cytaty z książek autora "Linda Nagata"
Biegnę szybko. Jego pierwsze pociski nie przelatują blisko mnie, ale wprowadza poprawkę i zmniejsza ten rozziew, podczas gdy ja odpowiadam ogniem. Strzelam z biodra, korzystając z muszki przyłbicy w celu uzyskania odpowiedniej trajektorii. Spust odskakuje mi od palca, gdy kontrolę przejmie moja AI. Pojedynczy strzał i dzieciak leci wstecz, wykonując pół obrotu, po czym uderza o zbocze.
- Załatwione! - grzmi Ransom przez gen-kom.
- Sprawdź to! - ostrzegam go.
- Bez obaw, poruczniku, nikt nie pozostał na szczycie.
- Podchodzę - mówi Jaynie.
Dostrzegam ją na swojej mapie.
– Widzę cię.
Wynurza się z wysokiej trawy.
- Oznaki życia? – pytam ją.
- Nie, jest martwy.
Kuca obok zwłok i używa haka ramiennego, żeby je odwrócić. Otwór po kuli widnieje dokładnie między oczami.
- Cholera, pańska AI jest dobra.
Wszyscy w GRK mają podobny podstawowy styl osobowościowy. Mógłbym go nazwać inklinacją do służby, ale jebać to. Jesteśmy kółkiem wzajemnej adoracji, skupiającym pompatycznych skurwieli obarczonych kompleksem mesjasza i uzależnionych od adrenaliny.
Jak powiedział kiedyś jeden wróg, zawsze żyliśmy z diabłem za pan brat. I co z tego?
Dostosujemy się.
W głębi duszy wszyscy jesteśmy rewolucjonistami albo chcielibyśmy nimi być.
Jednak terroryzm nie należy do nauk ścisłych. Nie musi być mądry ani logiczny. Musi tylko popierdolić ci w głowie.
Bez konfliktu o przyzwoitym zasięgu zbyt wielu międzynarodowych przedsiębiorców wojennych wypadłoby z interesu.
Wszyscy wiedzą, że nie znamy się na lokalnej polityce, a poza tym i tak gówno nas ona obchodzi. Niczego nie chcemy zdobyć w tym regionie. Pakujemy się w konflikt jedynie dlatego, żeby przedsiębiorcy wojenni mogli uszczęśliwić swoich akcjonariuszy.
Kiedy jednak nad moją głową odzywa się broń dużego kalibru, słyszę to. To nie Chudhuri czy Omer, bo one mają tylko pistolety, co oznacza, że dysponują mniejszą siłą ognia.
Nie chcę, żeby umierały za mnie.
Odepchnąwszy się wierzgnięciem od ściany, walę barkiem w ledwo widoczne kolana.
Barak trzeszczy w zderzeniu z tytanowym wspornikiem.
Kurwa mać. Martwa siostra?
Strzelec się chwieje, ale nie przewraca. Logicznie rzecz biorąc, następnym jego krokiem powinno być wpakowanie mi kuli w łeb, ale nic takiego się nie dzieje. Zamiast tego wokół mojego bicepsa zamyka się w miażdżącym uścisku tytanowy hak, po czym zaczynam być częściowo niesiony, a częściowo wleczony w stronę wywalonych wybuchem drzwi.
To przekleństwo naszego gatunku, że psychopaci zawsze chcą być u władzy.
Facet klnie i strzela mi w bok. Ja jemu w krtań. Ponieważ obaj mamy kamizelki kuloodporne, wygrywam.
Uważają, że nóż, który trzymają nam na gardle, jest wystarczająco ostry, żeby wojsko nie odważyło się kontratakować. To nigdy nie jest bezpieczne założenie.
Nie ma zaszczytu w byciu lojalnym wobec skorumpowanego systemu.