-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2015-05-01
2015-03-10
zmęczyła mnie ta książka niewyobrażalnie, tak fizycznie jak psychicznie. począwszy od bardzo drobnego druku, poprzez szeroko omawianą tematykę I wojny światowej, która zawsze dla mnie była flagowym przykładem komplikowania już skomplikowanego, a skończywszy na języku, który przywołuje natychmiast obrazy mąk piekielnych na lekcjach historii w liceum. chciałam zwalić na tłumacza, ale się nie da. pozostaje mi jedynie głęboko mu współczuć, że musiał się z tym tekstem męczyć na płaszczyznach, których nawet nie próbuję sobie wyobrażać…
a z tytułowym Sarajewem 99% treści ma mniej więcej tyle samo wspólnego, co rzeczone z wybuchem I wojny światowej – czyli nic.
idę się zresetować "Opowieściami z mchu i paproci..."
zmęczyła mnie ta książka niewyobrażalnie, tak fizycznie jak psychicznie. począwszy od bardzo drobnego druku, poprzez szeroko omawianą tematykę I wojny światowej, która zawsze dla mnie była flagowym przykładem komplikowania już skomplikowanego, a skończywszy na języku, który przywołuje natychmiast obrazy mąk piekielnych na lekcjach historii w liceum. chciałam zwalić na...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-12
dość dawno, bo chyba latem pozostawiłam „W cieniu…” po pierwszych kilkudziesięciu stronach, żeby się „odleżała”. dlatego głównie, że szczerze mówiąc na początku była dla mnie kompletnie niestrawna, nieskładna i właściwie „o niczym”. odsądziłam od czci i wiary moją biedną intuicję, która kiedyś koniecznie kazała mi wejść w jej posiadanie.
ale kilka dni temu, kiedy pod poduszką narosły stosy niechybnie prowadzące do deformacji szyjnego odcinka kręgosłupa, z czystego pragmatyzmu postanowiłam zacząć w momencie, w którym przerwałam. zmęczyłam jeszcze kilka stron książki i nagle tadaaaa! jakby ktoś inny zaczął ją pisać. książka niespodziewanie zrobiła się „na temat” i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeniosła mnie do Turkmenistanu końca wieku XX i początków XXI, w realiach którego życie z punktu widzenia normalnego człowieka wydawało się zupełnie niemożliwe.
o samym Turkmenistanie wcześniej niewiele wiedziałam, poza tym, że jest jedną z byłych republik dawnego ZSRR i mniej więcej znałam jego położenie geograficzne. incydentalnie docierały z mediów wzmianki o przypadkach łamania tam praw człowieka czy też o zagrożonej wolności słowa. jednak ani ówczesny ustrój polityczny Turkmenistanu, ani warunki życia Turkmenów z jakichś nieznanych mi bliżej przyczyn nie stanowiły przedmiotu zainteresowania światowej opinii publicznej. ot, był sobie taki pustynny kraik, o którym się niewiele mówiło, niewiele pisało i rzadko słyszało, bo też i o czym miało być głośno? w dobie konfliktu bałkańskiego i późniejszych wojen w państwach powstałych po rozpadzie ZSRR, które to tematy zajmowały gros miejsca we wszystkich bez wyjątku mediach, żadne warte czasu antenowego sensacje stamtąd nie docierały. a tymczasem z dala od zgiełku wydarzeń przełomu wieków rósł sobie po cichu egzotyczny, trujący grzybek…
cokolwiek dalej napiszę, będzie spoilerem, zatem cicho sza. skupię się natomiast na tym, co mi przeszkadzało.
najbardziej chyba to, że problem Turkmenistanu zupełnie niepotrzebnie zestawiony został nachalnie z etyką wielkiego światowego biznesu, bo takie podejście do tematu w sposób straszny zaciemniło przekaz, a problem w istocie miał o wiele głębszy i poważniejszy wymiar. dotyczył bowiem notorycznego i zakrojonego na szeroką skalę zjawiska łamania praw człowieka, inwigilacji, wyzysku i ogłupiania obywateli, w tym dzieci, zastraszania, więzień, tortur i ogólnie całego wachlarza metod stosowanych z niesłabnącym powodzeniem przez ustroje totalitarne. doprawdy nie wiem czy taka prezentacja tematu była intencją autorów, czy tylko robili to, na czym wydawało im się, że się znają.
no i ta etyka wielkiego biznesu! będę się trzymać zasady, że o nieobecnych się nie rozmawia. tak wtedy, jak i dziś.
reasumując, ktoś powinien panom autorom solidnie przetrzepać tyłki zarówno za ten odstręczający wstęp poświęcony autoprezentacji i kładący zbyt duży nacisk na ich wcześniejsze dokonania (who cares?!), jak i za ostatnią część, która jest – niechętnie używam tego sformułowania – zwyczajnie nudna, choć bez cienia wątpliwości uważam, że można było jeszcze o wielu ciekawych rzeczach napisać.
dawno nie czytałam tak nierównej książki, oddaję bez żalu
dość dawno, bo chyba latem pozostawiłam „W cieniu…” po pierwszych kilkudziesięciu stronach, żeby się „odleżała”. dlatego głównie, że szczerze mówiąc na początku była dla mnie kompletnie niestrawna, nieskładna i właściwie „o niczym”. odsądziłam od czci i wiary moją biedną intuicję, która kiedyś koniecznie kazała mi wejść w jej posiadanie.
ale kilka dni temu, kiedy pod...
najostrzejszym z możliwych ceramicznym nożem – tnie nawet powietrze – skrupulatnie zabieram się za rozcinanie, próbując dobrać się do ukrytych treści (no, to mi się znowu egzemplarz trafił!). rozcinam zaledwie połowę i biorę się za lekturę.
po trzeciej stronie przecieram okulary, po piętnastej stronie powtarzam czynność – tym razem jednak nie mam wątpliwości – trzeci raz czytam to samo!
na okładce z tyłu stoi jak byk napisane: LIBERATURA – gatunek literacki, w którym tekst i materialna forma książki (łac. liber) stanowią integralną całość. Wszystkie elementy tak pojętego dzieła (WTF?? – to już ja) są podporządkowane wizji autorskiej. Koncepcję liberatury wprowadził w 1999 roku Zenon Fajfer. Seria prezentuje współczesnych twórców liberatury oraz prekursorów tego zjawiska.
no, nareszcie rozumiem o co chodziło z tym nożem. nadal jednak nie zbliżyłam się ani trochę do zrozumienia zawartości. dalej więc uparcie brnę w rozcinanie. gdyby przypadkiem ręka mi się omsknęła i trafiłabym w żyłę, śledczy mieliby łatwe zadanie. w jednym miejscu byłby sprawca, narzędzie i przede wszystkim motyw!
hamuję z piskiem i zawracam
panowie „Liberatorzy”, przestańcie pić, albo zacznijcie pić. któraś z tych opcji powinna pomóc
najostrzejszym z możliwych ceramicznym nożem – tnie nawet powietrze – skrupulatnie zabieram się za rozcinanie, próbując dobrać się do ukrytych treści (no, to mi się znowu egzemplarz trafił!). rozcinam zaledwie połowę i biorę się za lekturę.
więcej Pokaż mimo topo trzeciej stronie przecieram okulary, po piętnastej stronie powtarzam czynność – tym razem jednak nie mam wątpliwości – trzeci raz...