Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Dobra, mocna rzecz, autor ma świetne pióro, tworzy ciekawych głównych bohaterów, tylko, dlaczego każdy Polak w książce to: złodziej, damski bokser, morderca, przekupny cwaniak, pedofil, wielbiciel sado-maso albo zakamuflowany gej ? Dodam jeszcze że jedyna polska postać kobieca to wyrachowana nimfomanka. Dostało się nawet Rydzowi-Śmigłemu, który po cichu chce się skumać z faszystami. Reszta postaci też nie jest święta, w końcu tematyką jest przestępcza Warszawa sprzed wojny, ale są one ukazane w bardziej pozytywnym świetle. To jest krzywdząca jednostronność, coś czego bardzo nie lubię w literaturze i nie tylko. Pisarz ma prawo mieć swoje poglądy ale nie podoba mi się gdy jego osobiste uprzedzenia wobec nacji czy grup społecznych mają wpływ na jego twórczość.

Mimo to dałem dość wysoką ocenę, bo książka fajna i świetnie mi się ją czytało.

Dobra, mocna rzecz, autor ma świetne pióro, tworzy ciekawych głównych bohaterów, tylko, dlaczego każdy Polak w książce to: złodziej, damski bokser, morderca, przekupny cwaniak, pedofil, wielbiciel sado-maso albo zakamuflowany gej ? Dodam jeszcze że jedyna polska postać kobieca to wyrachowana nimfomanka. Dostało się nawet Rydzowi-Śmigłemu, który po cichu chce się skumać z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, jak trafiłem na książki Roberta M. Wegnera. Podejrzewam, że za sprawą kolegi, który je czytał. Zacząłem szukać opinii o tym autorze w sieci (zawsze tak robię, gdy jakiś pisarz przykuje moją uwagę) i ze zdziwieniem przekonałem się, że wśród czytelników nie ma ani jednej negatywnej opinii na temat żadnej jego powieści. Mówimy tu o polskim pisarzu fantasy, a wszyscy wiemy, jak Polacy lubią krytykować. To tylko podsyciło moją ciekawość i stwierdziłem wówczas, że muszę jak najszybciej przeczytać jego książki.

Cykl „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” składa się obecnie z pięciu książek:
- Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe,
- Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód,
- Niebo ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza,
- Pamięć wszystkich słów. Opowieści z meekhańskiego pogranicza,
- Każde martwe marzenie. Opowieści z meekhańskiego pogranicza.

Pierwsze dwie książki to zbiory opowiadań, które, zgodnie z nazwą serii, dzieją się na pograniczach tytułowego Meekhanu. Kolejne części, to z kolei pełnoprawne powieści dziejące się w różnych częściach Imperium, kontynuujące bohaterów, których poznaliśmy w opowiadaniach. To właśnie w tych trzech odsłonach serii losy wszystkich postaci zaczynają się przeplatać.

Wegner podążył drogą wielu polskich pisarzy fantasy, którzy zaczynali od opowiadań (m.in. Andrzeja Sapkowskiego) i to był, według mnie, bardzo dobry wybór. Krótkie historie stanowią bardzo dobry punkt wejścia, w stworzoną przez twórcę, krainę, pozwalając bardzo szybko wyrobić sobie zdanie na temat warsztatu pisarza. Czytelnik po przeczytaniu jednego czy dwóch opowieści może zdecydować, czy warto kontynuować przygodę, albo zdecydować się na inny tytuł. Choć nowele są ze sobą luźno powiązane i ułożone chronologicznie, każda stanowi zamkniętą całość. Dzięki temu można je czytać w dowolnej kolejności. Jednak najlepszy efekt i najpełniejszy obraz świata uzyskamy, gdy będziemy je czytać po kolei, zgodnie z wizją autora. Ponadto, każde kolejne opowiadanie dodaje kolejną cegiełkę budującą tło kulturowe oraz fabularne

Pierwsze co się rzuca w oczy, gdy zaczyna się czytać Wegnera, to rozbudowane uniwersum pełne wielu kultur. Widać, że twórca mocno się przygotował, zanim zaczął planować historię i tworzyć swoich bohaterów. Już w pierwszym opowiadaniu jesteśmy rzuceni na głęboką wodę. Pełną w nim obco brzmiących imion, zwyczajów, funkcji czy historii kontynentu. Oczywiście pisarz dba o to, by czytelnik nie czuł się tym przytłoczony. Nie zapomina przy tym, by równomiernie rozwijać świat, fabułę oraz postacie. Niewątpliwą zaletą tej serii jest przedstawienie różnych narodów i społeczności zależnych od miejsca akcji. Na północy przyglądamy się życiu górali i Górskiej Straży – formacji strzegącej północnych granic Meekhanu. Dowiadujemy się, jak ona działa, z jakimi zagrożeniami musi się mierzyć, poznajemy pierwsze przygraniczne konflikty oraz dowiadujemy się sporo o samych Meekhańczyach. Następnie Wegner przenosi nas w cieplejsze miejsce na południe, gdzie odkrywamy pustynię i zamieszkujący ją wojowniczy lud Isaarczyków. Wierzą oni, że każda osoba spoza plemienia przez samo spojrzenie na ich twarz jest w stanie skraść im duszę. Dlatego gdy stykają się z obcymi lub opuszczają plemię, noszą maski zakrywające w całości ich twarze. Zasady te obowiązują też małżeństwa mieszane i jest to temat jednego z opowiadań. W drugim tomie serii autor przenosi nas na wschodnie granice Meekhanu. Poznajemy tam czaardan – oddział wojskowy generała Laskolnyka – oraz kulturę Verdanno zwanych Wozakami. To grupa etniczna imigrantów, którzy przybyli do Imperium z Wielkich Stepów. Verdanno słyną z hodowli koni, jednak dawna przysięga złożona bogom przez ich pierwszego władcę zakazuje im na nie wsiadać. Każdy, kto złamie tę zasadę, jest wypędzany z rodziny i ze społeczności. Z tego powodu plemię porusza się na wielkich wozach, stąd Meekhańczycy zaczęli ich nazywać Wozakami. Na zachodzie zaś pisarz przenosi czytelnika do portowego miasta Ponkee-Laa, miejsca, gdzie Imperium nie ma już władzy, a miastem rządzą wzajemnie zwalczające się frakcje złodziei. Jednym z członków takiej organizacji jest główny bohater „Strzały i morza” - Altsin Awendeh, który w wplątuje się w paskudną sytuację dotyczącą miecza zawierającego fragment duszy starożytnego bóstwa. Oprócz ukazania życia w portowym mieście i funkcjonowania gildii złodziei, dowiadujemy się nieco więcej o przeszłości kontynentu i zakończonej przed wiekami Wojnie Bogów, która skończyła się niemal zagładą świata.

Niektórzy twórcy mają to do siebie, że często tworzą fabułę i postacie, a dopiero potem dodają różne elementy do świata. Na przykład autor stwierdza, że bohater musi się gdzieś znaleźć. Wtedy to miejsce jest do książki wprowadzane i czytelnik czuje pewien dysonans. Jak to? W poprzednich tomach nie wspominano, że takie miejsce istnieje. Czasami bywa tak, że pisarz równomiernie rozwija wszystko na raz. Rzadko się jednak zdarza, aby pierwszeństwo miało kreowanie świata. Nie znaczy to, że wątki fabularne czy losy poszczególnych postaci są przez to gorsze. Przeciwnie, tylko na tym zyskują. Gdy Wegner wprowadza kolejnych bohaterów, społeczności i miejsca, nie mamy wrażenia, że coś jest doczepiane do opowieści. Czujemy, że te nowe elementy były tam od zawsze, czekając na odkrycie. I to jest coś, co wyróżnia Wegnera na tle innych przedstawicieli gatunku.

Choć „Opowieści…” nie są fantasy militarnym w pełnym tego słowa znaczeniu, autor od czasu do czasu raczy nas potyczkami oddziałów żołnierzy z wyszkolonymi przeciwnikami lub magicznymi stworzeniami. Ponieważ pogranicze wrze od konfliktów, zdarzają się też większe bitwy. To kolejny sprawdzian talentu pisarza. Niektórzy próbują kreować epickie bitwy z różnym skutkiem, inni ich unikają. Wegner wychodzi im naprzeciw, ukazując kunszt swojego warsztatu pisarskiego. Jak to u niego bywa, starcie jest starannie zaplanowane i opisane tak, by czytelnik mógł oczyma wyobraźni śledzić, co się dzieje. Wegner płynnie przechodzi od pojedynków jednostek poprzez ukazywanie działań poszczególnych oddziałów aż do manewrów całych armii. Przypomina w tym filmowca, który skupia się na starciu masy ludzi, by chwilę później przejść do oddziału stosującego wymyślny manewr taktyczny albo bohatera toczącego pojedynek na śmierć i życie. Można pomyśleć, że łatwo się zgubić i stracić zainteresowanie. Na szczęście Wegner trzyma wszystko w ryzach. Nie czujemy zatracamy się w chaosie spowodowanym natłokiem wydarzeń. Oczywiście, jak to zwykle w takich sytuacjach, pojawiają się elementy melodramatyczne czy związany z nimi patos. Są one na tyle wiarygodne, że czytelnik daje się im porwać. Nie będę ukrywał, że Robert kilka razy mocno mnie zaskoczył zwrotami akcji lub dramatycznymi wydarzeniami, które sprawiły, że chciałem go zwymyślać od najgorszych. Był do dla mnie wyraźny sygnał, że mam do czynienia z wyjątkową opowieścią. W takich właśnie sytuacjach okazuje się, czy twórcy udało się skutecznie zaangażować czytelnika, a nie jest to łatwe - od patosu do kiczu droga niedaleka.

Wegner często konstruuje opowieść, zaczynając od kilku odseparowanych od siebie wątków fabularnych, które w miarę rozwoju zaczynają się ze sobą splatać. Tym, co bardzo mi się u niego podoba, jest fakt, że on dokładnie wie, dokąd zmierza w swoim cyklu. Na początku w ogóle tego nie widać, ale z każdym kolejną odsłoną serii można dostrzec coraz wyraźniej to, co sobie zaplanował. Cykl wciąż wychodzi, więc, nic nie jest przesądzone, ale powoli można zacząć snuć pierwsze spekulacje. Seria charakteryzuje się tym, że wszystko dzieje się po coś, a każdy wątek ma znaczenie, nawet jeśli na początku ciężko to dostrzec. Imponuje, z jaką wprawą pisarz lawiruje między wątkami poszczególnych postaci, pokazując dramat pojedynczych jednostek, spiski i intrygi ludzi średniego szczebla, wielką politykę i rozgrywki bogów, dla których ziemia to szachownica, a ludzie pionki. Świat Meekhanu jest realistyczny, mroczny i okrutny, lecz Wegner nie lubuje się w przemocy, jeśli nie ma ona określonego celu. Jego bohaterowie są bardzo różnorodni, poczynając od opętanych władzą watażków, a kończąc na zwykłych ludziach, starających się po prostu przetrwać. Co najciekawsze, autor potrafi sprawić, że postacie z gruntu złe mogą wzbudzić w czytelniku zaciekawienie a nawet współczucie. U Wegnera sztywny podział na dobro i zło nie istnieją, dlatego możemy polubić kogoś, kto na to nie zasługuje. Sterowanie sympatią bądź antypatią czytelników to ciężkie zadanie, a ponieważ Wegner jest w tym bardzo dobry, to kolejny powód, dla którego uważam go za świetnego twórcę.

Nie ma co ukrywać, nie jest to cykl najłatwiejszy w odbiorze. Autor stale rozwija i poszerza swój świat, dodając nowe elementy w każdym tomie. Wegner, jak wielu pisarzy przed nim, używa wizji i snów, by przedstawić przeszłe wydarzenia. Mogą one sporo namieszać w głowie czytelnika, ponieważ są dość niejasne. Dopiero z czasem odkrywamy ich znaczenie i to, jak łączą się one z wydarzeniami opisanymi w kolejnych tomach. Muszę przyznać, że te fragmenty bywały dla mnie dość męczące i miałem czasem pewne problemy ze zrozumieniem, co się właściwie dzieje i co twórca chce mi przekazać. Dopiero w kolejnych tomach, gdy pisarz ujawniał szerszy kontekst tych scen, nabrały one dla mnie sensu. Zgaduję, że to jedna ze sztuczek Wegnera mająca na celu zmuszenie czytelnika do główkowania. Cykl cierpi też czasami na dłużyzny i przestoje. Zdarzają się nużące fragmenty i dopiero z czasem dociera do nas ich niezbędność w całej historii. Robert stale poprawia swój warsztat. Dlatego tomy opowiadań, choć moim zdaniem bardzo dobre, są gorsze od późniejszych powieści, szczególnie najnowszej. Należy też wspomnieć, że czwarty tom cyklu, „Pamięć wszystkich słów”, troszkę odstaje od reszty poziomem i tempem akcji. Miałem wrażenie, że trochę za dużo w nim przegadanych, pseudofilozoficznych dialogów. Na szczęście tom piąty to powrót do formy i mam nadzieję, że kolejny utrzyma jego poziom. Gdyby więc jakimś cudem początek nie przypadł wam do gustu, zachęcam do dalszego czytania - zdecydowanie warto.

Nie wiem, co autor zaplanował dalej, ale kolejne tomy na pewno będą na szczycie mojej listy książek do przeczytania. A także wszystko inne, cokolwiek wyjdzie spod jego ręki. Taki diament wśród polskich pisarzy zdarza się raz na dekadę. Dlatego uważam, że każdy, kto lubi fantasy, powinien się zapoznać z twórczością Wegnera. Przede wszystkim polecam go tym, którzy uważają, że polska fantastyka skończyła się na Andrzeju Sapkowskim i jego Wiedźminie. Powinien przypaść też do gustu tym, którzy myślą, że polska fantastyka nie ma już nic więcej do zaoferowania. Jeśli jednak nie przepadacie za średniowiecznymi militariami, męczą was skomplikowane i zawiłe fabuły pełne postaci o obco brzmiących imionach, ta seria raczej nie jest dla was.

Na koniec zostawiam was z cytatem, który dobrze podsumowuje twórczość Wegnera: „Sapkowski, Martin i Herbert. Wstrząśnięci, niezmieszani”.

Ocena: 9/10

Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, jak trafiłem na książki Roberta M. Wegnera. Podejrzewam, że za sprawą kolegi, który je czytał. Zacząłem szukać opinii o tym autorze w sieci (zawsze tak robię, gdy jakiś pisarz przykuje moją uwagę) i ze zdziwieniem przekonałem się, że wśród czytelników nie ma ani jednej negatywnej opinii na temat żadnej jego powieści. Mówimy tu o polskim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wieża asów Pat Cadigan, George R.R. Martin, Roger Zelazny
Ocena 6,5
Wieża asów Pat Cadigan, George...

Na półkach: ,

O Dzikich Kartach słyszałem przelotnie jakiś czas temu, niestety nie wydali tego u nas, więc musiałem obejść się smakiem. Aż tu nagle widzę zobaczyłem ebook w pewnym slepie. Niestety to był tylko pierwszy tom, więc się wstrzymałem, zakładając, że skoro wydano tom 1, to pewnie musi istnieć tom 2 i prędzej czy później go wydadzą. Tak też się stało, więc czym prędzej wziąłem się do lektury.

Przede wszystkim jednak Dzikie karty to nie jest powieść, tylko antologia, A Martin nie jest autorem, tylko osobą, która zainicjowała powstanie antologii, wybierała opowiadania do każdego tomu i nadzorowała cały projekt. Wydawnictwo Zysk i s-ka pomyślało jednak, że nazwisko Martina, jako autora przyciągnie więcej czytelników i po części mieli racje, przynajmniej w moim przypadku. Ale w każdym tomie Martin zawsze umieszczał jedno własne opowiadanie, więc biorąc wszystko pod uwagę można by go uważać za głównego autora.

Więc czym różni się ta antologia od setek innych na rynku? Ano tym, że wszystkie opowiadania, mimo, że pisane przez różnych autorów, dzieją się w jednym, wykreowanym specjalnie na jej potrzeby, świecie, a także ma ona swego rodzaju ciągłą fabułę przewodnią. Opowiadania pisali różni ludzie i każdy wykreował własnego bohatera, jednak głowni bohaterowie jednego opowiadania często powracają w następnym, jako drugoplanowe, albo epizodyczne postacie. Czasem nawet wracają, jako głowni bohaterowie, mimo, że autor jest inny od tego, który daną postać stworzył. Niezwykłe osiągniecie jak na antologie nie sądzicie?

A fabuła Dzikich kart jest bardzo ciekawa. Otóż w 1946 roku na Ziemie przybywa takizjański statek kosmiczny z kosmitą na pokładzie o imieniu Tachion. Bohater uciekł ze swojej planety wraz z pewnym wirusem, który wykradł swoim ziomkom. Niestety doszło do uszkodzenia statku i kula z wirusem wylądowała gdzieś na Ziemi. Mimo ostrzeżeń kosmity rząd zignorował cała sprawę i sprawa by się zakończyła gdyby nie fakt, że kula dostała się w ręce szaleńca, który zdetonował ją gdzieś w Nowym Yorku. Wirus zabił miliony, ale ci, którzy przeżyli zyskali nadprzyrodzone moce. Nazwano ich Dzikimi Kartami. Ci, którzy zyskali moce, ale zachowali normalny wygląd i generalnie wciąż byli traktowani jak reszta z nas, zostali nazwani Asami. Natomiast ci, którzy w wyniku działania wirusa Dzikiej Karty, przeszli mutacje zmieniające ich ciała w różny obrzydliwy deformacyjny sposób, ci, którzy zamiast mocy zyskali różnorakie ułomności - tych nazwano Jokerami. I to w zasadzie tyle.

Opowiadania opisują różnych bohaterów, którzy czasem są Asami a czasem Jokerami w różnych okresach czasu miedzy 1946 a 1989. Ich losy często są splatane rzeczywistymi wydarzeniami znanymi z historii USA. Zwykle każdy bohater ma jakąś umiejętność lub wplątuje się w coś związanego z Dzikimi Kartami. A te moce są czasem naprawdę dość nietypowe. Jednym z nich jest np. Wielki i Potężny Żółw, z Opowiadań Martina mający ogromną moc psychiczna i telekinetyczna, ukrywającym się w zbudowanym przez siebie pojeździe przypominającym skorupę żółwia, albo Fortunato, znany alfons i stręczyciel, który zyskuje niemal mistyczną moc dzięki temu, że nigdy nie szczytuje w trakcie seksu, zamiast tego kieruje swoją energie seksualną z powrotem do własnego ciała. Inną postacią jest jokerka, której skóra w wyniku wirusa stała się przezroczysta, przez co można było zobaczyć wnętrze jej ciała razem z pracującymi kośćmi, mięśniami i organami. Po prostu każda postać jest naprawdę ciekawa i niezwykła.

Całość przypomina komiksy o super bohaterach ala X-Men z tymże jest ona skierowana do dojrzałego widza. W świecie Dzikich Kart pełno jest przemocy a każde zwycięstwo czy happy end zostaje okupiony straszną ceną. Antologia stawia raczej na realizm i dość wiernie pokazuje, co by było gdyby ludzie posiadali nadnaturalne moce. Jak to zwykle w antologiach bywa, poziom opowiadań jest bardzo różnorodny, tak jak one same. Jedne są genialne, inne dobre a jeszcze inne zwyczajnie słabe.. Grunt, że każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy sci-fi i fantastyki będą zachwyceni. Zdecydowanie polecam .

O Dzikich Kartach słyszałem przelotnie jakiś czas temu, niestety nie wydali tego u nas, więc musiałem obejść się smakiem. Aż tu nagle widzę zobaczyłem ebook w pewnym slepie. Niestety to był tylko pierwszy tom, więc się wstrzymałem, zakładając, że skoro wydano tom 1, to pewnie musi istnieć tom 2 i prędzej czy później go wydadzą. Tak też się stało, więc czym prędzej wziąłem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Dzikie karty Edward Bryant, Michael Cassutt, George R.R. Martin, John Jackson Miller, Lewis Shiner, Melinda M. Snodgrass, Hunter S. Thompson, Carrie Vaughn, Howard Waldrop, Walter Jon Williams, Tom Wolfe, Roger Zelazny
Ocena 6,5
Dzikie karty Edward Bryant, Mich...

Na półkach: ,

O Dzikich Kartach słyszałem przelotnie jakiś czas temu, niestety nie wydali tego u nas, więc musiałem obejść się smakiem. Aż tu nagle widzę zobaczyłem ebook w pewnym sklepie. Niestety to był tylko pierwszy tom, więc się wstrzymałem, zakładając, że skoro wydano tom 1, to pewnie musi istnieć tom 2 i prędzej czy później go wydadzą. Tak też się stało, więc czym prędzej wziąłem się do lektury.

Przede wszystkim jednak Dzikie karty to nie jest powieść, tylko antologia, A Martin nie jest autorem, tylko osobą, która zainicjowała powstanie antologii, wybierała opowiadania do każdego tomu i nadzorowała cały projekt. Wydawnictwo Zysk i s-ka pomyślało jednak, że nazwisko Martina, jako autora przyciągnie więcej czytelników i po części mieli racje, przynajmniej w moim przypadku. Ale w każdym tomie Martin zawsze umieszczał jedno własne opowiadanie, więc biorąc wszystko pod uwagę można by go uważać za głównego autora.

Więc czym różni się ta antologia od setek innych na rynku? Ano tym, że wszystkie opowiadania, mimo, że pisane przez różnych autorów, dzieją się w jednym, wykreowanym specjalnie na jej potrzeby, świecie, a także ma ona swego rodzaju ciągłą fabułę przewodnią. Opowiadania pisali różni ludzie i każdy wykreował własnego bohatera, jednak głowni bohaterowie jednego opowiadania często powracają w następnym, jako drugoplanowe, albo epizodyczne postacie. Czasem nawet wracają, jako głowni bohaterowie, mimo, że autor jest inny od tego, który daną postać stworzył. Niezwykłe osiągniecie jak na antologie nie sądzicie?

A fabuła Dzikich kart jest bardzo ciekawa. Otóż w 1946 roku na Ziemie przybywa takizjański statek kosmiczny z kosmitą na pokładzie o imieniu Tachion. Bohater uciekł ze swojej planety wraz z pewnym wirusem, który wykradł swoim ziomkom. Niestety doszło do uszkodzenia statku i kula z wirusem wylądowała gdzieś na Ziemi. Mimo ostrzeżeń kosmity rząd zignorował cała sprawę i sprawa by się zakończyła gdyby nie fakt, że kula dostała się w ręce szaleńca, który zdetonował ją gdzieś w Nowym Yorku. Wirus zabił miliony, ale ci, którzy przeżyli zyskali nadprzyrodzone moce. Nazwano ich Dzikimi Kartami. Ci, którzy zyskali moce, ale zachowali normalny wygląd i generalnie wciąż byli traktowani jak reszta z nas, zostali nazwani Asami. Natomiast ci, którzy w wyniku działania wirusa Dzikiej Karty, przeszli mutacje zmieniające ich ciała w różny obrzydliwy deformacyjny sposób, ci, którzy zamiast mocy zyskali różnorakie ułomności - tych nazwano Jokerami. I to w zasadzie tyle.

Opowiadania opisują różnych bohaterów, którzy czasem są Asami a czasem Jokerami w różnych okresach czasu miedzy 1946 a 1989. Ich losy często są splatane rzeczywistymi wydarzeniami znanymi z historii USA. Zwykle każdy bohater ma jakąś umiejętność lub wplątuje się w coś związanego z Dzikimi Kartami. A te moce są czasem naprawdę dość nietypowe. Jednym z nich jest np. Wielki i Potężny Żółw, z Opowiadań Martina mający ogromną moc psychiczna i telekinetyczna, ukrywającym się w zbudowanym przez siebie pojeździe przypominającym skorupę żółwia, albo Fortunato, znany alfons i stręczyciel, który zyskuje niemal mistyczną moc dzięki temu, że nigdy nie szczytuje w trakcie seksu, zamiast tego kieruje swoją energie seksualną z powrotem do własnego ciała. Inną postacią jest jokerka, której skóra w wyniku wirusa stała się przezroczysta, przez co można było zobaczyć wnętrze jej ciała razem z pracującymi kośćmi, mięśniami i organami. Po prostu każda postać jest naprawdę ciekawa i niezwykła.

Całość przypomina komiksy o super bohaterach ala X-Men z tymże jest ona skierowana do dojrzałego widza. W świecie Dzikich Kart pełno jest przemocy a każde zwycięstwo czy happy end zostaje okupiony straszną ceną. Antologia stawia raczej na realizm i dość wiernie pokazuje, co by było gdyby ludzie posiadali nadnaturalne moce. Jak to zwykle w antologiach bywa, poziom opowiadań jest bardzo różnorodny, tak jak one same. Jedne są genialne, inne dobre a jeszcze inne zwyczajnie słabe.. Grunt, że każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy sci-fi i fantastyki będą zachwyceni. Zdecydowanie polecam .

O Dzikich Kartach słyszałem przelotnie jakiś czas temu, niestety nie wydali tego u nas, więc musiałem obejść się smakiem. Aż tu nagle widzę zobaczyłem ebook w pewnym sklepie. Niestety to był tylko pierwszy tom, więc się wstrzymałem, zakładając, że skoro wydano tom 1, to pewnie musi istnieć tom 2 i prędzej czy później go wydadzą. Tak też się stało, więc czym prędzej wziąłem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się on podobał pomimo zbytniej teatralności. Przeczuwałem ze książki są jeszcze lepsze, ponadto przeczytałem sporo pozytywnych opinii o serii no i okazało się, że George R. R. Martin inspirował się Królami, gdy pisał swój cykl fantasy „Pieśń Lodu i Ognia”. Ba nawet napisał przedmowę do angielskiego wydania całego cyklu. A w niej pisze:

„W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek... A to wszystko (no, prawie wszystko) zaczerpnięte żywcem z kart historii. I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami. Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać”


Oj, ma facet racje i to jak.

Fabuła toczy się w pierwszej połowie XIV wieku i obejmuje ponad 50 lat rządów królów francuskich. Centrum powieści stanowi upadek dynastii Kapetyngów, wstąpienie na tron rodu Walezjuszy i przyczyny wojny stuletniej pomiędzy Francją a Anglią. To tak w skrócie.

A dokładniej ? Pierwszy tom „Król z żelaza” od razu rzuca nas w wir akcji i polityki, przez co ciężko się połapać, kto jest, kim, szczególnie, jeśli nie zna się historii państwa francuskiego (jak np. ja). Dlatego warto przed lekturą poznać tło wydarzeń rozgrywających się w omawianych przeze mnie książkach. W momencie rozpoczęcia cyklu Francją rządził król Filip IV Piękny. Był to silny, zdecydowany władca, myślący przyszłościowo, który zreformował państwo francuskie chcąc umocnić władzę królewską i odejść od powszechnego wówczas modelu państwa feudalnego. Filip miał tez cechy tyrana, był dumny, nie znosił sprzeciwu, bano się go w całej Europie. To on uzależnił Kościół od Francji i za jego rządów siedziba papieża została przeniesiona z Rzymu do Awinionu. Drugą siła w Europie był bogaty wówczas Zakon Templariuszy. Zakon powstał w wyniku wypraw krzyżowych i podobnie jak znani nam Krzyżacy, początkowo, jako ochrona dla pielgrzymów wędrujących do Ziemi Świętej. Szybko jednak przerodził się w organizację militarną, która zdobyła duże wpływy w Europie. Templariusze byli dobrymi administratorami zdobytych przez siebie ziem i dość szybko się wzbogacili, na tyle, że o owym bogactwie do dziś krążą legendy. Templariusze powiększali swoje bogactwa także w inny sposób, tzn. pożyczali kasę Monarchom, którzy żyli ponad stan, lub źle zarządzali swoim królestwem. W końcu doszło do tego, że ponad połowa dworów europejskich miała u nich długi, w tym król Filip. Król zazdrościł Templariuszom prestiżu i władzy wiec chciał zostać członkiem zakonu. Ponadto marzył mu się stołek Wielkiego Mistrza, przywódcy zakonu. Jednak reguła zakonów rycerskich mówiła, że żaden monarcha nie może wstąpić w szeregi zakonu, więc mu odmówiono. Jak się można było tego spodziewać, władca nie przyjął tego za dobrze, a że nie uśmiechało mu się spłacać zaciągniętych u Templariuszy długów, postanowił, więc ich zniszczyć. Uwięził ówczesnego Wielkiego Mistrza – Jakuba de Molay razem z jego poplecznikach i rozpoczął trwający 7 lat proces, w trakcie, którego systematycznie niszczył reputacje rycerzy zakonu a ich samych ścigał i palił na stosie. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec procesu i których kończy się spaleniem Wielkiego Mistrza razem z jego najwierniejszymi towarzyszami. Płonąc na stosie Jakub de Molay rzuca w stronę króla, jego sekretarza oraz papieża przekleństwo wg, którego papież umrze w ciągu miesiąca, sekretarz w ciągu roku a ród Filipa przeklina aż do trzynastego pokolenia. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec wspomnianego procesu.

Ale się rozpisałem. W każdym razie owa dziwaczna klątwa spełniła się, a w jaki sposób tego dowiecie się z książek. Tak jak pisze Martin w swojej przedmowie, prawie wszystko to fakty historyczne i to chyba jest najbardziej zadziwiające. Duron mocno się przygotował do pisania cyklu, więc niewiele tam jest fikcji Akcja toczy się szybko i dynamicznie, choć oczywiście są czasem pewne dłużyzny. Autor świetnie maluje charaktery swoich postaci i w ogóle ich nie oszczędza. Bohaterowie mają zarówno wady i zalety, nikt nie jest ani całkiem dobrym ani całkiem zły, są tylko lepsze lub gorsze intencje. Możemy od środka dowiedzieć się, co kieruje ludźmi władzy i wierzcie mi najczęściej nie są to szlachetne instynkty. W książkach mamy okazję wiedzieć najlepsze i najgorsze przywary i uczynki charakterystyczne dla natury ludzkiej. Miłość, nienawiść, zazdrość, seks, władza, pożądanie, intrygi, zabójstwa, otrucia, zdrady, korupcja, bitwy, zbieżne bądź przeciwstawne interesy, wszystko to jest obecne na kartach tych siedmiu powieści. Czyta się je z nieukrywaną fascynacją i przerażeniem, jednocześnie można się też pośmiać i wkurzyć. Bardzo się wczułem i zidentyfikowałem z niektórymi postaciami, przez co w trakcie lektury towarzyszyła mi burza uczuć, od radości po pogardę a czasem nawet złość, że cos nie potoczyło się tak jak sobie tego życzyłem. Autor dobrze odmalował realia średniowiecznej Francji, więc, można się sporo dowiedzieć o tym jak ludzie żyli w tamtych czasach i jak głęboka przepaść dzieliła władców od ich ludu, który przecież, co jest dość ironiczne, mieli reprezentować i nim rządzić. Po prostu genialna lektura.

Ale żeby nie było, ze cykl jest bez wad. To cykl historyczny, przez co losy wielu postaci są z góry ustalone i Duron czasem przedwcześnie je ujawnia, co bywa irytujące. Ponadto ostatni tom cyklu jest niestety najsłabszy ze wszystkich. To nie jest zła książka, ale autor chyba planował zamknąć cykl w 6-iu tomach, bo ten ostatni napisał już kilka lat później, co jest niestety widoczne. Wkurza tam szczególnie zmieniona forma narracji, przez co można poczuć się rozczarowanym, ale to wciąż niezłe zakończenie całego cyklu.

Polecam ten cykl każdemu, myślę, że nawet ludzie nie przepadający za historią będą zadowoleni, bo jest ona podana w atrakcyjnej i przystępnej formie. Książki czyta się miejscami jak thriller, sensację, romans czy dramat, każdy znajdzie cos dla siebie i wyjdzie z lektury bogatszy o nowe doznania. Polecam gorąco.

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się on podobał pomimo zbytniej teatralności. Przeczuwałem ze książki są jeszcze lepsze, ponadto przeczytałem sporo pozytywnych opinii o serii no i okazało się, że George R. R. Martin inspirował się Królami, gdy pisał swój cykl fantasy „Pieśń Lodu i Ognia”. Ba nawet napisał przedmowę do angielskiego wydania całego cyklu. A w niej pisze:

„W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek... A to wszystko (no, prawie wszystko) zaczerpnięte żywcem z kart historii. I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami. Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać”


Oj, ma facet racje i to jak.

Fabuła toczy się w pierwszej połowie XIV wieku i obejmuje ponad 50 lat rządów królów francuskich. Centrum powieści stanowi upadek dynastii Kapetyngów, wstąpienie na tron rodu Walezjuszy i przyczyny wojny stuletniej pomiędzy Francją a Anglią. To tak w skrócie.

A dokładniej ? Pierwszy tom „Król z żelaza” od razu rzuca nas w wir akcji i polityki, przez co ciężko się połapać, kto jest, kim, szczególnie, jeśli nie zna się historii państwa francuskiego (jak np. ja). Dlatego warto przed lekturą poznać tło wydarzeń rozgrywających się w omawianych przeze mnie książkach. W momencie rozpoczęcia cyklu Francją rządził król Filip IV Piękny. Był to silny, zdecydowany władca, myślący przyszłościowo, który zreformował państwo francuskie chcąc umocnić władzę królewską i odejść od powszechnego wówczas modelu państwa feudalnego. Filip miał tez cechy tyrana, był dumny, nie znosił sprzeciwu, bano się go w całej Europie. To on uzależnił Kościół od Francji i za jego rządów siedziba papieża została przeniesiona z Rzymu do Awinionu. Drugą siła w Europie był bogaty wówczas Zakon Templariuszy. Zakon powstał w wyniku wypraw krzyżowych i podobnie jak znani nam Krzyżacy, początkowo, jako ochrona dla pielgrzymów wędrujących do Ziemi Świętej. Szybko jednak przerodził się w organizację militarną, która zdobyła duże wpływy w Europie. Templariusze byli dobrymi administratorami zdobytych przez siebie ziem i dość szybko się wzbogacili, na tyle, że o owym bogactwie do dziś krążą legendy. Templariusze powiększali swoje bogactwa także w inny sposób, tzn. pożyczali kasę Monarchom, którzy żyli ponad stan, lub źle zarządzali swoim królestwem. W końcu doszło do tego, że ponad połowa dworów europejskich miała u nich długi, w tym król Filip. Król zazdrościł Templariuszom prestiżu i władzy wiec chciał zostać członkiem zakonu. Ponadto marzył mu się stołek Wielkiego Mistrza, przywódcy zakonu. Jednak reguła zakonów rycerskich mówiła, że żaden monarcha nie może wstąpić w szeregi zakonu, więc mu odmówiono. Jak się można było tego spodziewać, władca nie przyjął tego za dobrze, a że nie uśmiechało mu się spłacać zaciągniętych u Templariuszy długów, postanowił, więc ich zniszczyć. Uwięził ówczesnego Wielkiego Mistrza – Jakuba de Molay razem z jego poplecznikach i rozpoczął trwający 7 lat proces, w trakcie, którego systematycznie niszczył reputacje rycerzy zakonu a ich samych ścigał i palił na stosie. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec procesu i których kończy się spaleniem Wielkiego Mistrza razem z jego najwierniejszymi towarzyszami. Płonąc na stosie Jakub de Molay rzuca w stronę króla, jego sekretarza oraz papieża przekleństwo wg, którego papież umrze w ciągu miesiąca, sekretarz w ciągu roku a ród Filipa przeklina aż do trzynastego pokolenia. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec wspomnianego procesu.

Ale się rozpisałem. W każdym razie owa dziwaczna klątwa spełniła się, a w jaki sposób tego dowiecie się z książek. Tak jak pisze Martin w swojej przedmowie, prawie wszystko to fakty historyczne i to chyba jest najbardziej zadziwiające. Duron mocno się przygotował do pisania cyklu, więc niewiele tam jest fikcji Akcja toczy się szybko i dynamicznie, choć oczywiście są czasem pewne dłużyzny. Autor świetnie maluje charaktery swoich postaci i w ogóle ich nie oszczędza. Bohaterowie mają zarówno wady i zalety, nikt nie jest ani całkiem dobrym ani całkiem zły, są tylko lepsze lub gorsze intencje. Możemy od środka dowiedzieć się, co kieruje ludźmi władzy i wierzcie mi najczęściej nie są to szlachetne instynkty. W książkach mamy okazję wiedzieć najlepsze i najgorsze przywary i uczynki charakterystyczne dla natury ludzkiej. Miłość, nienawiść, zazdrość, seks, władza, pożądanie, intrygi, zabójstwa, otrucia, zdrady, korupcja, bitwy, zbieżne bądź przeciwstawne interesy, wszystko to jest obecne na kartach tych siedmiu powieści. Czyta się je z nieukrywaną fascynacją i przerażeniem, jednocześnie można się też pośmiać i wkurzyć. Bardzo się wczułem i zidentyfikowałem z niektórymi postaciami, przez co w trakcie lektury towarzyszyła mi burza uczuć, od radości po pogardę a czasem nawet złość, że cos nie potoczyło się tak jak sobie tego życzyłem. Autor dobrze odmalował realia średniowiecznej Francji, więc, można się sporo dowiedzieć o tym jak ludzie żyli w tamtych czasach i jak głęboka przepaść dzieliła władców od ich ludu, który przecież, co jest dość ironiczne, mieli reprezentować i nim rządzić. Po prostu genialna lektura.

Ale żeby nie było, ze cykl jest bez wad. To cykl historyczny, przez co losy wielu postaci są z góry ustalone i Duron czasem przedwcześnie je ujawnia, co bywa irytujące. Ponadto ostatni tom cyklu jest niestety najsłabszy ze wszystkich. To nie jest zła książka, ale autor chyba planował zamknąć cykl w 6-iu tomach, bo ten ostatni napisał już kilka lat później, co jest niestety widoczne. Wkurza tam szczególnie zmieniona forma narracji, przez co można poczuć się rozczarowanym, ale to wciąż niezłe zakończenie całego cyklu.

Polecam ten cykl każdemu, myślę, że nawet ludzie nie przepadający za historią będą zadowoleni, bo jest ona podana w atrakcyjnej i przystępnej formie. Książki czyta się miejscami jak thriller, sensację, romans czy dramat, każdy znajdzie coś dla siebie i wyjdzie z lektury bogatszy o nowe doznania. Polecam gorąco.

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się on podobał pomimo zbytniej teatralności. Przeczuwałem ze książki są jeszcze lepsze, ponadto przeczytałem sporo pozytywnych opinii o serii no i okazało się, że George R. R. Martin inspirował się Królami, gdy pisał swój cykl fantasy „Pieśń Lodu i Ognia”. Ba nawet napisał przedmowę do angielskiego wydania całego cyklu. A w niej pisze:

„W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek... A to wszystko (no, prawie wszystko) zaczerpnięte żywcem z kart historii. I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami. Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać”


Oj, ma facet racje i to jak.

Fabuła toczy się w pierwszej połowie XIV wieku i obejmuje ponad 50 lat rządów królów francuskich. Centrum powieści stanowi upadek dynastii Kapetyngów, wstąpienie na tron rodu Walezjuszy i przyczyny wojny stuletniej pomiędzy Francją a Anglią. To tak w skrócie.

A dokładniej ? Pierwszy tom „Król z żelaza” od razu rzuca nas w wir akcji i polityki, przez co ciężko się połapać, kto jest, kim, szczególnie, jeśli nie zna się historii państwa francuskiego (jak np. ja). Dlatego warto przed lekturą poznać tło wydarzeń rozgrywających się w omawianych przeze mnie książkach. W momencie rozpoczęcia cyklu Francją rządził król Filip IV Piękny. Był to silny, zdecydowany władca, myślący przyszłościowo, który zreformował państwo francuskie chcąc umocnić władzę królewską i odejść od powszechnego wówczas modelu państwa feudalnego. Filip miał tez cechy tyrana, był dumny, nie znosił sprzeciwu, bano się go w całej Europie. To on uzależnił Kościół od Francji i za jego rządów siedziba papieża została przeniesiona z Rzymu do Awinionu. Drugą siła w Europie był bogaty wówczas Zakon Templariuszy. Zakon powstał w wyniku wypraw krzyżowych i podobnie jak znani nam Krzyżacy, początkowo, jako ochrona dla pielgrzymów wędrujących do Ziemi Świętej. Szybko jednak przerodził się w organizację militarną, która zdobyła duże wpływy w Europie. Templariusze byli dobrymi administratorami zdobytych przez siebie ziem i dość szybko się wzbogacili, na tyle, że o owym bogactwie do dziś krążą legendy. Templariusze powiększali swoje bogactwa także w inny sposób, tzn. pożyczali kasę Monarchom, którzy żyli ponad stan, lub źle zarządzali swoim królestwem. W końcu doszło do tego, że ponad połowa dworów europejskich miała u nich długi, w tym król Filip. Król zazdrościł Templariuszom prestiżu i władzy wiec chciał zostać członkiem zakonu. Ponadto marzył mu się stołek Wielkiego Mistrza, przywódcy zakonu. Jednak reguła zakonów rycerskich mówiła, że żaden monarcha nie może wstąpić w szeregi zakonu, więc mu odmówiono. Jak się można było tego spodziewać, władca nie przyjął tego za dobrze, a że nie uśmiechało mu się spłacać zaciągniętych u Templariuszy długów, postanowił, więc ich zniszczyć. Uwięził ówczesnego Wielkiego Mistrza – Jakuba de Molay razem z jego poplecznikach i rozpoczął trwający 7 lat proces, w trakcie, którego systematycznie niszczył reputacje rycerzy zakonu a ich samych ścigał i palił na stosie. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec procesu i których kończy się spaleniem Wielkiego Mistrza razem z jego najwierniejszymi towarzyszami. Płonąc na stosie Jakub de Molay rzuca w stronę króla, jego sekretarza oraz papieża przekleństwo wg, którego papież umrze w ciągu miesiąca, sekretarz w ciągu roku a ród Filipa przeklina aż do trzynastego pokolenia. Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się pod koniec wspomnianego procesu.

Ale się rozpisałem. W każdym razie owa dziwaczna klątwa spełniła się, a w jaki sposób tego dowiecie się z książek. Tak jak pisze Martin w swojej przedmowie, prawie wszystko to fakty historyczne i to chyba jest najbardziej zadziwiające. Duron mocno się przygotował do pisania cyklu, więc niewiele tam jest fikcji Akcja toczy się szybko i dynamicznie, choć oczywiście są czasem pewne dłużyzny. Autor świetnie maluje charaktery swoich postaci i w ogóle ich nie oszczędza. Bohaterowie mają zarówno wady i zalety, nikt nie jest ani całkiem dobrym ani całkiem zły, są tylko lepsze lub gorsze intencje. Możemy od środka dowiedzieć się, co kieruje ludźmi władzy i wierzcie mi najczęściej nie są to szlachetne instynkty. W książkach mamy okazję wiedzieć najlepsze i najgorsze przywary i uczynki charakterystyczne dla natury ludzkiej. Miłość, nienawiść, zazdrość, seks, władza, pożądanie, intrygi, zabójstwa, otrucia, zdrady, korupcja, bitwy, zbieżne bądź przeciwstawne interesy, wszystko to jest obecne na kartach tych siedmiu powieści. Czyta się je z nieukrywaną fascynacją i przerażeniem, jednocześnie można się też pośmiać i wkurzyć. Bardzo się wczułem i zidentyfikowałem z niektórymi postaciami, przez co w trakcie lektury towarzyszyła mi burza uczuć, od radości po pogardę a czasem nawet złość, że cos nie potoczyło się tak jak sobie tego życzyłem. Autor dobrze odmalował realia średniowiecznej Francji, więc, można się sporo dowiedzieć o tym jak ludzie żyli w tamtych czasach i jak głęboka przepaść dzieliła władców od ich ludu, który przecież, co jest dość ironiczne, mieli reprezentować i nim rządzić. Po prostu genialna lektura.

Ale żeby nie było, ze cykl jest bez wad. To cykl historyczny, przez co losy wielu postaci są z góry ustalone i Duron czasem przedwcześnie je ujawnia, co bywa irytujące. Ponadto ostatni tom cyklu jest niestety najsłabszy ze wszystkich. To nie jest zła książka, ale autor chyba planował zamknąć cykl w 6-iu tomach, bo ten ostatni napisał już kilka lat później, co jest niestety widoczne. Wkurza tam szczególnie zmieniona forma narracji, przez co można poczuć się rozczarowanym, ale to wciąż niezłe zakończenie całego cyklu.

Polecam ten cykl każdemu, myślę, że nawet ludzie nie przepadający za historią będą zadowoleni, bo jest ona podana w atrakcyjnej i przystępnej formie. Książki czyta się miejscami jak thriller, sensację, romans czy dramat, każdy znajdzie coś dla siebie i wyjdzie z lektury bogatszy o nowe doznania. Polecam gorąco.

Wow, cóż to był za cykl!!! Siedmiotomowy cykl powieści historycznych autorstwa Maurice’a Durona, zaczęty 60 lat temu i ukończony w 1977 roku pokazuje jak powinno się pisać książki z tego gatunku. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się od francuskiego mini serialu, który był adaptacją omawianego przeze mnie cyklu. Oglądałem go parę miesięcy temu na TVP Historia i bardzo mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałem tą książkę przedwczoraj i muszę powiedzieć, że wciąga, jak większość książek Remigiusza. Mimo to ostatecznie trochę się zawiodłem, ale o tym za chwilę. Tak się złożyło, że od miesięcy czytałem prawie całą bibliografię Mroza i kończąc „Czarną Madonnę” w końcu mogę powiedzieć, że jestem na bieżąco. Myślę więc, że mogę się uważać za kogoś w rodzaju eksperta od jego twórczości. Ostatecznie moja opinia na temat jego książek jest umiarkowanie pozytywna. Mróz bardzo dobrze radzi sobie w cyklach, choć nawet tam trafiają mu się słabsze pozycje. Generalnie jednak, gdy czuje się pewnie w temacie (np. prawa i polityki) to wychodzi mu świetna książka. Mówiąc to nie mam na myśli, że dobra książka autorstwa Mroza to jednocześnie wybitny tytuł, który każdy powinien znać, broń Boże. Po prostu to dobre rozrywkowe czytadło. Jednak w książkach pojedynczych (przykładem jest „Behawiorysta”), lub gdy wychodzi poza swoją strefę komfortu („Chór zapomnianych głosów”) radzi sobie zdecydowanie gorzej. Tak tez jest z „Czarną Madonną”.

Mróz postanowił spróbować swoich sił w horrorze. I wyszło mu tak sobie. Czy książka straszy ? Nie do końca. Powoduje pewien rodzaj niepokoju (szczególnie w końcówce) i to tyle. Oczywiście jest to opinia całkowicie subiektywna. Widziałem w życiu sporo horrorów, więc niewiele rzeczy mnie rusza. Ale przekonałem się też, że książka straszy dużo silniej niż film. Przy takiej Carrie Kinga, którą czytałem będąc nastolatkiem i która spowodowała u mnie trzydniowe problemy ze snem, „Czarna Madonna” wypada po prostu blado. Czy to znaczy, że to zła książka ? Nie, ale mogłaby być lepsza.

A co jest nie tak ? Przede wszystkim autor popełnił ten sam błąd, co przy "Chórze zapomnianych głosów", czyli wrzucił do książki prawie każdy motyw używany w danym gatunku. Zaczyna się od głównego bohatera, byłego księdza, który rzucił kapłaństwo dla kobiety, potem mamy tajemnicze porwanie samolotu, telefon, w którym bohater słyszy samego siebie gadającego w obcym języku, przywoływanie zmarłych, podróż w czasie do momentu zaginięcia innego samolotu i objawy opętania. I to wszystko w jakichś 30% powieści. Natłok zdarzeń i motywów jest bardzo duży. Akcja pędzi na łeb, na szyję, co chwile są jakieś małe zwroty akcji. I to okazuję się wg mnie największą wadą książki. Lubię szybkie tempo, ale bez przesady. Wolę też, gdy autor skupia się na maks. 3-4 wątkach zamiast 10-ciu. Nie zrozumcie mnie źle, bazując na moim opisie, książka może wam się wydać chaotyczna, a wcale taka nie jest. Owszem miejscami jest przekombinowana, ale generalnie wszystko ma swoje uzasadnienie. No prawie wszystko. W książce dość istotnym wątkiem okazuje się zauroczenie głównego bohatera, swoją przyszła szwagierką, siostrą jego narzeczonej, która zresztą leciała zaginionym samolotem. Mróz poświęca mu więcej miejsca niż powinien i ostatecznie nic z niego nie wynika, ani dla bohatera ani dla dziewczyny. Równie dobrze mogłoby go nie być.

Wychodzi też, częsty u Mroza brak głębi psychologicznej u postaci. Chociaż nie. Mróz często nadaje swoim postaciom jedną, dwie charakterystyczne przymioty, o których z uporem maniaka lubi nam przypominać, na wypadek gdybyśmy jakimś cudem o nich zapomnieli. U chyłki jest to obsesja na punkcie zespołu Iron Maiden, u Frosta żucie gum i noszenie koszuli w kratę, a u Berga, bohatera Czarnej Madonny, jest to picie Earl Greya. Jeśli te cechy mają określać ich osobowość to ja dziękuje za takie próby… Mimo to, o bohaterach długich cykli, czyli wspomnianych Chyłce, Forście i innych, mogę napisać całkiem sporo, kim są, co ich motywuje i napędza. O bohaterze „Czarnej Madonny” (i innych bohaterach pojedynczych powieści Pana Remigiusza), nie mogę napisać właściwie nic, bądź bardzo niewiele. Nie wzbudza on mojej sympatii i niezbyt obchodzi mnie, co się z nim dzieje. Zamiarem Mroza było, żebyśmy mu współczuli i nie do końca to się udało. Flip jest miejscami przemądrzały i zdaje się nie zauważać braku wiedzy u otoczenia oraz własnych błędnych wniosków. Jego ciągłe roztrząsanie swego zauroczenia siostrą narzeczonej także nie pomaga. Upraszczając, książka wciąga tajemnicami i pytaniami, na które chcemy znaleźć odpowiedź, a nie kreacjami postaci.

Ciągle tylko krytykuję, więc teraz, co nieco o zaletach. Podoba mi się zamysł horroru religijnego, widać, że Mróz przeprowadził konkretny research. Znam dość dobrze temat przedstawiony w książce, a mimo to paru rzeczy nie wiedziałem. Ciekawie wypada też ostateczna konfrontacja i argumenty w niej użyte, które nie są pozbawione słuszności. Uświadomiła mi ona, że Mróz miał jednak jakiś większy zamysł i dodała ona książce niespodziewanej przeze mnie głębi. Zakończenie powieści okazało się, jak to zwykle u Mroza, bardzo zaskakujące, choć niestety też zbyt przekombinowane. Jak wcześniej wspomniałem, książka wciąga i ciekawi, czyta się ją dość szybko.

Jak więc jest z tą „Czarną Madonną” ? Mnie zawiodła, ale widziałem sporo pozytywnych opinii, więc najlepiej sprawdzić samemu, może wam się spodoba. Ja mimo wszystko nie żałuję, bo mimo wszystko fajnie mi się ją czytało.

Ocena: 5+/10

Przeczytałem tą książkę przedwczoraj i muszę powiedzieć, że wciąga, jak większość książek Remigiusza. Mimo to ostatecznie trochę się zawiodłem, ale o tym za chwilę. Tak się złożyło, że od miesięcy czytałem prawie całą bibliografię Mroza i kończąc „Czarną Madonnę” w końcu mogę powiedzieć, że jestem na bieżąco. Myślę więc, że mogę się uważać za kogoś w rodzaju eksperta od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po książkę Jakuba Żulczyka “Zrób mi jakąś krzywdę” sięgnąłem, w zasadzie, pod wpływem impulsu. Zacząłem właśnie czytać inny tytuł i wcale nie zamierzałem zaczynać kolejnego. Jednak przypomniałem sobie, że kiedyś widziałem tą książkę i że już wtedy wpadła mi w oko, ale ponieważ miałem wówczas na warsztacie ciekawsze lektury, to szybko o niej zapomniałem. Gdy więc ponownie sobie o niej przypomniałem uznałem, że to książka w sam raz dla mnie. Lubię nietypowe romanse, a tu dochodziły jeszcze zapowiadane absurdalne sytuacje no i fakt, że była to powieść drogi. Wszystkie te rzeczy kocham szczególnie w filmach, więc uznałem, że ich połączenie musi być czymś niesamowitym. Nie bez znaczenia był też fakt, że książka liczy sobie jakieś 180 stron, więc uznałem, że połknę ją na raz (z powodu ograniczeń czasowych, ostatecznie stanęło na dwóch razach) i szybko wrócę do zaplanowanego tytułu, o którym wspominałem na początku.

Kilka słów o fabule. Dawid, 25-letni student prawa żyje sobie jak każdy przeciętny Polak do momentu, gdy poznaje JĄ - tą jedną, wymarzoną jedyną miłość i zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Problem w tym, że jego wybranka, Kasia, ma 15 lat i jest siostrą jego kumpla Michała no i zdaje się mieć kompletnego bzika na punkcie gier komputerowych. Wygląda też na to, że nic ich nie łączy i wygląda na to, że nie mógł trafić gorzej. Chłopak zbiera się na odwagę, zagaduje, zostają przełamane pierwsze lody, ale okazuje się, że dziewczyna następnego dnia wyjeżdża do Paryża. Chłopak niezrażony tym faktem, chcąc spędzić z nią więcej czasu, rusza za nią na drugi koniec Polski, do domu jej rodziców, po czym “porywa” ją stamtąd i oboje ruszają w podróż, która będzie obfitować w pełne absurdów sytuacje (takie jak np. trafienie na plan filmu porno).

Zapowiada się interesująco, co nie ? Otóż nic bardziej mylnego. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła powieść, przeciwnie, dość mocno mnie wciągnęła i byłem niezmiernie ciekaw jak ta historia się skończy. Problemem jest styl pisarski autora. Żulczyk chciał napisać powieść wysoce intelektualną przepełnioną przemyśleniami, bohatera, odwołań do popkultury, sytuacji politycznej i Bóg wie, czego jeszcze, wskutek czego po prostu przesadził.70% książki to wewnętrzny monolog Dawida, który będąc neurotykiem do kwadratu, analizuje wszystko i wszystkich. Pozostałe 30% to dialogi i fabuła. Jakby samo to nie było wystarczająco ciężkie to, na dodatek akcja dość często skacze w przód i w tył. Na początku jest to trochę uciążliwe, ale jak się człowiek przyzwyczai to nie jest źle, choć poczucie lekkiej frustracji pozostaje zwłaszcza, gdy Dawid, (bo on jest narratorem tej powieści) w jednej chwili skacze do przodu o kilka godzin/dni, potem urywa akcję w świetnym momencie i cofa się do tyłu by coś wyjaśnić lub wypełnić luki. I tak w koło macieju. W te i wewte. Mówiłem też o analizowaniu, które stale przeprowadza główny bohater. Niestety zdarza mu się to robić nawet w trakcie rozmów z innymi postaciami. Często by usłyszeć odpowiedź na jakieś pytanie, lub po prostu poznać dalszy ciąg konwersacji, musimy przebrnąć przez akapit wewnętrznych myśli protagonisty.

Jako, że mamy do czynienia z osobą zakochaną, większą część jego myśli zajmuje wybranka, a konkretnie, jego wyobrażenie o niej, obawy na jej temat, lęki itp. Sama Kasia jest osobą nawet interesującą, a raczej byłaby gdyby nie to, że widzimy ją oczami Dawida, i to, że Żulczyk więcej miejsca poświęca na przedstawienie jej tak jak widzi ją Dawid, (czyli jako osobę wyjątkową, idealną, piękną), niż tym, jaka jest naprawdę. A Dawid też nie jest zbyt fascynującą postacią. Student bez wyraźnego planu na życie, który uważa się za mądrzejszego niż jest, który więcej myśli niż robi i który na pewno nie wzbudza takiego zainteresowania czytelnika jak Kasia a przecież zajmuję ona o wiele mniej miejsca w tej książce. Nie będzie wielkim spoilerem, jeśli powiem, że uczucie Dawida zostaje w pewnym momencie odwzajemnione. I tu mam problem, bo jak najbardziej rozumiem, czemu on zakochał się w Kaśce, ale za cholerę nie mogę pojąć, czemu ona zakochała się w nim. Pierwsza osoba, która zwróciła na nią uwagę ? Syndrom rycerza w lśniącej zbroi ? Sami zdecydujcie. Najgorsze jest to, że gdyby bohater tyle nie bełkotał, (bo tak można nazwać sporą część jego przemyśleń), pisarz wydłużył fabułę, dodał trochę więcej zdarzeń i rozbudował postacie, to mógłby być kawał naprawdę dobrej literatury.

Jak już wcześniej pisałem, książka mocno mnie wciągnęła i to jest jej największy paradoks. Gdy autor nie zbaczał z drogi i nie zamulał akcji monologami Dawida, to czytało mi się tą książkę naprawdę fajnie. Z zainteresowaniem obserwowałem się rozwój relacji pary bohaterów no i parę razy mocno się zaśmiałem z sytuacji, w których się znaleźli w trakcie podróży.

Komu tą książkę można polecić ? W sumie sam nie wiem. Na pewno fanom Żulczyka, skoro czytali inne powieści jego autorstwa i im się podobały, to ta też im pewnie przypasuje. Wielbiciele Woody’ego Allena też pewnie znajdą tu coś dla siebie. Miłośnicy oryginalnych romansów też mogą spróbować. W końcu to niecałe 200 stron.

Podsumowując to nie jest zła książka, jest tylko niedopracowana. A może nie ? Bo mam niestety wrażenie, że jest ona dokładnie taka, jaką autor sobie wymyślił. A reszta zależy już od czytelnika. Mimo wszystko myślę, że warto, chociaż sprawdzić czy to książka dla was. Ja mimo topornego języka, nieźle się bawiłem i chętnie przeczytałbym podobny romans (tyle, że bardziej przejrzysty i inaczej napisany). Dlatego ostatecznie polecam ten tytuł.

Po książkę Jakuba Żulczyka “Zrób mi jakąś krzywdę” sięgnąłem, w zasadzie, pod wpływem impulsu. Zacząłem właśnie czytać inny tytuł i wcale nie zamierzałem zaczynać kolejnego. Jednak przypomniałem sobie, że kiedyś widziałem tą książkę i że już wtedy wpadła mi w oko, ale ponieważ miałem wówczas na warsztacie ciekawsze lektury, to szybko o niej zapomniałem. Gdy więc ponownie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kiedy sięgałem po “Miasto Niepokoju” Dennisa Lehane, miałem mieszane uczucia. Dotychczas znałem tego pisarza tylko z soczystych, świetnie napisanych thrillerów doprawionych szczyptą sensacji i kryminału.. W tej książce jednak, pisarz postanowił wyjść poza swoją strefę komfortu i stworzył epickie ponad 700-stronicowe dzieło ukazujące amerykańskie miasto Boston tuż po I Wojnie Światowej w latach 1918-1919. Powieść łączy w sobie wątki historyczne, obyczajowe, społeczne a nawet kryminalne i stanowi barwny zapis epoki.

Jednym z trzech bohaterów książki jest Danny Coughlin syn powszechnie znanego i szanowanego kapitana policji Thomasa Coughlina. Młody chłopak, podobnie jak ojciec, pnie się po szczeblach policyjnej kariery i ma przed sobą świetlaną przyszłość. Wszystko zmienia się w momencie gdy dostaje on od swojego ojca chrzestnego Eddiego Mckenny (również policjanta) zadanie przeniknięcia do środowiska bostońskich socjalistów o radykalnych poglądach (nazywanych też gdzieniegdzie, anarchistami, wywrotowcami czy po prostu bolszewikami). Danny, początkowo niechętny, zgadza się i używając fałszywej tożsamości, zaczyna się stawiać się na zebrania związkowe oraz tajne zgromadzenia, usiłując uzyskać dostęp do kluczowych osób i przywódców Bohater szybko przekonuje się, że związkowcy niewiele mają wspólnego z ich wizerunkiem przedstawianym mu przez jego zwierzchników i ich ideały okazują się być mu zaskakująco bliskie. Młody policjant staje, więc przed ciężkim wyborem: obowiązek czy rodząca się lojalność wobec nowych towarzyszy. Kolejnym ważnym wątkiem jest niespełniona miłość do Nory, irlandzkiej dziewczyny przygarniętej przez ojca Danny’ego.

Drugim bohaterem powieści jest Luther Lawrence, czarnoskóry robotnik o ogromnym talencie sportowym, którego nie jest w stanie wykorzystać z powodu swojego koloru skóry.. Usiłując utrzymać świeżo poślubioną żonę, Lilę, zatrudnia się w klubie miejscowego gangstera, którego w wyniku konfliktu zabija. Ratując się przed odwetem, mężczyzna musi zostawić żonę i uciekać z miasta, ostatecznie trafiając do Bostonu gdzie znajduje zatrudnienie w domu Coughlinów, jako służący. Pomiędzy Lutherem a Dannym szybko nawiązuje się przyjaźń, która odmieni życie obojga.

Trzecim, trochę nieoficjalnym, bohaterem jest słynny bejsbolista Babe Ruth, którego losy i opisujące je rozdziały stanowią przerywnik od głównych wydarzeń i pozwalają je pokazać z odmiennego punktu widzenia.

Oprócz nich w książce pojawia się wiele postaci drugoplanowych, zarówno fikcyjnych jak i historycznych takich jak wspomniany Babe Ruth, John Hoover, burmistrz Bostonu Andrew Peters, komisarz Policji Edwin Upton Curtis i wielu innych stanowiących barwne środowisko powojennego miasta.

Oczywiście po za losami bohaterów istotną częścią powieści są wydarzenia, które wówczas miały miejsce i które śledzimy na kartach książki mi. in. zamachy bombowe, epidemia grypy oraz stanowiący oś i punkt centralny misternie budowanej fabuły, strajk bostońskiej policji i będące jego konsekwencją zamieszki na ulicach Bostonu.

Lehane tworzy niezwykle barwny i wciągający obraz miejskiego amerykańskiego życia i minionych czasów. Pokazuje Amerykę, jakiej nie znamy, gdzie ścierają się kultury, ludzie, sprzeczne interesy. Sprawnie odziera ją też z mitu krainy wielkich możliwości, gdzie każdy może być tym, kim chce i dzięki ciężkiej wytrwałej pracy osiągnąć, co tylko sobie zamarzy. W dziele Lehane amerykański sen okazuje się być udziałem nielicznych, podczas gdy reszta społeczeństwa ledwie wiąże koniec z końcem. Obserwujemy miasto na krawędzi wybuchu, który musi się w końcu wydarzyć i po którym, dla nikogo z bohaterów, już nic nie będzie takie samo.

Postacie kreowane są w sposób bardzo prawdziwy i z dużym zaangażowaniem ze strony pisarza. Nie ma tu sztywnych podziałów na jednoznacznie złych czy dobrych, a Lehane mistrzowsko panuje nad sympatiami i antypatiami czytelnika, sprawiając, że odczuwamy współczucie bądź nienawiść tylko wtedy, gdy on chce byśmy je czuli. A emocji jest tu cała masa, mamy miłość, nienawiść, ludzkie tragedie i triumfy. Autor porusza też cały wachlarz zagadnień społecznych, takich jak rasizm, wyzysk biedniejszych warstw, machinacje polityczne, Czuć ogromną wiedzę Lehane o tamtej epoce, bo z książki dosłownie wylewa się klimat tamtych dni i dzięki temu czujemy się jakbyśmy tam byli. Pojawia się też wątek kryminalno-sensacyjny, związany ze śledztwem Danny’ego i późniejszymi wydarzeniami, pisarz używa też swojego charakterystycznego, (choć lekko zmodyfikowanego na potrzeby powieści) stylu, więc wielbiciele poprzednich książek Lehane też znajdą coś dla siebie.

Początek książki jest dość toporny (szczególnie, gdy, tak jak ja, nie ma się pojęcia o bejsbolu), ale z każdą stroną jest coraz lepiej, człowiek daje się uwieść wykreowanemu światowi i chce się już tylko czytać bez końca. A gdy nadchodzi koniec, pojawia się smutek, że musimy się rozstać z bohaterami i chęć by książka trwała jeszcze dłużej.

Lehane celowo czerpie z tradycji wielkich powieści amerykańskich kreśląc wielką panoramę Bostonu i udaje mu się to z dużym powodzeniem. Niektórych to pewnie odstraszy, spotkałem się z opinią, że książka jest nudna i przegadana, ale są to głosy mniejszości, którzy woleliby by trup ścielił się gęsto i żeby książka była typowym akcyjnakiem, jakich wiele na rynku.

Polecam tą książkę każdemu fanowi dobrej literatury, miłośnikom historii i kryminałów, czytelnikom chcących dowiedzieć się jak żyło się w dawnych Stanach i jak różny to jest obraz od naszych wyobrażeń. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie, jakiś aspekt, który do niego przemówi i z którym będzie się utożsamiał. Moim zdaniem naprawdę warto, bo to świetna pozycja, od której (gdy już nas wciągnie, a wciągnie na pewno) po prostu nie idzie się oderwać.

8/10

Kiedy sięgałem po “Miasto Niepokoju” Dennisa Lehane, miałem mieszane uczucia. Dotychczas znałem tego pisarza tylko z soczystych, świetnie napisanych thrillerów doprawionych szczyptą sensacji i kryminału.. W tej książce jednak, pisarz postanowił wyjść poza swoją strefę komfortu i stworzył epickie ponad 700-stronicowe dzieło ukazujące amerykańskie miasto Boston tuż po I...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to