Hiso

Profil użytkownika: Hiso

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 3 lata temu
127
Przeczytanych
książek
159
Książek
w biblioteczce
3
Opinii
19
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Chyba powracam z martwych, a raczej tak mi się wydaje

Opinie


Na półkach: ,

Na wstępie może zaznaczę, pomimo tego, że "Złodziej cieni" Elizabet Hoyt jest czwartą częścią cyklu "Tajemnice Maiden Lane" jest to moje pierwsze spotkanie z autorką. Z gatunkiem jakim jest: romans historyczny z resztą też. (Czyżbym poszerzał horyzonty?) A, że czytanie od końca, środka, tudzież w innych szalonych wariacjach mi nie straszne nie miałem problemu również i tym razem. Jeżeli jako osoba, która spotyka się z cyklem po raz pierwszy i to jeszcze od końca, nie mając pojęcia co wydarzyło się we wcześniejszych tomach dałem radę ogarnąć całą fabułę opowieści, wydaje mi się, że historię równie dobrze można traktować jako całkiem odrębną książkę. A więc czy losy Isabel Beckinhall i Wintera Makepeace(sławnego zamaskowanego Ducha St. Giles) mnie do siebie przekonały? A no nie bardzo. Nie wiem czy moje porównanie będzie trafne, ale sama postać Ducha St. Giles mocno kojarzyła mi się z Zorrem i to skojarzenie zostało ze mną do samego końca lektury. I nic poza tym chyba dla mnie nie wnosił. Zarówno postacie jak i historia były mocno papierowe i schematyczne. Na pewno gdzieś, ktoś, kiedyś widział coś podobnego. Już samo uratowanie Ducha zwiastowało wiadomy koniec tej opowieści. Nie można od bohaterów oczekiwać, że będą z krwi i kości, ale może trochę bardziej ludzcy...przekonujący. Niby zarówno Isabel jak i Winter kierują się w życiu jakimiś wyżej określonymi zasadami, mają coś przez co powinni być bardziej żywi, ale...nie dla mnie. Bohaterowie wypadli słabo, a wątek kryminalny bardzo nędznie, tak jakby rzucony od niechcenia żeby w romansie pojawiła się jakakolwiek akcja(niczym w niskobudżetowym filmie historycznym). Zakończenie też takie sobie, a zwłaszcza zapowiedź kolejnego Ducha(spoiler: tak jest ich więcej). Jedyne za co mogę pochwalić autorkę to opisy erotyczne i niekiedy walki słowne między bohaterami to autorce akurat wyszło bardzo dobrze. Cała reszta to...no cóż czytadło na dosłownie jedno popołudnie, na zabicie nudy, przyjemna w swojej prostej formie jeśli zdoła wciągnąć. Mnie nie bardzo. No cóż Panie Winterze Makepeace(nie żebym miał problemy z pisownią jego nazwiska), nie urzekł żeś mnie Pan, nie rozkochał ani nie poczułem przyciągania pańskiej zwierzęcej żądzy. Zły adres, proszę Pana. Zły.
Ale samo spotkanie z Panem było całkiem niezłe, dlatego 4/10.
A czy się kiedyś jeszcze spotkamy? To dobre pytanie..

Ps. Mały przytyk w stronę autorki nie wiem jak bardzo rozwiniętą wadę wzroku musiała mieć Isabel żeby z atletycznego Ducha zrobić chuderlawego Makepeace'a przecież tego pod ciuchami tak łatwo ukryć się nie da. Chyba, że chodził w ubraniach o 3 rozmiary większych.

Na wstępie może zaznaczę, pomimo tego, że "Złodziej cieni" Elizabet Hoyt jest czwartą częścią cyklu "Tajemnice Maiden Lane" jest to moje pierwsze spotkanie z autorką. Z gatunkiem jakim jest: romans historyczny z resztą też. (Czyżbym poszerzał horyzonty?) A, że czytanie od końca, środka, tudzież w innych szalonych wariacjach mi nie straszne nie miałem problemu również i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Doznaliście kiedyś podczas czytania odczucie deja vu ? Gdzieś kiedyś coś widzieliście? Czytaliście? Niektóre wątki lub też zarys całej historii jest zbyt podobny do...? Tak też miałem w przypadku "Na skraju załamania" B.A.Paris tak naprawdę od samego początku. A konkretnie od momentu przeczytania opisu, już wtedy wydawał mi się być bardzo podobny fabularnie do "Nie gaś światła" Bernarda Minier. I pomimo tego, że podczas lektury poczucie wspomnianego wcześniej deja vu nie opuszczało mnie na krok mam bardzo pozytywną opinię o tej książce. Jest przede wszystkim sumiennie wyważona . Mamy chwilę na zadanie sobie pytania: Co czulibyśmy i jakbyśmy się zachowali w sytuacji, gdy to my wracalibyśmy w ulewną noc leśną drogą i zauważyli, stojące na poboczu auto? Czy wysiedlibyśmy i pobiegli z pomocą kierowcy? Czy też ominęli auto i pojechali dalej, bojąc się o własną sytuację na drodze w tak ulewną noc? I co czulibyśmy następnego dnia, kiedy rano zostalibyśmy poinformowani, że w owym samochodzie została zamordowana kobieta? Kobieta, którą znaliśmy, niezbyt dobrze, ale jednak?Akcja, która opiera się na stalkingu i prześladowania jakiego po morderstwie staje się ofiarą główna bohaterka powoli toczy się dalej. Autorka nie przesadza z opisami "schiz" jakie doznaje pod jego wpływem główna bohaterka, nie bombarduje nas nagminnie opisami stanów psychicznych, trawionej poczuciem winy kobiety. Nie tworzy też wygórowanych "pamięciowych wpadek" jakie doznaje bohaterka pod wpływem jej domniemanej choroby. Książka pod tym względem nie zostawia po sobie posmaku odrealnienia.(Aczkolwiek niestety potrafiła niekiedy czytelnika mocno znużyć powtarzalnością codziennych czynności: wyjazd do miasta, praca w ogrodzie, przyjmowanie leków) Przynajmniej mi trudno było z początku uwierzyć, że naszej nauczycielce nie odbija przysłowiowa palma, a wszystkie te zdarzenia były częścią pewnego nikczemnego planu. Niestety z samego początku, bo z czasem zachowanie pewnej osoby zaczynało być dla mnie zbyt podejrzane. Był po prostu zbyt mało współczujący, empatyczny, zbyt oschle traktował chorobę osoby przecież sobie bliskiej żeby nie zacząć go podejrzewać. A co jeśli to on za wszystkim stoi? Moje podejrzenia okazały się trafne z czego nie wiem czy powinienem się cieszyć, gdyż pod tym względem książka okazała się być przewidywalna. Kiedy autorka pod koniec poskładała wszystkie elementy w całość nie mogłem stwierdzić: Aha, więc to był On!, bo już wcześniej o tym wiedziałem. Mam też wrażenie, że osoba, która okazała się być właściwym mordercą została wybrana przez autorkę na siłę, żeby tylko spróbować zaskoczyć czytelnika. Choć może jest to tylko kolejne podobieństwo do "Nie gaś światła?"
Mimo nieustępującego uczucia deja vu moja końcowa ocena to: 6/10

Doznaliście kiedyś podczas czytania odczucie deja vu ? Gdzieś kiedyś coś widzieliście? Czytaliście? Niektóre wątki lub też zarys całej historii jest zbyt podobny do...? Tak też miałem w przypadku "Na skraju załamania" B.A.Paris tak naprawdę od samego początku. A konkretnie od momentu przeczytania opisu, już wtedy wydawał mi się być bardzo podobny fabularnie do "Nie gaś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z romansami, a zwłaszcza młodzieżowymi mam jeden problem: Im głębiej wchodzę w książkę tym bardziej zaczyna mi się ona nudzić. Tendencja spadkowa: na początku fabuła może i mnie porwie, a może nawet trochę bardziej, ale później wrażenie leci na łeb na szyję i zdarzają się momenty, kiedy daną stronę przelecę jedynie wzrokiem, szukając bardziej zaskakującej treści na następnej. Pod tym względem owa książka nie wyróżniała się niczym pośród innych.
To moje trzecie ( i jak do tej pory najbardziej owocne) spotkanie z twórczością Colleen Hoover. Pierwszą książkę porzuciłem po przeczytaniu zaledwie 20% objętości, a wraz z nią wyrzuciłem z głowy jej tytuł, druga choć doczytana przeze mnie do końca była dla mnie przerażająco słaba. (No cóż może jest to wina literatury skierowanej w 99% do damskiej części odbiorców) W przypadku It Ends with Us nie było aż tak źle jakbym mógł się spodziewać. A mógłbym nawet rzec, że całkiem nieźle, a nawet dobrze, biorąc pod uwagę wcześniejsze porażki. Nie skłamię jeśli powiem, że It Ends with Us nie jest literaturą najwyższych lotów, ot takie miłe, niezobowiązujące, nie wymagające użycia zbyt dużej ilości szarych komórek czytadełko na nudne popołudnie. Styl autorki jest lekki i przyjemny, ale niczym szczególnym nie powala. Nie można nazwać go : kwiecistym, nie jest wzbogacony skomplikowanymi porównaniami, metaforami, inteligentnymi grami słownymi. Jest prosty i klarowny, książka czyta się sama. Fabuła choć ciekawa również nie grzeszy oryginalnością, nie jest ani trochę nowatorska, nie wnosi swoją powiewu świeżości do książkowego światka, bo wszelkie motywy poruszane przez autorkę w książce, choć trudne i dające do myślenia już były i można doszukiwać się ich w wielu innych pozycjach... Przemoc w rodzinie? Obecna! Pęd do sukcesu? Obecny! Wplecenie do głównej fabuły kartek z pamiętnika? Było! Ponowne spotkanie po latach chłopaka z przeszłości? A jakże! A jednak pomimo powielenia motywów książka czyta się całkiem dobrze. Hoover trudne tematy( przemoc w rodzinie, bezdomność nastolatka) przedstawia czytelnikowi w bardzo delikatny, subtelny i przystępny sposób. Nie oplata historii ramą dramatyzmu, nie nakazuje czytelnikowi przesadnego współczucia wobec losu Atlasa czy problemów rodzinnych Lily. I co najważniejsze przesadnie jej nie koloryzuje. Może nie we wszystko co podsuwa nam Hoover da się uwierzyć, ale nie jest to aż do bólu nierealne. Ani razu w trakcie lektury nie miałem ochoty powiedzieć: "Kobieto, chyba wyobraźnia za bardzo Cię ponosi.", co zdarzało mi się dość często w przypadku Slammed. Początek historii Lily i Atlasa, o którym dowiadujemy się z jej zapisków( duży plus za Ellen DeGeneres jako odbiorcę listów) ma również w miarę szczęśliwe zakończenie i o dziwo jest jak dla mnie o wiele ciekawszy niż równoległa historia rozgrywająca się w czasie teraźniejszym: romans Lili z neurochirurgiem Rylem. Do tego romansu miałem dość neutralne podejście, a w niektórych momentach wręcz mnie nudził, zaś ich relacja i dalszy jej przebieg z czasem stawała się dość przewidywalna. Reasumując znacznie bardziej kibicowałem parze Lily&Atlas, i żałowałem, że ich linia fabularna nie została dużo lepiej rozwinięta niż Lily&Ryle.
Niestety(przynajmniej dla mnie) książka nie jest też wolna od pseudo. filozoficznych, życiowych przemyśleń("tekstów"), którymi bohaterowie mają tendencję obrzucać się dość często, z których osobiście wyrosłem i nie mam ochoty doszukiwać się w nich jakiejkolwiek głębi. Mimo to, że dla mnie jest to ogromny minus wielu młodszym czytelniczką zapewne przypadną one do gustu. Nie zabrakło też tak bardzo charakterystycznego dla tego gatunku książek schematu rodzenia się nowych i jakże oddanych przyjaźni, ale na to mogę przymknąć oko. Taki urok tych książek. Od początku nie spodziewałem się po tej książce cudów, liczyłem na lekką, w miarę ciekawą historię i coś może trochę lepszego niż Slammed i właśnie to dostałem. W dalszym ciągu nie mogę zrozumieć zachwytów nad twórczością Colleen Hoover, ale tym razem na lekturę narzekać nie mogę. Było przyjemnie, czasu przy niej nie zmarnowałem.
Ocena końcowa:5/10

Z romansami, a zwłaszcza młodzieżowymi mam jeden problem: Im głębiej wchodzę w książkę tym bardziej zaczyna mi się ona nudzić. Tendencja spadkowa: na początku fabuła może i mnie porwie, a może nawet trochę bardziej, ale później wrażenie leci na łeb na szyję i zdarzają się momenty, kiedy daną stronę przelecę jedynie wzrokiem, szukając bardziej zaskakującej treści na...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika Hiso

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
127
książek
Średnio w roku
przeczytane
18
książek
Opinie były
pomocne
19
razy
W sumie
wystawione
73
oceny ze średnią 6,1

Spędzone
na czytaniu
977
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
28
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]