rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , , , ,

Ta książka to zupełnie coś innego niż się spodziewałam, zupełnie! Może dlatego, że nie nastawiałam się do niej jakoś szczególnie, to miała być po prostu lżejsza książka przy której mogę odpocząć w trakcie wyjazdu, więc miałam nadzieję na zwykły, miły, wakacyjny romans. I tak było do połowy książki, ale za to co się działo później Adam Silvera zasługuje na ogromne brawa!
Powiem szczerze, że miałam parę podejść do tej książki, zobaczyłam ją po raz pierwszy parę miesięcy temu, byłam nawet podekscytowana żeby ją przeczytać, jednak po opisie stwierdziłam, że to nie będzie specjalnie interesująca lektura, a w tamtym czasie miałam ochotę na coś z bardziej ciekawą i rozbudowaną fabułą. Trochę później znowu weszłam by trochę przy niej powęszyć, tym razem jednak przeczytałam parę opinii, z których dowiedziałam się rzeczy o świecie przedstawionym, która automatycznie sprawiła, że książka wydaje się dwa razy bardziej ciekawa.
Rzeczą tą jest instytut Leteo o którym niby dowiadujemy się z opisu, ale tak właściwie to nie wiemy co to jest. Instytut Leteo jest to miejsce w którym ludzie mogą usunąć, czy też zatuszować swoje wspomnienia, dzięki czemu będą mogli, podobno, lepiej żyć. Główny bohater Aaron żyje w świecie w którym takie właśnie kliniki istnieją i są powszechnie znane i używane i mają odzwierciedlenie na sposobie myślenia i życiu ludzi, nawet jeżeli nigdy nie zdecydowali się na ten zabieg. Nie jest to jednak jakaś daleka przyszłość, ponieważ wszystko inne, jak sposób życia, komunikacji czy transportu jest dokładnie taki sam jak nasz.
Jeżeli chodzi o opisanie fabuły, jest to trudna sprawa jeżeli chcę unikać spojlerów, ponieważ bez nich książka wydaje się typowa i praktycznie nie warta uwagi.
A więc jak już wiemy, jest chłopak Aaron, który mimo 17 lat swoje już w życiu przeżył - samobójstwo ojca i własna próba samobójcza to dość sporo. Na szczęście ma jeszcze mamę, kolegów z podwórka, a co najważniejsze cudowną dziewczynę Genevieve, która kocha go i pomaga mu mimo wszystko. Aaron też ją kocha, są razem ponad rok, i oboje są szczęśliwi z tego dokąd to wszystko zmierza. Wszystko zmienia się jednak, kiedy chłopak poznaje Thomasa, chłopaka z sąsiedniego osiedla. Tutaj można już domyślić się w jaką stronę sprawy zmierzają, szczególnie, że Genevieve wyjechała na 3 tygodniowy kurs malarski, w trakcie kiedy przyjaźń 17-latków coraz bardziej się pogłębia.
I tak, wiem, też myślałam że takich książek jest mnóstwo i to jest po prostu opowiedzenie tej samej mydlanej historii tylko przez innego autora, ale mocno się pomyliłam. Mniej więcej w połowie książki doznałam szoku, i coraz bardziej dochodziło do mnie, że to wcale nie jest lekki, wakacyjny romans, tylko opowieść o tym, jak nie możesz zmienić tego, kim naprawdę jesteś.
Co do okładki, naprawdę nie wiem co miały oznaczać te eksplozje kolorów i jakie powiązanie miały z opowiadaną w książce historią. Na Goodreads można zobaczyć przykład twardej okładki, która pasuje o wiele bardziej niż ta, niestety nie jest ona dostępna nijak w wydaniu polskim. Ale to żadna nowość. Co mnie jednak cieszy, to fakt częściowego pozostawienia oryginalnego tytułu, zamiast pozostawienia polskiego, nie robiącego większego sensu, nawet gramatycznie, bo chyba możemy się zgodzić, że tytuł "Bardziej szczęśliwy niż nie" nie jest zbyt zachęcający, dlatego za dodanie również oryginalnego "More happy than not" należy się naprawdę duży plus.
Z jedną rzeczą co do tej książki nadal nie mogę do końca dojść do porozumienia, a jest to styl pisania Adama Silvera. Cała książka jest napisana w bardzo lekkim i przyjemnym stylu, dialogi, szczególnie w pierwszej połowie są pełne śmiesznych, sarkastycznych wypowiedzi, co bardzo mi się podobało, miałam jednak wrażenie, że nie jest to styl w którym do końca powinna być napisana ta książka. Pod koniec jej czytania wydawało mi się, że ten styl nie pozwolił Adamowi na napisanie tego co chciał, że mogło być tam powiedziane o wiele więcej niż jest w rzeczywistości. Szkoda że z książkami nie ma tak jak z piosenkami, bo chętnie przeczytałabym jak ktoś inny napisałby innym stylem tą samą historię, taki cover książki.
Podsumowując, książka była genialna, rozwój wydarzeń dawno mnie tak nie zaskoczył, szczególnie że przez pierwsze 200 stron czułam się jakbym była wrzucona w ciąg wydarzeń, które nic dalej nie przyniosą i jedyne co robią to się przeciągają. Polecam naprawdę każdemu, ponieważ jest to więcej niż zwykła książka o nastolatkach, a do tego czyta się ją naprawdę szybko i przyjemnie.

Ta książka to zupełnie coś innego niż się spodziewałam, zupełnie! Może dlatego, że nie nastawiałam się do niej jakoś szczególnie, to miała być po prostu lżejsza książka przy której mogę odpocząć w trakcie wyjazdu, więc miałam nadzieję na zwykły, miły, wakacyjny romans. I tak było do połowy książki, ale za to co się działo później Adam Silvera zasługuje na ogromne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Dawno nie doświadczyłam tego, żeby kupiona od tak książka, na której temat nie wiedziałam praktycznie nic, okazała się tak dobra. Dziękuję tylko losowi, że zaprowadził mnie do tej alejki w empiku, żebym mogła odkryć "Utoną we łzach swoich matek", ponieważ jak na razie jest to jedna z moich ulubionych książek tego roku.
Zaczynając byłam trochę sceptyczna, nie wiedziałam za bardzo o czym ta książka, gdyż opis za dużo nie zdradza nam o fabule, bardzo zachęca, jednak w moim przypadku było tak, że kiedy już się do niej zabrałam naszło mnie pytanie "Dobra, ale co ja właściwie czytam?". Jednak po kilkudziesięciu stronach już znałam mniej więcej odpowiedź na to pytanie i byłam z niej bardzo zadowolona.
Wszystko może wydawać się proste, w księgarni w której organizowane jest spotkanie z autorem komiksów który w swoim najnowszym dziele szydzi z islamu, dlatego trójka muzułmanów - Hamad, Amin i jego żona, postanawiają przeprowadzić tam zamach. To, że zamach się nie udaje, każdy wie z opisu książki, ale pytanie dlaczego? Wiemy też, że dziewczyna została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym dla najniebezpieczniejszych przypadków, oraz, że twierdzi, że jest z przyszłości. Dlaczego?
Dla tych którzy myślą, że to oznacza maszyny i niesamowite podróże w czasie, muszę was zmartwić, ponieważ nic takiego nie ma miejsca. Johannes Anyuru poprowadził ten wątek w tak inny i niespodziewany sposób, że jest to aż niesamowite.
Wątek podróży w czasie nie jest jednak jedynym, ponieważ równie ważny jest wątek pisarza, który spotyka się z dziewczyną na jej życzenie. Dlaczego wezwała akurat jego? Dlaczego zdają się mieć tyle wspólnego? Dlaczego mimo wszystkiego nadal coś go do niej ciągnie?
To są na pewno dwie postacie na których powinniśmy się skupić najbardziej, co ciekawe do końca książki nie poznajemy żadnego z ich imion. Dziewczyna wywarła na życiu pisarza duży wpływ, zaczął kwestionować i patrzeć inaczej na otaczającą go rzeczywistość, a jego decyzje to poniekąd skutki rozmów z dziewczyną i zaangażowania się w jej sprawę.
Książka jest bardzo nieszablonowa i zaskakująca, a zakończenie, mimo iż się go domyśliłam dużo przed końcem, jest godne podziwu. Jest po prostu cudowna, daje nam możliwość spojrzenia z zupełne innej strony, ze strony o której ja wcześniej za bardzo nawet nie myślałam. Johannes chce pokazać nam, jak na rzeczy pokroju zamachów terrorystycznych, reagują zwykli muzułmanie, jak oni postrzegają całą sprawę, czego się boją i obawiają, a co najważniejsze, że nie pochwalają tych zachowań i nie chcą by cały świat myślał, że na tym polega ich religia.
W książce spotykamy się z dwoma światami, nie jestem pewna na ile pierwszy z nich był realistyczny, ponieważ nie znam na tyle obrazu dzisiejszej Szwecji, gdzie dzieje się akcja powieści, żeby stwierdzić czy pisarz żyje w czasach teraźniejszych, czy ileś lat później, jednak drugi, o wiele bardziej przerażający i okrutny, jest na pewno straszną fantazją Johannes'a.
Okładka jest świetna, wiem jednak że niektóre osoby mogą narzekać na brak opcji twardej okładki, jednak mi miękka w zupełności odpowiada. Tytuł bardzo tajemniczy i intrygujący, jednak, może to tylko moje odczucie, cały czas mam wrażenie że "Utoną we łzach własnych matek" brzmiałoby lepiej, ale to tylko jedna malutka uwaga.
"Utoną we łzach swoich matek" na pewno nie jest lekką lekturą, nie jest też jakoś bardzo ciężka, czytając ją trzeba po prostu myśleć i mieć otwarty umysł. Polecam każdemu, kto chce się trochę więcej o innej kulturze i religii, o innych ludziach ale też trochę o sobie samym. Książka przepełniona jest strachem, który trzeba zrozumieć, trzeba zrozumieć, że to co autor próbuje nam przekazać, to nie tylko okrucieństwo rzeczy które dzieją się w jego książce, ale również to, że to okrucieństwo kiedyś już świat widział, i nie musi widzieć go po raz kolejny.

Dawno nie doświadczyłam tego, żeby kupiona od tak książka, na której temat nie wiedziałam praktycznie nic, okazała się tak dobra. Dziękuję tylko losowi, że zaprowadził mnie do tej alejki w empiku, żebym mogła odkryć "Utoną we łzach swoich matek", ponieważ jak na razie jest to jedna z moich ulubionych książek tego roku.
Zaczynając byłam trochę sceptyczna, nie wiedziałam za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , , ,

Bardzo długo zbierałam się, żeby tą recenzję napisać, najpierw mówiłam sobie że w emocjach po jej przeczytaniu powinnam najpierw trochę odetchną, a potem nie wiedziałam co właściwie mam napisać. Ale teraz po dwóch tygodniach czas skleić wszystko w całość i wydostać się z tego kłębowiska myśli i przemyśleń w które zaprowadziło mnie "Call me by your name".
Zacznijmy od tego, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego, zwykłego romansu, bez żadnych wielkich zdań, zwyczajna historia podobna do wszystkich innych. To był błąd, nie powinnam się tak nastawiać, bo to kompletnie nie jest coś takiego, a przez to, w pierwszych momentach nie doceniałam dzieła Andre'a tak jak powinnam, i jak bym to robiła bez nastawiania się na nic szczególnego. Można powiedzieć, że szczególność tej książki wręcz mnie przytłoczyła, tak, to jest bardzo trafne stwierdzenie. Jednak im dalej szłam, tym bardziej rozumiałam co właściwie czytam i o czym tak naprawdę jest ta książka. Myślałam, że po raz kolejny będę przechodziła przez morze tematów i dojrzewaniu, poznawaniu siebie i tym podobnych, ale głównym tematem wcale nie były te rzeczy czy seksualność głównych bohaterów, tylko sama ich miłość, która po prostu jest, nikt jej nie kwestionuje ani jej nie zaprzecza, tak po prostu jest i tyle.
Bardzo podobał mi się realizm tej książki, akcja była poprowadzona tak realistycznie, że dopóki nie sprawdziłam tego w internecie, byłam przekonana, że historia została oparta na prawdziwych wydarzeniach, a tak naprawdę została napisana przez Aciman'a na wakacjach z żoną i dziećmi, kiedy zamiast wylegiwać się nad morzem, napisał światowy bestseller. Zawsze kiedy działo się coś dobrego, łapałam się na tym że zaciskałam już zęby czekając na to, aż stanie się coś złego, jednak nic aż tak tragicznego jak się spodziewałam nie miało miejsca. Moim zdaniem jest to bardzo na plus, ponieważ w prawdziwym życiu złe rzeczy również zaskakują nas w najmniej spodziewanych momentach. Realistyczne było również zakochanie się Elio, było po prostu od początku, tak jak jest zazwyczaj wszędzie, tylko nie w książkach. Sam Elio, jak i tak naprawdę wszyscy bohaterowie, jest bardzo realistyczny, co tylko pogłębia mój zachwyt tą książką.
Trudno też nie wspomnieć o ekranizacji "Call me by your name", która jest cudowna. Książka, film i soundrack tworzą razem idealną całość, która na długo nie daje o sobie zapomnieć.
Jedyne do czego chciałabym się przyczepić, to tłumaczenie tytułu na polski. Na szczęście okładka nie została ruszona i pozostała w moich dwóch ulubionych kolorach, ale nie mogę pozbyć się uczucia, że zamiast tytułu "Tamte dni, tamte noce" o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby zostawić tytuł oryginalny.
"Call me by your name" jest jedyna w swoim rodzaju, jest tak prawdziwa, że miejscami nawet niekomfortowa, jednak jest to dobry rodzaj dyskomfortu, ponieważ dzięki niemu masz świadomość, że ktoś musiał czuć to co czujesz ty, tylko on potrafił te myśli przelać na papier. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś co jest bliskie jemu sercu, zakładam, że za parę lat powrócę do niej i innym markerem zaznaczę zupełnie inne cytaty na które dzisiaj nie zwróciłam nawet uwagi. Ta książka rozdepcze wasze serce, film podpali je żywym ogniem, a soundrack odbierze wam zdolność odczuwania emocji na kolejnych parę dni, ale uwierzcie mi, warto.

Bardzo długo zbierałam się, żeby tą recenzję napisać, najpierw mówiłam sobie że w emocjach po jej przeczytaniu powinnam najpierw trochę odetchną, a potem nie wiedziałam co właściwie mam napisać. Ale teraz po dwóch tygodniach czas skleić wszystko w całość i wydostać się z tego kłębowiska myśli i przemyśleń w które zaprowadziło mnie "Call me by your name".
Zacznijmy od tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgając po „Zapiski na pudełku od zapałek” spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż otrzymałam. Szczerze przyznam, że wybrałam tą lekturę tylko dlatego, że była ona jako jedyna z listy dostępna w mojej bibliotece. Nie patrząc zbyt uważnie na opis książki, spodziewałam się, sądząc po okładce, lekkiej, przyjemnej opowieści w której główną rolę będą odgrywać tytułowe zapiski i pudełko od zapałek. Okazało się jednak, że wypożyczyłam zbiór sarkastycznych felietonów pisanych przez Umberta Eco dla tygodnika „L’Esspresso” z lat 1986-91.
Felieton jest to krótka forma wypowiedzi, odnosząca się do obecnej sytuacji i teraźniejszych problemów. Włoch regularnie dostarczał do wymienionej wcześniej gazety, swoje kilu stronnicowe felietony, po czym najlepsze z nich umieścił w tej książce. Moim zdaniem są one naprawdę godne podziwu, niektóre trochę bardziej, inne trochę mniej, ale nie było takiego przy którym bym się nudziła, czy by mi się nie spodobały. Eco pisze bardzo sarkastycznie, właściwie nawet na tematy o których niektórzy mogliby powiedzieć, że są za wrażliwe czy delikatne, by pisać o nich w ten sposób. Sama musiałam czasami przeczytać zdanie jeszcze raz, albo doczytać kolejne dwa by stwierdzić: „Oh, on żartował.”. W szczególności w części „Jak unikać chorób zakaźnych”. To jest jednak jego styl, który mimo wszystko bardzo mi podpasował. Nawet kiedy mówi o poważnych rzeczach, potrafi być za razem sarkastyczny jak i wskazać prawdziwe problemy i ich rozwiązania, jak było w jednym z moich ulubionych felietonów „Jak mówić o zwierzętach”. Opowiadał on o tragicznej śmierci dwóch chłopców z biedniejszej dzielnicy kraju, którzy w ogrodzie zoologicznym weszli do klatki z niedźwiedziem, który „(...)wyciąga łapę i zjada, a właściwie pożera dwójkę dzieci, zostawiając dokoła szczątki.”. Nie jestem pewna na ile ta historia jest prawdziwa, gdyż felietony to jedyny gatunek w którym dopuszczalna jest fikcja literacka. Jednak nawet jeżeli miała być ona tylko przykładem, doskonale spełnia swoją rolę. Właśnie stąd pochodzi jeden z moich ulubionych cytatów z tej książki „Pragnąc, by zapomniały jak zły jest człowiek, zbyt intensywnie wmawiano im, że niedźwiedź jest dobry. Zamiast powiedzieć, co to takiego człowiek, a co zwierzę.”.
Jak można już było zauważyć na podanych przeze mnie dwóch przykładach, oba tytuły zaczynały się od słowa „Jak”. Tak samo jest z pozostałymi trzydziestoma trzema. Są one zazwyczaj tak skonstruowane, żeby czytelnik po przeczytaniu go nie miał za bardzo pojęcia o czym będzie czytał, albo przynajmniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. Dla przykładu podam parę takich przypadków. „Jak być Indianinem” mówi o absurdach które pojawiają się w westernach; „Jak być prezenterem TV” mówi o dziwnych nawykach które nabiera społeczeństwo wraz z postępem techniki; W „Jak rozplanować czas” Umberto przelicza ile czasu przeznacza na rozmaite czynności i dochodzi do wniosku, że rzucając palenie zaoszczędzi 182 godziny rocznie; „Jak pisać wstępy” pokazuje nam jakim absurdem jest pisanie i robienie czegoś tylko dlatego, że tak wypada. Są też odwrotne przypadki, kiedy tytuł jest tak absurdalny, że nie może być głównym tematem opowiadania, a okazuje się, że jednak może. „Jak podróżować z łososiem” rzeczywiście mówi nam o podróży z łososiem, który był przyczyną absurdalnego rachunku za hektolitry alkoholu, „tyle soku owocowego, że wystarczyłoby go na utrzymanie wszystkich dzieci wspieranych przez UNICEF” i wiele innych rzeczy; W „Jak nie mówić „dokładnie tak””, naprawdę znajdziemy rady jak tego wyrażenia nie używać, oraz propozycje innych słów które możemy używać zamiast dokładnie tak, które zdaniem autora było nadużywane przez Włochów. Paradoksalnie to właśnie te dwie pozycje rozśmieszyły mnie najbardziej.
Warto dodać jeszcze wzmiankę o części która występuje w tej książce, jednak nie widnieje ona w spisie treści. Jej tytuł to „Suplement”, nie trudno zauważyć, czym różni się od reszty, jednak na początku zostajemy poinformowani przez Umberto, że ten tekst naprawdę wyszedł spod jego ręki i przedstawia on dorobek malarski Antonia Fomeza. Co jest w tym felietonie takie niezwykłe, to fakt, że na dwóch prawie całych zapisanych stronach, znajduje się tylko 5 zdań: „Pragnąc przekazać czytelnikowi (...) garść świeżych intuicji (...), w związku z malarstwem (...) Antonia Fomeza (...) muszę podjąć próbę analizy (...) w formie (...) całkowicie naiwnej i wyzbytej uprzedzeń (...). Jest to jednak rzecz (...) niezmiernie trudna na tym świecie (...) postmodernistycznym (...). Dlatego nie robi się nic (...). Pozostaje milczenie (...). Przepraszam, może innym (...) razem.”. Nie zostały one jednak rozciągnięte na te dwie strony za pomocą zabiegów graficznych, jak na przykład zmiany czcionki, rozmiaru itp. tylko za pomocą odniesień, które zajmują więcej niż sam tekst. W każdym wyciętym przeze mnie fragmencie cytatu znajdowały się przynajmniej dwie linijki ciągłego tekstu z odniesieniami do napisanego fragmentu.
Opinie na temat tego zbioru felietonów są podzielone. Niektórzy mówią, że „Zapiski na pudełku od zapałek” powinny na tym pudełku zostać i się stamtąd nie ruszać, inni uważają, i do tego podpisuje się ja, że Umberto Eco wykonał fantastyczną robotę i bardzo cieszy fakt, iż zebrał swoje najlepsze prace i opublikował w takiej formie, ponieważ gdyby nie to, wiele z nas nawet by się nie dowiedziało jak zostać kawalerem maltańskim, jak stawiać wielokropek, jak urządzić bibliotekę publiczną, czy jak podróżować amerykańskimi pociągami. Z całego serca polecam tą lekturę, czyta się ją naprawdę łatwo i przyjemnie, a mimo iż nie występują w niej praktycznie w ogóle dialogi, zalicza się do jednej z moich najszybciej przeczytanych książek.

Sięgając po „Zapiski na pudełku od zapałek” spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż otrzymałam. Szczerze przyznam, że wybrałam tą lekturę tylko dlatego, że była ona jako jedyna z listy dostępna w mojej bibliotece. Nie patrząc zbyt uważnie na opis książki, spodziewałam się, sądząc po okładce, lekkiej, przyjemnej opowieści w której główną rolę będą odgrywać tytułowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Wzięłam się za tą książkę jako za powieść detektywistyczną. Trochę się przeliczyłam. Potem na okładce dowiedziałam się, że "Margo" to świetny thriller. Co do tego też nie jestem pewna. Książka jest dziwna, to chyba najlepsze i najkrótsze słowo którym można ją opisać. Jednak nie w sensie - to jest tak dziwne, że aż super -, tylko w sensie, że chcesz przestać ją czytać, rzucić o ścianę i spalić wszystkie jej egzemplarze. Ale i tak czytasz to dalej, bo nie możesz się oderwać. Jeżeli o mnie chodzi pewne momenty przerosły mnie na tyle, że musiałam pomijać kilka rozdziałów. Może jestem jeszcze na tą książkę trochę za młoda, może za parę lat jeszcze do niej wrócę i odbiorę ją zupełnie inaczej. Teraz jednak bardzo podobał mi się początek tej książki. Im dalej Margo się zmieniała, tym moje odczucia co do niej stawały się bardziej negatywne. Mam jednak wrażenie, że książka miała za zadanie wywrzeć na czytelniku takie, a nie inne emocje, aby zastanowić się mocno nad tymi wszystkimi sprawami, które za pośrednictwem Margo byliśmy w stanie doświadczyć. Książka dała mi dużo do myślenia, ponadto była przepełniona gniewem, od którego aż się trzęsłam, dlatego mimo wszystko muszę przyznać, że Tarryn Fisher odwaliła kawał dobrej roboty.
UWAGA SPOILER
Judah jest za dobry, żeby być prawdziwy, Margo.

Wzięłam się za tą książkę jako za powieść detektywistyczną. Trochę się przeliczyłam. Potem na okładce dowiedziałam się, że "Margo" to świetny thriller. Co do tego też nie jestem pewna. Książka jest dziwna, to chyba najlepsze i najkrótsze słowo którym można ją opisać. Jednak nie w sensie - to jest tak dziwne, że aż super -, tylko w sensie, że chcesz przestać ją czytać,...

więcej Pokaż mimo to