rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mam tendencje do szybkiego "szufladkowania" książek. Z reguły łatwo jest mi wyczuć ton i ogólny styl autora, więc i tutaj po paru rozdziałach, jakoś tam z tyłu głowy sobie wszystko wygodnie ułożyłem - ot, taka humorystyczna historyjka, powiewająca absurdem. Aż nagle dostałem cios w wątrobę w postaci rodzinnego kontekstu paru postaci i zanim się zorientowałem książka założyła mi emocjonalnego nelsona i nie puszczała aż do samego końca.

Backman w jakiś sposób potrafi paroma zdaniami złapać czytelnika za gardło, aż zwilgotnieją oczy. Mam wrażenie, że nawet nie musi się starać, bo on nie pisze o jakichś ogromnych ludzkich tragediach. Czasem są to zwykłe problemy, tylko są no właśnie takie... ludzkie. Sytuacje, które każdy rozumie, czy wątpliwości, które każdy przeżywa. I to po prostu trafia prosto w serducho.

Mam tendencje do szybkiego "szufladkowania" książek. Z reguły łatwo jest mi wyczuć ton i ogólny styl autora, więc i tutaj po paru rozdziałach, jakoś tam z tyłu głowy sobie wszystko wygodnie ułożyłem - ot, taka humorystyczna historyjka, powiewająca absurdem. Aż nagle dostałem cios w wątrobę w postaci rodzinnego kontekstu paru postaci i zanim się zorientowałem książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W końcu wymęczyłem to cholerstwo. Jedynym aspektem ratującym tę książkę to sam pomysł i struktura fabuły. Taki pseudo-survival, a czysto teoretycznie lubię takie klimaty. Ale patrząc na pozostałe elementy, to już zaczynają się schody, bo już na samym początku czuć pewną pisarską infantylność - dialogi czyta się okropnie. Potem to się jakoś wygładza i przestaje zauważać, ale nie jestem pewien czy to dlatego, że autor robi się lepszy, czy się po prostu do tego przywyka.

Za słabymi dialogami idą słabe postaci. Tylko nie w takim sensie, że są słabo zarysowane. To jest nawet nieźle zrobione - prawie każda z nich skutecznie doprowadza mnie do szału, a chyba taki właśnie był zamiar autora.

Mamy 6 bohaterów, z czego 2 faktycznie stara się utrzymać wszystkich przy życiu, a pozostała czwórka (no, powiedzmy 3,5), aktywnie zajmuje się próbą sabotażu. Ale nie w taki sposób świadomy. Oni po prostu są idiotami. Od samego początku starają się o to, żeby kibicować ich jak najszybszej śmierci. A chyba w survivalu chodzi o odwrotny efekt.

(SPOILERY) Kilka przykładów:
- ekipa zapuszcza się samotnie w dżunglę nie biorąc ze sobą żadnych sensownych zapasów. Niektórzy idą nawet w sandałkach,
- buntują się przeciwko racjonowaniu żywności i ogólnie są na NIE, przy każdej próbie przygotowań na najgorsze,
- brakuje wody? zakradnijmy się do malutkich zapasów i wypijmy kiedy nikt nie patrzy
- jeszcze bardziej brakuje wody? Upijmy się tequilą, kiedy ten odpowiedzialny siedzi sam na warcie i umyjmy resztką wody nogę, bo obsikaliśmy się. A no i jeszcze potnijmy chłopa brudnym nożem, bo mówi, że ma coś w środku. I zjedzmy przy tym zapasy żywności.
- twoja czas na wartę? Nie! przecież masz kaca

No i te piękne dialogi, które idą mniej więcej tak:

- Jeff, ale po co to wszystko, przecież ktoś po nas przyjdzie
- Może tak, ale musimy się przygotować na najgorsze
- Jeff, nie mów tak
- Amy...
- Przestań! Przyjdą po nas.
- Ale nie wiemy kiedy
- Jak możesz tak mówić! (płacz, obrażenie się, itd)

No i tak w kółko. W pewnym momencie odczuwa się ulgę, kiedy w końcu część tych postaci zaczyna umierać. I jeszcze większą ulgę, kiedy książka się kończy.

W końcu wymęczyłem to cholerstwo. Jedynym aspektem ratującym tę książkę to sam pomysł i struktura fabuły. Taki pseudo-survival, a czysto teoretycznie lubię takie klimaty. Ale patrząc na pozostałe elementy, to już zaczynają się schody, bo już na samym początku czuć pewną pisarską infantylność - dialogi czyta się okropnie. Potem to się jakoś wygładza i przestaje zauważać, ale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Większość tej książki ma raczej przygnębiający ton i znowu Tevis daje niezbyt subtelnie do zrozumienia, że chyba nie przepada za ludźmi.

Przedrzeźniacz to dystopia - to co zostało ze społeczeństwa funkcjonuje w permanentnym ogłupieniu przez narkotyki, czy inne środki odurzające, a w międzyczasie cywilizacja wokół nich powoli przestaje działać. Ludzie oddali się w ręce robotów, które w pełni odpowiadają za utrzymanie pozorów, że świat jakoś jeszcze funkcjonuje. Ale i to również ledwo działa, bo niemal wszystkie świadome roboty, które miały sprawować nad wszystkim pieczę, popełniły samobójstwo. Zostały tylko te nieświadome, które monotonnie wykonują swoje rutynowe prace, dopóki same nie przestaną działać.

Śledzimy kilku bohaterów, którzy są w stanie porzucić ogłupiacze i wybrać świadome życie. Dzieje się to, bo odkrywają dawno zapomnianą umiejętność - czytanie.
Na początku bardzo wciągnąłem się w tę wizję świata i ogólny ton książki, ale w pewnym momencie Tevis zaczął mnie trochę gubić, a fabuła zaczęła się rozmywać.

Większość tej książki ma raczej przygnębiający ton i znowu Tevis daje niezbyt subtelnie do zrozumienia, że chyba nie przepada za ludźmi.

Przedrzeźniacz to dystopia - to co zostało ze społeczeństwa funkcjonuje w permanentnym ogłupieniu przez narkotyki, czy inne środki odurzające, a w międzyczasie cywilizacja wokół nich powoli przestaje działać. Ludzie oddali się w ręce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałem tutaj małą karuzelę emocji. Na początku wciągnąłem się w klimat tej książki jak nigdy - czuć było horrorowe zabarwienie, którego nie pamiętałem z filmów, a które bardzo mnie tutaj zaabsorbowało. Bardzo podobało mi się to jak Crichton buduje napięcie, najpierw krótkimi wstawkami z Portoryko, a potem głównie przez wypowiedzi Malcolma (który swoją drogą wygłasza również bardzo ciekawe tezy).

W pewnym momencie to oczekiwanie aż wszystkie “jebnie” zaczęło mi się jednak trochę dłużyć, a potem trochę za dużo czasu spędzało się z bohaterami, którzy średnio mnie interesowali, robiącymi rzeczy, które interesowały mnie jeszcze mniej. Zabrakło trochę takiego przygodowego charakteru. Innymi słowy, za mało Granta (gdyby tylko jeszcze nie było Lex w jego wątku).

Książka wraca na dobre tory, kiedy do akcji wkracza T-Rex, a potem Raptory. Gdyby utrzymała taki poziom cały czas, to może mówiłbym o jednej z moich ulubionych książek, ale ta środkowa część trochę za bardzo mnie znudziła, dlatego muszę zabrać parę punktów. Ale i tak jaram się na drugą część.

Miałem tutaj małą karuzelę emocji. Na początku wciągnąłem się w klimat tej książki jak nigdy - czuć było horrorowe zabarwienie, którego nie pamiętałem z filmów, a które bardzo mnie tutaj zaabsorbowało. Bardzo podobało mi się to jak Crichton buduje napięcie, najpierw krótkimi wstawkami z Portoryko, a potem głównie przez wypowiedzi Malcolma (który swoją drogą wygłasza również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy to była dobra książka? Absolutnie nie. Czy w jakiś istotny sposób poprawia słabe aspekty poprzedniego tomu? Nope. Czy dalej ma żenujące momenty? Mhm. Czy mimo wszystko bawiłem się zajebiście? Jeszcze jak!

Czy to była dobra książka? Absolutnie nie. Czy w jakiś istotny sposób poprawia słabe aspekty poprzedniego tomu? Nope. Czy dalej ma żenujące momenty? Mhm. Czy mimo wszystko bawiłem się zajebiście? Jeszcze jak!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kocham tę książkę. Ledwo ją skończyłem, a już czuję do niej nostalgię. Zwrócę tylko uwagę, że trzeba do niej podejść z odpowiednim nastawieniem - pewną otwartością na poniesienie się przez bardzo bezpośredni i może trochę nietypowy dla gatunku flow narracji. To moje drugie podejście. Za pierwszym razem podszedłem z takim typowym dla mnie (i niezdrowym) nastawieniem, na jak najszybsze i krytyczne czytanie oraz "odhaczenie" książki. Wtedy faktycznie bardzo mocno się odbiłem. Ale za drugim razem trafiłem w jakiś moment, gdzie rzeczywiście byłem w stanie podejść do książki bez jakiegoś sztucznego pośpiechu i udało się w to wszystko wsiąknąć. A kiedy to się udało, to ta książka potrafiła być tak bardzo wholesome i no... po prostu magiczna. I tu brawa dla autorki, której proza w wyjątkowy sposób łączy prostotę i pewien stopień poezji, a jednocześnie to wszystko tak łatwo i jasno dociera do sedna tego, co autorka chciała przekazać. A przekazać chciała dużo i prawie wszystko sprawia, że w środku robi się jakoś tak ciepło.

Kocham tę książkę. Ledwo ją skończyłem, a już czuję do niej nostalgię. Zwrócę tylko uwagę, że trzeba do niej podejść z odpowiednim nastawieniem - pewną otwartością na poniesienie się przez bardzo bezpośredni i może trochę nietypowy dla gatunku flow narracji. To moje drugie podejście. Za pierwszym razem podszedłem z takim typowym dla mnie (i niezdrowym) nastawieniem, na jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słyszałem dużo dobrego i nie zawiodłem się. Ciekawy sposób narracji, wyraziste postaci, ale to co stanowi siłę tej książki, to tak na prawdę dosyć kameralna skala wydarzeń. Bitwy toczone są nie przez setki tysięcy żołnierzy, a "epickość" nie wylewa się z kartek. Zamiast tego, mamy do czynienia z armiami liczącymi kilkuset żołnierzy, a przebieg walki śledzimy z perspektywy członka muru tarcz. Po czytaniu dużej ilości fantasy, gdzie więcej=lepiej, działa to dosyć odświeżająco, bo ani przez chwilę nie czułem się przez to mniej zaangażowany.

Dochodzi też mitologia, której jest tu całkiem sporo. Nie wchodzimy w nią jakoś głęboko, ale stanowi całkiem ważny element historii. Jest dosyć groteskowa, ale dodaje tej książce specyficznego charakteru. Moje pierwsze spotkanie z Cornwellem uznaję za bardzo udane i na pewno będę kontynuował.

Słyszałem dużo dobrego i nie zawiodłem się. Ciekawy sposób narracji, wyraziste postaci, ale to co stanowi siłę tej książki, to tak na prawdę dosyć kameralna skala wydarzeń. Bitwy toczone są nie przez setki tysięcy żołnierzy, a "epickość" nie wylewa się z kartek. Zamiast tego, mamy do czynienia z armiami liczącymi kilkuset żołnierzy, a przebieg walki śledzimy z perspektywy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej emocjonalna książka z całej serii, co głównie objawia się w dialogach. Jest tutaj masa łapiących za serducho momentów pomiędzy postaciami. Jest też dużo Lysandera, czego za plus już nie uważam. Tempo książki momentami bardzo przez to cierpi - z jednej strony mamy wręcz melancholijne segmenty z "naszymi" bohaterami, które uwielbiam, ale kiedy przewlekamy je bardzo długimi, politycznymi sekwencjami Lysandera, to nawet jako bezwstydny fanatyk tej serii, musiałem czasem od Light Bringera odpocząć.

Ocena wyższa niż przez długi czas zakładałem, ale końcówka dała mi tak dużego emocjonalnego kopa, że nic innego nie byłoby fair.

Najbardziej emocjonalna książka z całej serii, co głównie objawia się w dialogach. Jest tutaj masa łapiących za serducho momentów pomiędzy postaciami. Jest też dużo Lysandera, czego za plus już nie uważam. Tempo książki momentami bardzo przez to cierpi - z jednej strony mamy wręcz melancholijne segmenty z "naszymi" bohaterami, które uwielbiam, ale kiedy przewlekamy je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Holy shit. Trudno opisać, ile się w tej książce wydarzyło. Sama początkowa sekwencja na Merkurym mogłaby być kulminacją niektórych serii. A później Dark Age wcale nie zwalnia.

Dawno nie czułem się też równie mocno przez książkę zraniony - w dobrym tego znaczeniu. Pierce Brown bardzo dosadnie przypomina, że jego postaci to nie Mary Sue. Nie wychodzą bez szwanku z każdej sytuacji, a byt często nie wychodzą w ogóle. I za każdym razem to boli, co jest efektem mistrzowsko budowanych relacji.

Holy shit. Trudno opisać, ile się w tej książce wydarzyło. Sama początkowa sekwencja na Merkurym mogłaby być kulminacją niektórych serii. A później Dark Age wcale nie zwalnia.

Dawno nie czułem się też równie mocno przez książkę zraniony - w dobrym tego znaczeniu. Pierce Brown bardzo dosadnie przypomina, że jego postaci to nie Mary Sue. Nie wychodzą bez szwanku z każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza trylogia była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Podszedłem do niej nie tylko bez żadnych oczekiwań, ale wręcz z pewnym lekceważeniem, a skończyłem ją z opadniętą szczęką. Dostałem być może moją ulubioną serię. Oczekiwania do kontynuacji miałem więc przeogromne i cieszę się, że mogę powiedzieć, że ostatecznie nie zawiodłem się. Na początku trzeba się jednak przygotować na zmiany.

Pierwsze co przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o pierwszej trylogii, to jej zabójcze tempo. Tutaj z kolei narracja bardzo zwalnia, a także nie śledzimy już historii tylko z perspektywy Darrowa. Dostajemy 3 dodatkowe postaci, które nie podnoszą adrenaliny tak, jak rozdziały Reapera, ale dodają za to warstwy, które sprawiają, że ta książka wydaje się bardziej dojrzała. Ostatecznie wydaje się to być dobrą decyzją, mimo jeśli seria traci w efekcie to, co stanowiło jeden z jej największych atutów. Coś za coś.

Seria nie traci jednak swoich pozostałych cech. Pierce Brown to jeden z niewielu autorów, który potrafi tak łatwo dotrzeć do mnie samymi słowami. Jest bezpośredni, nie używa zbyt kwiecistej prozy, ale regularnie kreuje sekwencje, dialogi czy one linery, które wybrzmiewają echem większym, niż w jakiejkolwiek innej książce, którą czytałem. Jest też mistrzem wewnętrznych rozterek u jego postaci. To co pisze, po prostu do mnie trafia. Można nie lubić jego bohaterów, można nie zgadzać się z ich wyborami, można być wściekłymi na ich decyzje, ale za każdym razem rozumie się je i skąd się one biorą. Pod tym względem Brown nie ma sobie równych. Nie spotkałem się jeszcze z serią, która tak łatwo jest w stanie sprawić, że kwestionuję swoje własne opinie na temat wydarzeń. W końcu ta książka jest właśnie w dużej mierze zbudowana na idei "czy my dalej kibicujemy tym dobrym? Czy nawet kiedykolwiek tak było?" i działa to świetnie.

Bałem się, że zmiany wspomniane wcześniej zabiją to coś, co tak bardzo podobało mi się w poprzednich tomach, ale niepotrzebnie. Po skończeniu lektury, jestem nahypowany na kontynuacje jak nigdy. Hail Reaper.

Pierwsza trylogia była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Podszedłem do niej nie tylko bez żadnych oczekiwań, ale wręcz z pewnym lekceważeniem, a skończyłem ją z opadniętą szczęką. Dostałem być może moją ulubioną serię. Oczekiwania do kontynuacji miałem więc przeogromne i cieszę się, że mogę powiedzieć, że ostatecznie nie zawiodłem się. Na początku trzeba się jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nie powala narracją, czy stylem, ale zachwyca wizją. Jest tu na prawdę dużo inspirujących pomysłów, a największe wrażenie zrobiło opowiadanie "Planeta zwana Shayol", które wzięło mnie z zaskoczenia swoją makabrycznością i groteskowością. Szkoda tylko, że było podane w taki "suchy" sposób, tak jak z resztą cała książka, bo gdyby nie to, to na prawdę dałoby się zgubić w tym świecie.

Książka nie powala narracją, czy stylem, ale zachwyca wizją. Jest tu na prawdę dużo inspirujących pomysłów, a największe wrażenie zrobiło opowiadanie "Planeta zwana Shayol", które wzięło mnie z zaskoczenia swoją makabrycznością i groteskowością. Szkoda tylko, że było podane w taki "suchy" sposób, tak jak z resztą cała książka, bo gdyby nie to, to na prawdę dałoby się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna książka. Miałem momenty znudzenia, ale tylko dlatego, że widziałem wcześniej serial, który był wyjątkowo wierną adaptacją, zwłaszcza w pierwszej połowie (bardzo też go polecam. Świetna produkcja i jeden z moich ulubionych seriali).

Niby nie jest to do końca horror, ale regularnie przechodziły po plecach ciary, zwłaszcza w drugiej połowie. Simmons nie hamuje się przy opisywaniu ciał, czy przebiegu szkorbutu. Nigdy nie miałem słabego żołądka do takich kwestii, ale tak jak wspomniałem, Simmons nie odwraca wzroku od najmniejszych szczegółów. Nie chodzi tu nawet o samą makabryczność przedstawionych obrazków, ale jak autor potrafi je wykorzystać do zbudowania klimatu i scen wrzynających się w mózg.

Jest też tutaj element pokroju Dzierzby z Hyperiona. Coś co zabija marynarzy i tak jak Dzierzba sprawiający wrażenie wszechobecności na kartkach. Głównie to tworzy napięcie w tej książce, w mistrzowski sposób.

Bardzo rzadko daję oceny 10/10. Wybieram tylko te książki, które trafiły do mnie w jakiś szczególny sposób. Terror ma to coś, co zapada głęboko w pamięć i kreuje sceny, których się nie zapomina. I ten gęsty klimat.

Świetna książka. Miałem momenty znudzenia, ale tylko dlatego, że widziałem wcześniej serial, który był wyjątkowo wierną adaptacją, zwłaszcza w pierwszej połowie (bardzo też go polecam. Świetna produkcja i jeden z moich ulubionych seriali).

Niby nie jest to do końca horror, ale regularnie przechodziły po plecach ciary, zwłaszcza w drugiej połowie. Simmons nie hamuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bawiłem się tylko trochę gorzej niż w poprzednich tomach. Ta książka jest nieco inna niż pierwsza trylogia - dostajemy bardziej "typową" powieść, niemal jednowątkową, co bardzo kontrastuje z wielowątkowym charakterem poprzednich części. Nie jest to samo w sobie niczym złym, bo to kwestia bardzo subiektywna, ale ja nie do końca tego oczekiwałem.

Jak już się zaakceptuje fakt, że jest inaczej, to wciąż ta opowieść wchodzi niesamowicie komfortowo - pod tym względem jest równie dobrze. Bardzo doceniam też budowanie przez autora podwalin pod kolejne tomy. Jest tutaj sporo setupu, który nawet nie odbija się jakoś szczególnie mocno na tempie książki. Autorowi udało się jakoś zachować bezpośredniość w prowadzeniu historii, tzn. nie ociąga się i raczej dąży do sedna tego co chce przekazać, bez zbędnego pie... no.

Jestem bardzo ciekaw gdzie autor dalej zaprowadzi tą serię, bo wydaje się, że możliwości jest po prostu ogrom. Nawet tutaj zrobił sobie furtki na przynajmniej 2 nowe, pełnowymiarowe wątki.

Ta seria to dalej jest coś czym się zachwycam. Nigdy nie czytałem czegoś tam lekkiego i jednocześnie angażującego. Bardzo polecam, bo to świetna rozrywka jest.

Bawiłem się tylko trochę gorzej niż w poprzednich tomach. Ta książka jest nieco inna niż pierwsza trylogia - dostajemy bardziej "typową" powieść, niemal jednowątkową, co bardzo kontrastuje z wielowątkowym charakterem poprzednich części. Nie jest to samo w sobie niczym złym, bo to kwestia bardzo subiektywna, ale ja nie do końca tego oczekiwałem.

Jak już się zaakceptuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mój pierwszy horror w formie książki, który niestety okazał się wielkim rozczarowaniem. Nie ma tu nic strasznego. Jakikolwiek klimat i napięcie były tylko dlatego, że wmówiłem sobie, że tam będą. Szybko to jednak prysło.

W książce nie dzieje się prawie nic. Niemal jedynym elementem grozy jest skrzypiący fotel w nocy (nie żartuję). Głównego bohatera nie da się lubić. Od razu odpycha, a dochodzi jeszcze jego wątek "miłosny" do nastoletniej dziewczyny. Przed sobą tłumaczył się tym, że w sumie to nie wie ile ma lat, więc może jest starsza niż wygląda. W pewnym momencie kibicowałem mu już żeby jak najszybciej umarł, co wiązałoby się z końcem książki, więc 2 pieczenie na jednym ogniu.

Niestety, nie chciał umrzeć, przez co męczyłem się się z tą książką niemiłosiernie. Powiem jedną dobrą rzecz. Książka została świetnie wydana. To również mój pierwszy zakup od wydawnictwa Vesper. Nie znalazłem żadnej literówki i po prostu bardzo komfortowo się to czytało. Pierwszy raz od bardzo dawna, ani razu nie czułem potrzeby cofania się o akapit, bo składnia albo gramatyka mi zazgrzytała. Nie wiem ile w tym rzeczywiście wkładu wydawnictwa, a ile tłumacza, ale wrażenie z całego produktu jest bardzo pozytywne, a dochodzą jeszcze ilustracje. Ma się wrażenie, że trzyma się w ręku produkt premium, a cena przy tym jest bardzo ludzka. Vesper dostaje ode mnie wielki kciuk w górę, mimo że książka mi absolutnie nie podeszła.

Mój pierwszy horror w formie książki, który niestety okazał się wielkim rozczarowaniem. Nie ma tu nic strasznego. Jakikolwiek klimat i napięcie były tylko dlatego, że wmówiłem sobie, że tam będą. Szybko to jednak prysło.

W książce nie dzieje się prawie nic. Niemal jedynym elementem grozy jest skrzypiący fotel w nocy (nie żartuję). Głównego bohatera nie da się lubić. Od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Abercormbie to chyba jedyny autor do którego wracam nie dlatego, że opowiada niesamowite historie, pełne zwrotów akcji, czy świetnych postaci (chociaż to i tak tu wszystko jest). Do niego się wraca, bo bawi się pisaniem i to po prostu czuć.

Dla Sandersona proza jest środkiem do opowiedzenia historii (i chwała mu za to). A z kolei dla Abercrombiego historia jest pretekstem do samego pisania. Gość operuje humorem i ironią jak nikt inny. Każdy akapit, albo nawet każde zdanie buduje jakiś punchline, który nigdy nie pudłuje. Takie proste rzeczy, jak zwykłe powtórzenia wybrzmiewają, jak u żadnego innego autora. Abercrombie robi co chce i to po prostu działa.

Ja podchodzę do jego książek z nieco innym nastawieniem, niż do kogokolwiek innego. Wiem już, że nie za bardzo wciągnę się w samą historię. To jest w zasadzie jedyny powód, dlaczego każda z tych książek nie dostaje u mnie 10. Mało mnie obchodzi fabuła u Abercrombiego. Piękne jest to, że ktoś inny się nie zgodzi i stwierdzi, że gadam głupoty, co świadczy tylko o jakości tych książek. Abercrombiego wciągam z czystej przyjemności czytania i delektuję się każdym akapitem.

Zaznaczę tylko, że Abercrombie tylko w oryginale. Z ciekawości sprawdziłem polskie przełożenie i po prostu te książki tracą wtedy "to coś". Nie jest to wina tłumaczy, tego po prostu nie da się przetłumaczyć, tak samo jak nie da się przetłumaczyć Wiedźmina na angielski bez uszczerbku na duchu serii. Błagam, jeśli ktoś ma możliwość i czuje się na siłach, spróbujcie Pierwsze Prawo po angielsku. A najlepiej w audiobooku. Steven Pacey to król. Można spróbować na storytelu. Jest tam wszystko z pierwszej trylogii i standalonów. Nie zawiedziecie się.

Abercormbie to chyba jedyny autor do którego wracam nie dlatego, że opowiada niesamowite historie, pełne zwrotów akcji, czy świetnych postaci (chociaż to i tak tu wszystko jest). Do niego się wraca, bo bawi się pisaniem i to po prostu czuć.

Dla Sandersona proza jest środkiem do opowiedzenia historii (i chwała mu za to). A z kolei dla Abercrombiego historia jest pretekstem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Potrzebowałem jakiejś odskoczni od wszystkiego co aktualnie czytam, a Legion Nieśmiertelnych miałem na radarze od dawna.

Przyznam szczerze - to nie jest dobra książka. Raczej nie zasługuje nawet na ocenę, którą jej daję. Ale ma kilka cech, które nie tylko ją ratują, ale nawet robią z niej przyjemną lekturę.

Zacznę od tego, że trzeba do niej podejść z odpowiednimi oczekiwaniami - założyć poprzeczkę nisko i wyłączyć myślenie. Jak już to zrobimy, to można docenić resztę jej bezbolesnych aspektów. Czyli przede wszystkim sam pomysł. Przeczytajcie opis z tyłu książki. Jeśli was to nie zaintryguje, to zapomnijcie o tej serii - nie macie tu czego szukać. Ale, jeśli idea poznawania nowego świata w każdej książce, napakowanej akcją wydaje się wam interesująca, to być może jest tu coś dla was.

To teraz narzekanie - świat na którym lądujemy jest zarysowany bardzo pobieżnie. Dostajemy kilka strzępków informacji i lecimy z akcją bez oglądania się za siebie.

Powiedzieć, że główny bohater jest nudny, to tak na prawdę komplement. Nie da się go lubić. Tak jak większości postaci w tej książce.

Reguły rządzące światem są bez sensu. Służą motywowi serii, ale trzeba robić masę mentalnej gimnastyki, żeby je sobie jakoś uargumentować. Albo przeciwnie - nie myśleć o nich za wiele.

No i wisienka na torcie - jak mam się zaangażować w losy jakiejkolwiek postaci, jeśli ich życie nigdy nie jest zagrożone? Cała idea serii jest oparta na tym, że żołnierzy cały czas się wskrzesza. Nie ma tu absolutnie żadnego napięcia. Teoretycznie są przypadki, kiedy "permanentna" śmierć jest możliwa, ale tylko jeśli zaakceptujemy wspomnianą wcześniej mentalną gimnastykę odnośnie reguł. "Jak stanie się to i to, to wtedy nie można cię wskrzesić, bo tak działa system, mimo że nie ma żadnego praktycznego powodu, dlaczego tak powinien działać".

No i tyle. Jak się przymknie oko (albo oba) to nawet przyjemnie ta książka działa. Taki odmużdżający fun. Walczyłem nawet ze sobą, żeby nie dać jej wyższej oceny. Absolutnie na nią nie zasługuje, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się sama frajda z czytania, a tu miałem jej więcej niż chciałbym się przyznać.

Potrzebowałem jakiejś odskoczni od wszystkiego co aktualnie czytam, a Legion Nieśmiertelnych miałem na radarze od dawna.

Przyznam szczerze - to nie jest dobra książka. Raczej nie zasługuje nawet na ocenę, którą jej daję. Ale ma kilka cech, które nie tylko ją ratują, ale nawet robią z niej przyjemną lekturę.

Zacznę od tego, że trzeba do niej podejść z odpowiednimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to raczej moja ulubiona książka Abercrombiego, ale i tak było git. Świetne nowe postaci i jak zawsze świetny Steven Pacey.

Książka, zwłaszcza w 1 połowie, cierpi trochę na syndrom "Ostrza", gdzie akcja na kartkach leci i leci, ale w sumie nie wiadomo gdzie i po co. W standalonach przestało mi do doskwierać, ale przyznam, że tutaj zajęło mi chwilę wciągnięcie się.

Nie jest to raczej moja ulubiona książka Abercrombiego, ale i tak było git. Świetne nowe postaci i jak zawsze świetny Steven Pacey.

Książka, zwłaszcza w 1 połowie, cierpi trochę na syndrom "Ostrza", gdzie akcja na kartkach leci i leci, ale w sumie nie wiadomo gdzie i po co. W standalonach przestało mi do doskwierać, ale przyznam, że tutaj zajęło mi chwilę wciągnięcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka w żaden sposób nie wpłynęła na moje dotychczasowe odczucia odnośnie serii. Czyli jest okej, ale bez szału. Zazwyczaj trudno jest mi się zaangażować w zbiory opowiadań. Zdecydowanie preferuję formę powieści. W tym przypadku dochodzi jeszcze kwestia tego, że większość tych opowiadań działałaby o wiele lepiej, gdyby czytało się je zgodnie z chronologią wydarzeń i taki sposób ich przyswojenia osobiście polecam. Chociaż może to już moje własne skrzywienie i na siłę szukam powodu, z którego trochę się nudziłem.

Najfajniejsze było chyba ostatnie opowiadanie. Bardzo lubię takie klimaty kosmicznej kolonii gatunkowo na pograniczu survivalu. Tutaj to było bardzo skromnie zarysowane, ale wystarczyło, żebym się wciągnął. Ogólnie jeśli miałbym za coś pochwalić autorów, to niezła wszechstronność gatunkowa, jaką tutaj prezentują. Opowiadania są różne, nawet jeśli nie zawsze szczególnie interesujące.

Wygląda na to, że to moje ostatni kontakt z serią Expanse. Kilka końcowych przemyśleń - Jeśli trafił na tą opinię ktoś, kto zastanawia się nad zaczęciem serialu, albo książek i z jakiegoś powodu może wybrać tylko jedno, to polecam wybrać serial. Wiem, że to może być kontrowersyjna opinia, zwłaszcza ostatnio, kiedy kwestia adaptacji jest bardzo... drażliwa. Ale serial Expanse to prawdopodobnie najwierniejsza adaptacja jaką kiedykolwiek widziałem. Powiem nawet więcej - uważam, że jest lepszy od książek. Autorzy serii są również scenarzystami i producentami serialu, i szokująco okazuje się, że wiedzą lepiej co jest dobre dla ich dzieła niż losowi "artyści" pokroju Rafe Judkinsa, Lauren Hissrich, czy kto tam jest showrunnerem Rings of Power. Nie dość, że serial to w 90% przełożenie książek na ekran 1:1, to zmiany, które robią, autentycznie wychodzą historii na plus. Twist postaci Ashforda z kręcącego wąsikiem szaleńca na jedną z najlepszych i być może najbardziej ikonicznych postaci serialu, czy chociażby postać Drummer, która w książkach to w zasadzie nawet nie postać 3 planowa. Szczerze można traktować książki jako pierwszy draft historii, która i tak już jest mocno filmowa, a serial jako wersję po końcowych szlifach. Są jedynie 2 minusy. Pierwszy to dosyć drastyczna fabularna zmiana pod koniec serii. Bardzo wymuszona i czuć to, chociaż rozumiem jej powody. Druga, to że serial nigdy nie zostanie ukończony. Zakończył się na 6 tomie, który można poniekąd traktować jako soft zakończenie. Następne 3 książki dzieją się kilkadziesiąt lat później i uważam, że są to 3 najlepsze książki w całej serii... Ale dzięki temu, że serial jest tak wierny pierwowzorowi, po zakończeniu serialu można bez większych przeszkód wskoczyć do 7 tomu i w tej formie dokończyć historię. Cheers :)

Ta książka w żaden sposób nie wpłynęła na moje dotychczasowe odczucia odnośnie serii. Czyli jest okej, ale bez szału. Zazwyczaj trudno jest mi się zaangażować w zbiory opowiadań. Zdecydowanie preferuję formę powieści. W tym przypadku dochodzi jeszcze kwestia tego, że większość tych opowiadań działałaby o wiele lepiej, gdyby czytało się je zgodnie z chronologią wydarzeń i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Poprzedni tom nie zachęcił mnie szczególnie mocno do tej serii. Nie miałem nawet w planach wracać do niej jeszcze przez długi czas, ale jakoś tak pod wpływem impulsu sięgnąłem po kolejną część i bardzo się cieszę, że to zrobiłem.

To, co mnie bardzo zaskoczyło, to jak zgrabnie Wegner buduje świat, a zwłaszcza kulturę Stepów. W dużej mierze składają się ze znanych motywów, ale jest też tam bardzo dużo oryginalnych pomysłów i wszystko to razem działa na prawdę dobrze. Wsiąknąłem totalnie, a przyznam, że ostatnio zacząłem się bardzo nudzić worldbuildingiem w fantasy. Tutaj Wegner zaserwował coś, od czego nie mogłem się oderwać, a nie mogę powiedzieć, że robił tutaj cokolwiek subtelnie - jedno z opowiadań jest niemal całkowicie poświęcone na opowiedzenie historii jednej z kultur zamieszkujących Stepy. Wegner nie boi się wylać na czytelnika dzesiątek stron ekspozycji. I bardzo dobrze, bo materiał ma świetny.

Gdyby cała książka była poświęcona Stepom i utrzymała ten poziom, to może nawet pokusiłbym się o 10. Nie chcę powiedzieć, że te drugie opowiadania mnie jakoś szczególnie zawiodły, bo też były dobre. Ale nie miały dla mnie tego czegoś, co znalazłem wcześniej. Nie jestem nawet w stanie tego czegoś konkretnie wskazać, ale w opowiadaniach na Wschodzie ma się wrażenie, że czyta się coś z ogromnym potencjałem, czego nie było w polskim fantasy od czasów Wiedźmina.

Bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Poprzedni tom nie zachęcił mnie szczególnie mocno do tej serii. Nie miałem nawet w planach wracać do niej jeszcze przez długi czas, ale jakoś tak pod wpływem impulsu sięgnąłem po kolejną część i bardzo się cieszę, że to zrobiłem.

To, co mnie bardzo zaskoczyło, to jak zgrabnie Wegner buduje świat, a zwłaszcza kulturę Stepów. W dużej mierze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Solidne rozpoczęcie roku. Było tutaj parę niewypałów, ale poza tym to chyba najlepszy zbiór jaki czytałem od lat. Jak zwykle u Abercrombiego, na pierwszy plan wychodzi dla mnie humor. Bardzo cieszył powrót paru postaci, przede wszystkim Wyrrena.

Solidne rozpoczęcie roku. Było tutaj parę niewypałów, ale poza tym to chyba najlepszy zbiór jaki czytałem od lat. Jak zwykle u Abercrombiego, na pierwszy plan wychodzi dla mnie humor. Bardzo cieszył powrót paru postaci, przede wszystkim Wyrrena.

Pokaż mimo to