapouchy zgubił swój ogon. Strasznie mu go brak. Więc czy nie mogłabyś mi...
Przeczytałam kilka razy w podstawówce, schowane w pirackiej skrzyni, odtwarzam z pamięci. Dorotka (po grecku „Bożydara”, od razu oczywiście przypomniała mi Krainę Oz) z bratem Gabrysiem (z hebrajskiego „Boski Siłacz”, co zupełnie do niego nie pasuje), starszą siostrą Olą (grecka „Obrończyni Mężczyzn” bądź „Odpierająca Mężczyzn” w zależności od tego jak rozumieć przedrostek) i dziadkiem Robertem (germański „Jaśniejący Sławą”) spędzają wczasy w leśniczówce. Dziadek musi zabrać kota Cynamona, gdyż nie ma z kim zostawić, jednak aby go zamknąć w klatce, musi go wpierw uśpić (w znaczeniu spowodować, by zapadł w sen, oczywiście). Obrażony z powodu zamknięcia kot ucieka po przybyciu do leśniczówki, dzieci znajdują go w zakończeniu, zanim wrócą do domu w mieście, stąd nazwa książki trochę myląca.
Słyszą, iż w leśniczówce mieszka chłopiec Duszek, co z początku brzmi tyleż dziwnie, co powoduje obawy, oddychają z ulgą słysząc po przybyciu, iż to tylko zdrobnieniem od Tadeusz. Ma starszego brata Józia.
– Brzmi staroświecko – pomyślał głośno Gabryś, co brzmiało ani mądrze ani śmiesznie.
– Za to twoje imię jest szczytem nowoczesności ! – parsknęła Ola.
Gabryś znajduje upodobanie w oglądaniu filmów dla dorosłych, po czym ma trudności z zasypianiem.
Spędzają miło czas w towarzystwie Duszka i dwójki dzieci z sąsiedztwa (Aldony i chłopca, którego imię wypadło mi z pamięci, hodował króliki). Wierszyk
„biały jest serek, białe jest mleczko, białe są ząbki myte szczoteczką”
przekręcają
„białe są ząbki, białe jest mleczko, biały jest serek myty szczoteczką”
Jednak sprawy beztroskie i poważne zostają przemieszane. Dorotka widzi na ścianie obrazek przedstawiający leśniczówkę i zapytuje:
– Dlaczego tu napisano „Wilczejadło” ?
– Bo leśniczówka ma taką nazwę – odpowiedział Duszek.
– Skąd taka nazwa ?
Duszek już chciał odpowiedzieć, lecz jego mama leśniczyna spojrzała tak, że umilkł. Oczywiście rodzeństwo wyciągnęło z niego na osobności, iż to na pamiątkę myśliwego, pożartego przez wilki, które wtargnęły do leśniczówki podczas mroźnej zimy. Zapachniało mi to przygodą Mateusza z „Akademii Pana Kleksa”. Dorotka od razu zapytała dziadka, czy człowiek pożerany przez wilki bardzo krzyczy.
– Z pewnością, chyba że wcześniej straci głos ze strachu. Skąd ci to przyszło do głowy ?
Gdy zapadła noc, Dorotka wtuliła twarz w poduszkę cały czas powtarzając „chyba że wpierw straci głos ze strachu”. W końcu wrzasnęła tak, że wszystkich zerwała na nogi. Zupełnie jak Lisa w Bullerbyn, kiedy Lasse nastraszył ją opowieściami o duchach.
– Coś mi się śniło – wyjaśniła. Duszek spojrzał na nią tak, jakby chciał zabić wzrokiem. Rano w tajemnicy przed nim rodzeństwo odwiedziło staruszkę mieszkającą w pobliżu.
– A tak, pamiętam tego myśliwego, ale z tym, by wilki go zjadły, to bajęda – powiedziała. O ile to prawdą, to skąd ta dziwna nazwa leśniczówki ?
Ola ma bujną wyobraźnię, dochodzącą do głosu w stanie nieswiadomosci, przez sen mówi:
– Nic mu się nie stanie.
A gdy zapytać komu, odpowie:
– Kluczowi, na którym leżę.
Spisuje coś w zeszycie, podczas jej nieobecności zaglądają do środka i czytają zarys powieści kryminalnej (ukochany córki jakiegoś lorda zostaje oskarżony o kradzież skarbów, detektyw wykrywa, że sprawcą jest kto inny). Duszek wpadł na pomysł, a rodzeństwo go nie powstrzymało, by dopisać tam „panie detektywie, panie detektywie, ktoś się powiesił w ogrodzie na śliwie !” Oczywiście Ola po powrocie przeczytała i złożyła skargę do leśniczyny, która zapytała:
– Widziałeś ten zeszyt ?
– Tak, wpadł mi w ręce – odpowiedział Duszek, nie mając powodu zaprzeczać.
– Zszedł po schodach i rzucił ci się na szyję ?
Duszek dostał cztery razy w siedzenie, jego mama co prawda żałowała tego i upiekła coś do jedzenia.
Z powodu setnych urodzin tej staruszki dzieci wystawiają sztukę, na którą Ola przerobiła powieść. Przygotowania są tak pracochłonne, że mówią:
– Im więcej zrobione, tym więcej pozostaje do zrobienia.
Przedstawienie mniej więcej udane, gdyż grający złodzieja zaglądając do szkatułki miał mieć wedle didaskaliów „oczy rozjarzone z chciwości”, ale nie wiedząc, jak to pokazać, zrobił zeza, co bardzo rozbawiło widownię.
Po odnalezieniu kota wracają do domu w mieście, na pożegnanie dostają pieska, którego nazywają Atrament, bowiem pies sąsiadów wabi się Kleks.
Przeczytałam kilka razy w podstawówce, schowane w pirackiej skrzyni, odtwarzam z pamięci. Dorotka (po grecku „Bożydara”, od razu oczywiście przypomniała mi Krainę Oz) z bratem Gabrysiem (z hebrajskiego „Boski Siłacz”, co zupełnie do niego nie pasuje), starszą siostrą Olą (grecka „Obrończyni Mężczyzn” bądź „Odpierająca Mężczyzn” w zależności od tego jak rozumieć przedrostek)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy pan Kleks wysyła Adasia po zapałki do Dziewczynki z Zapałkami (zwykle trzyma płomyki świec w kieszeni, lecz bądź co bądź jest dziwakiem) Andersen pociesza chłopca „ona marźnie tylko na niby, przecież to bajka”. Czy dlatego w jego bajkach, nawet tych z dobrym zakończeniem, pełno okrucieństwa ? A może mylnie kierowane są do dzieci, podobnie jak „Podróże Guliwera” ? Czy mroczność, której nie brak w „Akademii”, Brzechwa zapożyczał od Andersena, a jeśli tak, to czemu ?
„Królową” wraz z wieloma innymi bajkami poznałam równolegle z Kleksem (podobnie wzbudziły mieszane uczucia). Wydanie z Królową w saniach na okładce, oczywiście dzieło Szancera.
Zapamiętałam głównie początek i koniec, ostatnio odświeżyłam. Krzywe Zwierciadło rozsypane na początku okalecza wszystkich, których dosięgną odłamki, jedną z ofiar jest Kaj. Trafić może każdą osobę przypadkiem, bez własnej winy, co wywołało moje skojarzenie z … opadem promieniotwórczym. Odtąd był bardziej podatnym na zły urok rzucony przez Królową. Co wyraża Królowa ? Uosobienie zabójczo mroźnej zimy (jak potężniejsza na niej Lodowa Pani z „Zimy Muminków”) ? Mój opór wzbudziło, wciąż budzi, utożsamienie zła ze śniegiem. Jak oznajmia Pismo „choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1, 18 podobnie Psalm 51, 9). Gdy w „Tajemniczym Ogrodzie” Marysia mówi „czary białe jak śnieg”, ma „dobre czary” na myśli. Dobre postacie jak Alicja w Krainie Czarów i Dorotka w Szmaragdowym Grodzie nie przypadkiem są blondynkami (Marysia również, chociaż jako przykład nie bardzo pasuje, raczej jest złośnicą).
Odpowiednio w „Złocie Renu” od początku wiadomo: Mroczny Karzeł będzie tym wrednym, można dodać szereg podobnych przykładów. Gdyby zamiast Królowej była uosobiona Noc, przed którą już greccy bogowie czuli lęk („Mitologia” Kubiaka), wypadło by to mym zdaniem bardziej przekonująco.
Co prawda są wyjątki, jak Czarna Wróżka w „Pierścieniu i Róży”.
– Piratko, chyba cierpisz na rozkojarzenie, czemu streszczać pięć bajek na raz ? – zapyta ktoś z Was – A może sama sobie wymyślaj bajki, by były zgodne z Twoimi oczekiwaniami.
Tak czasem robię na własny użytek. Andersen skupił w „Królowej” wątki, jakimi zdołałby obdzielić kilka bajek. Gerda szukając przyjaciela dociera wpierw do Wróżki, później do Księżniczki, od której dostaje powóz z obstawą, wyrżniętą następnie przez zbójców. Czy było to konieczne ? Mogli to przecież być szlachetni zbójcy, jacy w bajkach bywają. Gerdzie już zajrzała w oczy śmierć z rąk Starej Rozbójnicy (chyba dowodzącej nimi), co uniemożliwiła jej córka, pragnąca towarzyszki do zabawy. Na znak sprzeciwu gryzła, zupełnie jak Mała Mi. Rozbójniczka (Røverpige dosłownie „zbój – dziewczynka”) hoduje zwierzęta mówiące ludzkim głosem, opowieścią Gerdy przejęta była na tyle, iż wyprawiła ją w dalszą drogę, trochę jak Kapitan z „Wesołego Diabła”. Gerda wracając z Kajem spotyka Rozbójniczkę ponownie, Piratka, taka jak ja, nie mogła jej nie polubić.
– Piratko, ciężko za Tobą nadążyć, wpierw narzekasz, że okrutne, później gryzienie uważasz za piękne i chwalebne ?
Filmy, których sporo, opuściłam, prócz „Krainy Lodu” oczywiście, ta jednak dość odległa od bajki.
P.S.
W jednym z Waszych wpisów widać zdanie jakoby w wydaniu Wolnych Lektur „współczesność cenzuruje Boga”.
Że jak ?
Przekład dostępny w Wolnych Lekturach jest dziełem Celiny Niewiadomskiej sprzed przeszło 100 lat. Na współczesność trochę za dawny. Trochę rzeczywiście skrócony*, lecz dawne przekłady bywały swobodne i robione z innego przekładu. Po za tym należy dokładnie przeczytać przed rzucaniem oskarżeń
https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/krolowa-sniegu.pdf
Pierwsze zdanie pomija co prawda, że „czarodziej” (właściwie troll) był „diabłem” (Djævlen), lecz łatwo to pojąć ze zdań następnych, gdzie został przeciwstawiony Niebu, aniołom i Panu Bogu. Dalej zaś „Ojcze Nasz” raz (s. 5), „pacierz” 2 razy (s. 5 i 14), „modlić” 3 razy (s. 14, 15 i 16), „Boże ptaszki” 3 razy (s. 4, 15 i 16), zastępy anielskie (s. 14).
* dla porównania http://biblioteka.kijowski.pl/andersen%20christian%20hans/basnie.pdf s. 135
Gdy pan Kleks wysyła Adasia po zapałki do Dziewczynki z Zapałkami (zwykle trzyma płomyki świec w kieszeni, lecz bądź co bądź jest dziwakiem) Andersen pociesza chłopca „ona marźnie tylko na niby, przecież to bajka”. Czy dlatego w jego bajkach, nawet tych z dobrym zakończeniem, pełno okrucieństwa ? A może mylnie kierowane są do dzieci, podobnie jak „Podróże Guliwera” ? Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam dawno temu z własnej woli i do dziś mam mieszane uczcucia.
Za trudno odpowiedzieć na pytanie o przewodnią myśl, może i samo pytanie źle zadane. Gdyby patrzeć jako na walkę Dobra ze Złem, jak w Krainie Oz (gdzie Zło, jak w bajkach bywa, jest głupsze i musi przegrać) to wypadałoby bardzo ponuro, tu Zło w postaci Filipa jest górą. Rym nie został zamierzony. Wyjaśnienie, że wszystko to jest bajką, jakie wypowiada Brzechwa we własnej osobie w ostatnim rozdziale, nie przemówiło do mnie. Książka wydana po raz pierwszy w 1946, zapewne pisana jeszcze w czasie wojny, co tłumaczy wiele (Wilki zapewne były Niemcami), lecz nie wszystko. Czy Brzechwa napisał to, co zamierzył? To znaczy, czy zaczynając miał w głowie takie zakończenie czy w toku tak mu wyszło ? Jeśli samo wyszło, to zmarnował bajkę, jeśli od początku zamierzył, jeszcze gorzej.
W bajkowym świecie wszystko może bez znaczenia, czy ma odrobinę uzasadnienia, jak w „Alicji w Krainie Czarów”, tam jednak nie ma złych postaci (ledwo kilka opryskliwych) i „nikt nie zostaje ścięty”.
Czy przerazająca przygoda Mateusza jest konieczną częścią bajki ? Służy tylko za uzasadnienie guzika, który wszakże znany jest jedynie z tejże opowieści, co wygląda na błędne koło. Doktor Paj–Chi–Wo wymieniany jest kilkakrotnie, lecz jako taki występuje wyłącznie w tej przygodzie. Guzik powraca w trzeciej części w sposób jeszcze bardziej niezrozumiały.
Co miały oznaczać muchy? Ktoś gdzieś kiedyś odkrył: Luftwaffe, co wątpliwe, do walki z nimi Kleks sprowadził pająka krzyżaka, który poległ w boju „królowa much uniosła z sobą jako trofeum krzyż, zdarty niby skalp z pleców pająka”. Krzyżak, jakkolwiek zabrzmi dziwne, był tym dobrym. Wyobrażam sobie, iż przed „muchy” należy wstawić przedrostek „ko”, w chwili 1 wydania „Akademii” Brzechwa popierał „władzę ludową” (Stanisław Kondek „Władza i wydawcy” s. 150), lecz kto go tam wie …
Początek wygląda beztrosko, stopniowo treść mrocznieje i dąży do ponurego końca.
Akademia tylko dla chłopców nie odstręczyła mnie od czytania. Imiona mają na A od Akademii, czy od tego, że Kleks ma imię Ambroży ? Oczywiście nie uprawiam onomatomancji, lecz lubię czasem sprawdzać, co jakieś imię znaczy. Zatem Ambroży od „ambrozji” mitycznego eliksiru nieśmiertelności (ἀμβροσία znaczy „nieśmiertelność”), może noszący to imię ma ciągle się odradzać, o czym niżej.
Brzchwa, podobnie jak jego kuzyn Leśmian, miał odlotowe pomysły, lecz innego rodzaju.
Według Adasia profesor umie wszystko: latać o własnych siłach, leczyć chore sprzęty (nie naprawiać, a leczyć, jakby były żywe) i temuż podobnież. W miarę potrzeby powiększa przedmioty „Po chwili zdjął z nosa binokle, przytknął do nich powiększającą pompkę i binokle zaczęły rosnąć. Gdy stały się już tak duże jak rower, pan Kleks wsiadł na nie i pojechał.”
Albo „Gdy dojechaliśmy do placu Czterech Wiatrów, było już zupełnie ciemno, dlatego też pan Kleks rozdał nam płomyki świec, które przechowywał w kieszonce od kamizelki, i w ten sposób dotarliśmy wreszcie późnym wieczorem do naszej Akademii.” Ciekawe, jak je trzymali ?
Jak Kleks gotuje zupę pomidorową
„Do ogromnego rondla wrzucił trzy kwarty pomarańczowych szkiełek, dosypał garstkę białego proszku, dolał wody, cienkim pędzelkiem wymalował na powierzchni zielone grochy, po czym na zakończenie dorzucił kilka płomyków świec, od których woda w rondlu natychmiast zawrzała.”
przypomina mi to, gdy w „Cyberiadzie” Trurl „wrzucił czerpakiem sześć kopiastych porcji tranzystorów do beczki, drugie tyle oporników i kondensatorów, nalał elektrolitu, przykrył deseczką, docisnął kamieniem, aby się wszystko razem dobrze samo zorganizowało”.
Najlepsza mym zdaniem była Fabryka Dziur i Dziurek „Inżynier Kopeć podarował nam dwie skrzynki dziurek do obwarzanków. Po powrocie do Akademii pan Kleks upiekł dużo słodkiego waniliowego ciasta i z dziurek tych narobił dla nas mnóstwo znakomitych obwarzanków, którymi zajadaliśmy się przez cały wieczór.”
Brzechwa wykorzystał starozakonny żarcik, co zrozumiałam kilka lat później czytając w „Szabasowych świecach” (a może innym zbiorku) „jak zrobić bajgle ? otoczyć dziurę ciastem”, skąd to znam, pomyślałam, z „Akademii” oczywiście.
Gdy Adaś rozważa, czy profesora można go nazwać czarodziejem, tamten czytając w myślach odpowiada:
– Takiemu, co uważa, że jestem czarodziejem, powiedzcie, że opowiada głupoty. Lubię robić wynalazki i znam się trochę na bajkach. To wszystko. Jednak możecie wyobrażać sobie o mnie, co chcecie.
Czy wyjaśniło to cokolwiek ?
Może właściwe byłoby miano „superheros” ?
Pytanie, czy Kleks w ogóle jest człowiekiem, raz mówi do Adasia, mającego 12 lat:
– Pomyślałeś sobie teraz, że mam pewno ze sto lat, prawda? A tymczasem jestem o 20 lat młodszy od ciebie.
Podczas lekcji kleksografii (testu Rorschacha) Adaś dochodzi do osobliwego wniosku „myślę, że sam pan Kleks powstał z takiego właśnie rozgniecionego atramentowego kleksa i dlatego tak się nazywa”.
Podobnie (o ile można zrobić takie zestawienie) zagadkowym osobnikiem jest Filip (jego imię znaczące po grecku „Miłośnik Koni” wyjaśnia nic). Wrogość z jego strony co prawda objawiona zostaje stopniowo, jej przyczyny pozostają nieznane. Kleks ma o nim do powiedzenia tylko „ostatnio zwariował, robi mi na złość i nie przestaje się śmiać” co nadal pozostawia pole do domysłów oraz „chce mnie po prostu zniszczyć”, nic ująć, tylko czemu ?
Początkiem końca jest bitwa z muchami, wygrana co prawda, lecz po niej Filip zapowiada sprowadzenie, a następnie sprowadza, właściwie przemyca, do Akademii robota Alojzego (z germańskiego all-weis-se „Wszystkowiedzący”, chociaż skojarzenia budzi z doktorem Alzheimerem), którego Kleks musi (?) ożywić. Alojzy początkowo jest jak jeden z chłopaków, nagle zaczyna rozrabiać, co nie jego winą, tak został zaprogramowany.
Równocześnie Kleks niezrozumiale słabnie, wobec wybryków robota pozostaje bierny. Powtarza tylko:
– Przewidziałem kłopoty z jego powodu.
W końcu podczas wieczerzy wigilijnej Alojzy przebrał miarkę wykradając i niszcząc wiedzę Kleksa. Profesor nareszcie zrobił z nim porządek („Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą: Alojzy, ta niegodziwa karykatura człowieka, przestał istnieć”), będąc znów „dawnym, wspaniałym panem Kleksem.” Lecz tylko przez chwilę. Do Akademii wtargnął Filip, dokańczając dzieła zniszczenia „obcinał po kolei wszystkie płomyki świec jarzących się na choince i chował je do kieszeni.” Potrafił to samo co Kleks, co dopiero teraz wyszło na jaw ? „W miarę znikania płomyków w sali poczęło się ściemniać, aż wreszcie zapadł zupełny mrok. Co się działo dalej, nie wiem. Ogarnięty trwogą wybiegłem na schody i nie wiedząc nawet kiedy i jak znalazłem się na dziedzińcu.” Zapanowała potęga Ciemności (jakby Łk 22, 53).
Za pomysł „Akademię” należałoby ocenić wysoko, za zakończenie nisko. Na szczęście wszystkie trzy części mam w jednym tomie (z obrazkami Szancera oczywiście), zatem zawiedziona końcem „Akademii” czytałam dalej. „Podróże” jakby były ciągiem dalszym, lecz między nimi a „Akademią” widać za wiele rozbieżności, treść miejscami chyba jeszcze bardziej ponura, zakończenie znów przesadnie udziwnione. Dopiero w „Triumfie” wraca Adaś, zaś Akademia działa jakby nigdy nic. W dzieciństwie spędziłam dużo czasu próbując pogodzić poszczególne części, co dowodzi, jak mnie to przejmowało, aż dałam spokój. Czy Brzechwa dał do zrozumienia „zakończenia części pierwszej nie było, a przynajmniej weźcie je w nawias, drogie dzieci i czytajcie dalej” ? Tak sobie wyobrażam. Zatem z tym zastrzeżeniem daję ocenę „dobrą”.
Najnowszy film sądząc z kawałków dostępnych w sieci wyglada na totalne barachło.
W „Akademii” Gradowskiego pominięte zostały zbędne wątki (jak zielony płyn, bez którego Kleks traci pamięć). Zabrakło wytwórni dziur (chyba za trudno było je pokazać) i bitwy z muchami (może i dobrze).
Filip (Leon Niemczyk) od początku widać, że jest zły (wrzeszczy na przywitanie, później przybiera uśmiech tak sztuczny, ze już lepiej jak wrzeszczy), wygląda trochę jak Tajemniczy Don Pedro, trochę jak Joker.
Alojzy został rozdwojony na człowieka Alojzego, pokazanego tylko raz i robota Adolfa (Adalwolf „Szlachetny Wilk”, podobno Brzechwa początkowo chciał go tak nazwać, lecz odradzili mu zbytnią jednoznaczność).
Doskonałym pomysłem było wykorzystanie wierszy Brzechwy, zwłaszcza „Kwoki”, „Lenia” i „Na Wyspach Bergamutach”.
We śnie Adasia Kleks przemieniony w bałwana śpiewa:
Jedzie mróz, jedzie mróz
Wiezie śniegu cały wóz!
Gradowski dopisał dalszy ciąg, równie dobry, a może i lepszy:
Tyle śniegu jest tej zimy
Że bałwana ulepimy
Jest to prawda wszystkim znana
Nie ma zimy bez bałwana
Pada śnieżek na bałwana
To jest zima proszę pana
Dobrze też, że pozaziemska opowieść wypadła inaczej niż w książce, u Brzechwy brzmiała:
„Król Niesfor nigdy nie wypuszcza z dłoni wąskiego, długiego miecza. Gdy który z Lunnów narazi się na jego gniew, przekłuwa go ostrzem swej klingi. Wtedy z żelatynowej powłoki wypływa promienista miazga i ulatnia się w jednej chwili. Powłokę przekłutego Lunna król Niesfor zabiera do swego srebrnego pałacu i chowa do żelaznej skrzyni. Pewnego dnia król Niesfor przełamał obyczaje swojego ludu i wyszedł na powierzchnię Srebrnej Góry. Wtedy właśnie stała się rzecz, której nikt nie był w stanie przewidzieć ...” (chyba dobrze, iż Alojzy przerwał tę opowieść).
Wreszcie miło zaskoczyło mnie zmienione na lepsze zakończenie, Kleks odnosi zwycięstwo nad Filipem, na odwrót niż w książce.
W jednym reżyser przesolił, w czym wśród fanek i fanów panuje zgoda.
Wilki nie bardzo mnie przeraziły (wyobrażam sobie jednak, iż dzieciaka widzącego je nie w laptopie, a w kinie, mogły przestraszyć), bardziej zadziwiły. Człekokształtne, na twarzach mają maski (którymi raczej nie gryzą), w zbrojach i czerwonych płaszczach do złudzenia przypominają rzymskich legionistów, niosą wilcze godła (wilk był jednym ze znaków legionów, obok orła, dzika, konia i byka) i płonące pochodnie. Cięższej broni nie widać, chociaż słychać odgłosy jakby cekaemu. Spróbowałam obejrzeć Marsz Wilków z podkładem najstraszniejszych kawałków, jakie znam „Marsza Imperium” i „Upiora w Operze” przy których zawsze dostaję gęsiej skórki, jednak chyba nie były w stanie przebić śpiewu:
Idziemy stadem
Na świat nasz pada cień
Wilczą gromadę
Dziś czeka wielki dzień
Dalszy ciąg, w którym zamiast śpiewu słychać przeraźliwe gwizdy, a jeden z Wilków okłada strażnika bramy pałą, w latach 80 musiał budzić skojarzenia z ZOMO.
Co przypomina mi piosenkę z innej bajki :
Czy to groźna nawałnica
patrz ze strachu drżą badylki
nie to nocą do Księżyca
w Dzikich Polach wyją wilki
Przeczytałam dawno temu z własnej woli i do dziś mam mieszane uczcucia.
Za trudno odpowiedzieć na pytanie o przewodnią myśl, może i samo pytanie źle zadane. Gdyby patrzeć jako na walkę Dobra ze Złem, jak w Krainie Oz (gdzie Zło, jak w bajkach bywa, jest głupsze i musi przegrać) to wypadałoby bardzo ponuro, tu Zło w postaci Filipa jest górą. Rym nie został zamierzony....
Znacznie lepsza od Parandowskiego, nie mówiąc o Gravesie.
Mnóstwo etymologii, analiz i w ogóle, w pierwszym podejściu trudno ogarnąć.
„Najpierw powstał (a właściwie: powstało; grecki rzeczownik chaos jest rodzaju nijakiego) Chaos, jak mówi Hezjod w Teogonii (w. 116): protista Chaos geneto. Słowo "powstał" jest zapewne najwierniejszym przekładem greckiego geneto; można by także powiedzieć: "narodził się". Trzeba to, jak mniemam, rozumieć tak: nie było go - i oto był. A co było przedtem, wtedy, kiedy go jeszcze nie było? (...) Miano Chaos oznaczało pierwotnie otchłań, pustą przestrzeń, jak nas pouczają pokrewieństwa etymologiczne w języku greckim, zwłaszcza bliskość wobec słów: chasko "ziewam", "szeroko się rozwieram" i chasma "rozpadlina", "przepaść", oraz w innych językach indoeuropejskich; wyraz ten jest z pewnością prastary. W ciągu wieków nabył on znaczenia bezładnej mieszaniny żywiołów. Właśnie tak będzie pojmował ową pierwotną otchłań Owidiusz, na przełomie dawnej i nowej ery, w swoich Przemianach (…) Któż nam powie, jak wyobrażał sobie Chaos poeta wcześniejszy, ten z beockiej Askry? (...) Warto było wsłuchać się w pęczniejące od imion wersy pieśniarza choćby po to, by uświadomić sobie, że niektóre z nazwanych tymi mianami bytów są zjawiskami, przestrzeniami, mocami, a zarazem osobami. Kosmicznymi osobami. Może tu i Chaos jest tego rodzaju osobą. Z niego rodzą się według Hezjoda Ereb i Noc. Miano Erebos etymologicznie oznacza "ciemność"; staje tu przed nami uosobiony Mrok. Noc też jest "czarna"; gwiazdy jeszcze nie istnieją. Godne to jest uwagi, że z najpierwotniejszego bytu, czy też z możliwości bytu, z Chaosu, wynurza się dwoista ciemność, Ereb i jego siostra Noc (Nyks), a dopiero z Nocy (czy to samej, czy złączonej w miłości z mrocznym bratem) wyłaniają się dwie moce jasne: Eter (Aither) i Dzień (Hemere), które też są osobami kosmicznymi, ale również zjawiskami, przestrzeniami. (...) Przykładem rozmaitości w tradycji kosmogonicznej jest to, co czytamy na samym początku książki późnej i przechowanej w kształcie bardzo ułomnym, ale cennej przez zakorzenienie w nurcie dawnych źródeł, które zresztą autor nie zawsze trafnie interpretuje. Jest to łaciński zbiór krótkich streszczeń mitów, Fabularum Liber przypisany Hyginusowi Gramatykowi, który pracował może w II wieku po Chr. Od razu we Wstępie, Prooemium, książki Hyginusa czytamy taką genealogię: Ex Caligine Chaos, ex Chao et Caligine Nox, Dies, Erebus, Aether "Z Ciemności Chaos, z Chaosu i Ciemności Noc, Dzień, Ereb, Eter". Znaczyłoby to, że na samym początku była Ciemność, dopiero z niej się zrodził Chaos, który następnie stał się jej małżonkiem; ich potomstwo to wymienione cztery moce. Można by mniemać, że najważniejsza z czworga jest Noc.”
Ciemność po grecku σκοτία.
Noc wedle Teogonii „czarna” (Νύκτα μέλαιναν w. 20) i „zgubna” (Νὺξ ὀλοή w. 224). Dodać można „mrocznej Nocy straszne domostwo” (Νυκτὸς δ᾽ ἐρεβεννῆς οἰκία δεινὰ w. 744). W Iliadzie 14, 261 nawet Zeus zbyt zalękniony, by „cokolwiek uczynić na przekór prędkiej Nocy” (Νυκτὶ θοῇ). Uzupełniam: θοός znaczy „szybki” jak również „ostry”. Tak objaśnia Plutarch w „O obliczu Księżyca” 6 i „O zamilknięciu wyroczni” 3, Noc jest „ostra” i chyba pasuje bardziej do lęku Zeusa.
Oczywiście wyobrażam sobie Noc inaczej
https://i0.wp.com/www.lovetravellingfamily.com/pl/wp-content/uploads/sites/8/2019/03/„Księżyc-nad-Warszawą”-Hanna-Łochocka-2.jpg
Tartar
„W samym tym słowie, Tartaros, czuje się dreszcz; jest to jak można mniemać pierwotny wyraz dźwiękonaśladowczy : tar-tar. (...) Jest to "otchłań wielka", chasma mega, powiada Hezjod (Teogonia, 740); słyszymy tu ten sam pierwiastek, który tak głucho dźwięczy w wyrazie Chaos, kiedy owa przepaść zapada się nam pod stopami. (…) Dziwowiskiem, teras (Teogonia, 744), jest ta kraina, strasznym nawet dla nieśmiertelnych bogów.”
Chaos może mieć też związek z χώρα „otwarta przestrzeń, miejsce”.
„Gdy czytamy nie tylko o strącaniu z nieba, lecz i o kastrowaniu, i o połykaniu, nieraz chciałoby się rzec, iż jest to jakiś dziwny bełkot. (...) tamten, w pradawnych kosmogoniach, bełkot najprawdopodobniej wskazuje na grozę świata (...) Jakby owa istota ludzka, która do mnie z otchłani czasu chce przemówić, była niemową, jakby oniemiała z przerażenia i tylko ręką wskazywała na dziwne, błyskawicami dobywane z mroku obrazy...”
Jako przykład imion bogów: Posejdon.
„Jego imię (Poseidon, a w dialekcie doryckim Poteidan, wszędzie z akcentem na ostatniej sylabie), które spotykamy już na tabliczkach z pismem linearnym B, znalezionych w zamku w Pylos (z XIII wieku przed Chr.), wygląda przemożnie na greckie, chociaż nie jest łatwo wyjaśnić je. Pierwsza jego część nadaje się do dwóch interpretacji. Albo oznacza ona wodę (potamos, "rzeka"; posis, "napój"), albo "małżonka" (posis), czy raczej "pana", "władcę", jakim był niegdyś małżonek; żeński odpowiednik tego wyrazu, potnia, zachował znaczenie: "pani", "władczyni". Nie mniej zagadkowa jest część druga, don albo dan. Może nigdy nie będziemy wiedzieli na pewno, czy zawiera się w niej archaiczny (zanotowany przez Hesychiosa, gdzie indziej nie potwierdzony) wyraz de, da, mający być oboczną formą wyrazu ge, gaia, "ziemia", i obecny, być może, także w mianie Demeter, które znaczyłoby: "Ziemia-Matka". Jeśli mamy się go dopatrzyć w imieniu Poseidon, Poteidan (pojmując pierwszą część jako oznaczenie "małżonka"), treść tego miana mogłaby się łączyć z epitetami boga, które tak często spotykamy u Homera: Enosichthon albo Ennosigaios, "Ziemiotrzęsca", Gaieochos, "Ogarniający ziemię", może: "Władnący ziemią".”
Centaury zaś „Kentauroi, miano o niejasnej etymologii”.
Za dużo byłoby do streszczenia.
Do kilku spraw można jednak mieć zastrzeżenia.
Gdy Kreon jednego z braci Antygony kazał pochować w nagrodę za śmierć w obronie miasta, drugiego zakazał pochować za karę za zdradę „Potwornie tym przekroczył prawa obowiązujące Greków w sumieniu. Ich zdaniem bowiem duch człowieka nie pogrzebanego nie mógł wejść do dziedziny Hadesa. Pogrzeb w ówczesnej Grecji pojmowano jako oddanie człowieka siłom podziemnym, niepogrzebanie więc umarłego albo pogrzebanie żywego to było umieszczenie go na pograniczu, w regionie niebezpiecznym, wielce niebezpiecznym. Na pewno więc Kreon ciężko zgrzeszył. Ale w "twardym świetle sofoklejskim" wszystko staje się i bardziej zawiłe, i głębsze.”
Mało zręcznie brzmi „obowiązujące Greków”, w końcu pohańbienie zwłok uchodzi za zdrożne bez względu na narodowość czy przekonania religijne. Dalej „jednak Antygona ma rację. I także Kreon w głębi duszy to wie. To starcie dwóch racji trwa, na ziemi ono nie przemija. Jak ciągle na nowo w tradycji greckiej, słyszymy tu głuche stuknięcie w twardy mur nierozwiązalności.” I jeszcze w Zakończeniu „W tej tradycji nie brak dotknięcia absolutu. Gdzie powinniśmy szukać go? W nie wyjaśnionych nigdy do końca zagadkach Mojry, w przepaści, jaka się otwiera pod osaczającą nas, gdy obcujemy z mitologią, nierozwiązalnością wewnętrznych sprzeczności życia i nierozwiązalnością (która jest jak stuknięcie w twardy mur) wielkich starć mitycznych, jak Prometeusza z Zeusem, Antygony z Kreonem.” Czy na pewno nierozwiązywalne ?
W wydaniu sztuki Sofoklesa z 1957, które mam na dnie skrzyni pirackiej, było we wstępie jakoś tak: należało dobrego z braci pochować uroczyście, a złego potajemnie przy udziale najbliższej rodziny, czyli Antygony, Ismeny i ... Kreona.
Co ciekawsze istniała też inna wersja mitu, jak pisze Jerzy Łanowski w późniejszym wydaniu, bardziej optymistyczna, mniej heroiczna, w sztuce Eurypidesa zachowanej w streszczeniu. Antygona była uratowana przez Heraklesa, Kubiak pominął to, a szkoda.
„przedgrecka Kreta miała przed sobą jeszcze okres własnych dziejów, zresztą dramatycznych. Archeologowie stwierdzają zniszczenia w Knossos i w innych miejscach wyspy około r. 1500 przed Chr. Okoliczności są dla nas znowu niejasne. Może spowodowało te szkody trzęsienie ziemi towarzyszące erupcji wulkanicznej na dosyć bliskiej (niewiele ponad 100 km na północ) wyspie Terze (dziś Thira, Santoryn). Po pewnym czasie, jak się zdaje, Tera jeszcze groźniej wybuchła: rozpadła się w kawały, znaczną jej część pochłonęło morze; kto wie, czy ta katastrofa nie jest jednym ze źródeł starych opowieści o zatopionej Atlantydzie, jakie, według świadectwa zapisanego w Timajosie Platona (24E i n.), mędrzec Solon (w tysiąc lat po owym kataklizmie) słyszał od Egipcjan.”
Należało to albo pominąć albo poświęcić więcej niż pół zdania. Na ile wiarygodnie wygląda ta opowieść to inną sprawą jest, jednak wypadałoby dla porządku zaznaczyć:
Platon pisał o wyspie na „zewnątrz” ἔξωθεν czyli nie wewnątrz, na „Morzu Atlantyckim” Ἀτλαντικοῦ Πελάγους (Timaios 24E) czyli nie Egejskim.
Nazwał je też „morzem prawdziwym” ἀληθινόν ἐκεῖνον πόντον (Timaios 25A), ograniczonym przez ląd, który„naprawdę i najsłuszniej może się nazywać lądem stałym” περιέχουσα αὐτὸ γῆ παντελῶς ἀληθῶς ὀρθότατ᾽ ἂν λέγοιτο ἤπειρος (Ameryka?), podkreślanie tego przy Morzu Śródziemnym byłoby tautologią.
Wyspa miała być za Słupami Heraklesa, Ἡράκλειαι Στῆλαι. Słupy te „znajdowane” były i są w różnych miejscach, wiadomo jednak, gdzie były dla Platona. We wcześniejszym dialogu „Fedon” 109AB obszar zamieszkany (οἰκεῖν) przez Greków rozciąga się „od Słupów Heraklesa aż do rzeki Fazis” (ἡμᾶς οἰκεῖν τοὺς μέχρι Ἡρακλείων στηλῶν ἀπὸ Φάσιδος), o której pisze Herodot (IV, 37) „Persowie mieszkają aż po morze południowe (νοτίην θάλασσαν), które nazywa się Czerwonym (Ἐρυθρὴν). Nad nimi, ku północy, mieszkają Medowie, nad Medami Saspejrowie, nad Saspejrami Kolchowie, sięgając do morza północnego (βορηίην), do którego uchodzi rzeka Fasis (Φᾶσις).” zwana obecnie Rioni w Gruzji. Byłoby dziwne gdyby obszar zamieszkany miałby się kończyć gdzieś po drodze do Gibraltaru.
Herodot podobnie „Morze Kaspijskie jest morzem osobnym i nie łączy się z innym morzem. Bo np. całe morze, po którym jeżdżą (ναυτίλλονται pływają) Hellenowie” czyli Śródziemne „dalej morze leżące poza Słupami Heraklesa (ἔξω στηλέων θάλασσα), tak zwane Atlantyckie (ἡ Ἀτλαντὶς καλεομένη), i Morze Czerwone – tworzą jedną całość.” (I, 203)
Najdawniejsza nazwa Thery brzmiała Καλλίστῃ „Najpiękniejsza” („na wyspie, która teraz nazywa się Tera, dawniej zaś nazywała się Kalliste” Herodot IV, 147 tłum. Seweryn Hammer) nigdy wyspa Atlasa czy Posejdona, jak nazywa Atlantydę Platon.
Jeden z Argonautów, Eufemos (Εὔφημος) pod wpływem snu wieszczego wyrzucił do morza grudkę ziemi otrzymaną od morskiego bożka Trytona, „wyrosła z niej zaraz wyspa Kalliste, co Eufemosa potomków miała być świętą piastunką. Najpierw zamieszkiwali oni Lemnos sintejską, potem, kiedy zostali przegnani przez Tyrreńczyków, jak błagalnicy przybyli do Sparty, a opuściwszy Spartę, czcigodny syn Autesjona, Teras (Θήρας), ich powiódł na Kalliste i nazwał ją Therą (θήρα) od swego imienia. Wszystko to jednak się stało na długo po Eufemosie.” (Apoloniusz z Rodos „Wyprawa Argonautów” IV, 1755 – 1765 tłum. Emilia Żybert-Pruchnicka)
Zatem Thera wyłoniła się z morza w wyniku wybuchu podmorskiego wulkanu. I mity i źródła historyczne milczą, by była stolicą morskiego imperium.
Jeszcze o innej wyspie. Odyseusza fale „rzuciły ledwie żywego na wyspę Ogygię (Ὠγυγίη); starożytni szukali jej w pobliżu Malty. Mieszkała tu nimfa Kalipso (Καλυψώ), której imię, związane ze rdzeniem zawartym w słowie kalyptein, „ukrywać” („Ta-która-Ukrywa”), może wiąże się też z nazwą wyspy (Ogygie etymologowie łączą z sanskryckim guhati, „ukrywa”). Według Homera jest to córka Atlasa, nie wiemy, z jakiej matki.”
Rzeczywiście w starożytności były takie próby umiejscowienia, jednak jak zauważył Strabon (1, 2, 18) w „Odysei” (12, 1) wyraźnie mowa o „Oceanie”, nazwanym równocześnie „rzeką” opływającą świat.
Znacznie lepsza od Parandowskiego, nie mówiąc o Gravesie.
Mnóstwo etymologii, analiz i w ogóle, w pierwszym podejściu trudno ogarnąć.
„Najpierw powstał (a właściwie: powstało; grecki rzeczownik chaos jest rodzaju nijakiego) Chaos, jak mówi Hezjod w Teogonii (w. 116): protista Chaos geneto. Słowo "powstał" jest zapewne najwierniejszym przekładem greckiego geneto; można by...
Poznałam w podstawówce i wciąż wracam
https://www.lovetravellingfamily.com/pl/ksiezyc-nad-warszawa-hanna-lochocka/
Poznałam w podstawówce i wciąż wracam
https://www.lovetravellingfamily.com/pl/ksiezyc-nad-warszawa-hanna-lochocka/
Trzecia część lepsza od poprzednich, równocześnie bardziej zawikłana. Opowiadana przez Adasia Niezgódkę trochę starszego niż w części pierwszej. Na początku wraz z innymi kończy Akademię, działającą w najlepsze, jakby nigdy nic. Po powrocie na jego widok dozorca domu przy ulicy Korsarza Palemona (bohatera wiersza Brzechwy) Weronik (właściwie Franciszek, który nazwał siebie tak na pamiątkę swej świętej pamięci żony) dostał długotrwałej czkawki, zanim wreszcie powiedział:
– Pana tata zamieniony w szpaka wyfrunął z domu, a pana mama wziąwszy odkurzacz poszła do lasu robić porządki.
Adaś przyzwyczajony do dziwactw ciecia z początku nie przywiązał uwagi do tych słów. Pamiętał oczywiście, jak podczas burzy mama trzymała nad głową taty szpilkę zamiast piorunochronu. A kiedy było ślisko, sypała przed nim kaszę jaglaną, żeby się nie przewrócił, do niczego innego kasza ta się nie nadawała, gdyż nikt w domu jej nie jadał. Wprawdzie w lesie na ogół trudno znaleźć źródło prądu do odkurzacza, ale było to zmartwieniem najmniejszym.
Zrozumienie, o co w tym chodziło, byłoby za trudne, lecz przynajmniej brzmi zabawnie.
Wkrótce listonosz przyniósł przesyłkę. Podejrzaną, bowiem w środku był guzik. Adaś od razu wie, czym to grozi, to guzik z czapki Doktora Paj–Chi–Wo.
– Taki sam dostał był pana tata – zauważył Weronik. Adaś na wszelki wypadek zamknął guzik w szufladzie, a klucz wyrzucił przez okno. Po chwili listonosz przyniósł klucz z powrotem:
– Coś chyba panu wypadło.
– Mam cię, Alojzy ! – zawołał Adaś, próbując go schwytać, tamten jednak uciekł wołając:
– Ręka za krótka, panie Niezgódka !
Ongiś, gdy tata znikał, odnajdywał go kot Hieronim, lecz wysyłanie kota po ptaka odpadało. Jedynie Kleks może pomóc.
W poszukiwaniu Kleksa Adaś wyrusza do Alamakoty w towarzystwie Weronika, zostawiwszy dom pod opieką jakiegoś Modesta Chryzantemskiego, co spowoduje poważne kłopoty. Płyną statkiem w towarzystwie Anemona Lewkonika, podróżującego z pięcioma córkami o kwietnych imionach: Dalia, Hortensja, Piwonia, Rezeda i Róża. Są szpetne (szczegół kilkakrotnie podkreślony, choć właściwie bez znaczenia, na szczęście brzydota mija po przybyciu do celu skutkiem nacierania jakimś sokiem) i trochę szurnięte, jak i pozostałe osoby w tej książce. Jedna z nich przemawia tylko wierszami, przy tym futurystycznymi, wymagającymi przekładu na zrozumiały język, jak :
Broda loda dobra chłoda Bąbel wrąbel zdrów nie szkoda.
Lewkonik po drodze opowiada długą i dziwaczną, nawet jak na tę bajkę, opowieść o tym jak przy użyciu „energii kleksycznej” wyhodował roślinę, dzięki której, wdychając jej zapach, mógł teleportować siebie (we śnie co prawda) do innych krain. Zwiedził kraje znane z „Podróży Kleksa”, dotarł też do Wyspy Sobowtórów, gdzie został dłużej, co we śnie było możliwe. Wyspę zamieszkiwały zapasowe egzemplarze (klony ?) sławnych ludzi, w tym jego własny, hodujący taką samą roślinę. Ten drugi Anemon miał jednak siostrę, zbyt piękną, by mogła być czyjąś kopią, imieniem Multiflora (po łacinie „Wielokwiatowa”). Pierwszy Anemon poślubił ją, drugi został cieniem pierwszego (co jest równie zrozumiałe, jak dalszy ciąg). Żyli długo i szczęśliwie, aż pewnej burzliwej nocy odwiedził ich pan Kleks ostrzegając:
– Uciekajcie stąd, o świcie roślina przestanie istnieć, działanie energii kleksycznej jest ograniczone w czasie, a nie wymyśliłem dotąd niczego, co mogłoby ją zasilić lub odnowić. W każdym razie sam wracam do Akademii.
Anemon wdychając zapach opuścił wyspę wraz z dziewczynkami, lecz Multiflora na skutek kaszlu pozostała tam.
Po dotarciu do Alamakoty Kleks rzekł do Adasia na przywitanie:
– Jadłeś już obiad?
– Dopiero co przybyłem, panie profesorze.
– Przecież przed godziną grałeś ze mną w „trzy wiewiórki” i wygrałeś samogrający guzik. Acha, widocznie ktoś ciebie udaje, na pewno Alojzy.
Pan Kleks obmyśla, jak wykryć Alojzego, który wkrótce mimowolnie sam siebie ujawnia, w sposób tyleż zabawny, co bolesny, kopiąc w nos tamtejszego króla Kwaternostra. Kleks „prując naprzód jak czołg” dogonił uciekającego, który w jednej kieszeni miał klucz i sprężynę, a w drugiej guzik.
– Ten guzik już dwa razy widziałem – zauważył Weronik.
Profesor przeprogramował Alojzego, co dawno powinien był zrobić. Robot jest tak usłużny, że aż podejrzanie:
– Profesorze, jeśli pan życzy, obalę Kwaternostra i zrobię pana królem.
Pan Kleks na szczęście obrócił to żart:
– Miałbym włożyć na głowę garnek zwany koroną ? Pamiętaj, na razie działasz samodzielnie, lecz masz założony odpowiedni odbiornik, jak znów zaczniesz rozrabiać, przejdę na zdalne sterowanie.
Króla trzeba było przekonać, że Alojzy działał niepoczytalnie. Pod wrażeniem zdolności robota król od razu mianował go admirałem.
Alamakota z pozoru sprawia wrażenie rajskiej krainy, chociaż Brzechwa przemycił szereg zabawnych nawiązań do Peerelu, na przykład hasło:
Każdy aktywista sportu
Dba o kury dla eksportu
Czy nazwy jak „Wytwórnia Transparentów Państwowych” i „gigantyczny bąblokombinat”. Do tego „Ministerstwo Pokoju” jakby z Orwella.
Oczywiście daleko do Ultymatywnego Benefaktorra (w skrócie UB) w „Cyberiadzie” czy Dobrowolnego Upowszechniacza Porządku Absolutnego w „Dziennikach Gwiazdowych” (cenzorzy chyba sami świetnie się bawili),
lecz nie narzekam.
Towarem eksportowym są kurze jaja, dla ludności dostępne tylko w ramach dorocznego przydziału w czasie jakiegoś tam święta, w zamian za to z zagranicy sprowadzane zostają zegarki, służące wyłącznie do rozbierania na czynniki pierwsze, bowiem czas wskazują koguty ...
Z innej beczki, o tamtejszej sztuce „obrazy z życia drobiu malowane przez wybitnych ptaszystów” (jakby „taszystów”, chociaż na zasadzie wolnych skojarzeń mogłoby być „faszystów”).
Kleks odnajduje pozostałość Wyspy Sobowtórów i sprowadza ją (!) razem z Multiflorą. Droga opisana w odpowiednio zabawny sposób, gdy siła wiatru wzrosła o 5 stopni Brzechworta, a podziurawione pociskami Oko Cyklonu pływało po powierzchni morza.
Kleks oświadcza:
– Obejrzałem z bliska powierzchnię Księżyca. Moje wszechwiedzące oko wróciło właśnie z wyprawy. [znowu ? tak było w części pierwszej] Kosmiczna stacja przeładunkowa działa bezbłędnie. Ale nie będę na razie penetrował przestrzeni międzyplanetarnych, gdyż za dużo jest jeszcze spraw do załatwienia na Ziemi. Dopóki tu panują choroby, nieszczęścia i niedostatek, moim obowiązkiem jest myśleć o ludziach. Tak, moi drodzy! Ludzie na Ziemi to dla mnie rzecz najważniejsza.
W końcu Adaś wyjaśnia cel przybycia, słysząc :
– Jak mogłeś uwierzyć w przemianę twego ojca w ptaka ? Alojzy zaś był tutaj, zatem nie mógł być listonoszem.
Pytanie kto i po co przyniósł guzik i czemu Alojzy miał drugi w kieszeni, pozostaje bez odpowiedzi.
Adaś wraca z Weronikiem i Rezedą, którą poślubił ku rozczarowaniu jej rodziców, wolących mieć za zięcia jakiegoś ogrodnika.
Zastają w domu jeszcze większy zamęt niż dotąd, wszystko z winy pana Chryzantemskiego, o ile tę osobę można nazwać panem.
Na szczęście rodzice Adasia są zdrowi i cali. Adaś odwiedza profesora w Akademii, na drzwiach wisi wprawdzie napis „Ludziom wstęp wzbroniony”, ale zakaz ten dotyczy wyłącznie uczniów Akademii (zatem Adasia także), domokrążców i Filipa, który, jak widać, nadal coś knuje.
Kleks pokazuje najnowsze wynalazki, w tym zgadywacz myśli (jakby zapowiedź urządzenia z pierwszej części „Powrotu do przyszłości”), w końcu oświadcza:
– Lecę do Alamakoty, pozostawiając Akademię pod twoją opieką. Jak mówiłem brak możliwości by kogoś przemienić w ptaka, lecz odkryłem kleksoplazmę, piąty stan materii.
Zupełnie jak Piąty Element. Istnieją bowiem cztery żywioły, ziemia, woda, powietrze i ogień czy jak kto woli cztery stany skupienia: stały, ciekły, lotny i plazmatyczny.
Wypiwszy coś profesor zostaje ptakiem i odlatuje, pozostawiając za sobą na niebie białą smugę jak odrzutowiec.
Jakby Brzechwie znów brakowało pomysłów na zakończenie. Co trochę obniża ocenę.
Streszczam szczegółowo, gdyż część ta jest najmniej znaną.
Film tylko umownie ma coś wspólnego z książką, słabe rysunki, wydumane wątki dodatkowe, a piosenki brzmią beznadziejnie:
To pojawia się to znika
Straszna Banda Rosolnika
Bez sumienia bez litości
Banda ta rachuje kości
Tam napadnie tu ograbi
Kto od bandy nad wybawi ?
Rozejrzyjcie się wokoło
Kto jej stawi wreszcie czoło ?
Kto ją raz wywiedzie w pole
I porzuci w ciemnym dole ?
Jedna w duchu panakleksowym, za mało na cały film:
W Instytucie Spraw Zmyślonych
Każdy wie gdzie on się mieści
Wiele dzieł jest nie stworzonych
Pełnych niestworzonych treści
Niestworzony są historie
Pełne niestworzonych dat
Niestworzony są teorie
Cały niestworzony świat
Trzecia część lepsza od poprzednich, równocześnie bardziej zawikłana. Opowiadana przez Adasia Niezgódkę trochę starszego niż w części pierwszej. Na początku wraz z innymi kończy Akademię, działającą w najlepsze, jakby nigdy nic. Po powrocie na jego widok dozorca domu przy ulicy Korsarza Palemona (bohatera wiersza Brzechwy) Weronik (właściwie Franciszek, który nazwał siebie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam zaraz po „Akademii”, szukając dalszego ciągu. O sprawach z „Akademii” wiadomo, że były wcześniej, lecz bez wyjaśnienia, jak Kleks wraca po tamtym przykrym zakończeniu. Bajek nie należy roztrząsać, lecz bądź co bądź skoro dla dzieci, to dla dzieci, tymczasem treść bezpotrzebnie udziwniona, do tego miejscami przykrzejsza nawet od „Akademii”, szczegóły lepiej pominąć.
Kleks wyrusza w podróż, trochę jak Jazon, lecz nie po Złote Runo, lecz w celu zdobycia atramentu potrzebnego do spisywania bajek przez bajkopisarzy zamieszkujących Bajdocję. Po drodze, jak Odyseusz, traci statek, następnie kolejnych członków załogi, wszystko niby żartobliwie, jednak żarty na ogół wisielcze.
Odwiedza podmorską Abecję (wzorowaną na Kraju Lotofagów),
przerażającą Wyspę Wynalazców (podobną do Laputy Guliwera),
zabawną na swój sposób Parzybrocję,
Przylądek Aptekarski (tu było ciężko),
wreszcie jakby pogodną Nibycję.
Ponosi porażkę jedną po drugiej. Przy tym co Kleks potrafi, było to i jest dla mnie niezrozumiałe, stracił siły w „Akademii” ? Jedynie słownie wyraża sprzeciw nazywając Wynalazców „bezdusznymi durniami” i „wolałbym być ślepym w Bajdocji niż królem w Patentonii”, a przecież stać go na więcej.
Czy Papcio Chmiel wzorował na tych wyspach Archipelag Nonsensu ?
Kiedy widać statek z trupią główką na fladze, profesor zauważa spokojnie:
– Wezmą nas do niewoli i będą żądali okupu... Przed wiekami spotkało to samo Juliusza Cezara...
Jednak to „tylko” Aptekarze, co go rozczarowało:
– Trupia główka to znak używany przez Aptekarzy do oznaczania leków trujących i niebezpiecznych. Z korsarzami łatwiej byłoby się dogadać. Ale trudno, nie mamy wyboru.
Dowódcą Aptekarzy jest Alojzy Bąbel, co zapowiada większe kłopoty. W „Akademii” miał na nazwisko Kukuryk, widocznie je zmienił, teraz jest dorosły, co nie zostaje wyjaśnione, kto, jak i czemu ponownie go uruchomił też nie wiadomo. Wredność mu pozostała, nawet wzrosła. Nadal bezsilny Kleks rzuca jedynie:
– Wymyślę taką sztuczkę, że zostaną z ciebie trociny ! Rozumiesz ?! Tro-ci-ny ! Zapamiętaj to sobie !
Co nie może wywrzeć należytego wrażenia.
Nibycję zamieszkują przezroczyści ludzie, zawsze uśmiechnięci, gdyż wszystkie ich troski są na niby, co prawda radości także. Przypomniała mi Krainę Zmierzchu Astrid Lindgren, gdzie „wszystko jest bez znaczenia”, co prawda Kraina ta sprawia wrażenie bardziej odlotowej.
Nazwy w rodzaju Arcymechanik jakby z Cyberiady.
Zakończenie znów mnie rozczarowało, jednak chyba Brzechwie też nie dawało spokoju, skoro dopisał część trzecią, gdzie Kleks znów jest potężny, chociaż nie naprawia części poprzednich, chyba, że zrobi to w przyszłości, tak sobie wyobrażam. „Ale to już całkiem inna historia, którą być może napiszę w przyszłości albo nawet jeszcze później.”
Raczej odradzam przeczytanie, dla znających film może być to przykrym rozczarowaniem (porównanie do Harry'ego P. które widzę w którymś z Waszych wpisów, trochę mnie ubawiło, byłoby dla Harrych nadmiernym zaszczytem).
Film jest znacznie weselszy od książki i z lepszym zakończeniem.
Początek, gdy chłopca nie mogącego chodzić odwiedza Kleks, wyraźnie wzorowany na Krainie Zmierzchu.
Patentoniusz został rozdwojony na dobrego Arcymechanika i złego Wielkiego Elektronika.
Roboty wyglądają na niezobowiązującą podobiznę Szturmowców z „Gwiezdnych Wojen”.
Filip dość udany jako karykatura Lorda Vadera, choć zbyt łatwo można go pokonać i za szybko to zachodzi.
Królowa Aba w książce była odrażająca, Kapitan uległ złudzeniu, biorąc ją za nadobną. Tu Aba wygląda jak czupiradło, lecz Kapitan i tak oczu od niej nie może oderwać.
Równocześnie film słabszy od „Akademii”, wierszy Brzechwy wyrażnie za mało. „Płynie okręt przez odmęty” skrócony, natomiast „Meluzyna” (którą Aba raczej wykrzykuje niż śpiewa) w całości, chociaż dla akcji zbędna.
Najlepiej widać to i słychać, gdy zakończenie „Akademii”
Dzisiaj jestem tylko wspomnieniem
Echem dziecięcych lat
Kiedyś byłam twoim marzeniem
Do mnie należał świat
zestawić z zakończeniem „Podróży”
W pochmurny dzień, gdy szary cień.
Przesłoni barwy świata nam
Odezwij się, przywołaj mnie
Tak bardzo nie chcę zostać sam
W bezgwiezdną noc gdy ciemna moc
Odbiera każdą radość nam
Odezwij się, przywołaj mnie
Tak bardzo nie chcę zostać sam
Niby modlitewne wezwanie zwrócone chyba do Kleksa …
Reżyser dorobił ciąg dalszy w postaci jeszcze słabszego „Kleksa w Kosmosie”, z poplątaną treścią, lichymi „efektami” i takimiż piosenkami. Może tylko
Ziemia, Słońce, Wenus, Mars
I tysiąc gwiazd na niebie
Cały Układ kręci się
Dziś dokoła ciebie!
brzmi ładnie, chociaż za mało kleksowo.
Zaś jakby modlitewne
Jeśli to widzisz, jeśli to słyszysz
Ocal choć błękit na naszym niebie.
Uratuj Kosmos ! Uratuj Kosmos !
Chociaż dla siebie, chociaż dla siebie
chyba znów skierowane do Kleksa.
Przeczytałam zaraz po „Akademii”, szukając dalszego ciągu. O sprawach z „Akademii” wiadomo, że były wcześniej, lecz bez wyjaśnienia, jak Kleks wraca po tamtym przykrym zakończeniu. Bajek nie należy roztrząsać, lecz bądź co bądź skoro dla dzieci, to dla dzieci, tymczasem treść bezpotrzebnie udziwniona, do tego miejscami przykrzejsza nawet od „Akademii”, szczegóły lepiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam raz pierwszy w podstawówce, w czasie letnich wczasów spędzanych w domku w lesie, stąd zawsze budzi me skojarzenie z latem, zapachem drzew, śpiewem ptaków i temuż podobnież.
Swoim zwyczajem zaczęłam od połowy, a dokładnie od bitwy z Latającymi Małpami.
Agnesto „Dorotka mieszka w szarej (dosłownie) miejscowości z babcią i dziadkiem.” Z ciocią i wujkiem, chociaż to bez znaczenia dla akcji, w Kansas. Huragan unosi ją razem z domem i pieskiem, przenosząc do dziwnej krainy, zamieszkanej przez ludziki w niebieskich strojach, zwące siebie Manczkinami. Przy lądowaniu dom uśmiercił Złą Czarownicę, dlatego ludziki były wdzięczne, chociaż zasługa Dorotki była w tym właściwie żadna.
Kamila „Dzieje się to przez trzęsienie ziemi. Później, gdy ląduje, okazuje się, że dom spadł na złą czarownicę. (…) Powiem jeszcze, że sama się dziwię, że tak dobrze to wszystko zapamiętałam. :)” Bez urazy, trzęsienie ziemi było dopiero w części „Dorota i Oz znowu razem”.
Aby wrócić do Kansas, zgodnie z radą Dobrej Czarownicy (taka też była), Dorotka wyrusza do Szmaragdowego Grodu prosić o pomoc potężnego podobno czarodzieja Oza. Towarzyszą jej Strach na Wróble (Scarecrow, przypominający Włóczykija z Doliny Muminków), Blaszany Drwal (Tin Woodman, jakby prekursor RoboCopa, był kiedyś żywy, lecz wskutek klątwy poodcinał sobie kolejne części ciała; porąbane, lecz to bajka) i Tchórzliwy Lew. Po drodze spotykają Kalidahy, stwory wyglądające na skrzyżowanie niedźwiedzia z tygrysem, ten wątek mym zdaniem najzupełniej zbędny.
Oz przyjmuje Dorotę jako wielka Głowa; Stracha, proszącego o rozum, w postaci Damy; Drwala, potrzebującego serca, jako Bestia, Lwa, przychodzącego po odwagę, jako Ognista Kula. Za każdym razem daje to samo zadanie, uśmiercić drugą złą Czarownicę, jaka jeszcze została.
Zadanie było łatwiejsze, niż można było przypuszczać, choć należałoby skądinąd znać jej piętę achillesową. Bała się ciemności i wody, a gdy pies ją ugryzł, nawet śladu krwi nie było, gdyż „Czarownica była tak zła, że jej krew wyschła wiele lat temu.”
Załatwiwszy Czarownicę, wracają do Grodu, gdzie przypadkiem odkrywają tajemnicę Oza.
Dorota w końcu wraca do Kansas, lecz to dłuższa historia.
Najbardziej znana z ekranizacji (1939) przedstawia przygody dość swobodnie jako sen Dorotki, chyba pod wpływem „Alicji w Krainie Czarów”.
PS.
Gwathgor
„moje wielkie pragnienie poznania koloru północnych rejonów Oz. Na zachodzie mają żółć, na wschodzie błękit, na południu czerwień, w centrum zieleń, dla czarodziejek jest biel – a na północy? Ot, niezła zagadka.”
W pierwszej części rzeczywiście zostało to pominięte, też mnie ciekawiło, otóż purpura „Chorągiew Manczkinów jest błękitna, Winków – żółta, Gillikinów – purpurowa, Kwadlingów zaś – czerwona.” („Czary w Krainie Oz” rozdział 5 „The banner of the Munchkins is blue, that of the Winkies yellow; the Gillikin banner is purple, and the Quadling's banner is red.”)
Przeczytałam raz pierwszy w podstawówce, w czasie letnich wczasów spędzanych w domku w lesie, stąd zawsze budzi me skojarzenie z latem, zapachem drzew, śpiewem ptaków i temuż podobnież.
Swoim zwyczajem zaczęłam od połowy, a dokładnie od bitwy z Latającymi Małpami.
Agnesto „Dorotka mieszka w szarej (dosłownie) miejscowości z babcią i dziadkiem.” Z ciocią i wujkiem, chociaż...
Przeczytane po raz pierwszy w podstawówce, wkrótce po „Przyjacielu Wesołego Diabła”, bardzo mnie rozczarowało, po przeczytaniu nie chciałam wracać. Treść znałam wcześniej ze słuchowiska, znacznie lepszego od książki (podobnie jak z „Pinokiem”), stąd zdziwiło mnie czemu książka nie jest wierszem, skoro słuchowisko było, a Makuszyński potrafił tak pisać (vide „Koziołek Matołek”). Ze słuchowiska (napisanego przez Krystynę Wodnicką, jak później sprawdziłam) w pamięci utkwiła mi zwłaszcza pieśń Dwunastu Zbójców:
Kiepska oj kiepska dola zbójecka
Noc w noc się bracie ze strachu trzęś
I choć masz stracha maczugą machaj
A nich ją kopnie gęś!
Noc w noc się skaradaj czatuj napadaj
Choć wolisz w cieple przycupnąć gdzieś
Kiepska oj kiepska dola zbójecka
A nich ją kopnie gęś!
werwro „Uwielbiam "Szatana z 7 klasy" i kochaną Basię Bzowską, ale "O dwóch takich..." to stanowczo nie dla mnie. Straszna książka.”
Arek
„Nie polecam tej książki.”
Agata
„Chyba jedyna książka Makuszyńskiego za którą nie przepadałam.”
Sonik
„Nie jest to najlepsza książka jaką przeczytałam 5/10”
Myśl przewodnia, w przeciwieństwie do „Przyjaciela”, w miarę jasna, dwóch łobuzów uciekłszy z domu wplątuje siebie w kolejne kłopoty, co przekazane zostało zbyt łopatologicznie. Pomysłowość Makuszyńskiego widać tu w raczej złym znaczeniu: hrabia Mortadella (chyba miał być zabawny, ale jak dla mnie nie bardzo), Złoty Gród (jakby zapowiedź Miasta Robotów z „Przyjaciela”, tylko przykrzejsza), podobny do cyklopa Zły Czarodziej (zupełnie zbędny mym zdaniem), kradzież Księżyca (więcej zapowiada, jak przynosi), wreszcie Zbójcy zapożyczeni z „Powrotu Taty” (daleko im do Kapitana z „Przyjaciela”, lecz z nim ciężko współzawodniczyć), dla których dodaję jedną gwiazdkę, tak jak oceniam „Pinokia”, w którym widzę do „Dwóch takich” podobieństwo, odległe co prawda, ale jednak.
Księżyc z okładki Zielonej Sowy wygląda totalnie beznadziejnie.
Film rysunkowy, sądząc ze zdjęć, darowałam sobie, kostiumowy (ten z Kaczyńskimi) obił mi się kiedyś o oczy, słuchowisko mym zdaniem lepsze.
Przeczytane po raz pierwszy w podstawówce, wkrótce po „Przyjacielu Wesołego Diabła”, bardzo mnie rozczarowało, po przeczytaniu nie chciałam wracać. Treść znałam wcześniej ze słuchowiska, znacznie lepszego od książki (podobnie jak z „Pinokiem”), stąd zdziwiło mnie czemu książka nie jest wierszem, skoro słuchowisko było, a Makuszyński potrafił tak pisać (vide „Koziołek...
więcej mniej Pokaż mimo to
Komiks wpierw przeczytany po angielsku („Moominmamma’s Maid”). następnie po polsku (znaleziony przypadkiem podczas szukania „Muminków i morza”, należałoby wiedzieć, że ma nazwę „Zabawa w udawanie” co jest tłumaczeniem szwedzkiego „Låtsaslek”).
W kreskówce odcinek 14 „Nowi sąsiedzi” powiela tylko początek, dalszy ciąg o czym innym (pomija pokojówkę, natomiast doczepiony Bobek, którego w tym komiksie na szczęście nie było).
W odcinku 10 najnowszego serialu „Pokojówka Mamy Muminka” myśl ogólnie zachowana, lecz zmiany zbyt daleko idące, co dotyczy też pozostałych odcinków.
Co prawda komiks trudny do streszczenia, zawikłany i jakby za mało Muminkowy, żarty raczej dziwaczne, może to tylko moje wrażenie.
Agnieszek „czegoś brak. Na pewno nie koloru, bo i w muminkowym cyklu ilustracje są czarno-białe. Lecz czegoś mi brakuje.” Właśnie.
Poświęcam uwagę, gdyż ma związek z „Niebezpieczną podróżą” i „Łobuzem”. W obu bowiem występuje pokojówka, o której nie ma wzmianki w książkach, zatem należało sprawdzić jak i kiedy przybyła.
Obok domu Muminków zamieszkała Filifionka z trojgiem dzieci, mniej przyjazna od tej z „Lata”, różna też od oczekującej katastrofy, mieszkającej samotnie, a którą podziwiam.
Ta Filifionka lubi pouczać innych, na szczęście nie występuje w książkach (chociaż jest znaną „dzięki” kreskówce).
W książkach stworki czy zwierzaczki są na ogół domownikami Muminków, nawet gdy czasem mieszkają poza domem (jak Piżmowiec). Pierwsza wyraźna wzmianka o sąsiadach, dokładnie o Gapsie, w „Choince”, ostatnim z „Opowiadań” (1962, o 6 lat późniejszym od tego komiksu).
Raczej niezrozumiały początek, gdy Tatuś skrada się przez podwórze Filifionki, na co ona patrzy myśląc „ostrzegano mnie, że są dziwni” (podobnie powie później Ciotka Paszczaka w „Choince”). Tatuś wyjaśnia, że to zabawa, na co ona:
– W pana wieku ?
Jeszcze bardziej zdumiewa ją dom Muminków, a zwłaszcza ogród. Można by powiedzieć ogród angielski, w stanie dzikim, czy wedle mego niecodziennego skojarzenia z wierszami Wacława Potockiego „nieplewiony”.
Filifionka przerażona widokiem domu, a ogrodu jeszcze bardziej (jak łatwo zgadnąć jej własny ogród jest francuski, bardzo uporządkowany) doradza zatrudnić pomoc domową.
O ile można to nazwać doradzaniem, używa słowa „obowiązek”.
Zastanowiło mnie czy w domu tym kiedykolwiek był bałagan, oczywiście poza takimi okolicznościami, jak kometa, skutki działań Czarodziejskiego Kapelusza, powódź w „Lecie”, czy najście „gości” w „Zimie”.
Mama Muminka bez przekonania daje ogłoszenie i dostaje mnóstwo odpowiedzi. Panna Migotka wyciąga na chybił trafił jedną z nich, podpisaną przez Bufkę (po szwedzku Misan, po angielsku Misabel, imię urobione od misär „nieszczęście, bieda” z łac. miser „ubogi, nieszczęsny”, por. mizerny po polsku, Irena Szuch - Wyszomirska przetłumaczyła jako Bufka w „Lecie”, Teresa Chłapowska powtórzyła to miano i słusznie, gdyż mym zdaniem brzmi znacznie ładniej).
Postanawiąją ją zatrudnić.
Zapewne Bufka (podobnie jak Homek, Paszczak, Mimbla, Filifionka czy Muminek) jest nazwą gatunkową a nie imieniem, stąd utożsamianie jej z Bufką z „Lata” chyba nie znajduje uzasadnienia. Co prawda wygląda bardzo podobnie, jak półtora nieszczęścia, tak samo też dołuje siebie i innych. Przeprasza, że żyje. Na jej przywitanie Tatuś Muminka odpalił sztuczne ognie, czym ją wystraszył, a i bez tego była dostatecznie zestresowaną. Będąca dobrą duszą Panna Migotka chce ją pocieszać, na co słyszy:
– Prześladują mnie.
– Kto ?
– Wszyscy.
Mama Muminka częstuje swoją pomoc kawą (jakżeby inaczej) lecz tamta odpowiada :
– Może być zatruta.
To samo mówi zapytana, czy zażyje proszki na ból głowy.
Tapetę w kropki w swoim pokoju uznaje za przytyk do swych piegów.
Ze wszystkim innym podobnie. Przy tym nie potrafi pojąć, czemu jej pracodawcy ze wszystkiego robią zabawę.
Co prawda nie ma dużo do robienia (można by to nazwać synekurą) gdyż Mama na ogół ją wyręcza, czemu i trudno dziwić, gdyż pokojówce wszystko leci z rąk.
Oczywiście Mama, jak wcześniej w „Komecie” i później w „Niewidzialnym Dziecku”, próbuje rozbicie naczynia obracać w żart, jednak daremnie.
Bufka przyprowadza równie nieszczęśliwego psa imieniem Ynk, wyglądającego inaczej od tamtego z „Zimy” (co prawda komiks wcześniejszy o rok). Ma on też inne upodobania, tękni do kotów, zamiast do wilków.
Starsza siostra Bufki (chyba przyszywana, gdyż przypomina raczej Paszczaka czy Muminka z mimblowatą fryzurą) jest służącą Filifionki, co ukrywa w listach przedstawiając siebie jako gwiazdę filmową, a co w końcu wychodzi na jaw.
Wokół domu Muminków krąży detektyw, udzielając wymijających odpowiedzi szuka śladów porwania, bowiem Filifionka zniknęła.
Oczywiście Bufka uważa, że to ją śledzą.
W przypływie odwagi przyznaje, że … zabiła Filifionkę. Przy tym niepotrzebnie, gdyż Filifionka niespodziewanie wróciła. Widząc rozradowaną (nareszcie) Bufkę (której Panna Migotka poprawiła uczesanie na spotkanie z siostrą) zrzędzi :
– Całkiem żeście rozpuścili służbę.
Drugi komiks „Zaloty Nieboraka” wywołał moje jeszcze bardziej mieszane uczucia, mimo obecności Panny Migotki, wyglądającej uroczo jak zwykle.
Ów Nieborak (po szwedzku Klatt-djuret) jest synem przyjaciela Tatusia Muminka z „Pamiętników” Wiercipiętka (Rådd-djuret) do którego bardzo jest podobny, podobnie jak on mieszka w puszce po kawie i zbiera guziki, równocześnie bratem Ryjka, do którego w ogóle nie jest podobny. Widocznie Nieborak odziedziczył urodę po tacie, zaś Ryjek po mamie Groce (Sås-djuret).
Tu Wiercipiętek z Groką
https://assets.moomin.com/uploads/2015/08/Hosuli_Sosuli-copy.jpg
Brat Ryjka, tu co prawda pominiętego, stracił głowę dla Mimbli, zakochanej z kolei w jakimś osiłku o imieniu Sebastian (po grecku Czcigodny).
– Rozmawiałeś z nią o tym ? – zapytała Panna Migotka.
– Nigdy nie śmiałbym rozmawiać z dziewczyną – zapewnił.
– Właśnie to robisz – zauważyła trochę nadąsana.
– Ale jesteś dziewczyną Muminka, to co innego.
Muminek zachęca go, by zwrócił na siebie uwagę swej ukochanej, co oczywiście wychodzi na opak.
Doradza mu odwiedzenie psychiatry, co także nie pomogło. Psychiatra również jest filobutonistą, przy tym wcieleniem zasady „czyż pan doktor zawsze mu być normalny ?” jak w wierszu Waligórskiego „z tych testów wynikało mglisto, iż … psychopatą jest i fetyszystą oraz filatelistą”. Zrozumiawszy swój błąd Muminek wpierw chce Doktora przepędzić nastraszywszy Duchem (chyba tym z „Pamiętników”) później, uproszony przez Nieboraka, zatrzymać kierując na badanie nowe przypadki. U Filifionki (tej co w pierwszym komiksie) Doktor wykrywa przymus sprzątania (mówiąc uczenie „osobowość anankastyczna” co zapewne odpowiada prawdzie) u Paszczaka Gliniarza urojenia prześladowcze (co wykrył by u Bufki, gdyby tu była ?) u Muminków „silną niezależność” zamykając rodzinę w klatce, którą Nieborak wysadza w powietrze z pomocą „danimytu” (tak to nazywa).
Rozczarowany zrywa z Mimblą (chyba nawet nie wiedziała, że o nią zabiegał) jego wybranką została Drobinka (wyglądająca jak od Maciupka, tylko znacznie większa).
Doktor odzyskawszy przytomność po wybuchu rychło w czas uznał uprzednie swe diagnozy za błędne. Zakończenia, w którym Muminek po zażyciu jego leków zaczyna maleć, a Panna Migotka stosuje kolejne leki, by to odwrócić (z nieznanym skutkiem) chyba nie rozumiem …
Komiks wpierw przeczytany po angielsku („Moominmamma’s Maid”). następnie po polsku (znaleziony przypadkiem podczas szukania „Muminków i morza”, należałoby wiedzieć, że ma nazwę „Zabawa w udawanie” co jest tłumaczeniem szwedzkiego „Låtsaslek”).
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW kreskówce odcinek 14 „Nowi sąsiedzi” powiela tylko początek, dalszy ciąg o czym innym (pomija pokojówkę, natomiast doczepiony...