-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2015-08-08
2014-01-07
2015-02
2015-02
2014
2015-02-28
Świetnie się bawiłam przy czytaniu tej książki, było dużo śmiechu i miło spędzonego czasu. To lekka lektura na odpędzenie wszelakich smutków :) Polecam!
Świetnie się bawiłam przy czytaniu tej książki, było dużo śmiechu i miło spędzonego czasu. To lekka lektura na odpędzenie wszelakich smutków :) Polecam!
Pokaż mimo to2015-01-12
Książka jest za bardzo rozwleczona, ostatnie 100 stron męczyłam tylko dlatego, że szkoda mi było tych 570 przeczytanych. Autorka ma ciekawy styl, widać, że włożyła w książkę dużo pracy, jednak ciągle miałam wrażenie, że chciała za dużo dać czytelnikowi, a czytelnik, czyli ja, tego nie udźwignął. Przykro mi, ale odkładałam książkę na półkę z myślą: "jak dobrze, że to już koniec!".
Książka jest za bardzo rozwleczona, ostatnie 100 stron męczyłam tylko dlatego, że szkoda mi było tych 570 przeczytanych. Autorka ma ciekawy styl, widać, że włożyła w książkę dużo pracy, jednak ciągle miałam wrażenie, że chciała za dużo dać czytelnikowi, a czytelnik, czyli ja, tego nie udźwignął. Przykro mi, ale odkładałam książkę na półkę z myślą: "jak dobrze, że to...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-08
Mam wielką słabość do literatury skandynawskiej, jej surowość, twardość i przejrzystość przyciągają mnie do siebie. Ten specyficzny sposób przedstawiania świata do mnie przemawia, każde spotkanie z tego rodzaju lekturą nacechowane jest koniecznością wejrzenia we własną duszę, zmuszenia się do przemyśleń, zastanowienia nad przeszłością i wyciągnięcia najlepszych wniosków na przyszłość. Levi Henriksen w swojej książce „Śnieg przykryje śnieg” daje czytelnikowi dokładnie to wszystko o czym piszę i zmusza do wejścia w czyjąś skórę, by zrozumieć to, co ma do powiedzenia.
Daniel Kaspersen wraca do swojego rodzinnego domu, po dwóch latach odsiadki za przemyt narkotyków. Nie planował, że będzie musiał to tak szybko zrobić, po wyjściu z więzienia zamierzał wpierw stanąć na nogi, zanim przekroczy prób przeszłości. Niestety, tragiczna śmierć brata zmusiła go do przyjazdu do Skogli. Okoliczności śmierci Jakoba są dla Dana niezrozumiałe, nic we wcześniejszych relacjach z bratem nie wskazywało na depresje czy jakiekolwiek problemy, które skłoniłyby go do popełnienia samobójstwa. Daniel przeczesując rodzinny dom w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, które wytłumaczyłyby mu co się stało, natyka się na dwa zdjęcia, które napędzają spirale wspomnień i przynoszą kolejne pytania dlaczego?.
Książka Henriksena to nietypowy thriller, bo jak dla mnie z tym gatunkiem ma niewiele wspólnego. To niespieszna historia człowieka, który utracił swoich najbliższych i nie potrafi sobie poradzić z tęsknotą. Miota się pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością i nie może sobie znaleźć w tym wszystkim miejsca. Nie wie, co powinien zrobić, zostać w Skogli i prowadzić życie, tak jak robił to Jakob, spokojnie i systematycznie, czy też powinien ruszyć w podróż i nie oglądać się za siebie. Dopiero spotkanie na swojej drodze Mony Steinmyra zaszczepia w jego umyślę nadzieję, na lepsze jutro.
W tej książce nie ma pośpiechu, nie ma scen burzących krew w żyłach, jest tylko tajemnica, której główny bohater nie jest w stanie rozwiązać oraz człowiek i jego myśli, wspomnienia. A tych drugich jest tutaj bardzo dużo, Dan mówi o rodzicach i kościele zielonoświątkowców, którego byli członkami, opowiada czytelnikowi o tym jak wiele łączyło go z bratem, jak byli sobie bliscy. W słowach, które mamy okazje czytać jest wiele miłości, tęsknoty i bólu, wszystkie te uczucia łączą się i jedno nie istnieje bez drugiego. Ale to nie tylko historia utraty bliskich, to również czas umierania i czas narodzin, czas żegnania tego co za nami i wyciąganie ręki do tego co niesie przyszłość, do nowego jutra, do nowej rodziny, miłości i potrzeby opieki nad kimś słabszym. To opowieść o nadziei.
Okładka książki jest bardzo myląca, sugeruje typowy skandynawski kryminał, tymczasem to powieść obyczajowa z szeroko rozwiniętym wątkiem psychologicznym oraz mała dawką kryminału i romansu, więc jeśli ktoś spodziewa się, że będzie lała się krew, to bardzo się zawiedzie. Gdy brałam tą książkę do ręki spodziewałam się właśnie czegoś mocniejszego, czegoś co wciągnie mnie w wir wydarzeń i nie puści przed rozwiązaniem zagadki. Okazało się, że nie spotkałam w niej niczego co oczekiwałam, a mimo to nie mogłam się oderwać, przemyślenia głównego bohatera na tyle zmuszały do refleksji, że nie mogłam przestać czytać, chciałam zrozumieć Dana, chciałam dowiedzieć się co się z nim dzieje i mimo wszystko liczyłam na szczęśliwe zakończenie.
„Śnieg przykryje śnieg” to powieść, której nie umiem podsumować, tak niewiele uczuć jest w niej opisanych, ale na tak wiele sposobów, że ciężko jest to ogarnąć umysłem. Tą książkę się czuje, każdy smutek, każda radość i każdy cios są namacalne, przeszywają na wskroś. Czuję się po jej przeczytaniu dziwnie, jakby ktoś zabrał mi kawałek siebie i na wymianę dał swój kawałek. To dziwne, ale tak się czuje po powieści Henriksena, aby mnie zrozumieć musicie ją przeczytać.
http://zaczytajsie.pl/2015/01/08/levi-henriksen-snieg-przykryje-snieg/
Mam wielką słabość do literatury skandynawskiej, jej surowość, twardość i przejrzystość przyciągają mnie do siebie. Ten specyficzny sposób przedstawiania świata do mnie przemawia, każde spotkanie z tego rodzaju lekturą nacechowane jest koniecznością wejrzenia we własną duszę, zmuszenia się do przemyśleń, zastanowienia nad przeszłością i wyciągnięcia najlepszych wniosków na...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-04
2015-01-02
2015-01-02
2014-12-31
2014-12-29
„Minęło prawie dziesięć lat od dnia, w którym Andy Sachs zrezygnowała z pracy w prestiżowym miesięczniku mody Runway, gdzie była asystentką okrutnej i nieprzewidywalnej Mirandy Priestly. Wreszcie wszystko jej się układa – zawodowo i prywatnie. Wspólnie ze swoją dawną rywalką, obecnie przyjaciółką i wspólniczką Emily, prowadzi luksusowy magazyn ślubny „Plunge” i właśnie wzięła ślub z miłością swego życia, Maxem Harrisonem. Na horyzoncie jednak, jak spod ziemi, pojawia się Miranda Priestly, która chce kupić „Plunge’a” za astronomiczną kwotę, stawiając jednak warunek: obie współwłaścicielki przepracują pełny rok kalendarzowy pod jej rządami. Tym samym ponownie znajdą się na jej celowniku..” *
Wstawiłam powyżej opis wydawniczy, ponieważ są to słowa, które idealnie odzwierciedlają to o czym chciała napisać Autorka. Chciała? Niestety na próbach stworzenia czegoś oryginalnego, świeżego i interesującego się skończyło. Bo książka jest nudna i z całą pewnością nie o tym chciałam czytać.
Kiedy kupowałam ową pozycję miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o tej rocznej współpracy, o tym jak Emily i Andy radzą sobie pod rządami Mirandy po raz drugi. Doszukiwałam się tej tytułowej zemsty, zastanawiając się, która strona będzie się mściła. Tymczasem otrzymałam letnią opowiastkę o macierzyństwie, miłości i zdradzie. Dowiedziałam się wszystkiego o postaciach występujących w pozycji, jak się poznali, jak powstał „Plunge” i co się w nim działo przez cztery lata, no i oczywiście naczytałam się bardzo dużo rozmyślań Andy. Wszystko to potwornie mnie męczyło i tylko sprawdzałam na czytniku ile jeszcze stron do końca.
Minęło dziesięć lat, a Andy nadal jest tak samo niedojrzała i głupia jak wcześniej. Tak jak w poprzedniej pozycji zrzucało się to na młody wiek i to, że po raz pierwszy dziewczyna ma do czynienia z modą i tego rodzaju środowiskiem, tak teraz powodowało to nic więcej jak tylko rozdrażnienie. Dziewczyna miota się pomiędzy myślami, a tym by nie zranić innych, nie potrafi być asertywna przez praktycznie całą książkę, a gdy już jest bardzo źle wybucha przekreślając całe swoje dotychczasowe życie. Głupota do kwadratu!
Natomiast Emily, której poprzednio nie dało się lubić, tak teraz okazała się prawdziwą kobietą interesu, która nie boi się zaryzykować i stawia wszystko na jedną kartę. Pomimo, że dla niej takie zachowanie nie kończy się tak jakby tego chciała, to i tak w całej tej pozycji jest ona jedyną wyrazistą i charyzmatyczną postacią. I to jej kibicowałam, nie Andy. A Miranda? No cóż jej też niewiele w tej powieści. Pojawia się w kilku miejscach, ale konfrontacji z głównymi bohaterkami jest mało i właściwie wszystko to wychodzi płytko i nijak. I choć z poprzedniej części wiemy, że ta kobieta to diabeł wcielony, tutaj jest ona po prostu wspomnieniem.
Cała książka okazała się letnia i nie rozumiem po co Autorka ją napisała. W tej powieści nic specjalnego się nie dzieje, są głównie rozmyślania Andy, opowieść o tym jak radzi sobie w małżeństwie i w macierzyństwie. Macierzyństwa jest tu bardzo, bardzo dużo. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak książka miała być o tym, ale zapowiedź przedstawiała zdecydowanie inną historię. Zawiodłam się po całości.
Osobiście nie polecam tej powieści. „Zemsta ubiera się u Prady” to strata czasu i pieniędzy. Na tym zakończę, bo nawet rozwodzenie się nad tą książką nie jest jej warte.
http://zaczytajsie.pl/2014/01/07/lauren-weisberger-zemsta-ubiera-sie-u-prady/
„Minęło prawie dziesięć lat od dnia, w którym Andy Sachs zrezygnowała z pracy w prestiżowym miesięczniku mody Runway, gdzie była asystentką okrutnej i nieprzewidywalnej Mirandy Priestly. Wreszcie wszystko jej się układa – zawodowo i prywatnie. Wspólnie ze swoją dawną rywalką, obecnie przyjaciółką i wspólniczką Emily, prowadzi luksusowy magazyn ślubny „Plunge” i właśnie...
więcej Pokaż mimo to