rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Można zginąć na tyle ciekawych sposobów: zostać nadzianym na szklany miecz, zaciągniętym pod wodę i zjedzonym przez kelpie, zamienionym w pająka albo krzak róży na wieki wieków…”.

Przez wiele lat (no możliwe, że więcej niż 10…) motyw elfów, czy fae wydawał mi się zbyt baśniowy i wyidealizowany jak na mój własny gust. Książki z takim motywem zawsze budziły we mnie niepewność i nie były moim pierwszym wyborem. Dopiero podczas mojego renesansu czytelniczego zaczęłam sięgać po książki inne niż to, co mieści się w strefie mojego komfortu. Dlatego seria „Żelazny Dwór” wcześniej umknęła mojej uwadze, ale dzięki wznowieniu tej serii przez wydawnictwo Vesper, teraz miałam okazję ją na nowo odkryć. Postanowiłam dać mu szansę, bo moje podejście do czytania polega na próbowaniu, odkrywaniu i czytaniu różnych motywów w fantasy. Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, iż podjęłam taką decyzję. Mogę tylko podziękować samej sobie, a was zapraszam do przeczytania recenzji „Żelaznego Króla”, który przywrócił mi wiarę w literaturę młodzieżową.

Meghan Chase to szesnastoletnia dziewczyna, której życie nie rozpieszcza. Już jako sześciolatka straciła jedyną osobę, na której mogła polegać – swojego ojca. Od tamtej chwili jej życie zupełnie się zmieniło. W szkole jest nieustannie dręczona, w domu brakuje jej wsparcia i czuje się zaniedbywana przez matkę i ojczyma, a na domiar złego obiekt jej zauroczenia to złośliwy i zadufany mięśniak. Niespodziewanie, w dniu swoich urodzin Meghan, jej najlepszy przyjaciel, Robbin, zabiera ją do świata, który, choć niezwykle blisko, był dla niej całkowitym zaskoczeniem. Meghan nie mogła przewidzieć, jak szokująca okaże się prawda i przeznaczenie. Dowiaduje się, że jest córką mitycznego króla elfów i że to właśnie ona może zapobiec nadchodzącej katastrofie. Jak daleko będzie gotowa się posunąć, aby uratować osobę, na której tak mocno jej zależy? Czy znajdzie w sobie odwagę, by pokonać zło, które kryje się w krainie Nigdynigdy?

Seria „Żelazny Dwór” czerpie inspirację z dramatów Williama Szekspira, szczególnie z „Snu nocy letniej”, jednak zdecydowanie czuć wpływy całej twórczości tego angielskiego poety. Ponadto seria obfituje w elementy z baśni i bajek, szczególnie z „Alicji w Krainie Czarów” czy „Piotrusia Pana”, co widać po tych wszystkich niesamowitych stworzeniach, które Meghan spotyka na swojej drodze (darzę głęboką sympatią kota Grimalkina!). Autorka serwuje nam elfy z prawdziwego zdarzenia, przepiękne dwory, w których mieszkają, pradawną i mroczną magię, a także mistyczny świat Nigdynigdy. Trzeba przyznać, że autorka doskonale wykreowała magiczny świat i ten realny, ponadto zwracając uwagę na problemy i wzajemne powiązania, co otwiera drzwi do wielu przygód i nie ogranicza akcji do jednego miejsca. Chociaż fabuła jest dość prosta i przewidywalna, jednak skutecznie mnie wciągnęła, sprawiając, że przez książkę niemal się płynie. Czyta się ją szybko i przyjemnie, co czyni z niej świetną rozrywkę, idealną do oderwania się od bardziej złożonych pozycji. Kagawa doskonale utrzymuje napięcie, dodając mnóstwo akcji, dynamicznych zwrotów fabularnych i plot twistów. Dzięki temu akcja rozwija się błyskawicznie, nie pozostawiając miejsca na nudę.

Na wzmiankę zasługują również bohaterowie „Żelaznego Dworu”. Chociaż problemy nastoletniej bohaterki są dość typowe dla jej wieku, obejmujące pierwszą miłość, uczuciowe rozterki, przyjaźń czy bunt, to historia wciągnęła mnie bez reszty, pozwalając przymknąć oko na kilka niedociągnięć. Kagawa doskonale przedstawiła elfy jako niebezpieczne i nieprzewidywalne istoty, równie okrutne jak tytułowy Żelazny Dwór. Bardzo mi się podoba, że nie są one uosobieniem czystej dobroci, co dodaje im wyrazistości i charakteru.

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mnie zachwyci! Jeśli lubicie literaturę young adult, kochacie elfy oraz klimaty mroczne i baśniowe, gorąco polecam wam rozpoczęcie przygody z cyklem „Żelazny Dwór”. Gwarantuję, że nie pożałujecie tej podróży. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę również recenzować drugi tom tej serii. Nie mogę się doczekać, aby znów wrócić do Krainy Nigdynigdy i przeżyć kolejne przygody z niesfornym Pukiem, kotem Grimalkinem, mrocznym księciem Fae oraz waleczną Meghan Chase!

Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości Wydawnictwo Vesper.

„Można zginąć na tyle ciekawych sposobów: zostać nadzianym na szklany miecz, zaciągniętym pod wodę i zjedzonym przez kelpie, zamienionym w pająka albo krzak róży na wieki wieków…”.

Przez wiele lat (no możliwe, że więcej niż 10…) motyw elfów, czy fae wydawał mi się zbyt baśniowy i wyidealizowany jak na mój własny gust. Książki z takim motywem zawsze budziły we mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

POPR-ańcy. Chata pod Wierchami to ciepła i pełna humoru opowieść, która wspaniale sprawdzi się jako lektura dla najmłodszych. Przedstawiła w świetny sposób wady i zalety różnych postaci, jednocześnie ucząc dzieci tolerancji i szacunku dla różnorodności. To historia, podkreślająca, jak ważne jest wspieranie innych i niesienie pomocy, niezależnie od tego, czy dotyczy to ludzi, czy zwierząt. Z niebanalnym humorem, zabierze każdego młodego (i starszego) czytelnika do świata pełnego wartościowych lekcji w towarzystwie całkiem sympatycznych postaci.

POPR-ańcy. Chata pod Wierchami to ciepła i pełna humoru opowieść, która wspaniale sprawdzi się jako lektura dla najmłodszych. Przedstawiła w świetny sposób wady i zalety różnych postaci, jednocześnie ucząc dzieci tolerancji i szacunku dla różnorodności. To historia, podkreślająca, jak ważne jest wspieranie innych i niesienie pomocy, niezależnie od tego, czy dotyczy to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Gdy każde zlecenie wiąże się z narażeniem skóry, wskazane jest umieć ją załatać.”.

Książkę przeczytałam dzięki inicjatywie Booktour, zorganizowanej przez Klub Książki „Bookieciarnia”, za co serdecznie dziękuję!
„Patrycjuszka. Choćby na koniec świata” to debiutancka powieść Karoliny Żuk-Wieczorkiewicz z gatunku fantasy.

Fabuła książki ukazuje nam losy Eurein Tessaro, dziedziczki bogatego kupca, wraz z niezwykłym kompanem – najemnikiem i wojownikiem Avero an Daara oraz garstką wiernej służby. Młoda kobieta dobrowolnie porzuca komfortowe życie oraz wszelkie wygody, jakie dotąd miała i wyrusza na poszukiwania. Pragnie odnaleźć swojego ukochanego rycerza, który zaginął kilka tygodni przed niezaplanowaną podróżą. Eurein, przepełniona determinacją, nie zawaha się ruszyć w ślad za nim, nawet gdyby miało to oznaczać podróż na sam koniec świata. A wszystko w imię miłości…

Jestem na świeżo po zakończeniu powieści. „Patrycjuszka” to mocno klasyczne i proste low fantasy z wyraźnym motywem drogi, wędrówki, ale również zemsty i poszukiwania. Po ukończeniu lektury pierwszego tomu, zauważyłam szczere zaangażowanie autorki w kreację świata i lore Avaroth. Szczególnie godne uwagi są unikatowe ilustracje i grafiki stworzone samodzielnie, jak również oprawa książki, które wspaniale i wręcz magicznie wpływają na odbiór całości dzieła.

Po licznych zachwytach i pozytywnych recenzjach, spodziewałam się, że trafię na niezwykle przyjemną lekturę, która nie tylko dostarczy mi wciągającej przygody, ale także zapewni rozrywkę na dłuższą chwilę. Opowieść prezentuje się jako bardzo spójna, logiczna pod względem treści. Znajdziemy w niej klarowny wstęp, rozwinięcie akcji oraz zakończenie nieco przewidywalne, lecz nie jest to w żadnym wypadku bardzo widoczny minus tej książki. Bohaterowie są realistyczni i starannie wykreowani, chociaż Eurein nie do końca spełnia moje oczekiwania co do ulubionej postaci, natomiast Kasaar… Mam nadzieję na więcej przygód tego tajemniczego gościa! I oczywiście, Żmijuna. Ponadto książka oferuje interesującą intrygę, której schemat jest obecny w wielu innych utworach, tutaj nie prezentuje się aż tak źle i kiczowato. Co do wątku romantycznego, zupełnie mnie on nie przekonuje. Moim zdaniem, ta kwestia wydaje się zbyt sztuczna, nagła i gwałtowna, zwłaszcza w kontekście wydarzeń, które miały miejsce tuż przed jego rozwinięciem. Niemniej jednak szanuję decyzję autorki, tym bardziej że nie jestem wielką miłośniczką takich romansów. Ostatecznie brakowało mi „tego czegoś”, co sprawiłoby, że opowieść byłaby jeszcze bardziej porywająca i wciągająca, dla mnie jako czytelnika śledzącego rozwój wydarzeń. Mam wrażenie, że przedstawiony świat był nieco zbyt ograniczony, szczególnie w porównaniu z moimi oczekiwaniami wobec pierwszego tomu, który ma wprowadzić w historię. Liczyłem na więcej opisu krajobrazów, fauny i flory. W pewnym momencie tempo akcji stało się nierówne i zbyt szybkie, co miało negatywny wpływ na głębię emocji w książce.

Podsumowując, to kolejny całkiem udany debiut. Oczywiście, nie brakuje w nim kilku niedoskonałości, ale nie są one na tyle rażące, żeby skreślić całkowicie książkę. Po prostu, w mojej opinii zabrakło tej ostatniej kropki, która dodałaby jeszcze większy potencjał na charakterny debiut. Niemniej jednak dla miłośników low fantasy, lekkiego humoru i romansu, to idealna lektura.

„Gdy każde zlecenie wiąże się z narażeniem skóry, wskazane jest umieć ją załatać.”.

Książkę przeczytałam dzięki inicjatywie Booktour, zorganizowanej przez Klub Książki „Bookieciarnia”, za co serdecznie dziękuję!
„Patrycjuszka. Choćby na koniec świata” to debiutancka powieść Karoliny Żuk-Wieczorkiewicz z gatunku fantasy.

Fabuła książki ukazuje nam losy Eurein Tessaro,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dobry wład­ca po­świę­ca wszyst­ko dla zwy­cię­stwa. Za­bi­ja tych, któ­rych musi, jak­kol­wiek zdoła to zro­bić. Wiel­kim wojow­ni­kiem jest ten, który wciąż oddy­cha, gdy wrony ucztu­ją. Wiel­kim kró­lem jest ten, który pa­trzy, jak płoną trupy jego wro­gów. Gdy Oj­ciec Pokój lamen­tuje nad spo­so­bami, Matka Wojny z uśmie­chem podzi­wia rezul­taty.”

Rozpoczynając swoją przygodę z twórczością Joe Abercrombiego, postawiłam na „Pół Króla”, czyli pierwszy tom cyklu „Morze Drzazg”. Bardzo chciałam uniknąć sięgnięcia po „Pierwsze Prawo”, woląc postawić na coś prostszego i skierowanego do młodszego czytelnika, co okazało się strzałem w dziesiątkę. „Pół Króla” nie tylko stanowiło idealny początek, ale również przyniosło ekscytującą opowieść o losach młodego księcia Yarviego. Joe Abercrombie zapoczątkował historię, którą trudno jest mi zapomnieć. To pełna mrocznych intryg i nieprzewidywalnych zwrotów akcji powieść, wyróżniająca się wśród twórczości innych pisarzy tworzących fantasy dla młodzieży. Wciągnęła mnie od samego początku i nie chciała odpuścić aż do ostatniej strony. Co dokładnie mnie urzekło w tej książce? Odpowiedzi na to pytanie znajdziecie w poniższej recenzji!

Historia kalekiego księcia Yarviego nie jest taka jak każda. Nie dąży on do tronu, nie przejawia zbytniego zamiłowania do walki, a znacznie chętniej poświęca czas na naukę u Matki Gundring, swojej mentorki. Młody książę pragnie zrezygnować z dziedziczenia tronu, oddając władzę silniejszym. Jednak los, nieprzewidywalny jak zawsze, rzuca mu wyzwanie, kiedy jego ojciec i starszy brat padają ofiarą brutalnego mordu. Yarvi, choć niechętnie, zostaje zmuszony do objęcia władzy, lecz nie trwa to zbyt długo. Spisek wymierzony przeciwko niemu doprowadza do zdrady, a on sam, uwięziony i później zesłany jako galernik na statek o nazwie Wiatr Południa, musi zmierzyć się z kolejnymi niebezpieczeństwami, jakie przyniesie życie w niewoli.

Co tu się wydarzyło! Niesamowita powieść, nasycona przygodą, pełna zwrotów akcji i intryg, a przede wszystkim przesycona krwią i przemocą – wszystko to, co uwielbiam najbardziej. Joe Abercrombie nie okazuje żadnej litości żadnemu z bohaterów. Podczas lektury wprost przeniosłam się na pokład statku obok Yarviego, przemierzając niebezpieczne wody Morza Drzazg i przybrzeżne krainy, które do niego przynależą. Akcja powieści jest perfekcyjnie skonstruowana, intensywna i świetnie wykreowana, reprezentująca najwyższy poziom pisarski. Tekst porywa swoim tempem, co sprawia, że czyta się go niezwykle szybko. Książka jest przepełniona motywami takimi jak wędrówka grupy, losy królestwa, zdrada oraz idea znalezionej rodziny (Found Family). Masy tropów zostały sprytnie splecione w jedną, doskonałą całość, tworząc fascynującą narrację. Nic dodać, nic ująć.

Abercrombie doskonale radzi sobie z kreacją bohaterów. Odgrywają oni istotną rolę, nie sprowadzając się jedynie do funkcji tła dla głównego bohatera, ale doskonale go uzupełniając. Starają się osiągnąć konkretne cele i wielokrotnie zaskakują swoimi wyborami, które nie zawsze są pozytywne. Posiadają zarówno dobre, jak i złe cechy charakteru, bogate historie życiowe, co sprawia, że są pełnowymiarowymi postaciami z krwi i kości, dalekimi od płaskiego opisu w jednym czy dwóch zdaniach. Autor świetnie kreuje relacje między postaciami. Grupa, która się formuje podczas wyprawy, staje się doskonałymi sojusznikami i towarzyszami w licznych przygodach, które przeżywamy na kartach tej powieści.
Podsumowując, to genialna, absolutnie cudowna historia. Stanowi doskonałe otwarcie cyklu, które wciągnie każdego czytelnika poszukującego w książce young adult czegoś więcej. Abercrombie nie tylko dostarcza nam akcji w „Pół króla”, ale również prezentuje piękny obraz relacji, przyjaźni, poświęcenia i więzi rodzinnych, które niekoniecznie tworzą się z więzów krwi. Plot twisty, jakie ukazują się w tej książce, sprawiły, że nie mogłam odłożyć jej na bok. Warto było zarwać noc na lekturę i spędzić każdą chwilę z Yarvim i jego przyjaciółmi! Polecam serdecznie!

Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dom Wydawniczy REBIS.

„Dobry wład­ca po­świę­ca wszyst­ko dla zwy­cię­stwa. Za­bi­ja tych, któ­rych musi, jak­kol­wiek zdoła to zro­bić. Wiel­kim wojow­ni­kiem jest ten, który wciąż oddy­cha, gdy wrony ucztu­ją. Wiel­kim kró­lem jest ten, który pa­trzy, jak płoną trupy jego wro­gów. Gdy Oj­ciec Pokój lamen­tuje nad spo­so­bami, Matka Wojny z uśmie­chem podzi­wia rezul­taty.”

Rozpoczynając swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Je­stem tar­czą księ­cia. Je­stem jego nie­znisz­czal­ną zbro­ją. Krwa­wię, żeby on nie krwa­wił. Cier­pię, żeby on nie mu­siał cier­pieć. Umrę, żeby on mógł żyć wiecz­nie”.

„Strażnik miecza” jest pierwszym tomem pochodzącym z cyklu „The Chronicles of Castellane”. Jednocześnie to moje pierwsze podejście do twórczości Cassandry Clare. Anioły nie są moim ulubionym motywem/tropem, ale królestwa, książęta i ich rycerze zdecydowanie tak. Dlatego postanowiłam, że muszę to przeczytać i dowiedzieć się dlaczego na zagranicznych mediach książkowych panują tak skrajne opinie o tej historii. Nie przeciągając, zapraszam was do mojej recenzji!

Fabuła rozgrywa się w Castellane – to państwo-miasto, gdzie nie brakuje szlachetnych i wysoko urodzonych bohaterów, lecz także tych wyjętych spod prawa. Co ich łączy? Chęć zdobycia jak największego bogactwa, nieustających rozrywek i władzy – która kusi każdego z nich. Już od samego początku poznajemy Kelliana Sarena, sierotę, dla którego cały świat to sierociniec. Pewnego dnia chłopiec zostaje zabrany z bidula, aby przyjąć rolę Strażnika Miecza, sobowtóra księcia i przyszłego dziedzica tronu, Conora Aureliana. Dzięki temu przywilejowi ma niepowtarzalną szansę rozwijać się u boku księcia, zdobyć umiejętności sztuki walki, oraz poznać prawa i zasady rządzące państwem. Jednak Kel, mimo tak ogromnej szansy od losu, doskonale zdaje sobie sprawę, że jego głównym zadaniem i przeznaczeniem jest chronić księcia, nawet za cenę własnego życia.
Lin Caster to druga postać jaką mamy okazję poznać na kartach tej powieści. Pochodzi z niewielkiej społeczności Ashkarów, w której mieszkańcy posiadają magiczne zdolności. Wkrótce bohaterowie, zbliżając się do siebie, zostają wciągnięci w wielowątkową intrygę utkaną przez tajemniczego Króla Szmaciarza. Kel i Lin, stając się sobie bliżsi, odkrywają coraz to nowsze tajemnice i potężny spisek, który zagraża upadkiem całego królestwa.

Samo królestwo Castellane jest przedstawione dość skromnie. Jako wieloletnia fanka literatury fantasy, czuję, że to zdecydowanie zbyt mało opisów jak na epickie fantasy więc jestem odrobinę zawiedziona. Clare skoncentrowała się zbyt intensywnie na przedstawianiu innych nacji czy państw, zapominając o tym, w którym toczy się główna fabuła. Zabrakło jakiejkolwiek mapy całego kontynentu i przylegających państw, które są opisywane przez bohaterów, co jest karygodne przy takiej różnorodności miejsc. Osobiście zaczęłam się gubić w tym, kto jest ważnym sojusznikiem, a kto nie, skąd dana postać pochodzi i jakie ma koneksje. Niemniej ogromny plus za to że pomysł został zaczerpnięty z kultury Iraku, to ciekawe i intrygujące urozmaicenie.


Akcja zdecydowanie nie jest atutem tej książki, gdzieś przy 70% książki, zaczęło się dłużyć i rozwlekać. Clare to rozciągnęła do granic możliwości (po co właściwie?), przez co pojawiło się sporo zbędnych scen. Myślę, że na 500 stronach, autorka byłaby w stanie zamknąć fabułę i skupić się na akcji której zdecydowanie zabrakło. Pojawiło się za dużo opisów ciuchów, sukienek koronek i innych zbędnych informacji. Mimo wszystko, książka zaskoczyła mnie kilka razy twistami fabularnymi. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Miło, że nie zrobiło się mdło i nijako jak na to wskazywało wcześniej. Bohaterowie w tej książce zdecydowanie na plus. Clare udało się wykreować dość fajne postacie zwłaszcza Merrena oraz Króla Szmaciarza. a także Kela i Connora.

Największym problemem tej książki jest ilość literówek, brakujących przecinków i słów, co zaczęło mi odbierać pewność z czytania. Zbytnio zaczęłam skupiać się na poszukiwaniu błędów, co odebrało mi przyjemność z lektury. No i nie mogę zrozumieć dlaczego The Ragpickner King w Polsce został przetłumaczony na Król Szmaciarz... Zamiast kojarzyć się z tajemniczym lordem, kryminalistą i kimś z kim nie chcemy zadrzeć, został sprowadzony do handlarza podrzędnych szmat. W tym wypadku jestem bardzo bardzo bardzo na NIE.

Podsumowując. Jak ktoś lubi królewskie klimaty, magię, young adult i nawet spoko romans który nie wyskakuje nachalnie po 20 stronach a rozwija w jakimś tam stopniu, przyczyną i skutkiem, to jak najbardziej, jest docelowym targetem. Zdecydowanie jest to takie przeciętne czytadełko do poduszki i nic więcej, chociaż z wielką chęcią przeczytam kontynuację książki.

Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości Zysk i s-ka.

„Je­stem tar­czą księ­cia. Je­stem jego nie­znisz­czal­ną zbro­ją. Krwa­wię, żeby on nie krwa­wił. Cier­pię, żeby on nie mu­siał cier­pieć. Umrę, żeby on mógł żyć wiecz­nie”.

„Strażnik miecza” jest pierwszym tomem pochodzącym z cyklu „The Chronicles of Castellane”. Jednocześnie to moje pierwsze podejście do twórczości Cassandry Clare. Anioły nie są moim ulubionym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gnijące miasteczko" jest jednym z tych tytułów, które z łatwością można umieścić na półce literatury intrygującej, choć dziwnej. Z jednej strony otrzymujemy niezwykle ciekawy i oryginalny pomysł na fabułę, jednak z drugiej, po zakończeniu lektury, poczułem się lekko rozczarowana, zwłaszcza po samej końcówce i konstrukcji książki. Oczekiwałam więcej po pozycji nominowanej do nagrody Goodreads. Akcja rozwija się błyskawicznie, nie zwalnia i nie daje możliwości na chwilę oddechu. Spodziewałem się czegoś spektakularnego, czegoś, co wciągnie mnie na tyle, że nie będę mógł oderwać się od lektury. Niestety, okazało się, że połowa książki była po prostu nudna.

Na plus, warto jednak zauważyć atmosferę delikatnego horroru, semi-gore oraz otoczkę okultyzmu, co zdecydowanie wpływa na korzyść tej książki. Niemniej jednak, to niewystarczające, aby historia zapadła mi w pamięć na dłużej niż kilka dni.

"Gnijące miasteczko" jest jednym z tych tytułów, które z łatwością można umieścić na półce literatury intrygującej, choć dziwnej. Z jednej strony otrzymujemy niezwykle ciekawy i oryginalny pomysł na fabułę, jednak z drugiej, po zakończeniu lektury, poczułem się lekko rozczarowana, zwłaszcza po samej końcówce i konstrukcji książki. Oczekiwałam więcej po pozycji nominowanej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Porucznik zapalił papierosa. Nie jakiegoś tam prostackiego sporta, tylko rasowego junaka. Prawdziwi faceci palą mocny tytoń, a pod tym względem junaki nie miały sobie równych”.

„Chaos” stanowi pierwszy tom bestsellerowego cyklu „Szczury Wrocławia”, który łączy w sobie takie motywy jak apokalipsa zombie, walka o przetrwanie czy jeden z moich ulubionych – realia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Akcja rozgrywa się w latach 60., więc na myśl przychodzi nam dość szara codzienność w realiach PRL-u. Przenieśmy się zatem do samego centrum Wrocławia, który walczy właśnie z epidemią śmiercionośnej czarnej ospy. Autor „Szczurów Wrocławia”, Robert J. Szmidt zdecydował się ukazać nam alternatywną historię tego polskiego miasta. Od samego początku w swojej książce kreśli napiętą atmosferę walki mieszkańców, władzy oraz ZOMO, stających w obliczu nieustannie narastającej epidemii, przynoszącej ze sobą śmiertelne konsekwencje. A co by było, gdyby dołączyć do tego apokalipsę zombie, której nikt nie potrafiłby powstrzymać?
Po zakończeniu lektury „Chaosu” na usta ciśnie mi się jedno zdanie - krew, flaki i nieustanna akcja. Fabuła nie ogranicza się do jednego czy dwóch wątków, ale skupia głównie na walce z zombie, pomijając głębszą charakterystykę bohaterów. Apokalipsę obserwujemy dzięki perspektywie kilkunastu postaci, reprezentujących różne grupy społeczne, takie jak władza, służby porządkowe czy zwykli prości mieszkańcy. Akcja dzieje się w internacie dla pielęgniarek, miejskim ZOO, izolatorium czy biurach partyjnych. W książce pojawia się tak wiele postaci, że z każdym rozdziałem staje się trudniej wszystkie zapamiętać, aczkolwiek nie jest to główny cel autora. Trupów jest tu jeszcze więcej niż statystyczna liczba przewiduje. Ciekawostką i dużym atutem jest realne odwzorowanie postaci oraz miejsc, w których rozgrywa się akcja, co z pewnością zainteresuje wielu czytelników chcących sięgnąć po ten cykl.

Nie można odmówić okrucieństwa tej książce. Autor celuje w realistyczne, szczegółowe opisy krwawej jatki, wywołując dreszcze i gęsią skórkę na plecach. Nie oszczędza praktycznie nikogo, co sprawia, że nie czułam potrzeby przywiązywania się do bohaterów na dłużej niż kilka chwil. Po kilkudziesięciu stronach zauważyłam pewien schemat, według którego działał autor. Zapoznajemy się z bohaterem i jego krótką charakterystyką, następnie śledzimy jego walkę z zombie, a ostatecznie ginie, przekształcając się w kolejnego żywego trupa. Dodatkowo, w książce nie brakuje humoru czy sarkazmu, co stanowi dla czytelnika chwilowe momenty odpoczynku od trupów, które dosłownie zalegają na drogach Wrocławia. Autor doskonale kreuje atmosferę PRL-u, więc mam nadzieję, że poziom zostanie utrzymany przez kolejne tomy.

Nie jest to książka wybitna, lecz ujęła mnie niekonwencjonalnym podejściem do przedstawienia tematu zombie, ZOMO, a także atmosfery PRL-u. Jeżeli jesteście fanami serialu The Walking Dead, uwielbiacie horrory, a motyw zombie nie jest wam obcy, ta książka to idealna mieszanka dla was!

Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości Wydawnictwa Skarpa Warszawska oraz Fantastycznej Karczmy.

„Porucznik zapalił papierosa. Nie jakiegoś tam prostackiego sporta, tylko rasowego junaka. Prawdziwi faceci palą mocny tytoń, a pod tym względem junaki nie miały sobie równych”.

„Chaos” stanowi pierwszy tom bestsellerowego cyklu „Szczury Wrocławia”, który łączy w sobie takie motywy jak apokalipsa zombie, walka o przetrwanie czy jeden z moich ulubionych – realia Polskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Pięk­ne dzie­wi­ce nie po­win­ny umie­rać w sa­mot­no­ści – rzekł i na­krył jej dłoń wła­sną. – Czy chcesz, abym ci po­czy­tał w chwi­li two­jej śmier­ci? Którą hi­sto­rię wy­bie­rasz?”

Na temat powieści „Szklany Tron" autorstwa Sarah J. Maas krążyło szerokie spektrum opinii. Z jednej strony słychać było entuzjastyczne głosy, które nie szczędziły zachwytów tej książce, a nawet całej serii. Z drugiej strony pojawiały się negatywne recenzje, kategorycznie odradzające sięgnięcie po tę serię. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Uroboros postanowiłam samodzielnie spróbować, co takiego kryje się w tym cyklu, co sprawia, że jedni czytelnicy darzą go miłością, a inni czują do niego silną niechęć. W efekcie sięgnęłam po pierwszy tom, by w końcu zrozumieć, co takiego w „Szklanym tronie” przyciąga uwagę jednych, a budzi niechęć u innych.

Historia opowiada o postaci Celaeny Sardothien, zawodowej zabójczyni uważanej za jedną z najlepszych w swoim fachu. Jednak dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że popełniła decydujący błąd, który radykalnie wpłynie na całą jej karierę. Zostaje skierowana do obozu, do kopalni soli Enovier, gdzie jest zmuszana do odbywania kary w formie ciężkiej fizycznej pracy. Po pewnym czasie otrzymuje jednak propozycję nie do odrzucenia, od następcy tronu. Książę Dorian zaprasza siedemnastoletnią dziewczynę do udziału w turnieju o tytuł królewskiego zabójcy, obiecując jednocześnie wolność i uniewinnienie z wszelkich zarzutów po czteroletniej służbie.

Książkę pochłania się błyskawicznie, jednak do ostatnich stu stron niewiele się w niej dzieje. To właśnie na tych ostatnich stronach następuje kulminacja wszystkich wątków, o których bohaterowie opowiadali nam do tego momentu. Pomimo względnego braku akcji, zdołała mnie zaintrygować w pewnym momencie trwającej historii. Świat przedstawiony jest tu w sposób dość prosty, przypominający wiele innych królestw znanych z gatunku romantasy. Zaskoczyła mnie obecność rozrywki w postaci bilarda, co może wydać się brakiem pomysłu na coś unikalnego. Niemniej jednak przyjmijmy, że w świecie fantasy może pojawić się bilard, a nie jakaś bardziej wyrafinowana forma rozrywek czy gier. Magii tam jak na lekarstwo, jeden poboczny wątek. Plus za szklany tron i pałac, to właśnie to przyciągnęło moją uwagę najbardziej.

Jeżeli jednak poszukujesz intensywnej akcji, odrobiny złożonej intrygi, zdrady na królewskim dworze czy walki o tron, to zdecydowanie nie znajdziesz tego w tej książce. Opisy strojów, drobiazgów, ozdób i romantycznych uniesień są niewystarczające, aby nazwać tę książkę epickim fantasy. To po prostu nie wystarcza. Charakterystyka zabójczyni, która wielokrotnie się powtarza, nie koresponduje w żaden sposób z tym, co później ukazuje się w kolejnych fragmentach książki, gdzie postać ta jawi się jako uległy piesek kanapowy który umie tylko głośno szczekać i warczeć.
Tym samym chcę przejść do omówienia postaci. O ile Chaola i Doriana w miarę dało się polubić/pokochać (niestety, mam słabość do książąt i ich rycerzy), to przez 90% czasu Celaena irytowała mnie swoim dziecinnym zachowaniem i tym, jak przedstawiała się jako zabójczyni. Jak to możliwe, że zabójczyni śpi tak głęboko jak kamień i nie zauważa intruza w swoim pokoju? Spożywa podejrzane słodycze od obcej osoby, które mogłyby być zatrute? Dlaczego zabójczyni wypija wino podczas decydującej walki i nie wyczuwa niczego podejrzanego, zwłaszcza gdy uważana jest za absolutnego eksperta w tej dziedzinie? Nie tym razem! Najlepszej zabójczyni na świecie nie zapaliła się czerwona lampka w żadnej z wyżej wymienionych sytuacji!

Jak już wspomniałam wcześniej, postawa Celaeny niesamowicie mnie irytowała, zwłaszcza gdy porównam ją z jej pierwotnym opisem na początku książki, gdzie została przedstawiona jako wspaniała, wybrana przez los, doświadczona przez tragiczne życie młoda dziewczyna, zdolna zabić każdego, kto wejdzie jej w drogę. Ale nasza zabójczyni ma o wiele więcej do zaoferowania: świetnie posługuje się każdą bronią, nieważne jaką, dużo wie, lubi czytać książki, pięknie gra na pianinie (tak twierdzi Dorian), tańczyć też umie, choć została wychowana w surowych warunkach przez przyszywanego ojca. Idealna dziewczyna! Reszta postaci na ten moment nie zasługuje na wzmiankę, dość płaska i nijaka ta dworska śmietanka. Król jawi się jako zły i despotyczny, ale do tej pory nie wyjaśniono dlaczego. Chociaż coś knuje, pojawiają się tajemnice między szlachtą, to jednak nie ma to absolutnie żadnego sensu. Trochę czuję się rozczarowana. Jednak, dzięki Chaolowi i Dorianowi, udało mi się przetrwać całą książkę i z pewnością z ich powodu będę kontynuować historię w przyszłych tomach.

Nie mam pojęcia, jak ocenić tę książkę. Chyba gdzieś po środku, z przewagą na plus dla męskiego fanservice’u. Na pewno to nie jest jedna z najlepszych serii fantasy, tak jak zostało to wspomniane na blurbie, tylko dobre romantasy z niewielkimi elementami magii i wkurzającą, idealną bohaterką. Jak najbardziej rozumiem obie strony, jednych zachwyci prostoliniowa historia o idealnej zabójczyni, która poddaje się romantycznym uniesieniom, dla drugich to zdecydowanie za mało na miano epickiej i fenomenalnej serii. Mimo wszystko, jeżeli macie wolny wieczór lub dwa, szukacie czegoś bardzo prostego, z niezbyt skomplikowanym worldbuldingiem, z przeważającym wątkiem romantycznym, to jest to książka właśnie dla was! Ja mimo wszystko będę kontynuować, może drugi tom mnie znacznie bardziej zachwyci!

„Pięk­ne dzie­wi­ce nie po­win­ny umie­rać w sa­mot­no­ści – rzekł i na­krył jej dłoń wła­sną. – Czy chcesz, abym ci po­czy­tał w chwi­li two­jej śmier­ci? Którą hi­sto­rię wy­bie­rasz?”

Na temat powieści „Szklany Tron" autorstwa Sarah J. Maas krążyło szerokie spektrum opinii. Z jednej strony słychać było entuzjastyczne głosy, które nie szczędziły zachwytów tej książce, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ryzykować życiem to znaczy żyć. Jeśli nie ryzykujesz życiem, to znaczy, że nie masz czym… To znaczy, że już jesteś martwa”.

Rafał Kosik zaprasza nas w podróż do rozświetlonego wieloma neonami miasta Night City. Dla wielu osób to miejsce jest doskonale znane z gry „Cyberpunk: 2077”, a także z serialu „Cyberpunk: Edgerunners”, nad którym pisarz pracował jako jeden ze scenarzystów. Nie można było wyobrazić sobie lepszej osoby do napisania tej książki. Autor postanowił ukazać nam metropolię z zupełnie innej perspektywy, rysując mroczny obraz lokalizacji oraz ludzi borykających się z własnymi problemami i rozterkami, dążących jedynie do przetrwania w tym nieprzyjaznym do życia miejscu. Przedstawił także sześcioro bohaterów, którzy padają ofiarą szantażu i są zmuszeni do przeprowadzenia pozornie niemożliwego napadu. Kosik nie tylko perfekcyjnie wypracował ich wygląd, lecz także głębię psychologiczną i emocjonalną. Bohaterowie są przedstawieni w sposób, który umożliwia łatwe utożsamianie się z nimi oraz zrozumienie ich wyborów i działań.

Jako osoba niezbyt zaangażowana w fandom Cyberpunka - znam fabułę gry, ale nie miałem jeszcze okazji samodzielnie w nią zagrać, a serial jeszcze przede mną - świetnie się bawiłam, czytając „Cyberpunk: Bez przypadku”. Całe to uniwersum imponuje mi niezmiernie, stąd moje głębokie zainteresowanie i pragnienie wniknięcia w tę historię były ogromne. Książka oferuje łatwy próg wejścia, elementy sci-fi są przystępne, a żadna nazwa nie sprawiła mi trudności w zrozumieniu celu jej istnienia czy działania, chociaż nie ukrywam, że słowniczek to coś, co pomogłoby w odszukaniu definicji dla danej rzeczy czy miejsca. To istotny aspekt, zwłaszcza dla tych, którzy nie zaczynają swojej przygody od gry czy serialu; książka może być dla nich zachętą do dalszego zgłębiania tego fascynującego uniwersum.

Historia opowiada o grupie nieznajomych, którzy zostają postawieni przed bardzo niebezpiecznym zadaniem – kradzieżą pewnego cennego ładunku. Po wykonaniu misji ich drogi rozchodzą się, ale po pewnym czasie ponownie się krzyżują, niosąc za sobą liczne konsekwencje i zagrożenia. Każdy z sześciu bohaterów, którzy pojawiają się na kartach tej powieści, został dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Kosik postanowił zestawić emocjonalność z wyglądem postaci, co zdecydowanie przyczyniło się do głębokości każdej z nich. Dla mnie jest to jeden z kluczowych i istotnych aspektów tej książki. I tutaj przekazuję wyrazy uznania dla autora za stworzenie Rona - świetnej postaci, która sprawiła, że uśmiech pojawił się na mojej twarzy kilka razy podczas lektury, zdobywając moje serce.

Fabuła rozwija się powoli i nastrojowo, choć od samego początku rzuca nas w wątek samego napadu. Mimo to, nie mogę narzekać na brak zwrotów akcji, a także zaskakującego (dla mnie) zakończenia. Mam cichą nadzieję na kontynuację, ale obecnie nie miałabym też nic przeciwko, aby „Cyberpunk: Bez przypadku" pozostał jako samodzielne dzieło. Pozwala to skonfrontować się z kilkoma refleksjami przed i po zakończeniu.

Podsumowując: czytanie sprawiło mi ogromną frajdę, a gdzieś po stu stronach zaczęłam być niemalże wciągnięta w narrację, tak bardzo, że nawet włączyłam sobie ścieżkę dźwiękową z gry, by jeszcze bardziej zanurzyć się w atmosferę stworzoną przez Rafała Kosika. Bez wątpienia autor pokazał w tej książce, na co go stać. Jest świetnym pisarzem, co doskonale widać w sposobie, w jaki konstruuje fabułę i buduje napięcie. Książkę pochłonęłam w ciągu trzech dni, mimo świątecznych atrakcji. Moim zdaniem pozycja ta skierowana jest głównie do tych, którzy pragną zagłębić się jeszcze bardziej w uniwersum Cyberpunka, ale sądzę, że nawet ktoś, kto nie jest zaznajomiony z całą fabułą, równie dobrze będzie się bawił – na co ja jestem żywym dowodem!

Egzemplarz recenzencki otrzymany dla Fantastycznej Karczmy oraz we współpracy barterowej z wydawnictwem Powergraph.

44/45/2023

„Ryzykować życiem to znaczy żyć. Jeśli nie ryzykujesz życiem, to znaczy, że nie masz czym… To znaczy, że już jesteś martwa”.

Rafał Kosik zaprasza nas w podróż do rozświetlonego wieloma neonami miasta Night City. Dla wielu osób to miejsce jest doskonale znane z gry „Cyberpunk: 2077”, a także z serialu „Cyberpunk: Edgerunners”, nad którym pisarz pracował jako jeden ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

5/52 2024

5/52 2024

Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mi­łość jest pięk­na z da­le­ka, gdy się o niej sły­szy i ją pod­glą­da, ale z bli­ska, gdy się zaj­rzy do jej środ­ka, po­tra­fi obez­wład­nić”.

„Tęsknica” napisana przez Annę Sokalską stanowi dla mnie pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki oraz z powieściami opartymi na słowiańskich wierzeniach. Po zapoznaniu się z opisem przekonana byłam, że to właśnie ta książka powinna być moim pierwszym zanurzeniem w tematykę słowiańską. Mimo że ta powieść obyczajowa wzbogacona jest elementami i wątkami fantastycznymi, trochę brakuje w niej samej magii. Niemniej jednak udało mi się wydobyć z niej tyle, że po zakończeniu lektury odczuwam subtelny rodzaj nostalgii. Co sądzę o „Tęsknicy”? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w poniższej recenzji!

Fabuła przenosi nas do świata poukładanego i ustatkowanego, a jednocześnie napiętego i intensywnego życia Igi, menadżerki w jednej z firm. Po poważnym wypadku, który skutkuje zawałem serca, Iga trafia do szpitala. Ten moment staje się przełomowy w jej życiu, zmuszając ją do natychmiastowej zmiany trybu pracy. Młoda kobieta musi teraz zacząć dbać o swoje zdrowie, skupiając uwagę na sobie i podejmując kroki, które pozwolą jej ocalić to, co jeszcze pozostało jej z życia. Zdecydowawszy się na to, postanawia na kilka tygodni zmienić otoczenie i odpocząć w zaciszu polskiej wsi, gdzie trafia do gospodarstwa o nazwie „Pomiędzy”, będącego własnością tajemniczej Nadziei. Lokalni mieszkańcy wsi przypisują właścicielce rolę ekscentrycznej i dziwacznej znachorki, która mieszka na uboczu i unika kontaktu z ludźmi. Iga, pomimo wszystko, odnajduje nić porozumienia z Nadzieją, a w trakcie rozwoju historii nieświadoma niczego menadżerka zostaje wplątana w świat ludowych obrzędów, tajemniczych praktyk oraz lasu, stanowiący bramę do innej rzeczywistości, ukrywającej za sobą niejedną tajemnicę.
Książka ta w niewielkim stopniu wprowadziła mnie w świat mitologii słowiańskiej. Pomimo obecności baśni i legend, brakowało tutaj istot słowiańskich, z którymi wcześniej nie miałam okazji się zetknąć. Niemniej jednak, „Tęsknica” była nasączona nostalgią, rodzajem uczucia, którego każdy poszukuje, choć nie zawsze potrafi precyzyjnie określić jego źródło. Mając na uwadze, że to moje pierwsze zetknięcie z powieścią zawierającą elementy wierzeń słowiańskich, uważam je za poprawne, chociaż prawdopodobnie także ostatnie. Anna Sokalska starała się snuć historię Igi w formie pamiętników bohaterki, co może pozwolić jeszcze głębiej wczuć się w rolę protagonistki, odkrywając historię Nadziei, gospodarstwa „Pomiędzy” i pozostałych postaci.

Fabuła rozwija się dość spokojnie. Brak tutaj chaosu, nic nie posuwa się zbyt szybko, co daje nam szansę na chwilę oddechu, podobnie jak Idze. Z drugiej strony, można by zauważyć, że w książce praktycznie nic się nie dzieje, co również w pewnym stopniu ujawnia pewien mankament tej powieści. W „Tęsknicy” odnajdziemy nutkę tajemnicy, intrygi oraz malownicze opisy lasów i pól. Nie zabraknie także lisów czy wilków, aczkolwiek można by zauważyć pewien niedosyt w kwestii słowiańskiego charakteru oraz samej obecności istot ze słowiańskiego folkloru.

Przez długi czas zastanawiałam się, co chciałabym napisać o tej książce, co zdarza mi się rzadko. „Tęsknica” to powieść, która zapewnia refleksję i moment do zastanowienia się nad własnym życiem, podobnie jak Iga. Nie ukrywam, że jako pierwsze spotkanie z literaturą słowiańską, oczekiwałabym czegoś bardziej złożonego, z lepiej wykreowanymi postaciami czy samą Nawią, ponieważ opowieść nie powinna opierać się jedynie na emocjach. Niemniej jednak, jeżeli cenicie taki klimat, zachęcam do wyprawy na wieś i odwiedzenia gospodarstwa „Pomiędzy”, chociażby na chwilę.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S.

„Mi­łość jest pięk­na z da­le­ka, gdy się o niej sły­szy i ją pod­glą­da, ale z bli­ska, gdy się zaj­rzy do jej środ­ka, po­tra­fi obez­wład­nić”.

„Tęsknica” napisana przez Annę Sokalską stanowi dla mnie pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki oraz z powieściami opartymi na słowiańskich wierzeniach. Po zapoznaniu się z opisem przekonana byłam, że to właśnie ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kozy obserwowały ją podejrzliwie, ale to nic nie znaczyło, bo kozy każdego obserwują podejrzliwie”.

„Pokrzywa i Kość” autorstwa T. Kingfisher to niezwykła podróż w świat mrocznej baśniowej krainy. W opowieści magia splata się z motywem drogi, lekkiej grozy i żarliwym dążeniem do celu w sposób nieoczekiwany i intrygujący. Autorka doskonale potrafi wpleść najważniejsze elementy folkloru w nowoczesnym wydaniu, tworząc coś unikalnego, baśniową historię na miarę współczesnych czasów.

Marra, najmłodsza spośród córek królewskich, zostaje odesłana do klasztoru, aby nie utrudniać rodzinie umacniania pozycji i władzy z Vorlingiem, przyszłym królem Królestwa Północnego. Zgodnie z sojuszem to na barki starszej siostry spadł obowiązek wyjścia za mąż za księcia. Jednak ten związek szybko zakończył się tragedią. Druga z rodzeństwa Marry, Kania, postanawia pójść w ślady swojej siostry w imię dobra całej rodziny.

Marra cały czas wyraża swoje podejrzenia co do zaistniałej sytuacji, ale nikt nie chce wierzyć słowom młodej zakonnicy. Jej podejrzenia zostają potwierdzone, gdy odwiedza siostrę w Królestwie Północnym. Decyduje się uratować Kanię za wszelką cenę, jednak Marra zdaje sobie sprawę, że nie dokona tak ogromnego czynu w pojedynkę. Postanawia odnaleźć tajemniczą Pożegnuchę, co prowadzi dziewczynę do wielu przygód, nieoczekiwanych spotkań, o których wcześniej nawet nie marzyła. W jej podróży towarzyszą jej kościpies, demoniczna kura, daleka krewna oraz eks-rycerz. Czy Marra i jej niezwykłe towarzystwo zdołają uratować królestwo?

Motyw pałacu umarłych, wróżki chrzestnej, miłości do zwierząt, zbierania drużyny, trudnych do wykonania zadań czy w końcu lekki i nienachalny wątek romantyczny to połączenie dość generyczne i sztampowe, a mimo wszystko takie, które bardzo przypadło do mojego gustu. Co ciekawe, historia jest podobno inspirowana baśnią o księżniczce na ziarnku grochu – nie spodziewałam się tego, w całej książce nie czuć tego motywu, a może po prostu byłam tak pochłonięta czytaniem, że nie zwróciłam uwagi. Choć meritum historii jest bardzo proste, to uważam, że przedstawione w ciekawy i angażujący czytelnika sposób. Większa liczba skomplikowanych wydarzeń mogłaby wpłynąć niekorzystnie na całokształt powieści. Kingfisher finalnie stworzyła przyjemną opowieść, przekazując równocześnie między wierszami ważne motywy, takie jak ukazanie ponownej odbudowy oziębłej siostrzanej relacji czy postawy silnej bohaterki.

Bohaterowie są prosto skonstruowani, mimo to sprawiają, że czytanie staje się dla mnie małą przyjemnością. Ich prostota ukrywa w sobie pewną autentyczność, dzięki której łatwo było mi się z niektórymi utożsamić. Mimo braku skomplikowanych cech charakterystycznych, bohaterowie emanują urokiem, sprawiając, że trudno się od nich oderwać. To, co mogłoby być uważane za ich ograniczenie, staje się kluczem do pokonania przeciwności i swoich słabości.

Historia biegnie spokojnym i równym rytmem. Nawet zakończenie nie jest nacechowane wartką akcją tak jak w wielu pozycjach fantasy, w których buduje się napięcie, aby potem rzucić czytelnika w wir wydarzeń. Autorka z umiejętnością buduje atmosferę, nie spiesząc się z wydarzeniami, a każda chwila nabiera znaczenia. To nie jest typowa historia w szybkim tempie, ale właśnie w tym tkwi jej siła. To pozwala na głębsze zanurzenie się w świat bohaterów, a także docenianie subtelnych niuansów fabuły.

„Pokrzywa i Kość” to baśniowe fantasy idealne zarówno dla starszej młodzieży, jak i dorosłego czytelnika. Każda z tych stron wyciągnie z książki dla siebie coś ważnego i unikalnego. Dla tych, którzy cenią literacką podróż pełną refleksji, fantastycznego klimatu okraszonego kościpsem (no uwielbiam go!), ta powieść z pewnością spełni oczekiwania!

Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN

„Kozy obserwowały ją podejrzliwie, ale to nic nie znaczyło, bo kozy każdego obserwują podejrzliwie”.

„Pokrzywa i Kość” autorstwa T. Kingfisher to niezwykła podróż w świat mrocznej baśniowej krainy. W opowieści magia splata się z motywem drogi, lekkiej grozy i żarliwym dążeniem do celu w sposób nieoczekiwany i intrygujący. Autorka doskonale potrafi wpleść najważniejsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Musiałam się przez chwilę zastanowić nad moim odczuciem wobec tej książki i nad tym, co chciałabym napisać. Pomimo tego, że była dość infantylna, przesłodzona i wręcz cukierkowa, udało mi się ją przeczytać w mniej niż 24 godziny. Czytanie było fascynujące, historia mnie wciągnęła, mimo obecności kilku trudnych tematów, takich jak przemoc ojcowska wobec matki i córek, ciągłe umniejszanie inteligencji bohaterki czy przemoc psychiczna ze strony rówieśników. A tytułowa
miłość uczennicy (tak młodej, zwłaszcza) do nauczyciela... To bardzo mocno kontrowersyjny temat i nie każdemu przypadnie do gustu.
Ech... Panie Rax, złamał pan moje serce, podobnie jak serce Prudence, choć mam dziesięć lat więcej od niej. Książka, mimo swej prostoty, została napisana przyjemnym językiem, wystarczająco, by wczuć się w atmosferę pierwszej i jedynej miłości, jaką Prudence żywiła do swojego nauczyciela plastyki.

Musiałam się przez chwilę zastanowić nad moim odczuciem wobec tej książki i nad tym, co chciałabym napisać. Pomimo tego, że była dość infantylna, przesłodzona i wręcz cukierkowa, udało mi się ją przeczytać w mniej niż 24 godziny. Czytanie było fascynujące, historia mnie wciągnęła, mimo obecności kilku trudnych tematów, takich jak przemoc ojcowska wobec matki i córek, ciągłe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Znowu był małym chłopcem uganiającym się za ptakami i marzył, by mieć skrzydła jak one. Wracał do domu na wieczerzę, a jego droga matka witała go mocnym uściskiem z bezgraniczną czułością."

Ostatnio w kręgach polskich autorów fantasy cieszę się dość udaną passą. Trafiam wyłącznie na przyjemne pozycje (i oby tak zostało), które doskonale umilają mi długie, wietrzne wieczory. „Jaszczurka", pierwszy tom cyklu „Dziewczyna Bez Imienia", trafiła do moich rąk dzięki współpracy barterowej z autorką Ułą Gudel. Już na samym początku moją uwagę przyciągnęła oprawa graficzna. To fenomenalna praca, świetna kolorystyka – po prostu przyjemnie jest spoglądać na dobrze wykonaną okładkę. Nie emanuje tandetnym, darmowym stockiem. Widać, że autorka przykłada dużą wagę do najmniejszych detali. A co z samą treścią? O tym przekonacie się, czytając moją najnowszą recenzję!

Zacznijmy od samego początku. Zafascynował mnie pomysł na połączenie surowych reguł, charakterystycznych dla społeczeństwa Sparty, z elementami środkowoafrykańskich legend i dalekowschodnich tradycji. To niecodzienne zestawienie tropów sprawiło, że od razu poczułam mocne zainteresowanie książką. Mimo dużej ciekawości obawiałam się, że ta odmienna kombinacja tropów może prowadzić do rozjechania się fabuły i braku spójności między tak różnymi koncepcjami. Moje obawy okazały się bezpodstawne. „Jaszczurka" zabrała mnie w podróż taką świeżą i odmienną od tego, co czytałam w tym roku.

Książkę czytało mi się wyjątkowo szybko, co ostatnio rzadko się zdarza, przez masę obowiązków. Świat ukazany w „Jaszczurce" nie jest zbyt skomplikowany, co wcale nie wpływa negatywnie na jakość tej historii. W tym przypadku nie widzę potrzeby stwarzania rozbudowanego świata. To, co dotychczas udało mi się odkryć, jest całkowicie wystarczające, aby poczuć klimat opowieści. Ogromny atut dla obecności smoków, elfów i krasnoludów. Choć przedstawienie ras nieludzkich mocno przypomina klasyczny wizerunek (nie zakochują się w ludziach, praktykują medytację itp.) tych stworzeń, mam nadzieję, że autorka w kolejnych tomach zaskoczy mnie czymś, co będzie dla nich wyjątkowe!

Bohaterowie w „Jaszczurce" byli całkiem przyzwoici. Szczególnie zachwycił mnie portret Ha’amich – ich tradycje, widoczne braterstwo i honor, z jakim podchodzą do stylu życia i obowiązków. Bez wątpienia, Ha’Teng i Ha’Akon zyskali moją największą sympatię. Niestety, główna bohaterka trochę przeciwstawia się umiejętnościom autorki, które dostrzegłam w męskich postaciach. Sposób przedstawienia Eli nie przypadł mi do gustu; nie przepadam za bohaterkami, które są biernie nastawione do swoich działań, zbyt wyidealizowane w swoich postawach, zwłaszcza za tymi, które wykonują pewne czynności, jednocześnie myśląc o czymś zupełnie innym. Brakowało mi pewnej siebie, ale nie idealnej, zwłaszcza po tym, co przeczytałam w momencie starcia Ha’Tenga i Eli, gdzie wyraźnie widać było determinację głównej bohaterki do działania.

Do ostatniej strony miałam wrażenie, że czegoś mi tu brakuje. Jakiegoś kluczowego elementu, który rzuciłby światło na pochodzenie Eli, czy jej prawdziwą tożsamość. Tutaj zabrakło tego kluczowego momentu, który lepiej by ukazał wyjątkowość Eli, zamiast prezentować jedynie jej idealność. Pomimo tajemniczego pochodzenia, mitycznej mocy, konotacji z elfami czy krasnoludami, brakowało głębszego spojrzenia na to, co ukształtowało ją do działania oraz kształtuje jej postawę. Możliwe, że więcej dowiem się w przyszłych tomach.

Niemniej, bawiłam się przednio czytając „Jaszczurkę” i pomimo tych kilku minusów, jestem bardzo ciekawa kontynuacji i tego, co stanie się dalej oraz czy Ha’Akon zasłuży sobie na swój honor i braterstwo. Podsumowując, „Jaszczurka” trzyma poziom pomiędzy „książka na wieczór, czy dwa”, a „podobała mi się, chcę więcej”. Ostatnie 50 stron to prawdziwa emocjonalna huśtawka. Końcówka w stylu cliffhangera, ale całkiem udanego. Dzięki temu z pewnością sięgnę po kolejne części tej historii, kontynuując przygodę w Kamiennym Gnieździe.

„Znowu był małym chłopcem uganiającym się za ptakami i marzył, by mieć skrzydła jak one. Wracał do domu na wieczerzę, a jego droga matka witała go mocnym uściskiem z bezgraniczną czułością."

Ostatnio w kręgach polskich autorów fantasy cieszę się dość udaną passą. Trafiam wyłącznie na przyjemne pozycje (i oby tak zostało), które doskonale umilają mi długie, wietrzne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kiedyś mi tłumaczono, że mężczyźni nie płaczą, ale to nieprawda, nie płaczą tylko martwi. A ja nie chcę być martwy”.

Po bardzo dobrej „Spowiedzi Abysalu” przyszedł czas na kolejną pozycję autorstwa Feranosa, jaką mam okazję przeczytać, a jednocześnie recenzować dla naszej Fantastycznej Karczmy. Przy tej pierwszej zrobił „z buta wjeżdżam” na polską scenę fantastycznych autorów, bezpruderyjnie, miażdżąc konkurencję, byłam wręcz zachwycona debiutancką „Spowiedzią…”, o której oczywiście pisałam w swojej poprzedniej recenzji. Sięgając po nową pozycję od Feranosa, miałam z tyłu głowy, iż nigdy nie byłam fanem książek w formie opowiadań czy antologii, a tym bardziej z gatunku, jakim jest horror i groza. Mimo wszystko, odczuwając sympatię do autora, dzięki unikatowemu debiutowi, schroniłam się pod ciepłym kocykiem z kubkiem gorącej herbaty i ruszyłam w wędrówkę wraz z autorem. „Galeria koszmarów Feranosa” okazała się czymś, co jest niezaprzeczalnie eksperymentalną i mroczną mieszanką pozwalającą spojrzeć w najbardziej mroczne zakamarki ludzkiej jaźni! I to mi się cholernie podoba, w końcu ktoś, kto napisał tak odważną prozę. Woda z mózgu, gnój i szambo, w którym powoli utonęłam! A teraz, zapraszam was do recenzji.

Feranos postanowił w swoich opowiadaniach porwać czytelników w przerażającą wędrówkę po mrocznej otchłani swojej wyobraźni. To niezwykle odważny i oryginalny zbiór nieco dłuższych opowiadań oraz krótszych dobranocek, które wciągają bezpowrotnie czytelnika w surrealistyczną krainę najgorszych majaków i realnego strachu. Podczas czytania kolejnych utworów odkryłam coś znacznie bardziej przerażającego niż zwykły, pospolity horror – koszmary, które okazują się brutalnie ludzkie. To podróż w głąb najmroczniejszych aspektów naszej własnej natury, dotykająca w jakiś inny, niewyjaśniony dla mnie sposób. Muszę przy okazji zwrócić uwagę na opowiadanie „Jelonek”, okazujące się mocno osobistym tekstem, uderzające gdzieś w sam środek mojej wrażliwości, powodując emocjonalne wzruszenie.

Styl Feranosa jest oryginalny, niepowtarzalny – pełny mocnych obrazów (również w formie graficznej, podziwiam każdą ilustrację, wszystkie są cudowne, brawa dla artystów!), języka i atmosfery, które przenosi w nieznane, pełne cierpienia i tortur miejsca. Z każdym kolejnym opowiadaniem budowany jest coraz bardziej mroczny i fascynujący obraz niebanalnej grozy. Feranos posługuje się swoją wyjątkową zdolnością do budowania napięcia, bez pośpiechu rozwija nastrój grozy i strachu.
Autor z pewnością nie trzyma się konwencji i schematów, zaskakując mnie unikalnymi rozwiązaniami, tak jak w opowiadaniu „Miś”. Nieoczekiwane i charakterystyczne (żałujcie, moi drodzy, jeśli jeszcze nie czytaliście!) zakończenie, wywołujące uśmiech na mojej mordce, dość „sympatyczny” ten nasz miś. Klimat, jak i napięcie budowane w samych opowiadaniach można porównać do atmosfery w prozie mistrza Edgara Allana Poe, jednak zmienionej na swój unikalny sposób, powodując mieszankę godną koszmarów Feranosa.

Fani „Spowiedzi Abysalu” i Gorta również znajdą w tym zbiorze smaczek w postaci opowiadania „Dziewczynka i kotek”. Pojawił się tam po raz pierwszy wspomniany na początku bohater. Dla mnie, jako fanki patologicznego kata, fantastyczna rzecz!

Dla tych czytelników, którzy poszukują czegoś oryginalnego z gatunku grozy, niekonwencjonalnego w swojej prostej formule, a czasem nawet zaskakującego, „Galeria Koszmarów Feranosa” będzie idealnie dopasowanym i doskonałym wyborem. To zbiór kilkunastu opowiadań, które nie tylko pozwalają zanurzyć się w najgorsze koszmary autora, ale także skłania nas, czytelników, do refleksji nad działaniem ludzkiego umysłu i tajemnicami, które w nim tkwią, a których tak mocno nie chcemy ujawnić. Dziękuję za tę wspaniałą podróż, wspominałam już, ale powtórzę kolejny raz, woda z mózgu! Dziękuję również za to, że jako Fantastyczna Karczma możemy stać obok i dumnie patronować książce tak wspaniałego autora, jakim jest Feranos.

Egzemplarz recenzencki otrzymany dla Fantastycznej Karczmy oraz we współpracy barterowej z wydawnictwem Magiczne Dlaczemu.

„Kiedyś mi tłumaczono, że mężczyźni nie płaczą, ale to nieprawda, nie płaczą tylko martwi. A ja nie chcę być martwy”.

Po bardzo dobrej „Spowiedzi Abysalu” przyszedł czas na kolejną pozycję autorstwa Feranosa, jaką mam okazję przeczytać, a jednocześnie recenzować dla naszej Fantastycznej Karczmy. Przy tej pierwszej zrobił „z buta wjeżdżam” na polską scenę fantastycznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Olivia Wildenstein „Pióro” – recenzja

„Jarod położył dłoń na klamce, ale nie nacisnął jej.
– Najmniejsza z jego wad? A myślałem, że książęta z bajki są idealni.
– Pewnie w oczach księżniczek”.

Byłam bardzo podekscytowana moim pierwszym, a zarazem współczesnym retellingiem „Romea i Julii” Williama Shakespeare'a. Przyznaję, wkręciłam się w opis tej książki, ale sposób, w jaki napisała ją Olivia Wildenstein, ogromnie mnie rozczarował. Wszystko stało się zbyt idealne i nużące, nawet jak na anioły pochodzące z Elizjum, krainy pełnej tych nieskazitelnych istot. Mimo wszystko zapraszam do przeczytania recenzji „Pióra”!

Główna bohaterka jest podlotkiem, młodziutkim aniołem z aspiracjami do stania się kimś więcej w anielskiej hierarchii. By spełnić swoje największe marzenie i zebrać brakujące pióra, dwudziestoletnia dziewczyna wyrusza prosto do serca Francji. W związku z tą podróżą jest gotowa podjąć się nowej misji. Jej zadaniem jest nawrócenie Jaroda Adlera – najgorszego rodzaju grzesznika i szefa paryskiej mafii.

Leigh nigdy się nie poddaje, dąży uparcie do celu i nie inaczej jest w tym tak beznadziejnym przypadku. Dziewczyna podczas próby sprowadzenia Jaroda na dobrą drogę musi sprawić, by zechciał pomóc jej w zebraniu brakujących piór. I zupełnie się przy tym nie spodziewa, że jej życie może skierować się na całkowicie nowe tory. Wieloletnie marzenia Leigh związane z Elizjum rozpływają się bowiem pod wpływem obecności tajemniczego szefa paryskiej mafii. Mroczny urok i wdzięk bijący od Jaroda będzie kosztował ją wiele piór. Co gorsza, podczas walki o duszę Adlera dziewczyna odkryje tajemnicę skrywaną od wielu lat przez swoich rodaków.

Cóż… Miałam niemały problem z napisaniem czegoś na temat „Pióra”, bo całokształt książki mnie rozczarował. Nie w moim obowiązku narzekać i zniechęcać, bo ta powieść znajdzie swoich entuzjastów, a zwłaszcza fanów „Angelfall” Susan Ee czy trylogii „Blask” Alexandry Adornetto. Niestety, mnie nie będzie w tym licznym gronie.

A stało się tak przede wszystkim dlatego, że ta książka jest do bólu przewidywalna. Naturalnie, „Pióro” jest retellingiem „Romea i Julii”, po którym spodziewałam się tylko jednego zakończenia, ale nie napisanego w tak kiepski sposób. Powieść z początku dziecinnie naiwna i jałowa, potem rozkręca się na przeszło 200 stron, które najbardziej trafiły w mój gust. Pod sam koniec jakość historii ponownie spada i okazuje się ona przewidywalnym, drętwym bałaganem. Odnoszę wrażenie, że całość jest jedynie pobieżnie związana z historią Romea i Julii. Widoczny jest motyw zakazanej miłości, wątek walki czy przemiany bohaterów, jednak nie poczułam klimatu i samej miłosnej historii w taki sposób, jakby wykreował ją Shakespeare.

Początkowy rozwój romansu przypadł mi do gustu, bohaterowie badali swoje możliwości i granice, był to bardzo dobrze napisany „slow burn”. W połowie historii akty cielesne zdominowały każdy rozdział, wpychając tę książkę na tory pospolitego mafijnego erotyku… Autorka wyraźnie nie potrafiła zdecydować się, jaką historię chce pokazać czytelnikowi, starając się połączyć to wszystko w jedną całość. Warto podkreślić, że sceny erotyczne są lepiej napisane niż na przykład w „Neon Gods”, ale to wciąż niezbyt rozbudowany erotyk, a na dodatek smutny. Zwłaszcza że w moim odczuciu Leigh była do bólu pustą lalką z przekonaniami o życiu w czystości aż do ślubu. Tylko że te przekonania nagle gdzieś zniknęły po drugim płomiennym zbliżeniu pomiędzy postaciami.

Co do innych bohaterów, nawet polubiłam Jaroda, chociaż bardzo mi przeszkadzała jego nagła zmiana stosunku do Leigh. Dla mnie to niewiarygodne, aby szef mafii (człowiek, który popełnił najgorsze, parszywe zbrodnie) dosłownie w miesiąc całkowicie zmienił swoje nastawienie wobec kobiety oraz miłości do innego człowieka. Zgadzam się, niewątpliwie jest to fikcyjna historia, ale dzieje się w pewnym stopniu w naszym świecie. Moim zdaniem wypadałoby napisać ją bardziej logicznie i spójnie. Odnoszę wrażenie, że poboczne postacie są chyba tylko wypełnieniem, bo są płaskie i szablonowe. Nawet nie wiem, co więcej mogłabym o nich napisać, bo nie poczułam wobec nich żadnych uczuć.

Budowa świata była bardzo prosta. Znajdują się w nim anioły, nie ma Boga (lub innych bóstw czy sił wyższych) ani też szatana i demonów. Dzięki temu zabiegowi autorka napisała prostą historyjkę do pobieżnego przeczytania, ale ​​nie zostawiła sobie zbyt dużego pola do pogłębienia historii świata czy konfliktów z innymi nadnaturalnymi siłami.

Obraz wszystkich wyidealizowanych aniołów był po prostu sztampowy. W pewnym momencie aż mnie zemdliło podczas czytania o radośnie skaczących aniołkach w chmurkach i na tęczy. Osobiście nie przepadam za tą rasą, myślałam, że ta książka odmieni ten stan rzeczy, ale jedynie bardziej upewniłam się co do swojego podejścia.

Czy polecam? Trudno powiedzieć. Ani to dla fanów romansów z aniołami (w mojej opinii czuć, że autorka wplotła ten motyw trochę na siłę), ani urban fantasy, ani erotyków mafijnych. Jeżeli ktoś chciałby spróbować takiej mieszanki lub lubi któryś z tych motywów, śmiało, może akurat właśnie wam się spodoba. Dla mnie subiektywnie ta książka jest słaba i mam pewne obawy wobec jej kontynuacji, zwłaszcza po prześledzeniu zagranicznych recenzji.

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Papierówka oraz klubowi recenzenta *Smocze Języki*.

Moja ocena:

Świat: 4
Bohaterowie: 4
Klimat: 6
Fabuła: 5
Przyjemność z czytania: 5

Średnia ocena: 4,8
Ocena końcowa: 24/50

#współpracareklamowa #klubrecenzenta #recenzja #OliviaWildenstein #Pióro #smoczejęzyki #fantasy #wydawnictwopapierówka

Olivia Wildenstein „Pióro” – recenzja

„Jarod położył dłoń na klamce, ale nie nacisnął jej.
– Najmniejsza z jego wad? A myślałem, że książęta z bajki są idealni.
– Pewnie w oczach księżniczek”.

Byłam bardzo podekscytowana moim pierwszym, a zarazem współczesnym retellingiem „Romea i Julii” Williama Shakespeare'a. Przyznaję, wkręciłam się w opis tej książki, ale sposób, w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemnica zabójczej brukselki Federico van Lunter, Rik Peters
Ocena 4,3
Tajemnica zabó... Federico van Lunter...

Na półkach:

"Hotel Hulajdusza" autorstwa Rika Petersona i Frederica van Luntera to pozycja, która wywołała u mnie dość mieszane uczucia. Książka jest całkiem przeciętna, ale wciągająca ze względu na swój specyficzny klimat, a także sedno morderstwa jakie poznajemy z biegiem czytania. Zawiera nieco obrzydliwych elementów, ale równocześnie pokazała zabawne i humorystyczne momenty rozwiązywania sprawy detektywistycznej.

Jest to lekka lektura, czytało mi się bardzo szybko, co czyni ją atrakcyjną dla młodszych czytelników zainteresowanych "spooky" klimatami i nieco surrealistycznymi przygodami. Bardzo mocno w klimacie animacji "Hotel Transylwania".

"Hotel Hulajdusza" może być doskonałą opcją dla młodszych czytelników, którzy lubią lekką grozę i niebanalne historie. Chociaż nie jest to arcydzieło, z pewnością dostarcza nieco rozrywki i dziwacznych przygód.

"Hotel Hulajdusza" autorstwa Rika Petersona i Frederica van Luntera to pozycja, która wywołała u mnie dość mieszane uczucia. Książka jest całkiem przeciętna, ale wciągająca ze względu na swój specyficzny klimat, a także sedno morderstwa jakie poznajemy z biegiem czytania. Zawiera nieco obrzydliwych elementów, ale równocześnie pokazała zabawne i humorystyczne momenty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“W przewrotny sposób broń palna czyniła wszystkich równymi. Z wyjątkiem tych, którzy trzymali palec na spuście. Ci były równiejsi.”

"Pieśń Pustyni" to pierwszy tom pochodzący z cyklu "Ostrze Erkal" autorstwa Grzegorza Wielgusa. Nie będę was okłamywać, pustynne klimaty nigdy nie należały do moich najbardziej ulubionych tropów w literaturze. Istnieją jednak takie książki, które potrafią całkowicie zmienić nastawienie do poszczególnych motywów. “Pieśń…” okazała się taką właśnie pozycją, czymś więcej niż zwykłym debiutanckim fantasy, a także historią potrafiącą chwycić mocno za serce. To kawał dobrej, przepełnionej rozbudowaną akcją i humorem fantastyki, z wieloma świetnymi wątkami, jednocześnie pozostającej spójną i jednolitą historią. Jestem zachwycona pomysłem na świat, postacie, system magiczny, jak i całą piaszczystą otoczką. Pustynia Erkal was wciągnie, bezpowrotnie, brutalnie, niespodziewanie.

Historia opowiada o młodej dziewczynie. Zirra, bo tak nazywa się białooka bohaterka, dzień w dzień przemierza pustynne i niebezpieczne tereny Erkal. Do zadań białookiej należy wydobycie cennego białopyłu. To metal o wielu ciekawych właściwościach, będący przekleństwem i błogosławieństwem dla wielu osób. Minerał rządzący się swoimi prawami, będący zapłatą w wielu transakcjach, także tych mniej legalnych. Zirra musi jednocześnie starać się zadbać o swoje bezpieczeństwo podczas wypraw i przeżyć kolejne niepewne dni, unikając, jak tylko może, kłopotów. Co przyniosą kolejne dni? Kogo spotka na swojej drodze?

Co to była za wybitnie napisana historia, co za fantastyczna podróż po dusznych i pustynnych krainach! Przepadłam po całości! “Pustynia” to niezaprzeczalny kawał dobrej fantastyki zamknięty na niespełna 650 stronach, zdecydowanie w moim odczuciu za mało! Dawno nie czytałam tak dobrej historii pod względem warsztatowym, poprowadzonych wątków jak i kreacji bohaterów. Nie ma miejsca na nudę, akcja biegnie w idealnym tempie, prowadząc we wspaniały sposób wątki, dążąc do połączenia losów wszystkich bohaterów i epickiego zakończenia.

W “Pustyni” przewija się kilka charakterystycznych motywów oraz podobieństw do innych książek. Jest mocno wyczuwalna inspiracja klimatem “Diuny” czy “Księcia Persji”, a nawet odniesienia do twórczości Brandona Sandersona. To nic złego, ponieważ autor potrafił to wykorzystać w bardzo kreatywny i przemyślany sposób. Zmienia to na potrzeby swojej opowieści, czyniąc te wątki znacznie bardziej oryginalnymi i wielowymiarowymi.

Bohaterowie są wspaniali, praktycznie nie mam do czego się przyczepić, autor zadbał o każdy możliwy szczegół. Widać ich doświadczenie, bagaż emocjonalny i odpowiednią dojrzałość jak na swój wiek czy sytuacje, które przeżyli w swoim życiu. Aż chce się czytać przygody z tak idealnie skomponowanymi postaciami. Nie mogę z oczywistych powodów nie wspomnieć o Karamisie. No chłop absolutnie zawładnął moim sercem i duszą. Miałam ochotę przez chwilę udusić gołymi rękami pana Grzegorza za pewne wydarzenia, ale na szczęście na ten moment zostało to wybaczone ;). Dostrzegam, że zostało włożone wiele pracy w kreację bohaterów, autor przemyślał ich mocne oraz słabe strony, a z biegiem historii nikogo nie oszczędzono. Uwielbiam tak stworzonych bohaterów, z krwii i kości, takich, którzy muszą podejmować moralne decyzje, skłaniając się ku mniejszemu złu, poświęcając niejednokrotnie swoje marzenia w imię lepszej przyszłości. Wspaniały warsztat, podziwiam i chylę czoła aż do ziemi!

Niestety, muszę zwrócić uwagę na skład całego tekstu, który jest oderwany od normy, nie mam pojęcia, któż był tak głodny i zjadł marginesy z każdej możliwej strony. Niewygodnie się to czyta, w pewnym momencie musiałam złamać grzbiet książki, aby lepiej przewracało się strony. Nie zmienia to mojej oceny, jest to bardzo mały mankament w opozycji do wielu moich zachwytów nad “Pustynią”. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach nie będę miała powodów o tym wspominać!

W tym miejscu muszę podziękować z całego serca autorowi za podesłanie książki do recenzji, bo dzięki temu “Pieśń pustyni” została kolejną książkową pozycją przekonującą mnie bardziej do krain wypełnionych gorącym piaskiem, połączenia magii i prochu, a także tak wspaniałego klimatu.
Z całego serca polecam osobom, które kochają pustynne klimaty i takim, które dopiero zaczynają poznawać się z historiami osadzonymi w takich miejscach. Będziecie zachwyceni. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy!


P.s.
Grzegorzu! Dziękuję za tak wspaniałą dedykację! Oby Twoje jabłka były zawsze zielone! ;)

“W przewrotny sposób broń palna czyniła wszystkich równymi. Z wyjątkiem tych, którzy trzymali palec na spuście. Ci były równiejsi.”

"Pieśń Pustyni" to pierwszy tom pochodzący z cyklu "Ostrze Erkal" autorstwa Grzegorza Wielgusa. Nie będę was okłamywać, pustynne klimaty nigdy nie należały do moich najbardziej ulubionych tropów w literaturze. Istnieją jednak takie książki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nie jesteśmy bohaterami, pamiętaj. Nie zmienimy tego, jak stoczyła się ludzka natura”.

Po debiutancką powieść „Na granicy mroku” miałam okazję sięgnąć dzięki autorowi. Całkowicie bez żadnych oczekiwań, z pełnym kredytem zaufania, zaczęłam ją czytać. Lubię próbować książki nowych polskich autorów, bo mogą okazać się niezłą perełką w całym morzu nowych pozycji. Czy autorowi udało się oczarować mnie swoim fantastycznym światem? O tym przekonacie się w mojej recenzji!

Alena to główna bohaterka, nastolatka o bardzo pozytywnym nastawieniu do innych. Ten obraz sielanki kończy wraz z nieprzewidywalnymi wydarzeniami. Mieszkańcy niewielkiego miasteczka są zmuszeni do pozbawienia życia młodej dziewczyny. Alena, walcząc o siebie musi uciekać wraz z rodzicami i walczyć o ich bezpieczeństwo. Niestety, tylko ona przeżywa tą tragiczną w skutkach podróż.
Bohaterka trafia do Pragi. Za dnia ulice przepełnione spokojem, ludzie, dbając o własne interesy są obojętni na ludzi i ich krzywdy. Po zmroku zaś z ukrycia wychodzą najgorsze potwory, nie dając o sobie zapomnieć każdej nocy po zachodzie słońca. Gdyby nie pomoc tajemniczego chłopaka, wszystko mogłoby skończyć się gorzej, a dziewczyna nie przeżyłaby kolejnego dnia pośród zła czającego się w mroku. Jurij, bo tak nazywa się jej wybawiciel, jest złodziejem i asasynem. Daje Alenie ważne wskazówki, dzięki którym ma możliwość przeżyć kolejne dni na uliczkach Pragi. Jak potoczą się dalsze losy Aleny? Czy poradzi sobie z mocą, jaką odkryje w sobie?

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bardzo ciekawa grafika na okładce. Świetnie dobrana kolorystyka pod historię i klimat, jaki miałam okazję śledzić w „Na granicy mroku”. Styl rysunku oraz mieszanie tekstur tylko dodaje magii i uroku całości, jaką miałam okazję widzieć i czytać. Koncept postaci na pierwszym planie świetnie kontrastuje z ciemniejszym tłem, nie zaburzając w żaden sposób kompozycji. Można dostrzec również kilka detali, które nabierają sensu wraz z czytaniem książki.

Akcja rozgrywa się w nietypowym miejscu, a mianowicie pośród klimatycznych, XIX wiecznych uliczek praskich. To świetnie, bo nie przepadam za urban fantasy, a w tym wypadku autor wymienił współczesne czasy na coś znacznie bardziej odległego. To był jeden z głównych powodów, dla którego tak przyjemnie czytało się tę książkę. Już mogę sobie wyobrazić grę świateł i niepowtarzalne piękno praskich ulic. Miód i maliny na moje oczy.
Fabuła może nie jest czymś odkrywczym ani zaskakującym w dobie tak wielu wydawanych debiutów, ale można z czasem przyzwyczaić się do prowadzonych wątków i poczuć odrobinę świeżego spojrzenia autora. To fakt, jest to powieść młodzieżowa lub jak, kto woli young adult, więc myślę, że fanom takiego gatunku oraz młodszym czytelnikom, fabuła w tej książce bardzo przypadnie do gustu i sprosta oczekiwaniom.

Bohaterowie nie zapadli w mojej pamięci na dłuższy czas. Są poprawni, dobrze wykreowani, ale nie pozostaną w mojej topce ulubionych bohaterów z książkowych debiutów. Nie polubiłam ich z charakteru, zwłaszcza Aleny, a im dalej w las to stawała się jeszcze bardziej drażniąca. Szkoda, że autor nie zadbał o takie kwestie jak pochodzenie mocy młodej dziewczyny. Byłby to fajny pretekst do rozwinięcia fabuły w kierunku innych wątków. Może gdybym miała okazję spędzić więcej czasu z Aleną, czy nawet Jurijem, to mogłabym ich jakoś lepiej i bardziej poznać co wpłynęłoby na moją ocenę. Jak na młodzieżówkę nie mogło zabraknąć rodzącego się uczucia między bohaterami.

„Na granicy mroku” to debiutancka powieść fantasy z ciekawymi elementami wykraczającymi poza fantasy. Nie obyło się bez magicznych spisków, czy delikatnej magii (miałam nadzieję na więcej fragmentów w książce z tym wątkiem). Najbardziej przeszkadzał mi brak dynamiki w zwrotach akcji spowalniając rozwój wydarzeń co skutkowało znacznie wolniejszym czytaniem w porównaniu do innych, młodzieżowych pozycji, które recenzowałam. Nie zmienia to faktu, że jest to całkiem przyjemny i zapadający w myśli na więcej niż jeden wieczór polski debiut fantasy.
Czy polecam? Oczywiście! Jeżeli jesteście fanami młodzieżowych książek z nietypowym miejscem akcji, to jest to idealna pozycja dla was!

„Nie jesteśmy bohaterami, pamiętaj. Nie zmienimy tego, jak stoczyła się ludzka natura”.

Po debiutancką powieść „Na granicy mroku” miałam okazję sięgnąć dzięki autorowi. Całkowicie bez żadnych oczekiwań, z pełnym kredytem zaufania, zaczęłam ją czytać. Lubię próbować książki nowych polskich autorów, bo mogą okazać się niezłą perełką w całym morzu nowych pozycji. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Misselle, „Błękitny Mur” – recenzja


„Jesteśmy wciąż ludźmi, Oren, a ludzie słyną z tego, że w ich żyłach pewna jest tylko śmierć.“ - „Błękitny Mur”, Misselle

Pierwszy tom cyklu „Kolory Krwi” to świeżutki polski debiut z gatunku fantasy. Dzięki autorce całkiem niedawno wpadł w moje ręce. Bez żadnych większych oczekiwań powoli wkroczyłam w świat Ajterów. A co przyniosło to spotkanie? Przekonacie się o tym w niniejszej recenzji!
Vayenne pochodzi z prowincji, z małej wioski w której nie wiodło się za dobrze. Vay, mając tylko jedyny cel w życiu, pragnie wyciągnąć brata ze śmiertelnej choroby trawiącej młody organizm chłopca. Otime, bo tak nazywa się jej brat, nieubłaganie przegrywa walkę z chorobą. Śmierć nieodwracalnie zbliża się, aby zakończyć jego życie. Nawet rodzice rodzeństwa nie dają większych szans Otime i chcą skrócić męki schorowanego chłopca. Tylko Vayenne w akcie desperacji postanawia zawalczyć o życie brata, wyruszając w niebezpieczną podróż do Twierdzy Ajterów, szukając pomocy.
Ajterowie to potężne postacie panujące nad magią, o których tworzy się prawdziwe bohaterskie legendy. Tylko oni mogą odwrócić proces choroby, która odebrała życie Otime. Czy uratuje swojego brata z pomocą magów? Co przyniosą kolejne wydarzenia, które związane będą z błaganiem o pomoc?

„Błękitny mur” okazał się całkiem nostalgicznym powrotem do przeszłości. Klimat książki mocno przypomina mi trylogię „Czarnego Maga” autorstwa Trudi Canavan, czy „Siedem Królestw” Cindy Williams Chimy. Uczucia wobec historii są bardzo podobne, kiedy młoda dziewczyna odkrywa w sobie talent magiczny i dostaje ogromną szansę na rozwinięcie go w szkole dla Ajterów pod okiem najlepszych z najlepszych. Choć nie zaczytuje się obecnie w takich historiach, jak wiele lat temu, to całkiem miło było powrócić do czasów, kiedy zaczynałam przygodę z książkami fantasy.

Początkowo postacie wydały mi się trochę zbyt infantylne i naiwne, ale z biegiem historii przywykłam do ich sposobu zachowania, czy wyborów, więc nie rzucało się to tak mocno w oczy. Liczę na duży rozwój w przyszłych tomach, bo widać w nich spore pokłady nieodkrytego potencjału. Autorka znacznie lepiej poradziła sobie w kreacji Ajterów, niż uczniów, i to właśnie ci doświadczeni magowie zyskali moją większą sympatię. A najbardziej taki jeden o srebrnych oczach, jak stal i kruczych włosach! :D Przypomina mi Akkarina, którego uwielbiam do dnia dzisiejszego! <3.
Jedynym większym zarzutem wobec kreacji postaci będzie wyraźny brak rozróżnienia sposobu mowy osób pochodzących z arystokracji, a niższych warstw społecznych. Wydaje mi się, że osoby urodzone w biedzie nieznające zbytnio pisma, a tym bardziej takie, które nie czytają książek będą miały węższy zakres słownictwa, a ich sposób wymowy jest bardziej potoczny niż oficjalny i arystokratyczny.

Odnosząc się do stworzonego świata, jest on dość dobrze nakreślony, chociaż autorka podała mało informacji o innych przynależących krainach do wioski Mion, czy Twierdzy Cienia i Światła. Mam nadzieję, że Misselle rozwinie bardziej ten aspekt w przyszłych tomach, a bohaterowie „Błękitnego Muru” wyruszą na niejedną przygodę, poznając inne miejsca.

Niektóre wydarzenia rozegrały się zbyt szybko, tworząc duże przeskoki, co odebrało równowagę historii. Jednakże autorka ma dość rozwinięty warsztat pisarski. Jedynie większym i zauważalnym błędem dla mnie jest nagminne używanie wielokropku, niejednokrotnie wydawało mi się, że postać ma zamiar uciąć swoją wypowiedź w połowie zdania. Jak na debiutancką powieść jest całkiem przyzwoicie i solidnie. Myślę, że te drobne błędy są do wyeliminowania w przyszłych projektach wychodzących spod pióra Misselle a niektórzy nawet ich nie zauważą w trakcie czytania!

Kwintesencją tej książki jest zdecydowanie historia, która choć prosta to dobrze skonstruowana. Vayenne ma swoje cele, dzięki którym cały czas idzie do przodu. Chociaż nie jestem już fanką takich prostszych zabiegów — zdecydowanie wolę powieści odrobinę bardziej skomplikowane, to po około 100 stronach zrobiło się, nie ukrywam, przyjemnie i ciekawie.

„Błękitny Mur” to całkiem przyjemna odskocznia od większych książek, które mam okazję obecnie czytać. To miły i nostalgiczny powrót do przeszłości pokazał mi, jak stara już jestem! 😂
Komu właściwie polecam tę książkę? Każdemu, kto lubi historię z akcją rozgrywającą się w świecie potężnych Ajterów obdarzonych niecodziennym darem, kipiącej od magii, nawiązywaniem przyjaźni na wiele lat i pierwszymi miłosnymi rozterkami. Pierwszych i co najważniejsze, takich, które nie dominują całość książki. Uważam to za ogromny plus!

Misselle, „Błękitny Mur” – recenzja


„Jesteśmy wciąż ludźmi, Oren, a ludzie słyną z tego, że w ich żyłach pewna jest tylko śmierć.“ - „Błękitny Mur”, Misselle

Pierwszy tom cyklu „Kolory Krwi” to świeżutki polski debiut z gatunku fantasy. Dzięki autorce całkiem niedawno wpadł w moje ręce. Bez żadnych większych oczekiwań powoli wkroczyłam w świat Ajterów. A co przyniosło to...

więcej Pokaż mimo to