cytaty z książek autora "Jerzy Kosiński"
Jak górskie szczyty dookoła patrzymy na siebie odseparowani dolinami, za duzi, aby przemknąć niepostrzeżenie obok, za mali, by dotknąć nieba.
Książki zrobiły na mnie szalone wrażenie. Ze zwykłych kartek papieru wyczarowywało się świat, równie prawdziwy, jak ten doświadczany zmysłami. Co więcej, świat książek, niby mięso konserwowe, był bogatszy i lepiej przyprawiony, niż ten oglądany dookoła. W życiu codziennym, na przykład, widywało się wiele osób nigdy ich dobrze nie poznając, podczas gdy o postaciach z książek wiedziało się i co myślą, i co zamierzają.
Kiedy mnie już nie będzie, będę dla ciebie jeszcze jednym wspomnieniem, które pojawi się nieproszone, wzbudzając twoje myśli, mieszając uczucia.
Przez cały czas myślałem o naukach Mitki: człowiek nigdy nie powinien dać się źle traktować, bo wówczas straci szacunek do samego siebie i odtąd jego życie będzie pozbawione sensu.
Oczy potrafią pieścić lepiej i dokładniej niż dłonie. Wzrokiem obejmuje się całość naraz. Dotyk zaś jest ograniczony tylko do jednego miejsca.
Kładę się teraz do snu, na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością.
Człowiek – to brzmi dumnie. Każdy nosi w sobie swoją prywatną wojnę, którą sam musi stoczyć, bez względu na to, czy ją wygra, czy przegra; także własną sprawiedliwość, którą tylko on może wymierzyć.
Rośliny są jak ludzie ; potrzebują miłości aby żyć, pokonywać choroby i umierać w spokoju.
Wielu z nas zapomina, że ludzie i przyroda stanowią jedność.
Tak, należymy do świata przyrody, choć staramy się od niego odciąć.
Moje prawdziwe ja jest aspołeczne, to przykuty łańcuchem w piwnicy szaleniec, wyjący i rzucający się po podłodze, podczas gdy reszta rodziny, ta porządna jej część, siedzi na górze, nie zwracając uwagi na hałasy. Nie wiem, co zrobić z moim szaleńcem: zniszczyć, trzymać w piwnicy czy uwolnić.
Dla mnie taniec jest wyrazem elementarnych zalotów, prymitywnym pozorowaniem powściągliwości seksualnej, publicznie przyjętą okazją do ekshibicjonizmu. Zawsze nienawidziłem tańca, a teraz po prostu odmawiam brania w nim udziału, chociaż chętnie obserwuję innych — zwłaszcza Karen — jak rzucają się po całej sali ku mojej uciesze. Moja guwernantka pozwalała mi oglądać telewizję nie więcej niż pięć godzin tygodniowo, toteż przez cały okres dorastania właściwie w ogóle jej nie oglądałem. Jednakże większość moich rówieśników do chwili opuszczenia szkoły średniej spędziła przed telewizorami około dwudziestu tysięcy godzin, odpowiednik dziewięciu lat pracy. W efekcie nie potrafią ze sobą rozmawiać i konwersacja łatwo ich męczy. W nieustannej gonitwie za rozrywką i zabawą traktują ciszę, czytanie czy samotne rozmyślania jako synonimy nudy. W dyskotece, tym hałaśliwym grobie stosunków międzyludzkich, znajdują klinikę odwykową dla swojego nieuleczalnego nałogu telewizyjnego. Dyskoteka jest ich ulubionym placem zabaw: zabija język, skraca czas i sieka na kawałki świadomość.
(...) porządek świata nie ma nic wspólnego z Bogiem, a Bóg ze światem. Przyczyna tego stanu rzeczy była prosta. Bóg nie istniał. Wymyślili Go chytrzy księża, żeby nabrać głupich, zabobonnych ludzi. Nie było Boga, Trójcy Świętej, diabłów, duchów i upiorówpowstających z grobów; nie było Śmierci, która latałaby w powietrzu rozglądając się za nowymi grzesznikami, aby ich usidlić. Wszystko to bajki dla ciemnych ludzi, którzy nie rozumieli naturalnego porządku świata, nie ufali własnym siłom i musieli szukać ucieczki w wierze w jakiegoś Boga.
Zasada była prosta: jeśli ktoś cię chamsko potraktował, a ciebie zabolało to niczym smagnięcie bicza, należało mu odpłacić tak, jakby rzeczywiście cię wychłostał. Jeśli ktoś uderzył cię raz, lecz ty miałeś wrażenie, że spadło na ciebie tysiąc ciosów, należy wziąć zemstę za tysiąc. Zemsta musi być proporcjonalna do bólu, goryczy i poniżenia, które się czuło w następstwie czynu przeciwnika. Jeden człowiek odbiera policzek jako rzecz niespecjalnie bolesną; drugi miesiącami przeżywa tę hańbę. Pierwszy zapomina o tym w godzinę; drugiego przez wiele tygodni gnębią koszmarne wspomnienia.
Obowiązywała także i odwrotna zasada. Jeśli ktoś uderzył cię kijem, ale zabolało jak klaps, mścij się za klapsa.
Ulotna, pedantyczna i krucha muzyka Chopina po prostu nie była uniwersalna, nie mogła inspirować mas, należała do aksamitnych komnat, elitarnych sal koncertowych, szkół muzycznych.
Przyglądałem się z rozczarowaniem i obrzydzeniem ich splecionym, dygoczącym postaciom. Więc to miała być miłość: dzika jak buhaj dźgany ostrym kołkiem, brutalna, cuchnąca, pełna potu? Taka miłość kojarzyła mi się z bijatyką; kobieta i mężczyzna walczyli ze sobą, usiłując wyrwać jedno drugiemu rozkosz, oboje otumanieni, niezdolni do myślenia, zasapani, bardziej zwierzęcy niż ludzcy.
Jednostce może się wydawać, że jej działania są bez znaczenia, ale to wyłącznie iluzja. Pojedyncze czyny niezliczonych jednostek składają się razem na wielką całość, którą potrafią dojrzeć jedynie ci stojący na szczycie społeczeństwa.
Żołnierz może strzelić mi w plecy. Ludzie wolą zabijać tak, by nie patrzeć ofiarom w oczy.
Czy nie łatwiej byłoby zmieniać ludziom kolor włosów i oczu, niż stawiać ogromne piece i wyłapywać Żydów oraz Cyganów, żeby ich palić?
Nie istnieje pisarz, żywy czy martwy, który by nawet nieświadomie nie skopiował, naruszył czy zapożyczył z istniejącego materiału literackiego.
(...) przeszłość okalecza człowieka, to wielkie bagno, w którym każdy może coś znaleźć!
Ilekroć w tym kraju śnimy o rzeczywistości, telewizja brutalnie otwiera nam oczy. Dla milionów ludzi wojna to kolejny program w telewizji. A tam na froncie giną prawdziwi żołnierze.
Sprawiedliwość wisi nad światem jak potężny młot uniesiony mocarnym ramieniem, który wstrzymuje się przez pewien czas, zanim ze straszliwą siłą spuści żelazną bryłę na niczego nie spodziewające się kowadło.
Teraz nosił klatkę w sobie; krępowała mu mózg i serce, paraliżowała mięśnie. Pragnienie wolności, którym odróżniał się od zrezygnowanych, ospałych królików, opuściło go niby zapach zgniecioną, wyschniętą koniczynę.
Z budynku wymaszerował dziarskim krokiem wysoki oficer SS w czarnym jak sadza mundurze. Jeszcze nigdy nie widziałem tak wspaniałego stroju. Na dumnym zwieńczeniu czapki lśniła trupia główka i skrzyżowane piszczele, kołnierz zdobiły znaki podobne do błyskawic. Czerwona opaska z butnym znakiem swastyki przecinała rękaw. Oficer, dzwoniąc obcasami o beton dziedzińca, podszedł do rannego. Zakrwawiona, pokaleczona głowa uniosła się z takim trudem, jakby ważyła tonę. Oficer odsunął się. Jego twarz znajdowała się teraz w słońcu i urzekała czystym, przejmującym pięknem; skórę miał prawie przezroczystą, włosy jasne i delikatne jak u dziecka. Dotąd zaledwie raz, w kościele, widziałem tak uduchowione oblicze. Był to fragment ściennego malowidła, skąpany w muzyce organów, na który padało tylko światło przesączone przez witraże.
Oficer przyglądał mi się badawczo. Czułem się jak rozdeptana glista, z której wnętrzności wyciekają w kurz, stworzenie nie mogące nikogo skrzywdzić, choć w każdym wzbudzające niechęć i wstręt. W obliczu tak wspaniałej istoty jak oficer, uzbrojony we wszystkie oznaki potęgi i majestatu szczerze wstydziłem się swojego wyglądu. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby Niemiec mnie zabił. Wpatrzony w ozdobną klamrę szerokiego pasa znajdującą się dokładnie na poziomie moich oczu, czekałem na mądrą decyzję jej właściciela. Wiedziałem, że właśnie waży się mój los, ale była to dla mnie rzecz całkowicie obojętna. Wierzyłem bezgranicznie w słuszność decyzji podjętej przez tego człowieka. Wiedziałem, że posiada przymioty obce zwykłym śmiertelnikom. Zadźwięczała krótka komenda. Oficer odmaszerował. Żołnierz pchnął mnie brutalnie w stronę bramy. Żałując, że to wspaniałe spotkanie zakończyło się tak szybko, wyszedłem wolno przez bramę i wpadłem prosto w pulchne ramiona księdza, który czekał na zewnątrz. Wyglądał jeszcze żałośniej, niż pamiętałem. W porównaniu z mundurem ozdobionym trupią główką, piszczelami i błyskawicami, jego sutanna była zniszczoną szmatą.
Spośród wszystkich żywych stworzeń tylko człowiek nosi w sobie ostateczne zagrożenie dla swego życia; wolność powiedzenia tak lub nie, wolność potwierdzenia lub przekroczenia granic wyznaczonych nam przez obojętny świat.
Kara Pańska wreszcie dosięgła Żydów. Zasłużyli na nią dawno temu, kiedy ukrzyżowali Chrystusa. Bóg nic nie zapomina. Dotąd nie karał Żydów za ich grzechy, ale im nie wybaczył. Teraz Pan Wszechmogący, posługując się Niemcami jako Swoim narzędziem, wyrównywał rachunki. Odbierał Żydom przywilej naturalnej śmierci. Musieli ginąć w płomieniach, już tu na ziemi cierpiąc męki piekła. Zostawali sprawiedliwie pokarani za grzechy przodków, za odrzucenie jedynej Prawdziwej Wiary.
Kilku pastuchów schwytało mnie i zaczęło wlec do ogniska, żeby przypalić mi pięty i spełnić wolę Bożą. Szamotałem się, drapiąc i gryząc. Nie miałem zamiaru dać się spalić w zwyczajnym ognisku, skoro innych palono w specjalnych, kunsztownych piecach skonstruowanych przez Niemców i wyposażonych w maszyny potężniejsze od największych lokomotyw.
Dym z krematoriów wznosi się prosto do nieba i ściele jak miękki, czysty dywan pod stopami Boga. Zastanawiałem się, czy naprawdę konieczna jest zguba tylu Żydów, żeby okupić przed Panem śmierć Jego Syna. Może cały świat przemieni się wkrótce w jeden ogromny piec do palenia ludzi. Czyż ksiądz nie mówił, że zginiemy wszyscy, że "co z prochu powstało, w proch się obróci"?
Życie narzuca nam konieczność demonstrowania woli poprzez działanie - nawet jeśli nie dostarcza nam motywów - a rolą pamięci jest wzbudzać w nas żal, że coś zrobiliśmy albo nie.
Człowiek - to brzmi dumnie. Każdy nosi w sobie swoją prywatną wojnę, którą sam musi stoczyć, bez względu na to, czy ją wygra, czy przegra; także sprawiedliwość, którą tylko on może wymierzyć.
Każdy obywatel sowiecki miał dług wobec tego człowieka za wszystko, co posiadał, i za dobrobyt, w jakim żył.
Człowiek ten nazywał się Stalin.
Na portretach i fotografiach miał życzliwy wyraz twarzy i ujmujące spojrzenie. Wyglądał jak kochający dziadek czy wujek, dawno nie widziany, który czeka, by cię uściskać.