Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Alberto Caeiro to jedno z licznych fikcyjnych nazwisk, heteronimów, pod którymi ukrywał się Fernando Pessoa, zastawiając pułapki na interpretatorów. Istnieje jednak zasadniczy powód, dla którego Caeiro wymaga szczególnego zainteresowania: Wielki Portugalczyk ten odprysk swojej osobowości, tę część siebie nazywał własnym mistrzem.
Trudno powiedzieć, czy sam Pessoa potrafił doświadczać świata tak jak Caeiro, czy też był to wyłącznie literacki eksperyment, fantazja o ideale. Niezależnie jednak od tego, należy powiedzieć wprost, że kontakt z poezją Caeiro daje niemal wyzwoleńczy, epifaniczny efekt. Podczas lektury dowolnie wybranego utworu ma się wrażenie bezpośredniego wglądu w umysł świętego.
Caeiro nazywany jest poganinem, lecz historia religii nie zna tak radykalnego pogaństwa. Niewątpliwie, jest kimś w rodzaju mistyka, choć w jego świecie nie ma ani jednego symbolu. Nie ma też ani jednej myśli metafizycznej. Nie ma ani mitologii, ani teologii. Nie ma wreszcie Boga. Skoro tak, to jak jest możliwy jego zachwyt nad Wszystkim?
Dlatego że ten mędrzec poznał pewną prawdę: rzecz jest tylko rzeczą, kamień jest tylko kamieniem, drzewo jest tylko drzewem, rzeka jest tylko rzeką, kwiat jest tylko kwiatem, słońce jest tylko słońcem, gwiazdy są tylko gwiazdami, ziemia jest tylko ziemią. Jeśli Bóg istnieje w kamieniu, drzewie, rzece, to nie ma potrzeby mówić o Bogu; należy mówić o kamieniu, drzewie, rzece. Nie ma żadnej tajemnicy, która wymaga medytacji. Dzięki temu objawieniu należy zamknąć oczy i kategorycznie przestać w ogóle myśleć. Ewentualnie można patrzeć na cokolwiek, ale najlepiej nic nie mówić. Wszystko bowiem, w swojej różnorodności i konkretności, jest w sposób wręcz niepojęty cudowne. Śmierć jest ideą bez znaczenia - ponieważ jest właśnie ideą. Niestety, według Caeiro niewielu to rozumie, nie zrozumiała tego żadna cywilizacja, żadna kultura, a z pewnością nie zachodnia.

Całość opinii tutaj: http://niedramatyzujmy.blogspot.com/

Alberto Caeiro to jedno z licznych fikcyjnych nazwisk, heteronimów, pod którymi ukrywał się Fernando Pessoa, zastawiając pułapki na interpretatorów. Istnieje jednak zasadniczy powód, dla którego Caeiro wymaga szczególnego zainteresowania: Wielki Portugalczyk ten odprysk swojej osobowości, tę część siebie nazywał własnym mistrzem.
Trudno powiedzieć, czy sam Pessoa potrafił...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety, Leonora Carrington, jeśli jest u nas kojarzona, to wyłącznie z baśniowo-ezoterycznym malarstwem albo malowniczym romansem z Maxem Ernstem, ewentualnie pojawia się jako bohaterka anegdot o skandalach czy ekscentryzmach surrealistycznej awangardy - tej ograniczonej świadomości wypada przeciwdziałać wszelkimi możliwymi środkami; popularyzacja faktu, że Carrington należała jeszcze do pokolenia wszechstronnych geniuszy - dla których w wyrażaniu treści absolutnych nie stanowiło większej różnicy, czy posługują się pędzlem, dłutem albo piórem - jest godna każdego wysiłku. Powieść "Trąbka do słuchania" zachwyca wszystkim, co wchodzi w jej skład: cudowna, mistycyzująca wyobraźnia autorki; wszechobecność archetypowych symboli; przyjazny, lekki i życzliwy światu humor, pomimo jego okropności; surrealistyczne, dowcipne trawestacje mitologii biblijnych, amerykańskich oraz legendy o św. Graalu; wreszcie długa galeria postaci, głównie wspaniałych starszych pań.
Główną bohaterką "Trąbki do słuchania" jest Marion, dziewięćdziesięciodwuletnia staruszka, nieco już niesłysząca i niepotrafiąca łączyć wydarzeń, w których uczestniczy, w spójną całość, ale zawsze dbająca o zachowanie wiktoriańskiej galanterii - co, dodajmy, nie jest takie łatwe, kiedy się prawie nie posiada zębów. Życie ma raczej ustabilizowane: od pięćdziesięciu lat mieszka z synem i głównie przesiaduje na podwórku, marząc oraz kontemplując przyrodę, głaszcząc koty oraz karmiąc kwokę. Rodzina, niezbyt sympatyczna, postanawia ją jednak oddać do domu opieki; równocześnie Marion otrzymuje od przyjaciółki Carmeli, trudniącej się przede wszystkim słaniem szalonych, niepodpisanych listów do nieznanych osób z całego globu, tytułową trąbkę, dzięki której powraca zmysł słuchu wraz z możliwością uczestnictwa w zewnętrznych wydarzeniach. Tak zaczyna się właściwa akcja powieści.
Przytułek, do którego trafia Marion, nazwany Przybytkiem Światła, jest miejscem szalonym, ale też magicznym; Carrington wzoruje go na Instytucie Harmonijnego Rozwoju Gurdżijewa, ale robi to wyłącznie w celach parodystycznych. Każdej pensjonariuszce przydzielony jest fantazyjny budynek, np. jeden przypomina czerwonego muchomora w żółte plamy (aby się dostać do domu, jedna ze staruszek musi wspinać się po drabinie). Każda pensjonariuszka to również bardzo ujmująca osobowość. Niektóre mówią językiem Gurdżijewa albo teozofii Heleny Bławatskiej, posiadają podejrzane zdolności mediumiczne, sugerują, pomimo własnej wiekowości, że są prześladowane seksualnie przez młodego dyrektora ośrodka; wszystko to bardzo podwyższa poziom komizmu. W ciężkich sytuacjach, które pojawiają się w toku rozwoju powieści, bohaterki prześcigają się w coraz to cudaczniejszych rozwiązaniach kryzysów; są też bardzo dziarskie. Bardziej szczegółowo wspomnę może tylko o wyjątkowo przeze mnie cenionej, sędziwej markizie Claude de la Checherelle, która lubiła wspominać, jak to razem z kapitanem i własnym batalionem, w błocie po szyję, z przebitymi kulami kepi, zmusiła do odwrotu niemieckie tanki po dwudziestu czterech godzinach nieprzerwanego ognia.

http://niedramatyzujmy.blogspot.com/

Niestety, Leonora Carrington, jeśli jest u nas kojarzona, to wyłącznie z baśniowo-ezoterycznym malarstwem albo malowniczym romansem z Maxem Ernstem, ewentualnie pojawia się jako bohaterka anegdot o skandalach czy ekscentryzmach surrealistycznej awangardy - tej ograniczonej świadomości wypada przeciwdziałać wszelkimi możliwymi środkami; popularyzacja faktu, że Carrington...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka francuskiego mistrza składa się z dwóch historii, dwóch warstw, które wzajemnie się przeplatają: pierwsza z nich jest autobiograficzna ("wspomnienie z dzieciństwa"); druga jest fikcyjna ("W"), oparta na pomyśle, który jest fascynujący sam w sobie: to swobodna rekonstrukcja opowiadania, powstałego, gdy pisarz miał trzynaście lat, lecz które później prawie w całości zapomniał.
Życie Georges'a Pereca, potomka warszawskich żydów, w sposób nieskończenie okrutny i przygnębiająco trwały określiła wojna: ojciec zginął od kuli, gdy pisarz miał raptem cztery lata; niedługo potem naziści zabrali matkę, która umarła prawdopodobnie w Auschwitz. Perec pisze jednak o swoich wczesnych latach raczej beznamiętnie; wydaje się być chłodnym kronikarzem własnego dzieciństwa, któremu przygląda się z zewnątrz. Przyczyna przyjęcia takiej perspektywy jest dość niesamowita i wyjątkowa: pisarz właściwie nie dysponuje pamięcią dotyczącą opisywanego w książce okresu. Jego wspomnienia składają się z jakichś drobnych obrazów, migawkowych odprysków świata, którego już nie ma, często o znaczeniu wyłączenie anegdotycznym, co do których prawdziwości jest zresztą tylko rzadko przekonany: nieliczne wspomnienia mogły być zmyśleniem albo zapożyczeniem. Pozostało jeszcze tylko kilka rodzinnych fotografii albo wypowiedzi babci bądź ciotek (ale czy poprawnie zapamiętanych?). Opierając się na tym skromnym materiale, Perec stara się odtworzyć chronologię swojego życia. Te niepewne próby stanowią treść pierwszej z warstw książki.
Historię fikcyjnej wyspy W należy podzielić również na dwie części, wyraźnie odseparowane. Pierwsza jest bardzo wciągającą zapowiedzią opowieści przygodowej, pełnej atmosfery tajemnicy, bardzo zagadkowej i szyfrowanej, biorącej za przedmiot wariację na temat poszukiwanie tożsamości; niewiele więcej można o niej powiedzieć, aby nie odebrać przyjemności czytelnikom.
Druga cześć jest opisem życia samej tytułowej wyspy, położonej gdzieś w okolicach Ziemi Ognistej, która wszystkie swoje prawa i obyczaje podporządkowała jednej niewinnej aktywności, której nazwy również nie chcę zdradzić. Początkowo wygląda to uroczo i zabawnie, ale w miarę gdy Perec, z nieugiętą konsekwencją, rozpisuje kolejne implikacje obranego przez społeczność W sposobu życia, pojawiają się kolejne zaskakujące fakty: względnie szybko pojawia się patafizyczny absurd; chwilę później robi się groteskowo; nagle czujemy, jakbyśmy czytali reportaż Henriego Michaux z jednej z wyśnionych przez niego, okrutnych i nadrzeczywistych krain; wreszcie odkrywamy, że świat W, na pierwszy rzut oka tak sympatyczny, to w rzeczywistości czysty koszmar i groza, niekończący się strach i terror. Dodajmy tylko na koniec, że na wyspie mówi się po niemiecku.


Całość opinii można znaleźć tutaj: https://www.facebook.com/niedramatyzujmy

Książka francuskiego mistrza składa się z dwóch historii, dwóch warstw, które wzajemnie się przeplatają: pierwsza z nich jest autobiograficzna ("wspomnienie z dzieciństwa"); druga jest fikcyjna ("W"), oparta na pomyśle, który jest fascynujący sam w sobie: to swobodna rekonstrukcja opowiadania, powstałego, gdy pisarz miał trzynaście lat, lecz które później prawie w całości...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niejaki Piórko" to klasyka czarnego humoru. Ta skromna objętościowo książeczka, wchodząca z łatwością do najmniejszej kieszeni, zawiera w sobie ogromny ładunek szaleństwa, próbkę autentycznego, łatwo rozpoznawalnego geniuszu autora.

Nawet jeśli przyjąć, że sam pomysł Michaux był prosty, to należy dodać, iż tym rodzajem prostoty, która wydaje się prosta i oczywista po powstaniu i własnym sukcesie, lecz na którą nikt wcześniej nie wpada. Tytułowy bohater, Piórko, to nieśmiały pan w meloniku, przepraszający i samotny, nieświadomy i bezsilny, anonimowy i nijaki, bez biografii, nie uczestniczący w historii, krótko mówiąc: to postać skonstruowana tak, aby stać się modelową ofiarą przerażającego absurdu lub przypadku. Książka Michaux jest antologią surrealistycznych nieszczęść, które przytrafiają się tej biednej, choć nie zawsze niewinnej, postaci.

Co na przykład się przytrafia? Podczas snu, przez roztargnienie i nieuwagę, Piórko doprowadza do rozjechania własnej żony: łóżko mieli akurat ustawione na torze pociągowym; z tego powodu w świecie jawy staje przed sądem, a wyrok jest skazujący. Innym razem zamawia kotleta, którego nie ma w menu; doprowadza to do konfliktu z pracownikami restauracji; kończy się pałowaniem Piórka przez funkcjonariuszy policji. Raz jeden ktoś próbował pociągnąć go za włosy; niestety, urwała się cała głowa; narrator sugeruje, że była źle umocowana. Kiedy indziej bolał go troszkę palec; za namową żony, udał się do lekarza - konieczna amputacja; dodatkowo to palec wskazujący, co jest bardzo kłopotliwe, bo uniemożliwia napisanie listu do mamy.

"Niejakiego Piórko" moglibyśmy umiejscowić na mapie literatury gdzieś pomiędzy Franzem Kafką i Rolandem Toporem.

Całość recenzji: http://niedramatyzujmy.blogspot.com/2015/03/henri-michaux-niejaki-piorko.html

"Niejaki Piórko" to klasyka czarnego humoru. Ta skromna objętościowo książeczka, wchodząca z łatwością do najmniejszej kieszeni, zawiera w sobie ogromny ładunek szaleństwa, próbkę autentycznego, łatwo rozpoznawalnego geniuszu autora.

Nawet jeśli przyjąć, że sam pomysł Michaux był prosty, to należy dodać, iż tym rodzajem prostoty, która wydaje się prosta i oczywista po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Debiutancka powieść Raymonda Queneau z 1933 roku to cudowna burleska, w której odbija się oryginalny i zachwycający umysł autora: spontaniczność surrealistycznej wyobraźni łączy się z chłodną precyzją matematyka; metafizyczna medytacja miesza się z rubasznym prostactwem (albo, jeśli kto woli: rubaszną prostotą); wysmakowane literacko zdania gładko przechodzą w nawiedzony, urywany bełkot; oniryczna wizja miesza się ze świadomością przykrego widoku pleśni. Całość przenika pan-kosmiczny komizm: Bóg jest daleko, a jego stworzenie przygłupie.

Osią fabularną "Psiej trawki" jest para-kryminalna intryga dotycząca domniemanego majątku Ojca Taupe, starego żebraka i satyra, którego częste wypowiedzi o konieczności wyrzeczenia brzmią nieco po buddyjsku. Intrygę napędza pani Cloche, akuszerka i abortystka, mająca specyficzne zamiłowanie do makabry i rozjechanych ciał. Hipoteza o istnieniu milionów Ojca Taupe jest z gruntu niedorzeczna, ale w powieści wielokrotnie podkreśla się, że pani Cloche nie jest wariatką; Queneau zdaje się sugerować, że tak oszukańczo zadziałał sam język, niedoskonałe narzędzie komunikacji, którego bohaterowie stali się jego marionetkami, choć sam język nie posiada ukierunkowanej woli, przeciwnie [...].

Całość recenzji tutaj:
http://niedramatyzujmy.blogspot.com/2015/01/raymond-queneau-psia-trawka.html

Debiutancka powieść Raymonda Queneau z 1933 roku to cudowna burleska, w której odbija się oryginalny i zachwycający umysł autora: spontaniczność surrealistycznej wyobraźni łączy się z chłodną precyzją matematyka; metafizyczna medytacja miesza się z rubasznym prostactwem (albo, jeśli kto woli: rubaszną prostotą); wysmakowane literacko zdania gładko przechodzą w nawiedzony,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niewidzialne miasta" Italo Calvina to kunsztowna, (dosłownie) matematyczna całość, składająca się z dwóch komponentów: pierwszym z nich, wiążącym fabularnie utwór, choć objętościowo skromnym, jest dialog pomiędzy Kubłaj-Chanem a Markiem Polo; drugim są opisy 55 miast, o których sławny podróżnik opowiada cesarzowi.
Książka jest arcydziełem.

Pomysł włoskiego mistrza był doskonały: wykorzystanie figury Marka Polo, legendarnego podróżnika i niepiśmiennego fantasty, to pretekst do snucia swobodnych wizji; uczynienie jego słuchaczem Kubłaj-Chana, władcę upadającego imperium, symbolu świata w stanie rozpadu, świata w odwiecznym i nieodgadnionym ruchu, to pretekst do podjęcia wszystkoobejmującej refleksji. Pierwszy z nich poznał świat; drugi go podbił. Zestawienie tych postaci - brodaczy palących fajki, siedzących na luksusowych poduszkach cesarskiego tarasu, jakby na dachu, szczycie świata, nad którym medytują - daje bardzo wiele możliwości, które Calvino wyczerpał do granic: czas, przestrzeń, pamięć, wyobraźnia, tożsamość indywidualna, język i znaczenie, sny - to tylko kilka z podejmowanych przez bohaterów kwestii. Charakter ich dialogu nie jest jednak do końca jasny: być może w ogóle nie rozmawiają, a w milczeniu wyobrażają sobie rozmowę możliwą? Może dialog, który czytamy, jest przebiegającą w ciszy myślą? A jeśli tak, to czyją? Nie wiadomo, wszystkie tropy gubimy; Calvino stworzył labirynt, który przyozdobił estetyką wschodniej tajemnicy.

Całość opinii tutaj: http://niedramatyzujmy.blogspot.com/

"Niewidzialne miasta" Italo Calvina to kunsztowna, (dosłownie) matematyczna całość, składająca się z dwóch komponentów: pierwszym z nich, wiążącym fabularnie utwór, choć objętościowo skromnym, jest dialog pomiędzy Kubłaj-Chanem a Markiem Polo; drugim są opisy 55 miast, o których sławny podróżnik opowiada cesarzowi.
Książka jest arcydziełem.

Pomysł włoskiego mistrza był...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wykład profesora Mmaa Franciszka Themerson, Stefan Themerson
Ocena 7,5
Wykład profeso... Franciszka Themerso...

Na półkach:

Zamiar Stefana Themersona był niezwykle ambitny: oddać, dzięki metaforze wyimaginowanego świata termitów, w formie syntetycznej, złożoność ludzkiego świata. Daje się jednak wyczuć, że mowa tutaj w szczególności o Europie lat czterdziestych, z jej koszmarem wojennym, świadomością końca starego porządku, wrzącym kotłem ideowym, politycznym i filozoficznym.
Rezultat tej ambicji, "Wykład profesora Mmaa", to dzieło imponujące, groteskowe i zabawne, absurdalne i ostatecznie smutne.

Osią fabularną powieści jest tytułowy wykład uczonego autorytetu termitiery, specjalisty i pasjonata, profesora Mmaa, poświęcony tajemniczemu gatunkowi homo. Sześcionożni naukowcy na ogół czerpią informacje o nas z pożeranych fragmentów ubrań, narzędzi codziennego użytku, albo przetrawionych książek, od Pascala po Encyclopedia Britannica; organizują również brawurowe badania terenowe, podczas których dzielnie, ryzykując życie i zdrowie, przejadają przekroje poprzeczne całych naszych budynków. Te teoretyczne próby zrozumienia ludzkiego świata są komiczne, urocze, niemal patafizyczne.
Ale to nie to wszystko; akcja powieści rozwidla się w różnych kierunkach. Podczas wykładów szacownego profesora Mmaa dzieją się przełomowe wydarzenia w dziejach termitiery. Czytamy m.in. o rodzących się nastrojach rewolucyjnych wśród uciskanej klasy mamek; pojawiają się areszty polityczne; królowa przestaje składać jaja - co jest głębokim kryzysem nie tylko autorytetu monarchii, lecz również katastrofą demograficzną, gospodarczą i w ogólności sprzyja uczuciom apokaliptycznym wśród przerażonego ludu; pojawiają się wątki kryminalne: analizy termitów sugerują morderstwo, mające miejsce w świecie homo.

Bohaterowie książki reprezentują różne ważne zjawiska epoki. Profesor Mmaa jest scjentystą, ale otwartym i wrażliwym. Profesor Duch to nieprzejednany metafizyk i heglista. Dr Ćwierciakiewicz to jąkała i chory antysemita, który ma coś z Maxa Stirnera. Dr Sigismund Kraft-Durchfreud to oczywiście psychoanaliza, wszystkie jej logiczne słabości, ale także jej głębia. Termit podejrzanie pachnący, nierozumiany przez innych, błąkający się z robaczkiem świętojańskim po podziemnych tunelach, powiadając, że szuka termita, to Diogenes z Synopy, który z zapaloną pochodnią przechadzał się po antycznych miastach w ironicznym poszukiwaniu "prawdziwego" człowieka. Dialogi termitów są przepełnione paradoksami logicznymi i metafizycznymi, pojawiają się dyskusje o formie, znane z manifestów artystycznych awangard. Themerson wydaje się jednak nie forsować żadnego stanowiska w jakiejkolwiek z licznie poruszanych kwestii; absurd jest wszechobecny, każda analiza doprowadza do nonsensu.

Świat termitów został stworzony z przenikliwą konsekwencją i troską o szczegół, w czym można wyczuć wysoką kulturę logiczną Themersona: gdy zakłopotany termit nie może sobie czegoś przypomnieć, nie drapie się po głowie, lecz podrażnia antenką swą substancję skojarzeniową; obiektem stymulującym termicią wyobraźnię erotyczną nie są, powiedzmy, uda bądź pośladki, ale krągłe abdomeny; Bóg nie jest istotą najwyższą, lecz istotą Najgłębszą; piekłem nie jest świat podziemny, lecz słoneczny; nie przeraża mityczny Diabeł, ale bardziej gołąb; itd. Język całej powieści został pomysłowo uzgodniony z anatomią oraz poznawczymi możliwościami termitów.

Całość recenzji na: http://niedramatyzujmy.blogspot.com/

Zamiar Stefana Themersona był niezwykle ambitny: oddać, dzięki metaforze wyimaginowanego świata termitów, w formie syntetycznej, złożoność ludzkiego świata. Daje się jednak wyczuć, że mowa tutaj w szczególności o Europie lat czterdziestych, z jej koszmarem wojennym, świadomością końca starego porządku, wrzącym kotłem ideowym, politycznym i filozoficznym.
Rezultat tej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to