rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ocena dziesięć, ponieważ lubię wszystko i wszystko uważam za zajebiste :D Sama zaś książka "Tajemnice Google'a" raczej nieznanych lądów przede mną nie odkryła (cóż, ogromna międzynarodowa korporacja jest ogromną międzynarodową korporacją, a biznes is biznes), ale czytało się ją naprawdę spoko. W idealnym świecie wolałbym mieć tę wiedzę podaną w formie nieco bardziej uporządkowanej, jednak gawędziarstwo autora też ma swoje zalety.

Historię oraz modus operandi takiego giganta jak Google trzeba ponadto poznać, jeżeli interesujemy się branżą medialną - we wszystkich jej aspektach, bo na wszystkie aspekty firma z Mountain View ma przemożny wpływ. Sporą zaletą książki jest dodatkowo brak pitolenia o wielkich spiskach i konspiracjach (co sugerować może podtytuł).

Warto przy zakupie brać też pod uwagę fakt, że została ona wydana w 2011 roku, więc dobrze mieć już sporą wiedzę o rozwoju branży internetowej w minionej dekadzie, żeby nie poczuć się zawiedzionym perspektywą autora.

Pytania? :D

Ocena dziesięć, ponieważ lubię wszystko i wszystko uważam za zajebiste :D Sama zaś książka "Tajemnice Google'a" raczej nieznanych lądów przede mną nie odkryła (cóż, ogromna międzynarodowa korporacja jest ogromną międzynarodową korporacją, a biznes is biznes), ale czytało się ją naprawdę spoko. W idealnym świecie wolałbym mieć tę wiedzę podaną w formie nieco bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem se książkę. Powieść, do której zabierałem się od bardzo dawna, głównie ze względu na osobę autorki. Że Donna Tartt tworzy tylko rzeczy doskonałe, dopracowane w stu procentach, monumentalne i genialne - z tym nie ma co dyskutować. A nagrodzony Pulitzerem "Szczygieł" idealnie wpasowuje się w schemat jej dzieł: pisanych lat milion, wyczekiwanych jeszcze dłużej, zachwycać zaś mogących wiecznie. Kilkaset stron powolnej, kunsztownej narracji hipnotyzuje powoli - najpierw czytelnik wlecze się, przyzwyczaja do głównego bohatera, ale gdzieś tak w połowie po prostu nim przesiąka, zaczyna myśleć jak on, podobnie odbierać bodźce, szczególnie te estetyczne. A do tego jeszcze to swobodne żonglowanie tematyką, tworzenie iluzji za iluzją, przenikanie wydarzeń banalnych z niesamowitymi splotami okoliczności. Chyba druga najlepsza książka, jaką miałem okazję w tym roku przeczytać.

Przeczytałem se książkę. Powieść, do której zabierałem się od bardzo dawna, głównie ze względu na osobę autorki. Że Donna Tartt tworzy tylko rzeczy doskonałe, dopracowane w stu procentach, monumentalne i genialne - z tym nie ma co dyskutować. A nagrodzony Pulitzerem "Szczygieł" idealnie wpasowuje się w schemat jej dzieł: pisanych lat milion, wyczekiwanych jeszcze dłużej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę se przeczytałem. "Wieloryby i ćmy" Szczepana Twardocha, dziennik jego, przez wielu czytelników oraz komentatorów życia literackiego uznany za rzecz skandaliczną. Nie ze względu na treść, ze względu na samo bycie dziennikiem - bo jakże to tak, wydawać zapis wydarzeń minionych koło czterdziestki! I w ogóle wszystkie zarzuty wobec "Wielorybów i ciem" wydają się być konstytuowane na tej straszliwie mieszczańskiej, niegodnej człowiekowi kultury zasadzie: nie powinien, nie wypada, nie może. Czemu autor koło czterdziestki nie może pisać z perspektywy doświadczonego człowieka? Czemu nie wypada mu opisywać drogiego i wystawnego jedzenia? Czemu nie może sobie odpocząć od długich (i w sumie przynudnych) powieści tworząc coś lekkostrawnego? Całe wiadro pomyj wylane na Twardocha pokazuje, że problem stanowi archetyp Autora oraz jakieś wyobrażenia na temat jego społecznej roli, a nie treść dzienników. Ta jest zaś po prostu kiepska, jest nudna, jest powtarzalna, jest taka stuprocentowo twardochowa. Czyli niby okej, niby może być, ale jednak szkoda czasu.

Książkę se przeczytałem. "Wieloryby i ćmy" Szczepana Twardocha, dziennik jego, przez wielu czytelników oraz komentatorów życia literackiego uznany za rzecz skandaliczną. Nie ze względu na treść, ze względu na samo bycie dziennikiem - bo jakże to tak, wydawać zapis wydarzeń minionych koło czterdziestki! I w ogóle wszystkie zarzuty wobec "Wielorybów i ciem" wydają się być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę se przeczytałem, „Kapitalizm drobnego druku” Szahaja. I jest to lektura bardzo fajna, bo do cna hejterska, przez dwieście stron krytykujący i wytykająca. Autor wpada niemal na samym początku w trans i wymieniać zaczyna kolejne niedoróbki i usterki państwa polskiego, niczym wieszczka kumejska rozrysowuje czarne scenariusze, podając miliony przykładów na degrengoladę społeczno-ekonomiczną kraju i w miażdżącej większości trudno nie przyznać mu racji (jeżeli abstrahujemy oczywiście od proponowanych przez niego rozwiązań, najczęściej ograniczonych do prostackiego „rozdajmy więcej hajsu, w Skandynawii to działa”). Najbardziej podoba mi się jednak fakt, że Szahaj stara się widzieć w ekonomii coś wykraczającego poza samą tę dziedzinę, że nadaje podejmowanym tematom charakter interdyscyplinarny (xDDD), że wytrwale stara się osadzać zagadnienia ekonomiczne w kontekście społecznym, filozoficznym, czy może nawet trochę szerzej – humanistycznym. Ilekroć wpadały w moje ręce opracowania dotyczące zagadnień społeczno-gospodarczych, zawsze zżymałem się na ich oderwanie od rzeczywistości, traktowanie integralnych elementów życia ludzkiego jak czegoś kompletnie odseparowanego od człowieka. Ba, ja nawet w tym momencie jebnę cytatem, bo tak mi się spodobał, że aż go zapisałem: „Jest to przykład naturalizowania procesów, które mają charakter procesów politycznych, czy szerzej społecznych. Naturalizacja ta polega na tym, że to, co znajduje się de facto w zasięgu ludzkiej woli czy ingerencji czyni się elementem procesów o charakterze fatalistycznym, równych procesom przyrodniczym, na które człowiek nie ma wpływu (burze, powodzie, trzęsienia ziemi).” Z prawdziwą przyjemnością czytałem te fragmenty, w których autor starał się udowodnić mi, że jednak nie jestem jednostką bezużyteczną. Nie do końca w zapewnienia Szahaja wierzę, ale jednak promyk nadziei mi dał, a każdy taki promyk jest w tych smutnych dniach na wagę złota. Boli za to strona edytorska, sporo w „Kapitalizmie drobnego druku” błędów interpunkcyjnych, co zapewne widzicie w powyższym cytacie, lecz nie udało się również wyłapać korekcie kilku literówek czy pomyłek fleksyjnych. Ale poza tym – kapitalna lektura, kolejna dobra rzecz w pakiecikach BookRage.

Książkę se przeczytałem, „Kapitalizm drobnego druku” Szahaja. I jest to lektura bardzo fajna, bo do cna hejterska, przez dwieście stron krytykujący i wytykająca. Autor wpada niemal na samym początku w trans i wymieniać zaczyna kolejne niedoróbki i usterki państwa polskiego, niczym wieszczka kumejska rozrysowuje czarne scenariusze, podając miliony przykładów na degrengoladę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę se przeczytałem. A raczej zmęczyłem ją. "Szachownica flamandzka" Pereza-Reverte boleśnie mnie upomniała, że nie da się przenieść w czasie. Bo niby wszystko jest jak w liceum - użeranie się z Olsztynem (rozlicznymi wadami tego miasta, ale też jego dekadencką i depresywną atmosferą), wstawanie na ósmą, szampan za 6 zł, te same twarze na tak samo przestronnych korytarzach, te same panie w Biedronce i te same pary kanarów w miejskim. Ale jednak nie, to nie ten czas i nie ten sam ja, kryminały i powieści sensacyjne nie sprawiają mi tyle przyjemności, co kiedyś. W czasach liceum czytałem 4-5 książek tego typu tygodniowo, potrafiłem wkręcić się totalnie w zagadkę i przedstawiony świat (czyli w sumie robienie tego wszystkiego, co robią normalni ludzie, z dodatkiem slangu ze świata medyków/policjantów/specsłużb/handlarzy dziełami sztuki), było zajebiście. A teraz straciłem sześć dni na próbę przebrnięcia przez wychwalany licznymi recenzjami thriller, w tekstach niektórych określany mianem "klasycznego". Cóż w nim było? Kompletnie niewiarygodne, na siłę ucharakteryzowane postaci, nazbyt wydumana zagadka, mocno naciągane rozwiązania fabularne, słowem chujnia z grzybnią. Nie polecam tego gniota.

Książkę se przeczytałem. A raczej zmęczyłem ją. "Szachownica flamandzka" Pereza-Reverte boleśnie mnie upomniała, że nie da się przenieść w czasie. Bo niby wszystko jest jak w liceum - użeranie się z Olsztynem (rozlicznymi wadami tego miasta, ale też jego dekadencką i depresywną atmosferą), wstawanie na ósmą, szampan za 6 zł, te same twarze na tak samo przestronnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem se książkę. "Uległość" Houellebecqa. Jako że jestem mocno chory, nie będę redagował notatek w składną i lapidarną opinię, a po prostu wrzucę to, co zapisałem w trakcie lektury. Powieść jest dobra, miejscami nawet bardzo dobra, choć generalnie czytadłowata. Aha, i nie jest ani prawacka, ani lewacka, ona sobie igra z jednymi i drugimi, dając tym pierwszym jakieś tam złudne poczucie triumfalizmu (choć nie mam pojęcia jak w miarę inteligentni ludzie mogą traktować wizję autora jako "wiarygodną" czy też "prawdopodobną", przecież to jest hiperbolizacja na levelu megawysokim), a tym drugim wytykając sporo błędów (chociaż, ze względu na ową hiperbolizację oraz konieczne przekłamania socjologiczne, ciężko traktować stuprocentowo poważnie).

Anyway, kilka przemyśleń poczynionych w trakcie lektury:

* Filozofowanie balansujące na granicy banału i ciekawych obserwacji z początku wchodzi fajnie, ale potem się nudzi, zaczyna brzmieć jak rozmowy najebanych studentów MISH-u, którzy nawet w stanie upojenia alkoholowego nie mogą wyzbyć się powracania do swoich masterów intelektualnych, mieszając ich przemyślenia z całkiem naturalnym poczuciem beznadziei własnej egzystencji.

* Mało wysublimowane sylwetki ludzi, wszystko charakteryzowane i opisywane językiem pasującym wprawdzie do środowiska inteligenckiego, w którym główny bohater się porusza, ale jednocześnie sprawiającym wrażenie wymuszonego, wymuskanego, nierealistycznego wręcz. Efekciarstwo powinno zostać zdefiniowane jako oddzielna kategoria estetyczna, możnaby na przykład pobawić się w pisanie książek postefekciarskich, gdzie efekciarskość byłaby nie ohydną, obrzydliwą wadą, a elementem „intelektualnej zabawy z czytelnikiem”. Póki co jednak nie widzę w Houellebecqu nosiciela kaganka efekciarstwa, a ponadprzeciętnego kuglarza.

* Wyraźnie dystansują się jednak od schematu efekciarstwa wspomniane na samym początku filozofowania, gdyż w dialogach hiperbolizacja wychodzi doskonale. Dlaczegóż jednak taka wychodzi? Niewprawne oko, dopatrujące się zawsze i wszędzie groteski, widzi w przeintelektualizowanych rozmowach właśnie tę estetykę. Jak jednak często bywa z groteską w najlepszym, zdecydowanie niegombrowiczowskim wydaniu, jest ona nikła, przytłaczana przez elementy przynależne horrorom przypominającym klimatycznie Baśnie Braci Grimm, choć z nieco bardziej charakterystycznym sznytem metafizycznym. Houellebecq współczesnym, zlaicyzowanym i cynicznym księdzem Baką?

* Taki trochę styl „Rzym płonie”, ale nie w sensie dekadencji politycznej, lecz w sensie dekadencji społecznej, a właściwie dekadencji tych elementów społeczeństwa, które mogą sobie pozwolić nie tylko na odrzucenie wstrzemięźliwości od dóbr luksusowych, lecz również od jakiejkolwiek działalności zahaczającej o politykę, przez co wpływ na państwo zyskują albo populiści etatystyczno-religijno-optymatowscy, albo populiści popularytowscy, czy też raczej robotniczo-ludowi, a z tym wiąże się nieprawdziwość mojego wcześniejszego twierdzenia o braku dekadencji politycznej, kurwa jej mać.

* Wielu ludzi upatrywałoby w zwycięstwie muzułmańskiego ugrupowania jakiejś szczególnej katastrofy, ale wizja demokracji przedstawiana przez Houellebecqa jest na tyle cyniczna, że nakazuje patrzeć na wszystkie takie rzeczy w perspektywie „so whatever, ludzie idą za pieniądzem”, co znowuż nakazuje upatrywać w świecie przedstawionym nie tyle postaw dekadencyjnych, co postaw z szerokiego spektrum barwy o uroczej nazwie „wyjebane”, gdyż dekadencja wiązać się musi z poczuciem końca, a w „Uległości” apokalipsy czy upadku cywilizacji nie widać, więc jednak prawdziwe wydaje się stwierdzenie o braku dekadencji politycznej, kurwa jej mać.

* Chociaż to też mocno nieoczywista sprawa, bo ciężko być przekonanym do całkowitej słuszności ludzi przypatrujących się wydarzeniom politycznym z pozycji stoickiego dystansu, szczególnie stojąc przed argumentem ad hitlerum (choć kusi ta trzeci deklinacja, choć kusi zmiana prostackiego „hitlerum” w nieporównywalnie zgrabniejsze, trzeciodeklinacyjne „hitlerem”).

* Jakby jednak nie było, Houellebecq daje mocno do myślenia, nie ustawiając się po żadnej ze stron, jakby sam podzielał opinię „co ma być to będzie”, a więc lepiej opisywać to post factum, politykę wplatając w powieść tylko jako rodzaj tła dla opisu czegoś, co już można obserwować i opisywać niczym pająka z nóżkami utytłanymi w miodzie. A jest tym czymś dekadencja intelektualna, co ostatecznie uznaję za temat przewodni „Uległości”, a właściwie jej temat jedyny.

Przeczytałem se książkę. "Uległość" Houellebecqa. Jako że jestem mocno chory, nie będę redagował notatek w składną i lapidarną opinię, a po prostu wrzucę to, co zapisałem w trakcie lektury. Powieść jest dobra, miejscami nawet bardzo dobra, choć generalnie czytadłowata. Aha, i nie jest ani prawacka, ani lewacka, ona sobie igra z jednymi i drugimi, dając tym pierwszym jakieś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem se książkę. Młodzieżową. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy może samego autora, ale jak czytam o „brykach”, o „odstawianiu numerów” czy o „wystrzałowych fanach”, to wcale a wcale nie mogę się zgodzić z ludźmi, którzy mówią o świetnym wczuwaniu się w nastolatków przez Johna Greena (tym lingwistycznym, bo co ja tam wiem o psychice normalnych ludzi/nastolatków). No po prostu nie mogę, to wydany miliord lat temu „Buszujący w zbożu” lepiej odwzorowuje język. Bahdaj już nie, ale Bahdaj to Bahdaj, i tak jest w deseczkę. W przeciwieństwie do „Szukając Alaski”, które jest nie tylko okropnie nudne i rozwleczone („czy on ją zaciągnie do łóżka” stało się słabe jako oś napędowa fabuły w okolicy drugiego sezonu „Bones” tudzież trzeciego sezonu „Castle”), ale też pretensjonalne, głównie przez całe mnóstwo książkowych cytatów, pojawiających się w momentach kompletnie nienaturalnych. Zalety? Czyta się szybko, a prosta jak budowa snopowiązałki fabuła w pewnym momencie zaczyna nawet ciekawić. No ale oczywiście musi się zrobić w końcu melodramatyczna, tak skrajnie, że poprawnie dotychczas kreowany główny bohater staje się postacią papierową, sztucznawą, co tylko podkreślają próby odautorskiego pogłębienia tej postaci, przyjmujące formę sądów wypowiadanych przez współlokatora typa.
A tak w ogóle od czasu do czasu wypisywałem co zabawniejsze sformułowania, zebrała się ich lista niemała:
- czaderska historia
- rany ciebie [taki czaderski odpowiednik „o mój boże”]
- wyglądał czadowo
- poradzimy sobie z tymi gnojkami
- zasrany ojciec
- bezecna gwiazda filmowa
- robił się cacy
- przygłupiaście
- specjalne cacko
- bujaj się
- numer w dechę
- fryz z wyrka [nieuczesane włosy]
Oraz, oczywiście na sam koniec, kremdelakrem: „było tak gorąco, jak gorąca była ona”. Dziękuję państwu xDDD

Przeczytałem se książkę. Młodzieżową. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy może samego autora, ale jak czytam o „brykach”, o „odstawianiu numerów” czy o „wystrzałowych fanach”, to wcale a wcale nie mogę się zgodzić z ludźmi, którzy mówią o świetnym wczuwaniu się w nastolatków przez Johna Greena (tym lingwistycznym, bo co ja tam wiem o psychice normalnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę se przeczytałem, esejowatopodobną. Harukiego Muramiego „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Nie jest depresyjna, mimo iż traktuje głównie o przemijaniu. To znaczy ja myślę, że traktuje o przemijaniu, o starzeniu się, o afirmacji upływu czasu, ale tak niekoniecznie być musi. Większość książek ma dokładnie sprecyzowaną tematykę, jednak u tego autora jest trochę inaczej (a przynajmniej wskazują na to moje skromne doświadczenia z jego książkami), każdy może dostrzec inną oś napędową i czytać powieść pod diametralnym kątem, a chyba tylko w skrajnych przypadkach dałoby się z całą pewnością stwierdzić, iż dana interpretacja jest dogłębnie idiotyczna. Nie wiem tylko, jak określić należałoby teorię, w myśl której jest Murakami lekko podrasowaną wersją Paulo Coelho, pisarzem, któremu wrodzona skromność i poczucie umiaru zakazują wrzucania banałów w każde zdanie. Więc daje jeden na stronę.

Książkę se przeczytałem, esejowatopodobną. Harukiego Muramiego „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Nie jest depresyjna, mimo iż traktuje głównie o przemijaniu. To znaczy ja myślę, że traktuje o przemijaniu, o starzeniu się, o afirmacji upływu czasu, ale tak niekoniecznie być musi. Większość książek ma dokładnie sprecyzowaną tematykę, jednak u tego autora jest trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Se książkę przeczytałem. O tym, co jest niefajne w polskich mediach. Standardowo najsamprzód skrytykuję: niezwykle irytujące są podczas lektury niekończące się wstawki z cyklu „gdy pracowałem w telewizji publicznej, wszyscy mieli mnie głęboko w dupie”, które wywołują wrażenie jakiejś wendetty. Lipnie wypadają również typowo skrajne opinie o „wszędziepromowanym liberalizmie”, przez które brzmi miejscami autor jak piętnastoletni korwinista krzyczący o stuprocentowym socjalizmie, bo paróweczek nie może sprzedawać. Taki mirror error trochę, beczkowy mocno, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że WPM zawiera masę słusznych uwag na temat patologicznych skrajności, których jednak autor nie dostrzega u siebie, gdy dla efektu retorycznego wybiela poglądy swoje, a demonizuje oponentów.
Trzeba podkreślić, jeżeli chodzi o pozytywy, że trafnych felietonów i opinii w tej książce znaleźć można sporo i gdyby wygłosił je ktoś inny niż Szumlewicz, pewnie wielu ludzi zagłębiłoby się w spojrzenie na istotę niektórych problemów proponowane przez autora. W ogóle to jest książka stuprocentowo wpasowująca się w mój gust – pełno tam jakichś wielotorowych, jednokierunkowych rozkminek, pełno tam fajnych i subtelnych toków myślowych. O ile nie jesteśmy w stanie ocenić, które z nich są głupie, to możemy po prostu sobie czytać i mieć nadzieję, że w każdym aspekcie swojej krytyki mediów (a w sumie to państwa polskiego w całości) Szumlewicz się myli. Bo to są wszystko konstatacje dla państwa naszego bardzo nieróżowe.
PS W ogóle strasznie bekowa jest sytuacja, w której dwie strony widzą w telewizji publicznej skrajnie różne rzeczy: jedni promowanie liberalizmu oraz konserwatyzmu, inni socjalizmu oraz rozwiązłości xDDD
PS 2 W książce papieża obrażajo xDDD „Niestety, papież jest tak samo nieudany jak nasze powstania, organizacja lotu do Smoleńska i służba zdrowia. On też nam się nie udał.” xDDD

Se książkę przeczytałem. O tym, co jest niefajne w polskich mediach. Standardowo najsamprzód skrytykuję: niezwykle irytujące są podczas lektury niekończące się wstawki z cyklu „gdy pracowałem w telewizji publicznej, wszyscy mieli mnie głęboko w dupie”, które wywołują wrażenie jakiejś wendetty. Lipnie wypadają również typowo skrajne opinie o „wszędziepromowanym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wideorecenzja na moim kanale YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=lD61dswpecM

Wideorecenzja na moim kanale YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=lD61dswpecM

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka słów o Lalce: https://www.youtube.com/watch?v=HtxnGsRncmA

Kilka słów o Lalce: https://www.youtube.com/watch?v=HtxnGsRncmA

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=rTQl0X5wIrM

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=rTQl0X5wIrM

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=ZvdLI6Cz2is

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=ZvdLI6Cz2is

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja recenzja: https://www.youtube.com/watch?v=rPbL5ZUvaQ0

Moja recenzja: https://www.youtube.com/watch?v=rPbL5ZUvaQ0

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=fW5K7EbTkJk

Moja wideorecenzja: https://www.youtube.com/watch?v=fW5K7EbTkJk

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wideorecenzja z mojej strony: https://www.youtube.com/watch?v=hGVaM1KfggA

Wideorecenzja z mojej strony: https://www.youtube.com/watch?v=hGVaM1KfggA

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznać muszę, iż czyta się Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego jak dobry kryminał. Umiejętne budowanie napięcia, w kilku momentach podrzucone krótkie i obrazowe opisy, do tego świetnie wykreowana atmosfera osaczenia – takiego warsztatu pisarskiego nie powstydziliby się mistrzowie spiskowych fabuł na czele z Danem Brownem. Opisuje Sumliński mnogość zbrodni faktycznych i potencjalnych, zwraca uwagę na setki nieprawidłowości, jednak w wielu miejscach nie jest to w ogóle wiarygodne. Długa i rzetelna recenzja tutaj: http://michalmalysa.pl/sumlinski-niebezpieczne-zwiazki-bronislawa-komorowskiego-recenzja/

Przyznać muszę, iż czyta się Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego jak dobry kryminał. Umiejętne budowanie napięcia, w kilku momentach podrzucone krótkie i obrazowe opisy, do tego świetnie wykreowana atmosfera osaczenia – takiego warsztatu pisarskiego nie powstydziliby się mistrzowie spiskowych fabuł na czele z Danem Brownem. Opisuje Sumliński mnogość zbrodni...

więcej Pokaż mimo to