cytaty z książek autora "Patrycja Pelica"
kochać kogoś, to pozwolić mu odejść, patrzeć - ale nie zatrzymywać go. Wyjść poza siebie i swój egoizm, poza pytanie o moje jutro bez ciebie. A wtedy wyzwalając kogoś, wyzwalamy siebie.
Powoli uczyłem się, że ludzie to nie zdjęcia i nazwiska. Ludzie to losy, z których zmiata się zapomnienie jak liście z nagrobków przed Dniem Zadusznym.
Naszym losem jest wędrówka. Nic nie jest dane na zawsze. Nasz dom może przestać być naszym domem. Wtedy trzeba ruszać w drogę.
Jeśli niczego sobie nie wyobrażasz, to nic się nie wydarza.(...) Każda podróż, każde działanie, każdy krok, wszystko zaczyna się w naszej głowie.
Przyjaciel woli milczenie od słów. Nie staje w pełnym świetle. Wybiera cień. Ale jego cechą jest obecność. Nawet w milczeniu. Nawet w cieniu.
Smutek nie może istnieć bez radości. Inaczej byłby fałszywy.
Nikt nie umiera do końca. Każdy zostawia ślady, widoczne tylko dla tych, którzy umieją je dostrzec.
Wojny przychodzą i odchodzą. Ale zostaniesz ty. I ta ziemia.
Jest maj. (...) Ziemia w mleczach. Monochromatyczny obraz, jakby słońce stoczyło się z nieba i rozbiło na milion złotych odłamków pulsujących w świeżej trawie.
Ze zdjęcia na nagrobku do którego mnie zabrała, patrzyła kobieta niewiele starsza od nas. Oczy są centrum fotografii. Zapominamy nawet kolor włosów, ale nie oczy. Patrzą spoza czasu, jakby miały nad nim władzę, odporne na jego działanie. Może dlatego, że mieszka w nich dusza, która się nie starzeje.
Miasta nie są dla marzycieli. Tu trzeba wtopić się w tłum, tak by być niewidzialnym, niedostrzegalnym, podobnym do innych, a nie do siebie.
Miasto to więzienie. Zamyka cię w klatce szyb i budynków, w idealnym świecie, gdzie ludzie zapominają o ludziach.
(...) dni złociste jak bursztyn, które ciepłe palce lata nawlekały w naszyjnik.
Wymieniliśmy imiona i uśmiechy, ale wątpiłem, czy Ida zapamiętała moje. Zaraz też zniknęła w tłumie, żeby nie tracić długiej przerwy, ale gdy zerknęła na mnie przez ramię, do złudzenia przypominała „Dziewczynę z perłą”. Mogłem przysiąc, że gdyby Vermeer żył w Supraślu w latach dziewięćdziesiątych i chodził do naszej szkoły, a nie w Niderlandach trzy wieki wcześniej, malowałby właśnie ją.
Szkoda, że nie byłem Vermeerem.
Nie byłem pewien, czy żartuje, czy w jej głosie pobrzmiewa niespodziewany smutek, tak cichy jak piosenka Maanamu, do której tańczyliśmy na studniówce.
„Kto kochał naprawdę, będzie kochał zawsze”.
A czy ona by uwierzyła, gdybym powiedział jak dzień po dniu, plaster po plastrze, zlepiałem w całość moje pogrzebane serce, ale wystarczał jakiś detal – uśmiech podobny do jej, perfumy podobne do jej perfum – a znowu rozpadało się na kawałki? I jak z uśmiechem na ustach i krwawą miazgą w miejscu serca zaczynałem je składać od nowa?
Nie oceniaj mnie ani dobrze ani źle, po prostu bądź. Po prostu bądź.”
- Może po tym wszystkim, kiedy stąd wyjdę… spróbujesz dokończyć mój portret?
- Chcesz, żebym cię znów namalował?
Skinęła głową. Ledwie zauważalnie – a jednak.
- Namaluj mnie.
- Czy istniało coś, czego bym dla niej nie zrobił?
Tymczasem Ida wypełniła sobą moją małą samotność, z której nawet nie zdawałem sobie sprawy.
Była jak Midas, z tą różnicą, że wszystko, czego tknęła, stawało się sztuką. Chciałem jej to powiedzieć, a zarazem paraliżował mnie lęk.
Odejdź, chociaż zaboli, ale ból jest lepszy od nienawiści.
Powoli odkryła, że czas nie jest bezruchem, ale rośnięciem dzieci i drzew, jak był wrastaniem obrączki w palec Martina. Nie dostrzegamy go, ale wszystkie jego oznaki.
Największa krzywda, jaką dziecko może wyrządzić przewrażliwionej matce, to dorosnąć.
Zrozumiał, że samotność miedzy ludźmi to najgorszy rodzaj samotności.
Dzieci są okrutniejsze od dorosłych, tym bardziej że nikt ich o to nie podejrzewa.