independentreader

Profil użytkownika: independentreader

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 6 lata temu
75
Przeczytanych
książek
91
Książek
w biblioteczce
8
Opinii
34
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Och Bridget, nasza Bridget. Powróciła i to w wielkim stylu!
„Bridget Jones. Szalejąc za facetem” Helen Fielding to idealna książka dla wszystkich tych, którzy szukają czegoś lekkiego, a zarazem wciągającego. Wiadomo, że ta pozycja nie podniesie naszego poziomu IQ lub nie wniesie jakichś nowych informacji w którejś z dziedzin życia, poza piciem alkoholu czy paleniem, jednakże każdy z nas potrzebuje czasem takiego „odmóżdżacza”, a to jeden z lepszych!
Przed rozpoczęciem czytania słyszałam różne opinie na temat tej książki. A to, że Fielding się wypaliła, czy że nie jest to już ta sama Bridget, którą poznaliśmy w pierwszej i drugiej części słynnego bestselleru. Pomimo tego postanowiłam spróbować, gdyż dwie poprzednie wydania wręcz kocham, mówię tu i o woluminach, i o ekranizacjach, które dla mnie są na szczycie listy rzeczy do robienia, gdy mam doła lub za oknem leje deszcz, co powoli doprowadza mnie w stany depresyjne. W pięć minut przerzucając kolejne strony książki lub oglądając film mój humor diametralnie się poprawia. O zbawcza Bridget!
Wracając do głównego wątku mojego monologu, czyli recenzji konkretnie trzeciej część o Bridget Jones warto zaznaczyć, iż witając na nowo naszą przyjaciółkę poznajemy już stateczną panią. Nie jest to ta trzydziestolatka z problemami bazującymi tylko na mężczyznach oraz zwariowanej matce. Bohaterka ma, tutaj chwila zaskoczenia, dwójkę dzieci i, tutaj chwila rozpaczy, jest wdową. Gdzie Pan Darcy, którego taki wielbiłyśmy za jego nieśmiałość, a zarazem stanowczość i uparte dążenie o rękę blondynki z lekką nadwagą? Nie ma go, a Bridget zgubiła gdzieś swoją wewnętrzną „kocicę”. Pięćdziesięciolatka zmienia się w kurę domową, w którą nigdy nie miała zamiaru się przeobrazić, ale to mija z chwilą, gdy po pięciu latach przy pomocy jej ukochanych przyjaciół poznaje dwudziestodziewięciolatka. Tylko czy to dobry wybór? Czy ta różnica wieku nie będzie przeszkodą? A może ktoś inny finalnie podbije serce roztrzepanej wdowy Darcy? Musicie się dowiedzieć!
Aby moja recenzja nie była tak bardzo przychylna jak zawsze (bo pewnie to staje się już nudne), mogę zgodzić się z jednym argumentem osób, którym „Bridget Jones. Szalejąc za facetem” nie przypadła do gustu. Wydaje mi się, że nie jest to najlepsza część o losach kobiety naszych czasów. Jednak już pędzę z obroną – nie potrafię skrytykować tej książki! Po pierwsze, jeśli ktokolwiek z Was czytał Harry’ego Pottera, to wie, jak to było, gdy sięgaliśmy po kolejne części. Pierwsza była tą najlepszą, ewentualnie trzecia czy czwarta. Lepsza była poprzedzona tą gorszą lub na odwrót. Pomimo tego nadal chcieliśmy więcej i więcej. Moim zdaniem jakość kolejnych nie wynika z wypalenia, a zwykłego zmienienia fabuły, która jednym się spodobała, a innym wręcz przeciwnie. Drugim argumentem jest to, co napisałam w poprzednim zdaniu. Otóż tym razem poznajemy pięćdziesięciolatkę z dziećmi i czasem nawet realnymi problemami. To wciąż nasza Bridget, jednak w trochę innym wydaniu, które dla młodszych osób, sama jestem jedną z nich, a jednak tak nie uważam, może być nudniejsze i nużące. Myślę, że to myśl z kosmosu, ale kto wie, może komuś naprawdę to nie odpowiadało?
Prawie sześćset stron upłynęło mi w mgnieniu oka. Chciałam więcej i więcej. Uważam, że to wystarczające uzasadnienie, aby wybrać się po książkę do biblioteki tudzież księgarni, gdyż z recenzjami książek jest tak samo jak z recenzjami filmów – dopóki sami ich nie obejrzymy, nie dowiemy się, po której stronie stoimy – czy jesteśmy kolokwialnymi „hejterami” czy kochamy dany utwór.
Dość już wywnętrzania. Biegnijcie po pamiętnik Bridget!

Och Bridget, nasza Bridget. Powróciła i to w wielkim stylu!
„Bridget Jones. Szalejąc za facetem” Helen Fielding to idealna książka dla wszystkich tych, którzy szukają czegoś lekkiego, a zarazem wciągającego. Wiadomo, że ta pozycja nie podniesie naszego poziomu IQ lub nie wniesie jakichś nowych informacji w którejś z dziedzin życia, poza piciem alkoholu czy paleniem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Lata chude, lata tłuste” Gok Wan
W moim osiemnastoletnim życiu jeszcze nigdy przedtem nie skusiłam się na autobiografię. Wydawało mi się, że takie pozycje są zazwyczaj zasiane zbędnymi informacjami, przechwałkami czy sensacjami, które nikomu do życia nie są potrzebne. Ponadto w moich oczach pisanie autobiografii mając nieprzeżyte choć pięćdziesiąt lat było swego rodzaju farsą, bo co można wiedzieć o egzystencjonalnym bólu, tudzież szczęściu, w wieku trzydziestu lat? Jednakże moje stanowisko zmieniło się diametralnie po przeczytaniu książki Goka Wana pt.: „ Lata chude, lata tłuste”!
Powiedzmy sobie szczerze, książkę kupiłam nie ze względu na wydawnictwo czy, jak wcześniej pisałam, nieznany dla mnie gatunek. Od dawna jestem fanką samego stylisty, a lepiej chyba powiedzieć, człowieka orkiestry, jeśli chodzi o sprawy modowe oraz urodowe – Goka Wana. Jego programy „Jak dobrze wyglądać nago” czy „Czary mary Goka” to jedne z moich ulubionych! Dowiadując się, że na stronicach spisał swoją historię, wiedziałam, że muszę popędzić do księgarni i dostać wolumin w swoje ręce. Uwierzcie mi, nie żałowałam!
Największy plus „Lata chude, lata tłuste” to fakt, iż tak naprawdę nie czytamy suchych faktów, informacji, detali. To fabularna, obyczajowa autobiografia. Coś na kształt rozmowy z przyjacielem, który opowiada Ci, co wydarzyło się przez lata, gdy Wasze drogi się rozeszły. Książka wzbogacona o rodzinne przepisy na smakołyki podbiła moje kulinarne serce jeszcze bardziej! Pozycja ta jest wręcz idealna na letnie wieczory, gdy chcemy przeczytać coś lekkiego, a zarazem ciekawego, ponieważ życie Goka Wana nie było usłane różami, jak niektórzy z nas mogą sądzić. Wieczne problemy związane z tuszą i zaburzeniami odżywania są clou jego życiowych dramatów. Autor opisuje nam swe przeżycia przejrzyście oraz nie owija w bawełnę, co może pomóc osobom, które same siedzą w takim „bagnie”.
Co jeszcze urzekło mnie w tej książce? Empatia, empatia i jeszcze raz empatia. Aż chce się poznać tego człowieka! Moim zdaniem, nie może to być coś naciąganego, coś udawanego. Od niego promienieje słońcem, ciepłem i uczuciem do jego rodziny oraz przyjaciół, co czyni go wartościową i, przynajmniej dla mnie, godną podziwu jednostką. Także pracowitość, która mogła zaprowadzić go nawet na drugą stronę świata, nie może zostać pominięta. Teraz narzekając na swoje godziny pracy czy obowiązki, będę mogła przypomnieć sobie, że aby dojść do sukcesu, jaki na pewno osiągnął Gok Wan, i ja muszę ciężko popracować, bo to buduje z obywatela wartościowego przedstawiciela społeczeństwa. Wszystko jedno z jakiej jesteś nacji, jakiego koloru masz skórę czy jakiej orientacji jesteś.
Dla mnie „Lata chude, lata tłuste” są motywacją, kołem napędowym. Po przeczytaniu czułam się pozytywnie nastawiona na trudności dnia codziennego. Wręcz pomyślałam, że jeśli ja chcę gdzieś dojść, to kto mnie zatrzyma? Kocham książki za takie „pranie mózgu”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Dlatego jeśli szukacie tego samego, to zapraszam do lektury, bo warto! Nie wzbraniajcie się przed słowem autobiografia, bo po doświadczeniach z tą pozycją, wydaje mi się, że mogę się pokusić i na inne woluminy o podobnej tematyce.

„Lata chude, lata tłuste” Gok Wan
W moim osiemnastoletnim życiu jeszcze nigdy przedtem nie skusiłam się na autobiografię. Wydawało mi się, że takie pozycje są zazwyczaj zasiane zbędnymi informacjami, przechwałkami czy sensacjami, które nikomu do życia nie są potrzebne. Ponadto w moich oczach pisanie autobiografii mając nieprzeżyte choć pięćdziesiąt lat było swego rodzaju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawdę nie wiem, czy tylko ja nie rozumiem fenomenu tej pozycji. Nic ciekawego, co mogłabym w tej chwili przytoczyć. Zwykły bełkot narkomana,przepraszam za dosłowność, który został zaznaczony brakiem składni, co mnie sprawnie deprymowało w czasie czytania.
Skończyłam, ledwo, ale skończyłam.

Naprawdę nie wiem, czy tylko ja nie rozumiem fenomenu tej pozycji. Nic ciekawego, co mogłabym w tej chwili przytoczyć. Zwykły bełkot narkomana,przepraszam za dosłowność, który został zaznaczony brakiem składni, co mnie sprawnie deprymowało w czasie czytania.
Skończyłam, ledwo, ale skończyłam.

Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika independentreader

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
75
książek
Średnio w roku
przeczytane
6
książek
Opinie były
pomocne
34
razy
W sumie
wystawione
71
ocen ze średnią 7,6

Spędzone
na czytaniu
460
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
7
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]